Wypowiedzi
-
Justyna Holm
Tylko kocham
Nienawidzę go, ale mimo to - kocham, bo
kocham.
Kto... , no, bo kto
kocha,
ma, przynajmniej, to.
Nie rozumiem go, ale mimo to - kocham, bo
kocham.
Kto..., no, bo kto kocha,
ma, przynajmniej, to.
Nienawidzę go. Nie rozumiem go.
Nie popieram - prawda szczera - ale kocham, mimo to.
Nie rozgrzeszam go.
Nie pocieszam go.
Nie ubóstwiam,
nie rozpuszczam...,
ale kocham!
Tylko kocham - słowa: Justyna Holm,
muzyka: Fryderyk Chopin (Mazurek a-molll op. 17 nr 4),
śpiewa: Lora Szafran, 1994Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.01.09 o godzinie 22:57 -
Justyna Holm
Tylko wolność
Znają
tę twoją...
tę niewolę twoją,
i znają inną niewolę
- znają wolność
Wolność boli już coraz mniej.
Dotarta - i - jak to bywa,
nie wpada, by było komuś lżej,
lecz po to, byś pomógł jej.
Znają niewolę,
tę niewolę swoją,
i znają tę drugą
- znają wolność
Nie pytam - czy masz jej mniej,
nie pytam - czy z nią jest lżej,
lecz,
gdy już zapuka,
chciej pomóc
jej. -
Justyna Holm
Tylko drzewa
W stateczności
drzew
więdnie ból i grzech. A z kołyski płacz
i mdła śmierć
noszą
z drewna płaszcz.
Drzewo?
Matką win.
Grzechem?
Człowiek. Syn.
Budzi świt i zmierzch
miłosierdzie
drzew
Tylko drzewa - słowa Justyna Holm,
muzyka Fryderyk Chopin ( Preludium c-moll op. 28 nr 20),
śpiewa Lora Szafran, 1994Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.01.11 o godzinie 18:21 -
Justyna Holm
Tylko kołysanka
Tylko śpij i aż śpij
A mnie prowadź tam
Tam gdzie jesteś
Chcę być tam gdzie ty
W niebie, czemu nie
W piekle aż na dnie
Będę wszędzie, wszędzie będę
Czy to ważne gdzie to będzie
Więc przytul się i śpij
Tylko czas nie chodzi spać
Bo ma czas, jest twardy
O tak jak głaz
Jutro zbudzisz dzień
Jutro ja twój cień
Będę wszędzie, wszędzie będę
Nawet, gdy mnie już nie będzie
Tylko śpij i aż śpij
Wniebowzięty chór
Wszystkich świętych
Patrzy na nas w dół
A to tylko ty
A to tylko ja
Ty maleństwo niepojęte
Boże życie bywa piękne
Już przytul się i śpij
Czekolady pełna noc
Gwiazdy jak cukierki
Ech czas je zdjąć
Jutro obudź dzień
Jutro ja twój cień
Będę wszędzie, wszędzie będę
Nawet, gdy mnie już...
Wszystko się powoli toczy.
Boże życie bywa piękne
Tylko kołysanka - słowa: Justyna Holm,
muzyka i wykonanie: Przemysław Gintrowski -
Justyna Holm
Tylko kołysanka
Tylko śpij i aż śpij
A mnie prowadź tam
Tam gdzie jesteś
Chcę być tam gdzie ty
W niebie, czemu nie
W piekle aż na dnie
Będę wszędzie, wszędzie będę
Czy to ważne gdzie to będzie
Więc przytul się i śpij
Tylko czas nie chodzi spać
Bo ma czas, jest twardy
O tak jak głaz
Jutro zbudzisz dzień
Jutro ja twój cień
Będę wszędzie, wszędzie będę
Nawet, gdy mnie już nie będzie
Tylko śpij i aż śpij
Wniebowzięty chór
Wszystkich świętych
Patrzy na nas w dół
A to tylko ty
A to tylko ja
Ty maleństwo niepojęte
Boże życie bywa piękne
Już przytul się i śpij
Czekolady pełna noc
Gwiazdy jak cukierki
Ech czas je zdjąć
Jutro obudź dzień
Jutro ja twój cień
Będę wszędzie, wszędzie będę
Nawet, gdy mnie już...
http://www.youtube.com/watch?v=vZ2R-hRiPso
Tylko kołysanka - słowa Justyna Holm,
muzyka i wykonanie Przemysław Gintrowski,
z filmu "Tato" - scen. i reż. Maciej Ślesicki, 1995Ten post został edytowany przez Autora dnia 06.01.14 o godzinie 01:53 -
Justyna Holm
Tylko dom
Jestem w igle, jestem w sianie,
jestem, nawet kiedy kłamię,
jestem sobą, a gdy nie
- to jestem, mimo wszystko.
Jestem łodzią, jestem sterem,
jestem kimś czy zwykłym zerem,
czy zraniona czy bez ran
- mam dom. Bezdomna też dom mam.
Tu odpoczniesz, tu się zmęczysz,
tu grzesznicy są i święci,
tu są wszyscy, których znam,
i wszyscy, których nie znam.
Tu zakręty i rozdroża,
oschłość gór i wiatr od morza,
tu się kocha ponad stan
- to dom jedyny jaki znam.
Choć kaleka, lecz
polszczyzna. Z nią
historii trwała blizna...
no a każdy przecież przyzna, że ojczyzna to
ojczyzna.
Nie niziny, nie pagórki,
nie wierszyki, nie laurki,
i nie wojny, i nie sny,
nie piekło, i nie ziemia,
ani żadne archanioły,
ani krzesła, ani stoły,
tylko droga, którą szłam
- to dom. Jedyny, jaki mam.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.01.09 o godzinie 21:00 -
Stanisław Wyspiański
* * *
Kochany Panie
I ciągle widzę ich twarze,
ustawnie w oczy ich patrzę -
ich nie ma - myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze.
