Wypowiedzi
-
Fernando Pessoa*
Mgła
Ani król, ni prawo; ani pokój, ni wojna
Istoty i zarysu nie odda
Tego mrocznego lśnienia ziemi –
To Portugalia pogrążona,
To blask bez światła i płomieni,
Jak blask błędnego ognia.
Nikt nie wie, czego chce,
Nikt nie wie, czyją ma duszę.
Nie wie co dobre, a co złe,
(jaka daleka żądza płacze tak blisko nas?)
Wszystko niepewne i poślednie,
Nie ma całości, wszystko jest fragmentem,
Portugalio, ty mgłą dziś jesteś...
Już czas!
z tomu "Mensagem", 1934
tłum. z portugalskiego Michał Lipszyc
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki do polskich
przekładów w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska
wiersz jest też w temacie Popatrz na mgłę, ileż cudów ukrywa...Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.05.11 o godzinie 10:59 -
Fernando Pessoa
* * *
Wszystko co się kończy jest śmiercią, i nasza jest śmierć
Jeśli to dla nas się kończy. Tamten krzew
Więdnie, a z nim odchodzi
Część mojego życia.
We wszystkim na co patrzyłem została cząstka mnie.
Ze rzeczami,które widziałem przemijam, jeśli one przemijają,
Nie do odróżnienia jest wspomnienie
Tego co widziałem od tego czym byłem.
z tomu "Odes de Ricardo Reis", 1946
tłum. z portugalskiego Andrzej Talarczyk
wersja oryginalna pt. „***[Tudo que cessa é morte...] ”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 22.08.12 o godzinie 16:07 -
Fernando Pessoa
Autopsychografia
Poeta zawsze się zgrywa.
Tak się w tym specjalizuje,
Że dla zgrywy bólem nazywa
Ból, który naprawdę czuje.
A czytelnicy wiersza
W czytanym bólu widzą znak
Nie tych dwóch, które miał poeta,
Lecz tego jednego, którego im brak.
I tak sobie krąży w kółko,
Rozum nasz bawiąc wielce,
Ta mała ciuchcia na sznurku,
Której na imię serce.
wersja oryginalna pt. „Autopsicografia”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska
To
Mówią, że pisząc kręcę
Zawsze, lub zmyślam. Nie.
Ja odczuwam zwyczajnie
Poprzez wyobraźnię.
Nie serce.
Co mi się przyśni, co przemknie.
Co nie wychodzi, co tracę,
Jest jak gdyby tarasem
Nad czymś innym jeszcze.
To właśnie tamto jest piękne.
Dlatego zawsze pisuję
O rzeczach oddalonych.
Od swoich uwikłań wolny,
Nieprawdę serio traktuję.
Czuć? Kto czyta, niech czuje!
wersja oryginalna pt. „Isto”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska
z tomu "Cancioneiro", 1977
tłum. z portugalskiego Michał LipszycRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.05.11 o godzinie 10:45 -
Fernando Pessoa*
* * *
Żal mi gwiazd,
Które świecą już tyle lat,
Tyle lat...
Gwiazd mi żal.
Czy nie ma żadnego zmęczenia
W rzeczach,
Wszystkich rzeczach,
Jak zmęczenie nóg lub ramienia?
Zmęczenia istnieniem,
Byciem,
Tylko byciem,
Wesołym lub smutnym lśnieniem...
Czy nie czeka w końcu
Na wszelkie istnienie
Nie śmierć, lecz tak
Jakby inny koniec?
Lub wielkie usprawiedliwienie –
Coś takiego jak
Przebaczenie?
z tomu "Cancioneiro", 1977
z portugalskiego tłum. Michał Lipszyc
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki do polskich
przekładów w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 05.05.11 o godzinie 10:47 -
Fernando Pessoa*
Wolność
Co za rzecz przyjemna
Obowiązku nie spełniać,
Mieć książkę w zasięgu ramienia
I jej nie otwierać!
