Wypowiedzi
-
Wydaje mi się, że w bardzo wielu dyskusjach utożsamiane i mylone sa pojęcia prawa jako zbioru norm (tzw prawo przedmiotowe) oraz prawa do czegoś (podmiotowego).
W odniesieniu do poruszanego zagadnienia - nie widzę nic nagannego w mówieniu i podkreślaniu praw ojca. Pojęcie "prawa ojca", tak często poruszane w aspekcie nierównego traktowana rodziców, rozumiem przede wszystkim w tym drugim znaczeniu - czyli jako prawo do spłodzenia i wychowania dziecka. Zaś regulacje prawa pisanego, a także zwyczajowego, moralnego - czyli zbioru norm - oczywiście określają granice działania zarówno ojca, jak i matki oraz dziecka.
Proszę, nie mylmy tych znaczeń!
Tak więc kobieta ma prawo zostać matka, czyli urodzić i wychować dziecko.
Ojciec ma prawo spłodzić i wychować dziecko.
Dziecko ma prawo do życia i wychowania zgodnego z normami i szeroko pojętym dobrem.
Normy są różnorakie - pisane kodeksy, nakazy religijne i moralne, przekazywane tradycją, ale tez wynikające z poczucia sprawiedliwości i dobra.
Jeden z napisów na budynku Sądu Najwyższego głosi: "We wszystkich sprawach powinna mieć pierwszeństwo zasada sprawiedliwości i słuszności nad zasadą ścisłego prawa."
Choćbyśmy tworzyli coraz bardziej ścisłe reguły, nie będą one miały żadnego znaczenia, jeśli usprawiedliwionym zwyczajem będzie ich nieprzestrzeganie.
Czy sądy przestrzegają obecnego prawa, w tym regulacji dotyczących relacji matka - ojciec - dziecko, to już niech każdy sobie sam odpowie.
Czy sprawiedliwe jest zabranianie dziecku kontaktu z ojcem, zaś ojcu prawa do wychowania dziecka? Jakie normy uzasadniają takie postępowanie? Oczywiście, sa takie okoliczności, które moga to usprawiedliwić - jak np. przemoc. Ale dlaczego przemoc ze strony matki jest traktowana ulgowo i w jej rezultacie ogranicza się prawa dziecku i ojcu? Kto w takiej sytuacji postępuje niezgodnie z prawem przedmiotowym, tym pisanym i tym niepisanym? Jakie normy to uzasadniają?
Nie dajmy się wpuszczać w jałowe dyskusje. Odwołujmy sie przede wszystkim do sprawiedliwości i jej przestrzegania. -
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy KRAKÓW I OKOLICE W REALU
-
Oczywiście służę swoja osobą. Jak zwykle przy podobnych inicjatywach.
-
No cóż, dawniej też myślałem, że dziecko, gdy dorośnie, zechce dojść prawdy, ale mam za sobą wiedzę o wielu, bardzo wielu przypadkach i stąd moje zdanie.
Chcielibyśmy, pocieszamy się myślą, że wszystko złe da się odkręcić. Nie da się. A bardzo, bardzo szczególne przypadki, kiedy dziecko "powraca", też wiążą sie z ogromną traumą. Wychowanie nie miałoby celu, gdyby jego skutki były tak łatwe do zmiany w wieku późniejszym. -
Brygida H.:
myślę, że każdy normalny rodzic nie potrafi pogodzi się z odebraniem mu prawa do kontaktu, ale jeżeli jest to wymuszone przez drugiego rodzica, to oświadczam Panu, że to się niemal zawsze mści jak już małoletnie dziecko dorośnie i samo potrafi zweryfikować czyny swoich rodziców, a ja to wiem, że niemal w 100% przypadków próbuje, nawet jak ma kładzione do głowy, że ten rodzic, którego przy nim nie ma, to zło absolutne.
Niestety, gdy dziecko dorośnie, jest juz sporo za późno. Szkody są nieodwracalne.
I mitem jest, że dziecko zweryfikuje czyny rodziców. Młody człowiek chce mieć i ma swoje własne życie - i słusznie.
A to, że obecne zachowanie matki zemści się na niej, to oczywiste, ale to nie pociesza tych, którzy nie traktują dzieci jako przedmiot zemsty. -
Hanna Głażewska:
Stawianie sprawy w ten sposób że to wszystko przez matki albo to wszystko przez ojców do niczego nas nie zaprowadzi.
A kto tutaj tak sprawę stawia? Nie zauważyłem, aby ktokolwiek z wypowiadających sie, a popierających pokrzywdzonych, reprezentował pogląd "to wszystko przez..."