Teatr mój widzę ogromny,
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.
Ich sztuka jest sztuką moją,
melodię słyszę choralną,
jak rosną w burzę nawalną,
w gromy i wichry się zbroją.
W gromach i wichrze szaleją
i gasną w gromach i wichrze -
w mroku mdlejące i cichsze -
już ledwo, ledwo widnieją -
znów wstają - wracają ogromne,
olbrzymie, żyjące - przytomne.
Grają - tragedię mąk duszy
w tragicznym teatru skłonie,
żar święty w trójnogach płonie
i flet zawodzi pastuszy.
Ja słucham, słucham i patrzę -
poznaję - znane mi twarze,
ich nie ma - myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze!
6-go sierpnia 1904
Stanisław Wyspiański "Ludwik Solski jako stary wiarus w Warszawiance", 1904Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 03.11.09 o godzinie 09:15 -
Stanisław Wyspiański
* * *
O kocham Kraków - bo nie od kamieni
przykrościm doznał - lecz od żywych ludzi,
nie zachwieje się we mnie duch ani się zmieni,
ani się zapał we mnie nie ostudzi,
to bowiem z Wiary jest, co mi rumieni
różanym świtem myśl i co mię budzi.
Im częściej na mnie kamieniem rzucicie,
sami złożycie stos - - stanę na szczycie.
Stanisław Wyspiański "Wieże Kościoła Mariackiego", 1905Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.01.09 o godzinie 12:46 -
Stanisław Wyspiański
* * *
U stóp Wawelu miał ojciec pracownię,
wielką izbę białą wysklepioną,
żyjącą figur zmarłych wielkich tłumem;
tam chłopiec mały chodziłem, co czułem,
to później w kształty mej sztuki zakułem.
Uczuciem wtedy tylko, nie rozumem,
obejmowałem zarys gliną ulepioną
wyrastający przede mną w olbrzymy:
w drzewie lipowym rzezane posągi.
Stanisław Wyspiański „Planty o świcie”, 1894Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.01.09 o godzinie 12:25 -
Marek Grechuta
Kraków
MAREK:
Kraków jeszcze nigdy tak jak dziś
nie miał w sobie takiej siły i
może to ten deszcz, może przez tę mgłę
ale w każdej twarzy ciągle widzę cię
wśród turystów rynek tonie znów
ktoś zakrzyknął głośno, błysnął flesz
na Gołębiej twój płaszcz zaczepił mnie
w wystawowym oknie w tłumie gdzieś
widzę cię tak wiem
nie zrobię więcej zdjęć tak wiem
nie będę prosił, lecz tak wiem
to przecież żaden grzech tak wiem
ARTUR:
Kraków hejnał gra tak wita mnie
patrzy na mnie jakby wiedział, że
wracam po to by
choć na kilka chwil zamknąć oczy i móc uwierzyć,
że
widzę cię tak wiem
nie zrobię więcej zdjęć tak wiem
nie będę prosił lecz tak wiem
to przecież żaden grzech tak wiem
MAREK:
widzę cię tak wiem
nie zrobię więcej zdjęć tak wiem
nie będę prosił lecz tak wiem
to przecież żaden grzech tak wiem
Kraków – słowa i muzyka: Marek Grechuta,
wykonanie: Marek Grechuta, zespół Myslovitz
Kraków - Grechuta, Myslovitz
Utwór jest też w temacie Nasze miejscaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 28.01.12 o godzinie 11:17 -
William Shakespeare
Sonet XLIX
Against that time, if ever that time come,
When I shall see thee frown on my defects,
When as thy love hath cast his utmost sum,
Call'd to that audit by advised respects;
Against that time when thou shalt strangely pass
And scarcely greet me with that sun thine eye,
When love, converted from the thing it was,
Shall reasons find of settled gravity,--
Against that time do I ensconce me here
Within the knowledge of mine own desert,
And this my hand against myself uprear,
To guard the lawful reasons on thy part:
To leave poor me thou hast the strength of laws,
Since why to love I can allege no cause.
Sonet XLIX
Przeciw tej chwili, jeżeli nadejdzie,
Gdy ujrzę, że się martwisz na me wady,
Gdy miłość twoja jak rozrzutność przejdzie,
A pokierują nią względy i rady,
Przeciw tej chwili, gdy przyjdzie ta chwila,
Że ledwie dojrzysz mnie okiem słonecznym,
A miłość, nie chcąc już być tym, czym była,
Każe poważnym ci być i statecznym;
Przeciw tej chwili me szańce sposobię,
Wiedząc, że własne zasługi mam winić,
I oto wznoszę rękę przeciw sobie,
By przysiąc, że masz tak prawo uczynić.
Rzucić mnie prawo nie wzbrania ci żadne;
A czemu kochać masz, tego nie zgadnę.
tłum. Maciej Słomczyński
Sonet XLIX
Na ów czas (jeśli kiedyś taki czas nastanie),
Gdy ujrzę, jak twa niechęć wady moje karze,
Gdy rozum wezwie miłość twą na przesłuchanie
I ocen ostatecznych dokonać jej każe;
Na ów czas, gdy mnie miniesz, jakbyś nie znał wcale,
I nie powitasz błyskiem słonecznego oka,
Gdy miłość, jakże inna w tym smutnym finale,
Znajdzie powody, by mnie traktować z wysoka;
Na ów czas, jak obrońca w oblężonym grodzie,
Muszę się dziś gotować, otaczać murami
Samowiedzy - lecz przyznać, ku swej własnej szkodzie,
Że zgodne z prawem będzie, co się stanie z nami:
Gdyż w mocy prawa możesz mnie rzucić, nieczuły;
Mnie w kochaniu nie wesprą żadne artykuły.