Czytanie to nuda,
Nauka to bzdura.
Słońce złoci chmury
Bez literatury.
Rzeka płynie dnia dobrego i złego
Bez wydania oryginalnego.
A ten powiew wiatru z lasu
Tak naturalnie porannego,
Nie musi się spieszyć, bo ma dosyć czasu –
Książki to kartki farbą pomazane.
Nauka umożliwia głębokie poznanie
Dyskretnej różnicy między zerem i niczym.
O ile jest lepiej we mgle i tajemnicy
Czekać na naszego Króla Sebastiana
Choć przyjścia jego godzina nieznana!
Wielka rzecz jest w dobroci, w tańcach i powieściach,
Ale to, co na świecie najlepsze, jest w dzieciach –
Tam gdzie księżyc, gdzie kwiaty i słońce dalekie,
Grzeszne tylko wtedy, gdy miast pieścić piecze.
A postać największa z wszystkiego
Jest Jezusa Nazareńskiego,
Co o finansach nic nie wiedział
I wątpliwe, czy miał bibliotekę –
z tomu "Cancioneiro", 1977
tłum. z portugalskiego Michał Lipszyc
*notka o autorze, inne jego wiersze w oryginale i linki do polskich
przekładów w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańskaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 22.08.12 o godzinie 20:20 -
Fernando Pessoa
Wyspy szczęśliwe
Jaki głos przypływa w fal szumie
I nie jest to morza głos?
To głos kogoś, kto do nas przemawia
Lecz, gdy nasłuchiwać, ucicha
Dlatego, że wytężamy słuch.
I tylko wtedy, gdy, na wpół śpiący,
Bez świadomości słyszenia słyszymy,
Że to nadzieja do nas mówi,
Do której wtedy to, jak dzieci,
Śpiąc we śnie się uśmiechamy.
To właśnie wyspy szczęśliwe,
To ziemia, co nie istnieje,
Gdzie Król mieszka i czeka.
Lecz gdy tylko jawa się zaczyna
Milknie głos i jest tylko morze.
z tomu "Mensagem", 1934
tłum. z portugalskiego Andrzej Talarczyk
wersja oryginalna pt. „As Ilhas Afortunadas ”
w temacie Poezja iberyjska i iberoamerykańska
wiersz jest też w temacie Motyw wyspyRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.05.11 o godzinie 06:57 -
Rainer Maria Rilke
Wnętrze dłoni
Wewnętrzna powierzchnia dłoni. Podeszwa, co stąpa tylko
na uczuciu. Która się zwraca w górę
i w lustrze
przyjmuje drogi niebieskie, co same
poruszają się.
Która uczyła się chodzić po wodzie,
gdy czerpie,
która zmierza do studni,
wszystkich dróg przeobrazicielka.
Która występuje w innych rękach
i sobie równe
czyni krajobrazem:
odchodzi w nich i przychodzi
i napełnia je krzykiem.