Jak to ktoś mądrzejszy ode mnie powiedział: to co, mam znienawidzieć ludzi tylko dlatego że skrzywdził mnie jeden człowiek?
Tak, nie można wszystkich mężczyzn uważać za złych, dlatego, że niejeden pijak skrzywdził rodzinę.
Mam wrażenie, że aby doprowadzić do tego że ojciec będzie uznany za równorzędnego rodzica,
Tak więc nie jest uznawany obecnie? Przez kogo? A co ma oznaczać "równorzędnego"? Mnie się wydaje, że chodzi przede wszystkim o poszanowanie prawa, podmiotowe traktowanie drugiego człowieka, a szczególnie tego, który sam sie najmniej wypowiada - dziecka.
Chcecie to osiągnąć bez poparcia kobiet? A jak chcecie uzyskać poparcie kobiet jeśli nie słuchacie ich argumentów?
A jakie to są argumenty?
Do zniesienia niewolnictwa potrzeba było poparcia wolnych ludzi.
Nie. Trzeba było poparcia ludzi mądrych i prawych.
A swoją drogą to odnoszę wrażenie, że te kobiety, które wypowiadają się na forum to są akurat te, które są za tym by dziecko miało matkę i ojca.
Ja odnoszę wrażenie, że mężczyźni równiez. -
Dorota Sokół:
Wiem. Niemniej z wypowiedzi innych na tym forum coś takiego można wyczytac.
Nigdzie nie napisałam, że to jest powód do usprawiedliwiania patologii i krzywdy dziecka.
Akurat sporo o tym wiem i wiem jak dzieci są krzywdzone przez prawo.
Nie. Pisałaś sama niedawno, że prawo nie jest złe, to pisane prawo, ujęte w kodeksach. I ja się z tym poglądem zgadzam.
To ludzie krzywdzą.
Na nic choćby najlepsze sformułowanie prawa, jeśli nie będzie stosowane. Albo jeśli fakty będą - jak to "mądrze" bywa nazywane - "interpretowane" w dość dowolny sposób, dla myślącego człowieka zaskakujący i niedopuszczalny.
Dziecko nie ma prawa poznać rodzeństwa (.......) Na koniec musi przechodzić psychoterapię żeby w ogóle polubić ojca.
Oczywiście "z winy ojca".
Z mojego podwórka:
2009: SO stwierdza, uzasadniając wyrok, że dzieci tak baaaardzo (tak, z takim mocnym akcentem w słowie bardzo) chcą być z matką, że sąd pomimo poważnych zastrzeżeń do niej nie może im zabronić...
2012: SO stwierdza, uzasadniając wyrok: dzieci co prawda po wyroku w 2009 nie chciały iść do matki i chciały być z ojcem, ale ojciec postąpił bezprawnie, nie oddając ich, zatem słusznie je odebrano siłą, no i nie można mu pozwolić na ich wychowywanie...Seweryn Mściwujewski edytował(a) ten post dnia 15.11.12 o godzinie 12:29 -
Pozwolę sobie jednak na uparte reprezentowanie poglądu, iż żadne statystyczne czy też kulturowe argumenty nie mogą uzasadniać ani usprawiedliwiać ewidentnej krzywdy. Szczególnie krzywdy dziecka.
-
Dorota Sokół:
Na jakiej podstawie? Czy ktoś prowadził wiarygodne badania, czy są jakieś wyniki?
Zgadzam się, że są patologiczni ojcowie, myślę że prawdopodobnie procentowo będzie tego więcej niż patologicznych matek.
Dość ryzykowne stwierdzenie. I właściwie po co go formułowac? Co z tego ma wynikać?
Czy nie wystarczy choćby jeden przypadek niesprawiedliwości i krzywdy, żeby się nim zająć, przyjrzeć i starać się krzywdę naprawić, a także wyciagnąć wnioski? Po to, aby takie krzywdy miały jak najmniejszą szansę się zdarzać?
Dyskusje na tym forum dotyczą m.in. praw ojca. Jak też prawa dziecka do ojca.
Czy biorący udział w dyskusjach potrafią wyobrazić sobie, jak czuje się ojciec, ktoremu po latach wychowywania dziecka po prostu je zabrano? Ot tak, zwyczajnie, na podstawie niedorzecznych zarzutów, lub nawet bez jakichkolwiek zarzutów? I koniec z opowiadaniem na dobranoc, z ogniskami, wycieczkami, uczeniem jazdy na rolkach, tłumaczeniem zawiłości świata! Koniec! Z dnia na dzień! Dlaczego?