tłum. Stanisław Barańczak
Sonet XLIX
Przeciw temu czasowi kiedy mnie wyminiesz
Kiedy poczną cię mierzić wszystkie moje wady
Kiedy sumę rzuciwszy na czyjeś wezwanie
Dodawać będziesz zyski i obliczać straty
Przeciw temu czasowi kiedy mnie wyminiesz
Ledwie okiem rzuciwszy grosik pozdrowienia
Kiedy miłość zmienionym łożyskiem odpłynie
I ważne znajdziesz dla niej usprawiedliwienie
Przeciw temu czasowi umacniam się teraz
W wyniosłych murach wiedzy o mojej wartości
Tę oto rękę prawą podnoszę niech wspiera
Wszystkie moje powody do innej miłości
Chcąc mnie bowiem porzucić prawa przywołujesz
Ja bo orzec nie umiem czemu mnie miłujesz
tłum. Jerzy S. Sito
Sonet XLIX - słowa William Shakespeare (przeł. Jerzy S. Sito),
muzyka Piotr Walewski, śpiewa Halina WyrodekRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.12.11 o godzinie 09:32 -
Modlitwa do Anioła Stróża 2
Aniele Boży, Stróżu mój,
do żony mojej steruj
na swej łódce z niebieskiego papieru
i powiedz jej, że kocham ją,
Aniele Stróżu mój.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Aniele boży
co mnie chronisz przed
złem tego świata
nie pozwól dalej mnie
upokarzać
nie dawaj już namiastki
rodziny
ojca matki brata
którzy tylko
mieszkali ze mną lecz
nigdy
nie byli mi bliscy
nie kochali mnie
nie chcieli mnie
rozumieć
nie interesowały ich
wcale
moje problemy i losy
żyli tylko dla
siebie i swego
egoizmu
rozgłoś tę prawdę
w niebie
rozgłoś ją pod niebiosy
i zasłoń przed
nieszczerym tłumem
tak zwanych przyjaciół
zaprowadź mnie do
żony
którą szukam
pozwól mi zaznać
namiastki
czułości zrozumienia
wzajemnej tolerancji
i miłości
jakie powinny ludzi
łączyć ze sobą
Aniele boży
stróżu mój ty zawsze
przy mnie
stój
we wszystkie dni
i noce
05. 08. 2007Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 10.04.13 o godzinie 04:40 -
Kobieta pięćdziesięciotrzyletnia
kobieta pięćdziesięciotrzyletnia
drobna nieśmiała dziewczynka z którą
chodziłem do tej samej klasy i uczyłem się
pisać pierwsze litery
codziennie chodzi tą samą drogą z domu
do kościoła i z powrotem
jej kolorowa krótka sukienka zamieniła się
w szary obwisły strój bez nazwy
białe podkolanówki wyciągnęły się wysoko
nad uda których nie widać i
sczerniały
biegnę naprzeciw w krótkich spodenkach
i białych tenisówkach
podbiegam i chcę ją figlarnie pociągnąć
za jasny blond warkoczyk ale ona
ukryła go pod długą czarną chustą
11. 10. 2007Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 11.03.13 o godzinie 03:01 -
Dorota Chróścielewska
* * *
Mój ukochany płynął do mnie we śnie długim i pięknym
A ja stałam na samym brzegu
mojego snu ciemnego
kruchego jak muszelka
Mój ukochany miał twarz ukrytą w cieniu
więc nie wiedziałam który tu Ukochany
płynął do mnie we śnie długim i pięknym
Wychyliłam się zza snu załomu
wtedy stałam się Domem Złotym
bo tak tylko się wraca do Domu
i krzyczałam o Ukochany
w wodę bij wal ramieniem prędzej
Czy nie widzisz że nad snem moim
niebo wiersza jaśniejszą przędzą
A tu jeszcze muszę obliczyć
ile we łzie jest słodyczy i goryczy
a to żmudna a to ciężka robota
i krzyczał mój Ukochany
Tęsknoto
Bo we śnie miałam na imię Tęsknota -
Dorota Chróścielewska
* * *
On — ten którego zapomniałam
ale o którym nie zapomnę
Ten który mnie zostawił kiedyś
za siódmą górą w siódmym niebie
wrócił Słuchajcie Wrócił do mnie
Jak mi się cieszył tapczan stół
Ze śmiechu mi ogłuchły ściany
dy wszedł to się na cztery spusty
drzwi wierne zatrzasnęły za nim
Gdzieżeś to było moje ciało
Gdzieście się podziewały wargi
Wrócił a mi furkoczą u ramion
w niegdysiejszych warkoczach kokardy
Niech nam się spełni niespełnione
I popatrz jestem w cierniach cała
Tylko zapomnij że o tobie
wciąż pamiętając zapomniałam -
Dorota Chróścielewska
* * *
Walizy spakowane Przyszło nam się żegnać
Drogi nam się związały aby zaraz odejść
Wyjrzyj czasem nocą przez okno
Tam za oknem szumi moja młodość
Siądźmy na chwilę przy tym stole
co znów zwyczajnym stał się stołem
Jeśli tu ręce się spotkały
nie twoje przecież i nie moje
Tego kochanie jestem pewna
Bo nie ma przy stole W domu Ni w ogrodzie
Ni na balkonie Ani w róży ciemnej
Ani na twojej ni na mojej drodze
Słuchaj kochanie już mnie nie ma we mnie
Te listy zaś porozrzucane
na całkiem znów zwyczajnym stole
na pewno pisał nieznajomy
do jakiejś pięknej nieznajomej
I uwierz Wstyd mi że czytałam -
Aleksander Błok
Starzec
Minęły bujne lata moje –
Już starość. Patrzę na ten świat.
Kiedyś tam ...gdzieś ... nas było dwoje,
Lecz to jest sen. Zatarty ślad.
Patrzę, jak więdnie kwiat jesienią,
Słucham pamięci cichych słów;
Ale czyż można wierzyć cieniom,
Co błysną śród młodzieńczych snów?