tłum. Mieczysław Jastrun
Wiersz ten w oryginale pt. " Handinneres"
w temacie A może w języku Goethego?Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 21.04.11 o godzinie 17:55 -
Tadeusz Śliwiak
Adoracja drzewa
Jestem drzewo
przysięgą na wierność ziemi
są moje korzenie
jestem drzewo
twój dozgonny przyjaciel
uderz w pień
odezwą się
wszystkie moje struny
słuchaj ich
żadna nie dzwoni fałszywie
rodzę dla ciebie
owoce o smaku słońca i deszczu
jestem śpiew ziemi dla oczu
jestem radość ptaków
Jestem twojej dłoni wklęsłość
przybieram jej kształt
uczę się twoich palców
jestem dla ciebie
instrument i wiosło
jestem proste narzędzie
i wymyślna figura
ostatnia deska ratunku
stół
jestem drzewo
jestem własny pomnik
za późniejsze zasługi -
Tadeusz Śliwiak
Powrót po śladach
I
byłem tu kiedyś
uciekałem stąd
przez las
ostrożnie
żeby się nie zwalił
żeby mnie nie przygniótł kolbami do mchu
po drugiej stronie
spotkałem kobietę
miała piękne oczy
bo przestraszeni maja piękne oczy
jeszcze wczoraj tu byli
pokazała komin wypalonej gorzelni
śmieszny był w swej niewzruszalności
pośród zgliszcz
pośród kotłów wydętych i gorących jeszcze
nie idź tędy
tam leży martwy banderowiec
sami go zastrzelili
on miał żonę Polkę
II
w Przemyślu
ukradłem bułkę ze straganu
jawnie
jak się kradnie
nie odczuwając już strachu
przekupka biła mnie po twarzy
potem płakała
przytuliła moją głowę
dała mi białe serce sera
mówiła synku
III
wróciłem tu po latach
gdzie się podziały moje tamte buty
moja koszula z zakrwawionym rękawem
chłopi zwożą zboże
i jak dawniej do połowy czoła
opalone ich twarze
w suchych wargach zgasły
machorkowy ciuk
jak Marysia pytają
Giczanka?
a gdzieżby
trzeci grób od płota
pan ją znał?
pan z różami? -
Tadeusz Śliwiak
Zaproszenie do sadu
W środku zimy zaszyty
w białe mrozu koronki
w rękawice chowając swe uczone palce
czekam na list otwarty
na zielony listek
w sprawie kwiatów i gruszek słodkich jak lenistwo
spadną deszcze na ziemię
popłyną strumyczki
z gołą głową i boso pobiegnę do sadu
co tam w trawie piszczy?
co tam dzwoni w pniach?
to moje życie
zaczyna się od nowa
zaproszę was do sadu
na wesele grusz
staną w białych welonach
panny młode
wiośniaczki!
ze skrzypkami pod pachą
przyjdźcie do ogrodu
i muzyką nakłamcie
że świat jest beczką miodu -
Tadeusz Śliwiak
Zielony skrzypek
(wolny przekład z Chagalla)
W Witebsku mróz
i szklane drogi
modlą się krzywe odmrożone palce
w karczmie
przed złotą cerkwią samowara
zaraz tu przyjdzie stary Żyd
z zieloną twarzą
przechyli głowę
i będzie grać
a tak ładnie
a tak cienko
że aż w całym Witebsku
śnieg się zatrzyma w powietrzu
i ukażą się na niebie
rude i białe konie
w długim aż do ziemi
weselnym welonie
Marc Chagall „Skrzypek”, 1912-1913Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 16.06.09 o godzinie 20:12 -
Tadeusz Śliwiak
Niedziela matki Zbyszka
Siedzi spokojnie
na ławeczce przed grobem
wyrywa żółte źdźbła trawy
słucha cmentarnych bratków
grabarze w niej poznają
tę która przed rokiem
chodziła ze świeczką wśród grobów
wołała Zbyszku Zbyszku
teraz siedzi spokojnie
gładzi strzyżoną trawę
znają ten ruch jej dłoni
wszystkie synowskie koszule
swojej broszce złoconej
długo opowiadała
jakie Zbyszek miał oczy
ile znał języków
wyjmuje z torebki
ciemną fotografię
i malutki scyzoryk
w kształcie srebrnej rybki
drobna
zmęczona ciszą
stara matka Zbyszka
karmi swoje niedziele
białą chusteczką do płaczu -
Georg Trakl
Elis
1
Doskonała jest cisza złocistego dnia.
Pod starymi dębami
Spoczywasz, Elis o okrągłych oczach.
W ich błękicie przegląda się sen kochanków.
Na twoich ustach
Cichną ich wesołe westchnienia.
Pod wieczór rybak ciągnie ciężkie sieci.
Dobry pasterz
Prowadzi trzodę aż na sam skraj lasu.
Pełne cnoty są wszystkie twoje dni, Elisie.
Cień oliwki
Błękitną ciszą kryje nagie mury.