A jak się czuje takie dziecko???
Sądzę, że to jest zachowanie kulturowe. Matka ma zajmować się dziećmi, ojciec ma zarabiać pieniądze. Kiedyś kobieta doglądała ogniska, a mężczyzna szedł na łowy. Trochę to się zmieniło, ale idea chyba została. Ludzie tak postrzegają swoje związki i role społeczne. Trudno się od tego oderwać.
Ależ podobno kobiety walczą o równouprawnienie?
A gdzie ono jest, kiedy za - wspominaną w tej dyskusji przez Panie - niezaradność, kobieta jest nagradzana (a przynajmniej - usprawiedliwiana), zaś mężczyzna karany? Ojciec idzie do więzienia za niepłacenie alimentów, sąd bierze pod uwagę nie jego zarobki, a tzw. możliwości zarobkowe. Zaś ocena tych możliwości to odrębny problem.
Ale to też nie temat tej dyskusji. Wspomnę tylko, że mam poglądy na rolę kobiety i mężczyzny i nikogo nie mam zamiaru wsadzać a priori w jakiekolwiek ramki. Nie usprawiedliwiajmy krzywdy kulturowymi zachowaniami. Każdy człowiek jest ważny.
"Dziecko jest najważniejsze"
Dobrem dziecka(!) tłumaczy się wszelkie orzeczenia sądu, zabieranie siła dzieci, izolowanie ich od ojców (znacznie rzadziej matek), wychowanie w nienawiści:
Co jeśli będzie uczona w domu, że ojciec to potwór i trzeba się go bać, że każdy facet jest podły? Jak ona ma stworzyć udany związek?
Otóż właśnie.
Na ojcu syn będzie się wzorował kim
kiedyś się stanie, jak sobie radzić ze stresem. Tymczasem w domu ma informację, że jego ojciec to łajdak i leń bez uczuć wyższych. Z takim piętnem to nawet trudno żyć.
Przymykanie oczu na ewidentną niesprawiedliwość i krzywdę prowadzi do jej umacniania. -
Hanna Głażewska:
Michał K.:
Jestem jedną z miliona kobiet, którym zależy na tym by nasze dzieci miały kontakt z ojcami.
Jesteś chyba jedną/milion kobiet!
Szczerze wierzę, naprawdę - wynika to z Twoich postów.
Zwrócę jedynie uwagę, że 99,99% kobiet utrzymuje, że im bardzo zależy na kontakcie ich dzieci z ojcami, tylko, TYLKO najczęściej ci ojcowie są tacy źli, że te matki inaczej absolutnie nie mogą postępować, jak tylko chronić swoje dzieci przed potworami, które mają czelność nazywać się ojcami.
Przepraszam za sarkazm, opieram się na autopsji.Seweryn Mściwujewski edytował(a) ten post dnia 09.11.12 o godzinie 16:45 -
Hanna Głażewska:
Uważam że sądy powinny kierować się rzeczywistym dobrem dziecka a nie tylko względami kulturowymi czy stereotypami.
Ależ proszę Państwa. Wskażcie mi wyrok, w którego uzasadnieniu jest napisane, że sąd kierował się czymś innym niż dobrem dziecka!'
Jedynie z czym nie mogę się zgodzić to przedstawianie kobiet jako wcielonych diabłów.
Ja kocham i podziwiam kobiety... niemniej zdarzają się takie, które omijam z daleka. Jeśli zaś widzę krzywdę dziecka, to reaguję.
Bo - pomimo że istnieją matki, które utrudniają kontakt dzieci z ojcami, to trzeba pamiętać też o tym że że istnieją też ojcowie, którzy o ten kontakt wcale nie zabiegają.
No i znowu - przyznanie racji, ale... ALE!
A tu trzeba jasno powiedzieć - są matki, które krzywdzą dzieci, bardzo je krzywdzą, poniewierają ich ojcami, lekceważą prawo - i o takich przypadkach dyskutujemy. Jasne, że nie pomogę ojcu, który postępuje analogicznie. Ale z przyczyn, które też na tych forach są rozważane, można sformułować tezę, że znacznie częściej matki mają okazję do alienowania ojca, niż odwrotnie. -
Hanna Głażewska:
A o cóż innego walczą ci ojcowie, którym na dzieciach zależy?
Gdybym była mężczyzną raczej walczyłabym o prawo opieki nad dzieckiem.
Ale praktyka jest wynikiem pewnych kulturowych podstaw. Tego że to kobiety opiekowały się dziećmi a ojciec był od zarabiania pieniędzy. Sędziowie wychowani w takiej kulturze uważają że facet nie potrafi zmienić pieluchy.