Byłoż to jawą czy snem było,
Gdy zapominam o tych dniach –
Znów długo śni mi się, jak śniło,
To niewyśnione, skryte w mgłach.
Lecz wiem. To bajka, co mnie zwodzi.
To zima – ten mój siwy włos...
Niech odszukają inni, młodzi,
Drzwi, w które nie dał wejść mi los.
29 września 1902
tłum. Jan Lechoń -
Gioconda na progu
Ktoś puka nieśmiało do drzwi
otwieram
ratuj - szepcze
w oczach starość i ból
strach
i błaganie o pomoc.
Daj jakąś tabletkę – z trudem
unosi laskę
jakby chciała w powietrzu
narysować swoje cierpienie.
Kiedyś piękna i atrakcyjna
czarowała mężczyzn
i dorastających chłopców
oczami lazurowymi w kolorze morza
i tajemniczym uśmiechem
jak Gioconda stojąca
na miejscowym jarmarku pomiędzy
błyszczącymi cudami popularnej
sztuki dla ubogich.
Trzęsie się teraz na progu
i prosi aby powróciły
choć na chwilę
tamte dni
kiedy szła dumnie w promieniach
słońca i swojej młodości
kołysząc zalotnie biodrami
na długich opalonych nogach
unosząc za sobą wielobarwny
zapach kwitnącego lata.
Podaję jakąś tabletkę
nie wiem
czy złagodzi cierpienie
odchodzenia w otchłań.
Proszę iść powoli i ostrożnie
to już całkiem blisko
chociaż
z pozoru bardzo daleko.
Dziękuję – jak z głębokiej studni
dochodzi słabnący głos
podpierając się laską
odchodzi
w ustach niesie
tabletkę
fałszywą nadzieję na
nieśmiertelność
a w oczach obraz młodej
pięknej kobiety
o czarującym spojrzeniu
i tajemniczym uśmiechu.
13 marca 2008 r.
Postscriptum
Szary wczesnojesienny poranek
otwierał powoli zaspane oko
cicho jak złodziej
zakradł się pod dom ambulans
wynieśli ją
na krześle siedzącą jak na tronie
Giocondę miejscową
dumną i piękną nawet w te dni
przedostatnie
dostojnie powieźli ulżyć
cierpieniu
przywrócić wiarę namaścić
nadzieją.
8 września 2008 r.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 02.05.13 o godzinie 09:27 -
Nagi coraz bardziej
Leżał na wznak
powoli zsunęła koc
był nagi
promień słońca pieścił jego ciało
dotknęła go delikatnie
wzrokiem
czoło przymknięte powieki
policzki usta
zsuwała się
niżej na piersi
brzuch
i jeszcze niżej
tu zatrzymała się dłużej
wypełniła pożądaniem
zanurzyła dłoń
w wodzie wyczuła pod palcami
miękką gąbkę
zaczęła myć jego ciało
leżał bezwładnie
nagi
coraz bardziejRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 16.06.10 o godzinie 22:40 -
Tadeusz Sobolewski
Małgorzata Hillar: Ja, dziki człowiek
Na przełomie lat 50. i 60. poetka zyskała popularność niemal tej miary co później idole rocka. W Kurierku, modnej kawiarni warszawskiej, lata 70.
Jest w jej wierszach wizja miłości niewolniczej. Wspaniałej i życiodajnej, ale pętającej. Kiedy ta miłość się kończy, to jakby - życie było odebrane.
Była gwiazdą. Zamilkła na wiele lat, została zapomniana jako poetka. Po długiej przerwie, w 1995 roku, ukazał się ostatni zbiór jej wierszy ze wstępem zaczynającym się od słów: "Oto dwadzieścia lat minęło, odkąd umarłam. Porażona cierpieniem przestałam pisać, mając bardzo wiele do napisania... Wreszcie powoli zaczęłam wychodzić z głębokiego dołu zabijającego, niszczącego milczenia". 19 sierpnia tego roku miałaby 80 lat.
Hillar powraca. Na Multi Forum Dyskusyjnym, pod hasłem "Wiersze, które wam się podobały", obok Roberta Frosta, księdza Twardowskiego i Chińczyka Li Po internautka ze Stargardu poleca erotyk Małgorzaty Hillar - balladę o zziębniętych kochankach, których Matka Boska z przydrożnej kapliczki poprowadziła do "stodoły ciepłej i złotej jak słoma", a potem - "sowę wrzeszczącą/ z dachu zdjęła" i "odeszła uśmiechnięta/ ze zgorszoną sową/ pod pachą".
Na forum dołącza inna dziewczyna: "Hillar? Mam coś jej. Ktoś niesamowity:)))". I cytuje "Niepokój": "Jest ze mną/ zawsze/ To on/ każe mi odchodzić/ od kolorowych i tańczących/ i chować się w łódce/ na brzegu rzeki...". Na innej stronie czytam: "Mam na imię Marta, jestem osobą młodą i przeraźliwie zagubioną. Trafiłam tu, gdyż szukałam wierszy Małgorzaty Hillar...". W internecie krąży mnóstwo jej wierszy.
Kiedy debiutowała po Październiku '56 tomikiem "Gliniany dzbanek", krytyk Andrzej Kijowski, zwykle surowy, odnotował w "Twórczości": "Pierwszy od wielu lat debiut poetycki, debiut normalny, nie opóźniony. Tomik młodej dziewczyny widzącej świat własnymi, młodymi oczyma". Na przełomie lat 50. i 60. zyskała popularność niemal tej miary co później idole rocka. Jej poezję określano jako łatwą, przebojową, sugestywnie prostą, nawet banalną. Krytyka przyjmowała te wiersze z rezerwą, ale Hillar miała za sobą czytelników. Jej tomiki były rozchwytywane, zaczytywane.