Zamiera starca ciemny śpiew.
Złote czółno
Kołysze się. Elisie, twoje serce na pustym niebie.
2
Cicho dźwięczą dzwony w piersi Elisa
Pod wieczór,
Gdy jego głowa opada na czarne poduszki.
Zwierzyna
Broczy krwią wśród cierni.
Tam, na uboczu, stoi rdzawe drzewo;
Spadają z niego błękitne owoce.
Znaki i gwiazdy
Powoli toną w głębinie wieczoru.
Za wzgórzem jest już zima.
Błękitne gołębie
Spijają nocą lodowaty pot,
Co spływa z czystej skroni Elisa.
Wciąż dmie
Na czarnych murach samotny wiatr Boga.
tłum. Paweł Hertz -
Georg Trakl
Psalm
Karolowi Krausowi przypisany
Jest światło, które wiatr zdmuchnął.
Jest pogański dzban, od którego pijak po południu odchodzi.
Jest winnica spalona i czarna, pełna wyrw, w których gnieżdżą się pająki.
Jest mur pobielany mlekiem.
Szaleniec umarł. Jest wyspa na południowym morzu,
Gotuje się na przyjęcie boga słońca. Biją w bębny.
Mężczyźni rozpoczynają wojenny taniec.
Kobiety kołyszą biodrami w splotach lian i ognistych kwiatów,
Gdy morze śpiewa. O raju utracony nasz.
* * *
Ze złotych lasów wywędrowały nimfy.
Kładą w grób przybysza z obcych stron. Potem spada świetlisty deszcz.
Syn bożka Pana ukazuje się w postaci brukarza,
Który przesypia południe na rozżarzonym asfalcie.
Są w podwórzu dziewczątka w sukienkach tak ubogich, że serce płacze.
Jest pokój wypełniony dźwiękami akordów i sonat.
Są cienie, które obejmują się przed lustrem oślepłym.
U okien szpitala grzeją się wracający do zdrowia.
Biały parowiec wiezie w gorę rzeki krwawe ciała zarażonych.
* * *
Znów ukazuje się cudza siostra w czyichś złowrogich snach.
Skryta w leszczynowym gąszczu bawi się jego gwiazdami.
Student, może sobowtór, patrzy na nią z okna długo.
Za nim stoi jego umarły brat albo schodzi starymi schodami krętymi.
W mroku brunatnych kasztanów blaknie postać młodego postulanta.
Ogród objęty wieczorem. W krużganku trzepocą nietoperze w krąg.
Dzieci stróża przerywają zabawę i szukają złota co na niebie.
Ostatnie akordy kwartetu. Mała niewidoma przebiega aleję drżąc,
A potem sunie jej cień, chwytając się chłodnych murów,
spowity w baśnie i święte legendy.
* * *
Jest pusta łódź, co wieczorem czarną rzekę w dół gna.
W głuszy starego azylu rozpadają się ludzkie ruiny.
Trupy sierot leżą u murów ogrodu.
Z szarych pokoi wychodzą anioły o skrzydłach oblepionych błotem.
Z ich pożółkłych powiek ściekają robaki.
Plac przed kościołem jest ciemny i milczący, jak w czasach dzieciństwa.
Na srebrnych stopach przemykają życia minione.
I cienie potępionych zstępują ku westchnieniom wód.
W swoim grobie mistrz białej magii węże swoje do zabawy przyucza.
* * *
Nad polem czaszek otwierają się w milczeniu Boga złote oczy.
tłum. Artur RzęczycaRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 21.02.09 o godzinie 16:27 -
Georg Trakl
Nocne przesłanie
Mniszko! Ty w habitu grocie
zamknij mnie, wśród stromych skał!
Tam ktoś rosę krwawą siał,
gdy krzyż sterczał w gwiazd migocie.
Czerwień ust i kłamstwa czerwień
w celi, którą objął chłód;
świeci śmiech, gry złotej płód,
zanim ją głos dzwonu przerwie.