Problem nie odnosi sie tylko do malych dzieci, którym trzeba zmienić pieluchy.
Nie musicie mnie Panowie przekonywać do swoich racji. Ode mnie nie zależy Wasz los.
Hmmmm... To po co ta dyskusja? Też sie czasem zastanawiam, czy musimy, czy nie musimy przekonywać kogokolwiek. Jednak te wspomniane podstawy kulturowe wymagają być może dyskusji, aby mogły się zmienić?
Ja tylko sądzę że na drodze sądowej nie da się zbyt wiele zrobić w kwestii którą poruszacie. Choćby prawo było doskonałe.
My to wiemy doskonale.
To są sprawy, które tkwią w naszej kulturze i to ją należy zmieniać. Dopóki będzie wyraźny podział ról w rodzinie, dopóki panowie będą od zarabiania pieniędzy a panie od garów i opieki nad dziećmi, nic się nie zmieni.
Dyskusja miała dotyczyć wiary i alienacji rodzicielskiej. Zatem - czy problem ma zwiazek z wiarą, religią? Czy Kościół powinien go zauważyć?
Mnie omawiane przez Was problemy nie dotyczą.
I jaki wniosek z tego? Że problemu nie ma?
Te sprawy dotyczą dużej części społeczeństwa, mają potężny wpływ - problem istnieje!
Omijam sądy z daleka.
Sęk w tym, że wystarczy, aby jedna ze stron nie omijała sądów. Druga musi w sprawie brać udział, choćby nawet bardzo nie chciała. Raz rozkręconą spiralę sądową trudno zatrzymać, a przy braku dobrej woli choćby tylko jednej strony - niemożliwe.Seweryn Mściwujewski edytował(a) ten post dnia 09.11.12 o godzinie 09:59
Przestałam słuchać ludzi, którzy potakiwali mi w moich żalach i pretensjach,
Zaczęłam słuchać ludzi, którzy mówili: ale popatrz na całą sprawę z jego punktu widzenia.
Pomijam milczeniem to wszystko co mi się w postępowaniu taty nie podoba.
Tego się twardo trzymam i jest dobrze. -
Hanna Głażewska:
No i to jest manipulacja.
Seweryn Mściwujewski:
Chce Pan powiedzieć że 100% ojców dąży do kontaktów ze swoimi dziećmi i tylko nierzetelne opinie i wyroki sądów im w tym przeszkadzają?
Widocznie miałem wybitnego pecha, jak zresztą 97% ojców, bo te
rzetelne, z którymi się zetknąłem, mogę policzyć na palcach...
Moj komentarz dotyczył nierzetelnych opinii.
Ilu ojców naprawdę chc brać udział w wychowaniu swoich dzieci, widzieć je, mieć na nie wpływ? Moim zdaniem, zdecydowana większość. Na pewno nie 100%, podobnie jak na pewno nie 100% matek pragnie wychowywać dzieci. -
Hanna Głażewska:
Seweryn Mściwujewski:
>> Oczywiście. Dodam jeszcze, ze dziecko po - często wieloletnim -
praniu mózgu, przyjmuje wpajane mu poglądy jako własne i oczywiście rodzic alienujący nie pozwoli na ich weryfikację, a tym bardziej zmianę.
Tu się nie zgodzę.
Odsyłam do wielu publikacji, w tym KOPD, szczegóły mogę podać (nie chcę z pamięci, wolę sprawdzić, ale podawalem juz kiedys na tym forum).
O ile się nie mylę, to chrześcijaństwo jest nazywane religią miłości?Rodzic, który naprawdę kocha dzieci, ludzi, świat - nie będzie wychowywać dziecka w nienawiści. Nie będzie stosować wspomnianych metod manipulacji.
Z tym zgodzę się w pełni. Ale nie ma to nic wspólnego z wiarą chrześcijańską. To zwyczajna miłość do dziecka. -
Hanna Głażewska:
Mamy prawo pytać: czy rodzic bezkarnie ma prawo negatywnie nastwiać dziecko do drugiego rodzica, co skutkuje tym że zanika więź między nimy?
Według większości sądów oraz osób i instytucji opiniujących o matce nie wolno złego słowa powiedzieć. O ojcu - jak najbardziej. To nie żart ani nie przemawia przeze mnie gorycz, tylko wieloletnie doświadczenie i znajomość sporej ilości przypadków.
Ale mamy też prawo pytać: czy rodzic musi pozytywnie nastwiać dziecko wobec drugiego rodzica, który wyrządza mu oczywistą krzywdę?