Poetka Października
Była gwiazdą pokolenia Odwilży - młodych ludzi, którzy mieli za sobą dwie historyczne traumy: wojnę i czasy stalinowskie, kiedy zostali poddani zmasowanej, jak byśmy dziś powiedzieli, kampanii reklamowej komunizmu. Po latach sierioznej propagandy, po okresie purytańskim, gdy w życiu publicznym słowo "miłość" kojarzono jedynie z partią i rewolucją, a "pokój" z walką o pokój (po której, jak w dowcipie, miał nie zostać kamień na kamieniu), w kulturze następowała rehabilitacja miłości, erotyki, intymności, prywatności. W cenie znalazła się teraz zwyczajność i prostota. Poezja miała bronić "rzeczy małych". Bohaterami filmów, wierszy, piosenek byli teraz zakochani. Jak wiele znaczyła dla ówczesnych widzów pantomimiczna bajka o miłości z gdańskiego teatrzyku Bim-Bom utrwalona w filmie Morgensterna "Do widzenia, do jutra". Rok 1955. On i ona idą, trzymają się za ręce. Przed nimi słup ogłoszeniowy. Młodzi nie puszczają rąk. Słup rozdziela się na dwoje, unosi, pozwala im przejść.
On nosi wąski spodzień, ona - spódnicę na halce, czarną bluzkę z wycięciem w łódkę. Tak wyglądają Cybulski i Tuszyńska w filmie "Do widzenia, do jutra" Morgensterna, Cybulski i Winnicka w "Pociągu" Kawalerowicza, Łomnicki i Stypułkowska w "Niewinnych czarodziejach" Wajdy. Nie mogą się porozumieć. Zbliżają się do siebie i uciekają przed zniewoleniem, zawłaszczeniem. Niezależni, samotni. Trzy filmy i trzy rozstania, trzy rodzaje miłosnego niespełnienia. Ci z filmu Wajdy, niby cyniczni, szukają miłości, ale nie umieją znaleźć dla niej formy ani słów. Są dokładnie tacy jak bohaterowie sztandarowego wiersza Hillar powstałego przed "Niewinnymi czarodziejami", napisanego w imieniu "cynicznego" pokolenia ery atomowej: "My z drugiej połowy XX wieku/ rozbijający atomy/ zdobywcy księżyca/ wstydzimy się/ miękkich gestów/ czułych spojrzeń/ ciepłych uśmiechów/ Kiedy cierpimy/ wykrzywiamy lekceważąco wargi/ Kiedy przychodzi miłość/ wzruszamy pogardliwie ramionami/ Silni cyniczni/ z ironicznie zmrużonymi oczami/ Dopiero późną nocą/ przy szczelnie zasłoniętych oknach/ gryziemy z bólu ręce/ umieramy z miłości". To był jej najmodniejszy wiersz.
W pisaniu Hillar im dalej, tym więcej niepokoju, poczucia własnej inności. Czegoś, co dziś nazwalibyśmy feminizmem - ostra świadomość należenia do osobnego, dyskryminowanego gatunku. W ostatnim wierszu z tomu "Czekanie na Dawida" Hillar uderza - co jej się czasem zdarzało - w patetyczny ton. Wystawia rachunek sprawcom "nieustających/ błogosławionych/ świętych/ wiecznych/ rzezi i ludobójstwa" - czyli mężczyznom. Dopiero gdy ta, która nosi dziecko "w wielkim koszu/ swojego brzucha', obejmie władzę 'nad światem/ nastąpi pokój".
Miłość jest czekaniem
Miłość - jedyny przedmiot, jedyna obsesja tej liryki. Ale prawdziwym bohaterem wierszy nie jest On, tylko Ona. Wiecznie wymykająca się, osobna. Jak wielu mężczyzn nieumiejąca w miłości przekroczyć swoich granic. Miłość w jej wierszach nie ma nic z poświęcenia ani oddania. Pisanie o miłości jest pisaniem o sobie, poznawaniem siebie.
"Myślałam/ może kiedy przyjdziesz/ odszukam siebie/ Ale zanurzona/ w twoich dłoniach/ znalazłam tylko/ własną skórę". Ta sama, która ogłasza przyszłość matriarchatu, pełną niezależność od mężczyzny, w innym momencie wyznaje rozbrajająco: "Która bez ciebie/ nie umiem zapalić/ w zwyczajnym piecu/ bez ciebie/ jestem ślepym nietoperzem". Rano "budzi się/ zamknięta/ w ciasnej celi/ jego ramion". Ucieka. Boi się rozstania. Chce w miłości mieć wszystko albo nic. On "przychodzi nocą", "zanurza się w niej/ jak chrząszcz/ w płonącej nasturcji/ Zamyka ją w dłoniach/ ciasno szczelnie/ Nie czuje/ że się wymyka...".
Miłość "jest czekaniem/ na niebieski mrok/ na zieloność traw/ na pieszczotę rzęs/ Czekaniem/ na kroki/ szelesty/ listy/ na pukanie do drzwi/ Czekaniem/ na spełnienie/ trwanie/ zrozumienie/ Czekaniem/ na potwierdzenie/ na krzyk protestu/ Czekaniem/ na sen/ na świt/ na koniec świata".
"Nigdy się nie dowiem": "Nigdy się nie dowiem/ czy widzisz/ tak samo jak ja/ żółty łubin/ Czy tak jak ja/ czujesz/ jego aksamitny zapach.../ Nigdy nie dowiem się tego/ choćbym oglądała/ twoje palce/ pod słońce/ albo dotykała ich/ wargami".
Czytam niewysłany list Hillar z roku 1947. Ma 21 lat. Kształtne, kaligraficzne pismo. Właśnie zdała eksternistyczną maturę, szykuje się na studia prawnicze. Pracuje dorywczo jako kelnerka, w papierach jest na to zaświadczenie.