Chmuro srebrna! W czarnym wietrze
tkwi owoców dzikich łup.
Ten garb ziemi jest jak grób
i jest snem ta ziemska przestrzeń.
tłum. Tadeusz Gicgier -
Nuda, nic się nie dzieje w filmie polskim
Z szarością dnia zgasły światła
na salę wszedł młody reżyser
niosąc pod pachą lustro
dzisiaj ono będzie służyło za ekran
powiedział i usiadł
bo na każdym zebraniu musi być
ktoś pierwszy
kto zacznie i zaraz usiądzie
Lustro rozbłysło pokazując to
co się w nim odbiło
szarą polską rzeczywistość
zwyczajni ludzie zwyczajnie ubrani
mówiący potocznym językiem
z domieszką socjalistycznej nowomowy
płyną statkiem spacerowym po Wiśle
a załoga w ramach aktywnego odpoczynku
aranżuje im zajęcia kulturalno-oświatowe
pasażer na gapę udaje kaowca
organizuje konkursy quizy i zbiorową gimnastykę
z pozoru bezbarwne dialogi o niczym
przeobrażają się w błyskotliwe skecze kabaretowe
lustro odbija szarość i nudę
statek płynie powoli i majestatycznie
filmowy rejs trwa
Na sali kinowej wszystkimi kolorami zakwita
spontaniczna gromka wesołość
”Rejs” – reż. Marek Piwowski, scen. Janusz Głowacki, Marek Piwowski,
Andrzej Barszczyński, Jerzy Karaszkiewicz, wyst. Stanisław Tym, Zdzisław
Maklakiewicz, Jan Himilsbach, Ryszard Pietruski, Wojciech Pokora, Janusz
Kłosiński i inni, prod. polska 1970.
http://www.youtube.com/watch?v=Z9VQ089v9VQ&feature=Pla...
" 'Rejs' nie mieści się w żadnych kategoriach właściwych polskiemu kinu. Jest to
kabaret na ekranie - w dodatku kabaret improwizowany, a do tego jeszcze zdumiewająco realistyczny. (...) Zmysł obserwacyjny Piwowskiego, jego poczucie humoru i jeszcze coś więcej - jakaś do granic okrucieństwa wyostrzona świadomość narodowej patologii pozwalają mu stworzyć z takiego materiału spektakl pełnowymiarowy nie tylko pod względem metrażu." (Jan Józef Szczepański, "Tygodnik Powszechny" 1970)
"Nawet najbardziej przychylni filmowi krytycy nie przewidzieli, że opowiedziane w 'Rejsie' zdarzenia z wycieczkowego statku płynącego po Wiśle będą równie atrakcyjne przez następnych dwadzieścia parę lat jak w dniu premiery, a sam film zyska u następnego pokolenia miano filmu kultowego." (Małgorzata Hendrykowska [w:] "Kronika kinematografii polskiej 1895-1997", Poznań 1997)Ten post został edytowany przez Autora dnia 18.10.13 o godzinie 23:01 -
Dobranoc
No i znów kolejny dzień za nami,
chodź najdroższa, już spać czas.
Jeszcze chciałbym poczuć ustami,
jak miłość sobie mieszka w nas.
Jeszcze muszę cię otulić szczelnie
całą moją zgłodniałą męskością.
Głowę położyć na twej piersi wiernie,
jak pies, nakarmiony miłością.
Chodź najdroższa, już czas.
Wejdź sobie pod moje źrenice,
tam ci będzie cicho i miękko.
A ja będę ci nucił:
w las szumiący mnie zamień,
panienko,
w las szumiący mnie zamień... -
Jarosław Iwaszkiewicz
Na bieg maratoński
Radujcie się!
Nasze jest zwycięstwo!