Czy mamy prawo zmuszać dziecko do kontaktów z rodzicem którego się boi?
Tak, znam przypadki, gdy dzieci były zmuszane do kontaktów z matką, której się bały. Przy pomocy policji, kuratora, psychologa. -
Hanna Głażewska:
Z całą pewnością istnieją nierzetelne opinie psychologów. Ale na szczęście istnieją też rzetelne.
Widocznie miałem wybitnego pecha, jak zresztą 97% ojców, bo te rzetelne, z którymi się zetknąłem, mogę policzyć na palcach... -
Hanna Głażewska:
Wiele środowisk prawniczych na zachodzie wycofuje się z pojęcia alienacji rodzicielskiej.
Co oznacza "wycofanie się z pojęcia"? To bardzo mało precyzyjne sformułowanie. -
Maciej Wojewódka:
Alienacja rodzicielska i alienacja to dwa różne pojęcia. Używanie pojęcia alienacji rozmywa problem i jest wodą na młyn osób, które dążą do utrzymania status quo.
Wyjaśniam - w swoich wypowiedziach to pojęcie (alienacji rodzicielskiej) właśnie mam na myśli, jeśłi użyłem niepełnej nazwy, to był to skrót a być może też względy stylistyczne :) -
Maciej Wojewódka:
Zgodzę się z tym (o czym pisze p. Hanna), że ze zjawiskiem aleinacji rodzicielskiej możemy mieć do czynienia również w rodzinach pełnych. I to oczywiście też jest naganne. Jednak, jeśli rodzina istnieje a nie rozpada się, to zwykle oznacza, że jej członkowie jakoś dają sobie radę, zaś negatywny wpływ na dziecko jest ograniczony. (W przypadkach skrajnych powinny wkroczyć powołane do tego instytucje i osoby.)
Alienacja rodzicielska to nie tylko opowiadanie dziecku złych rzeczy o drugim rodzicu - to także stosowanie wyrafinowanych metod niszczących jego psychikę - metod spotykanych również w destrukcyjnych sektach, takich jak psychomanipulacje, przemoc i totalitaryzm (w tym przypadku w odniesieniu do dziecka).
Niszczenie psychiki w sytuacji izolacji dziecka od wartości reprezentowanych przez alienowanego rodzica (oraz zwykle także izolacji od jego rodziny, przyjaciół i osób wyznających podobne poglądy jak ten rodzic), następuje właśnie przy użyciu wyrafinowanych metod, o których wspomina Maciej.
A do psychologa przychodzi zazwyczaj nie każdy człowiek, tylko człowiek z problemem lub problemami, chyba że w innych sprawach. Niestety dzieci z problemami będącymi skutkiem alienacji rodzicielskiej niejednokrotnie nie mają szans na skorzystanie z profesjonalnej pomocy.
Oczywiście. Dodam jeszcze, ze dziecko po - często wieloletnim - praniu mózgu, przyjmuje wpajane mu poglądy jako własne i oczywiście rodzic alienujący nie pozwoli na ich weryfikację, a tym bardziej zmianę. Zaś dziecko, gdy dorośnie, raczej nie pójdzie do psychologa z tym, bo nie dostrzeże takiej potrzeby. Co najwyżej będzie tłumaczyć swoje niepowodzenia życiowe, składając winę na tego rodzica (zwykle ojca), co do którego żywi przekonanie, że jest wszystkiemu winien...
Nie trzeba do tego naukowych badań, aby to wiedzieć, ale oczywiście zjawisko wielokrotnie opisywano.
Jednak umyka w tej dyskusji temat główny wątku, więc nawiążę do wartości m.in. chrześcijanskich - a mianowicie miłości.
Rodzic, który naprawdę kocha dzieci, ludzi, świat - nie będzie wychowywać dziecka w nienawiści. Nie będzie stosować wspomnianych metod manipulacji.Seweryn Mściwujewski edytował(a) ten post dnia 08.11.12 o godzinie 13:34 -
Hanna Głażewska:
Są mertytoryczne podstway by sądzić że pojęcie alienacji to sztuczny twór.
Przepraszam - czy ma z tego wynikać, że zjawisko, ktorego cechy i skutki tu dyskutujemy, nie istnieje???
Jaki interes może mieć psycholog w tym by zaprzeczać czy potwierdzać istnienie alienacji rodzicielskiej?
A jednak może... Przykład - kiedy chce się przysłużyć swojej klientce-matce, a z pozycji autorytetu zaatakować ojca powołującego się na zjawisko alienacji.
Proszę darować, że nie podam nazwisk.