"Kochany Stasiu. Wiedziałam, że tak będzie. To bardzo proste; garść piasku tak trudno utrzymać w ręce, choćby się jak najsilniej zacisnęło, piasek wysunie się pomiędzy palcami. Czy istnieje miłość? Nie wiem. Jeżeli nawet istnieje, to bardzo trudno ją zdefiniować, tworzy ją tyle różnych składników... Samotność to cudowna rzecz; daje tę wielką, niczym nie ograniczoną swobodę osobistą, nieskrępowaną, jasną myśl, niezależność psychiczną i to dziwne, przyjemne uczucie, że można wyciągnąć przed siebie nie skrępowane żadnymi więzami ramiona, i że ma się dokoła wolną, olbrzymią przestrzeń. Zbyt często jestem sama, abym nie umiała tych rzeczy rozumieć".
Upadek gwiazdy
Byli parą jak z "Życia towarzyskiego i uczuciowego" Tyrmanda. Bieńkowski wychodził z redakcji "Twórczości" i szli oboje na obiad do SPATiF-u albo do kawiarni Związku Literatów. Pamiętam telewizyjny program z nimi z tamtej epoki. Początek lat 70. "Pegaz" oglądało się wtedy jak dziś rozmowy Moniki Olejnik. Jako goście - Małgorzata Hillar i Zbigniew Bieńkowski, literacka para, pełni blasku, na topie, tuż po powrocie ze stypendium w Stanach. Ona ostrzyżona króciutko jak dzisiejsze dziewczyny. Ich syn Dawid miał wtedy siedem lat. Pamięta dobrze, jak nagrywano ten program u nich w domu.
"Wyjechaliśmy potem do Zakopanego do domu ZAiKS-su. Wtedy to było emitowane. »Pegaz « szedł zaraz po dzienniku. I było tak, że rodzice wchodzą do sali telewizyjnej. Spóźnili się trochę. Brawami ich przywitano. Byli wtedy na fali, u samego szczytu. Zawsze razem, nierozłączni".
Na wakacjach. Dawid w środku, mama z prawej.
Zabierała czasem małego Dawida na wieczory autorskie. Na Łódzką Wiosnę Poetów. Dawid zapamiętał wyjazd do jednostki wojskowej w Grudziądzu. Sala pełna chłopaków w mundurach. Przy stole poetka. Oficer: "Na powitanie, powstać!". A ona czyta im swoje kolorowe, podszyte smutkiem erotyki.
W 1967 roku zostali zaproszeni do Stanów na stypendium do Iowa. W tym samym roku ukazuje się czwarty tomik Małgorzaty Hillar "Czekanie na Dawida". Kiedy koledzy chwalili się nowymi zabawkami i pistoletami, Dawid pokazywał wiersze swojej matki: a ja mam książkę o sobie! Dzięki Stanom ominął ich Marzec '68. A jak były wypadki grudniowe 1970 roku, Bieńkowski pojechał do Słupska na festiwal poezji. Tam poznał Adrianę Szymańską, młodą poetkę. I już nie wrócił. Też spalał się w miłości.
Gdy Bieńkowski odszedł, Małgorzata dosłownie oszalała z rozpaczy. Zaczęła pić. Nie mogła już pisać. Z mężem w USA, 1967 r.
Napisał stamtąd do niej, że przeżył coś wspaniałego, żeby dała mu szansę, poczekała. Tymczasem ona oszalała z rozpaczy. Dosłownie. Zaczęła pić. Nie mogła już pisać, choć notowała coś jeszcze na serwetkach po kawiarniach, gdzie spotykała się z młodszą od siebie poetką Baśką Sadowską - w Adrii, Kurierku, Ploteczce. Może było tak, że pisała, będąc z mężczyznami? A przestała pisać, bo nie było przy niej mężczyzny, który by się nią opiekował?
- Najłatwiej byłoby mi potępić ojca całkowicie - mówi Dawid. - Jednak dziś nie mógłbym tego zrobić. A dla niej to był upadek z wysokości. Upadek gwiazdy. Odcięła się od środowiska, nie chodziła do SPATiF-u i do Związku Literatów, gdzie bywali razem niemal codziennie. To musiało być dla niej strasznie upokarzające, że ktoś tak uznany jak ona, mający przy swoim boku kogoś takiego jak Bieńkowski został w ten sposób potraktowany, zraniony przez męża, przez życie. Wraz z odejściem ojca doszło w niej do głosu to wszystko, co miała w sobie destrukcyjnego.
Zapowiadają to już wiersze pisane w najlepszym czasie ich wspólnego życia. "Eurydyka": "Kiedy strącono ją/ do Podziemi/ nie poszedł za nią/ Uciekł/ zamykając uszy/ na jej wołanie/ o ratunek/ Kiedy wrócił/ dotknął jej włosów/ nie zamieniły się/ w płomienie/ Były jak umarła trawa".
"Nie można jej było pomóc. Naprawdę nie można było pomóc - stwierdza bliska przyjaciółka Hillar, dziennikarka Danuta Zawierucha. - Przytłaczał ją bałagan, bała się reakcji obcych, nie zawsze rozumiejących ją ludzi. Wstydziła się swojego domu i siebie w nim. Codzienność była potworem, z którym nie była w stanie walczyć, więc się poddała. Nie otwierała drzwi. Nie naprawiała telefonu. Sznur był przetarty w wielu miejscach, rozmowa z nią stale się przerywała. Tarcza telefonu nie obracała się, ale wymiana aparatu nie wchodziła w grę, bo wymagałaby pomocy montera, a ona nie otwierała nikomu drzwi. Można było tylko dzwonić do Małgorzaty, ona tej możliwości już nie miała".
Hanna Kirchner opowiada, że na Jasnej leżały latami nierozpakowane pudła z tanimi ciuchami, które przywieźli ze Stanów. Nie była w stanie ani się tych pudeł pozbyć, ani ich otworzyć. Były jak depozyt tamtego, szczęśliwego czasu.