Strofa pierwsza
Wy, na najpiękniejszych stadionach Europy zgromadzeni,
wy najpiękniejsi, czujący w mięśniach piękno wasze i piękno waszych krajów,
Wy, wyhodowani szumem Niagary i pluskiem oceanów, karmieni
winem i chlebem pozłocistej Francji, odziani wełną zielonych wysp Erynu,
wyhodowani, wykołysani szumem mórz i motorów, upojeni szlakami fal i niebios,
wsłuchani w ciszę Alp i szum lodowcowych wodospadów,
zatrzymujący się pod łukami zrujnowanych akweduktów,
słuchający gitary i mandoliny, rozbrzmiewających po
dolinach, pełnych strzelistych topoli,
wy, ze stepów argentyńskich i puszcz brazylijskich,
wy, którzy biegniecie drogą greckiego żołnierza, który padł krzycząc:
Radujcie się! Nasze jest zwycięstwo!
Pamiętajcie dobiegając do mety, aby wznieść ten sam okrzyk.
A odkrzyknie wam cały świat!
Kiedy tak oto widzę was biegnących – teraz, kiedy jeszcze nie biegniecie
i kiedy schowani w swoich muszlach jeszcze jesteście nie znani,
przyszli zwycięzcy spod Maratonu,
i kiedy jesteście jak motyle w powijakach jedwabnych kokonów,
i kiedy myślicie tylko o sobie,
ja myślę za was – widzę już w słońcu i tryumfie
wasze uśmiechnięte twarze.
Antystrofa pierwsza
Ale kiedy widzę tak wasze młodzieńcze oblicza wynurzające się w przyszłości,
Widzę także i tych, którzy do mety nie dobiegli.
Biegli jak na skrzydłach,
ale na spotkanie śmierci.
Śmierć ich była okrutna i żałosna, i samotna, hańbiąca i beznadziejna,
padali na wznak i na twarz i nie zamkniętym okiem patrzyli w niebo,
i zwartymi garściami ściskali ten sam żółty piasek,
jakim wysypane są wasze bieżnie...
I nikt nie pamięta, że bieżnie waszych najpiękniejszych w Europie stadionów
posypane są piaskiem pomieszanym z krwią,
i nikt nie chce wiedzieć, że w tym piasku drzemią
kawałki połamanych mieczów i bagnetów, łuski wystrzelonych pocisków,
z których narodzić się mogą całe miecze i bagnety,
całe wstążki naboi, cala śmierć i całe zniszczenie.
Zakopano je głęboko pod piaskiem waszych stadionów,
Abyście biegnąc nie zranili nogi.
Strofa druga
Widzę. Widzę was. Jak stado gołębi
wypuszczone z gołębnika, biegniecie co żywo, podnosząc lekko stopy,
odziani w białe i lekkie stroje,
i stopy mając uskrzydlone jak bóg, który dusze do Hadesu odwoził,
abyście nie zawadzali o ciernie na drodze.
Daleka droga z Maratonu do Aten.
I pachnie w drodze tymianek i cząbry, rumianek i macierzanka,
i cykady cykają w grobowcu Atrydów.
Wieńce różane i wieńce laurowe wiją kobiety schowane w gyneceum,
dla was są to wieńce, wieńce radości, i płatki kwiatów spadają na drogę
z Maratonu do Aten.
I źródła, nad którymi czuwają nimfy i platany, szemrzą po drodze
i na rozstajach wapienne cysterny, w których woda mogłaby omyć wasze rany.
Ale wy będziecie ranni.
To nic, że na drodze z Maratonu do Aten – padają w tej chwili ranni wasi bracia,
wy nie będziecie ranni.
Sfotografują was reporterzy,
jak lecicie – wasz lot gołębi zostanie uwieczniony na taśmie
i wasze lekko wznoszące się stopy, które nie zgniotą
świerszczących koników polnych,
ani nie przycisną wonnej macierzanki,
ani nie trafią na ostre kamienie,
ani nie zakrwawią się
na drodze dalekiej z Maratonu do Aten.