Wstęp wzbroniony
Synowi, gdy był dorosły i założył własną rodzinę, odebrała klucz od swojego mieszkania na Jasnej. Pisze w jednym z ostatnich wierszy: "Mówisz/ Ja mam świat/ swój własny/ osobny niezależny/ tak skomplikowany/ że nie jesteś w stanie/ go pojąć/ Zbudowałam więc/ szczelne drzwi do niego/ Nie pukaj/ Nie otwieraj/ Wstęp wzbroniony/ Tobie/ Mówisz/ Ja mam kobietę/ swoją własną/ wara ci od niej/ i kota mam/ możesz mu przynieść rybę/ lecz połóż ją na progu/ mojego świata". Na koniec napomina: 'nie byłoby cię / na tym świecie/ gdyby nie ja/ synku".
Kiedy czytam ten wiersz, czuję destrukcyjną potęgę zawłaszczającego uczucia matki uniemożliwiającego prawdziwy kontakt. Na mocy jakiegoś paradoksu taką postawę przyjęła osoba, która sama w młodości wyzwoliła się spod nacisku rodziny i postępowała w życiu niezależnie, żyła jak chciała. Uniezależnienie się syna, to, że miał własny dom, dzieci, przeżywała jako atak na siebie. Zostawiła go bez pojednania, z poczuciem winy, z którym musiał się uporać. Nigdy do końca. Ale też z poczuciem własnej niezależności.
"Byłem przy niej na tyle, na ile można było być".
Choć robiła wszystko, żeby jej nie móc pomagać, pod koniec lat 80. Dawid zawiózł matkę do ośrodka Anonimowych Alkoholików. To był początek tego ruchu w Polsce. Tam znalazła oparcie, wspólnotę. Przestała pić. Nie piła już do śmierci, przez osiem, dziewięć lat. Dla wydawnictwa Jerzego Leszina-Koperskiego przygotowała pierwszy od lat wybór wierszy, w którym były też nowe teksty. Nie doczekała ich wydania.
"Wybacz ściano/ że przeze mnie jesteś brudna i pusta/ bo pospadały z ciebie obrazy/ w które ubierałam cię/ z wielkim staraniem i radością/ a teraz nie jestem w stanie/ podnieść ich z podłogi/ Kocham cię ściano/ za twoją cierpliwość/ z jaką słuchasz mojego płaczu/ Kocham cię ściano/ za to że nie muszę/ bać się ciebie/ Błogosławię cię ściano/ gdyż wiem/ że jedynie ty/ będziesz wierną towarzyszką/ mojej śmierci".
Dawid został psychoterapeutą. Wydał dwie powieści o swoim pokoleniu dorastającym na przełomie lat 80. i 90. - "Jest" i "Nic". O iluzjach i pułapkach, które na to pokolenie czyhały, o życiu w nienormalnym stanie. Pierwsza powieść mówi o dojrzewaniu w podwyższonej gorączce stanu wojennego, z perspektywy licealisty (Dawid przyjaźnił się z Grzesiem Przemykiem). Druga - o tym, jak młodzi ludzie lądują w wielkich korporacjach, przez które są przerabiani.
Kiedy pytam Bieńkowskiego, czy napisze o matce, on kręci głową. - No nie... Mimo całego dystansu i ułożenia sobie obrazu jej osoby, mimo tak bliskiego wniknięcia w jej życie, jazd na Kociewie, do gniazda Hillarów, potrzebuję jeszcze... - nie kończy.
A po chwili:
- Tak, mógłbym o mamie napisać książkę. Ale dopiero kiedyś.
Janka Podniebna
Przeglądamy wykaligrafowane wiecznym piórem podania i życiorysy Janiny Hillar. Tak miała na imię - Małgorzata została wymyślona na użytek poetyckiego debiutu, bo lepiej brzmiała. Późne lata 40., wczesne 50. Akademik na Górnośląskiej w Warszawie. Janka często musiała zmieniać akademiki. Była osobą nieszablonową, począwszy od tego, że ubierała się bardzo ekstrawagancko jak na tamte siermiężne czasy. Kupowała ozdobny materiał obiciowy jak na wersalkę i szyła sobie z niego spódnicę. Albo bluzkę z materiału na zasłony.
"Ludzie tak bardzo różnią się między sobą - pisze do jednego ze swoich adoratorów, który, jak się zdaje, nie wytrzymał próby. - Dla mnie na przykład całe to ustawodawstwo savoir vivre'u, cała ta »robiona « obłudna uprzejmość towarzyska, sztuczny, fałszywy dystans słowa, które się mówi, nie myśląc, dlaczego się je mówi, gesty, które się wykonuje tylko dlatego, że tak wypada, wszystko to jest beznadziejnie idiotyczne. Dla Ciebie natomiast są to rzeczy istotne i ważne. Ja wyrobiłam sobie pewne pojęcie estetyki i etyki, odróżnienie rzeczy właściwych od niewłaściwych i gwiżdżę sobie koncertowo na wszystkie normy towarzyskie, obyczajowe i moralne. Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu, że cały urok prysł dla Ciebie wtedy, po przekroczeniu tego nieszczęsnego dystansu? Dlaczego nie napisałeś o tym zaraz w pierwszym liście, jeżeli nie miałeś odwagi powiedzieć mi tego w Wyszoborzu?"
Od początku miała nimb poetki. Pisała już w dzieciństwie w majątku Piesienica na Kociewiu koło Starogardu. Zachował się brulion "Moje poezje. Wierszyki ułożone przez Janeczkę Hillarównę. Rok 1936". Ma wtedy dziesięć lat. "Jestem sobie mała Janka/ Taka zwykła Pomorzanka/ W małej wiosce na Pomorzu/ Mieszkam sobie w kwiatkach w zbożu/ Z mą Mateczką i Tatusiem ukochanym/ I z braciszkiem Marianem". Hillarowie. Niegdyś Hyllarowie. Rozgałęziona holenderska rodzina w XIV wieku sprowadzona przez Krzyżaków na Żuławy. Bogate pomorskie ziemiaństwo. Do II wojny światowej mieli spore majątki na Kociewiu, na Żuławach, gdzie jest ich gniazdo Hillarowo i gdzie dziś za sprawą gdańskiego literaturoznawcy prof. Tadeusza Linknera popularyzuje się jej poezję. W tym roku, na 80-lecie Małgorzaty Hillar, ukażą się w Instytucie Kociewskim jej "Utwory zebrane".
Jan Hillar - ojciec Janiny, dziadek Dawida - miał przed wojną 190 hektarów, 200 krów, ceglany dwór z wieżą, w której się kryła mała Janka ze swoim kajetem. Patriotyczny, religijny polski dom, a w nim pruskie obyczaje, pruska surowość - skarżyła się Małgorzata Hillar pod koniec życia.
Anegdota rodzinna mówi, że kiedy jako niemowlę Janka niechcący ugryzła matkę, bo wyrzynały jej się ząbki, oberwała szpicrutą za niegrzeczność. Wyłania się surowy obraz domu: władczy, wybuchowy ojciec, pieniacz dochodzący swego do końca; oficerki, szpicruta, konie. Matka - gospodarna, oszczędna, ale nic nad to; zacięta w sobie, chłodna. Janka ze swoją wrażliwością i delikatnością, żałująca bitego psa i przejechanej żaby była jak z innego świata. Mówiła, że nienawidzi rodziny. "Jak tyś się w takiej rodzinie znalazła?" - dziwili się.
Dedykowała im swoje wiersze, ale chyba nie bez ukrytej satysfakcji wyrzekła się w latach 50. "obszarniczego pochodzenia". Nie żałowała parcelacji rodzinnego majątku. "Uciekałam przed niekochaniem". Nigdy po wojnie nie odwiedziła Piesienicy. Zostawiła ją sobie w dziecinnej, bajkowej pamięci. To stamtąd pochodzą te jej "gliniane dzbanki", "macierzanki", "zielony piec". Dziś na Kociewiu kultywuje się pamięć "nasze" poetki. Urząd gminy w Zblewie oraz miejscowe Towarzystwo Społeczno-Kulturalne im. Małgorzaty Hillar podczas Dni Kultury wystawia montaż jej wierszy pt: "Janka Podniebna".
Żeby się nie śmiali
- Była wielbicielką kwiatów - mówi Dawid. - W szkolnych biografiach poetów powraca utarty slogan: wrażliwość na przyrodę. Ona ją miała naprawdę. Kiedy tylko się znalazła na łące, zaraz coś wypatrzyła. Nawet na trawniku w środku miasta. Wwąchiwała się w zwykły rumianek. Ma taką piękną litanię: "Nasturcjo ruda/ latarko lata... Słoneczniku długonogi... Pokrzywo zakurzona... Trawko kwitnąca... Rozchodniku upalny". Macierzanka - jej ulubiony zapach, ulubiony kwiat. Wiersz, w którym jest cała ona, to "Dziki człowiek": "Ja dziki człowiek/ boję się słów/ zimnych ciężkich obojętnych/ Boję się/ cierpkich uśmiechów/ przymrużeń oczu/ wzruszeń ramion/ Kiedy byłam dzieckiem/ pisałam wiersze na strychu/ żeby się nie śmiali/ Dzisiaj jak wtedy/ pragnę rąk które głaszczą/ Słów ciepłych i miękkich/ jak owcza wełna". Jest w jej wierszach wizja miłości niewolniczej. Wspaniałej i życiodajnej, ale pętającej. Kiedy ta miłość się kończy, to jakby życie było odebrane. Kiedy jej nie ma, człowiek umiera. Ta potrzeba widocznie nie została nigdy zaspokojona w najwcześniejszym dzieciństwie Janki Hillar. I popatrz, z tym wszystkim utożsamiają się dziś dziewczyny z internetu. Skrzywdzone. Tak czy inaczej. To jest to, o czym mówiliśmy przy wierszach Hillar. Że dla niej musi być wszystko albo nic. I jeżeli nie ma tego wszystkiego, tej wszechogarniającej miłości, zostaje poczucie krzywdy. Tęsknota za idealną miłością, nieosiągalną chyba.
Oglądamy zdjęcie Małgorzaty Hillar i Zbigniewa Bieńkowskiego. Stany Zjednoczone, rok 1968. Bieńkowski w restauracji przegląda z zainteresowaniem numer "Playboya".
- Mój tato i moja mama. Popatrz na ich miny! Rozbawiony mężczyzna i zdegustowana kobieta, która przecież pisze erotyki i jest tak śmiała w swoich wierszach, jednak nie może patrzeć na to godne potępienia uprzedmiotowienie kobiety, wystawienie ciała na sprzedaż. Czy nie była naszą pierwszą feministką?
Korzystałem z następujących opracowań:
- Tadeusz Linkner: Miłość jest światłem moich wierszy. O poezji Małgorzaty Hillar, Tczew 2000;
- Agnieszka Nietresta: Małgorzata Hillar. Szkic monograficzny. Wyd. Homini, Kraków 2003;
- Małgorzata Hillar: Poezje wybrane. Wybór i wstęp autorki, wyd. LSW, Warszawa 1972;
- Małgorzata Hillar: Gotowość do Zmartwychwstania. Wstęp M. Hillar i J. Koperskiego, Wyd. Anagram, Warszawa 1995;
- Danuta Szmit-Zawierucha: Dramat Małgorzaty Hillar "Regiony" 2-4/2000.
Fotografie z archiwum prywatnego Dawida Bieńkowskiego
Źródło: „Wysokie Obcasy” 9/2006Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 25.05.10 o godzinie 05:30