Antystrofa druga
„Słuchaj mnie, synu od pęt zwalniającego Zeusa”,
jak ci opowiem o tych, których Zeus od pęt nie uwolnił,
ale uczynił to, z pochodnią w dół odwróconą, w niebieskiej szacie, Tanatos.
Słuchaj mnie, synu sprawiedliwie sadzącego Zeusa,
opowiem, jak biegli w milczeniu ci, których na zawsze pamiętam.
Słuchaj mnie, synu laurem wieńczącego Zeusa,
Jak ci opowiem o laurach nie więdnących nigdy.
Może twój wieniec wyrzucony na popielisko spali się
jak szata dawnej tanecznicy,
może twoja opaska,
o! Zwycięzco biegu maratońskiego, zwiąże kapelusz starego pastucha
lub ozdobi gniazdo usłane przez wrzaskliwe sikory, ale ich laur,
ich krwią zbroczona opaska
na wieki żyją w sercu moim
i w sercu narodu.
Strofa trzecia
A wy, cienie, z którymi obcuję, jak gdyby przewiózł mnie już na drugą stronę Acheronu posłaniec bogów o stopie lekkiej jak stopa biegacza maratońskiego!
Chodźcie do mnie,
wzywam was, mleko wylewając do misy
i mieszając je z krwią ofiarnego koźlęcia, jak to czynili wszyscy,
którzy odwiedzali podziemia:
Odyseusz, który się wybrał na koniec świata, tam, gdzie już barwy nie istnieją,
i Orfeusz, który zapomniał, że już tam się nie kocha i nawet nie pamięta,
i Wergiliusz, wielkości szukał, a znalazł tylko ubogą stajenkę,
i ostatni ze śmiertelnych, który brodził po kostki w błocie krwi i grzechu,
i którego wieniec laurowy
Beatrycze u stóp słonecznych kręgów wszechświata złożyła.
Wzywam was, przybądźcie do poety.
Oto jest noc i cieniem powlokła się ziemia,
i serce poety na wszystko pamiętne
przypomina...
Antystrofa trzecia
Oto biegniesz ty, Karolu, jak młody bóg zbudowany,
w stroju białym, w którym polewałeś kwiaty na wysokiej górze,
nad naszą rzeką, palcem wskazujesz na ranę w twojej piersi smagłej,
zadaną przez siepaczy w ciemnym więzieniu,
w gorący letni dzień pełny śpiewu ptaków.
Oto przybiegasz, jak cień w roju płatków śniegu ty, Stanisławie,
którego krew, na poły wyczerpana strzykawkami morderców,
jeszcze była dość czerwona,
aby zabarwić gęste płaty śniegu,
który padał w tym dniu, kiedy cię zamordowano.
Oto nadchodzisz piękny, podobny do Aresa, smukły jak topola, Juliuszu,
któryś mi oddał wiersze, żonę i córeczkę,
abym się nimi opiekował,
zanim ty nie wstaniesz z mogiły,
zanim nie wyjdziesz z kościoła,
w którym kula ugodziła cię w środek czoła.
Oto i ty, Krzysztofie, i nasza przechadzka
na wczesną wiosnę po ciemnym, naszym lesie,
i staw przejrzystą wodą patrzy na niebo,
i niebo przeźroczyste odbłyśnięte w stawie,
i wiersze nasze szeptem mówione nawzajem,
jak wątłe dwa motyle, co przespały zimę,
lecą ku niebu, ku czystym obłokom,
błyszcząc przez chwilę, aby zaraz zniknąć...
I twój duch także, miły Aleksandrze,
od dawna śmierć okropną w murach getta przeczuwający,
uśmiecha się –
i przebacza i mnie, i wszystkim innym, że cię za strasznym murem zostawili.
I jeszcze, jeszcze
tłumy biegną umarłych, z którymi obcuję,
mają przy stopach skrzydła gołębie
i rany w piersiach,
i w szyi,
i w głowie,
i krwią spłynięci przychodzą spragnieni do misy mleka,
i chcą stać się ciałem,
i żyć,
i mścić się,
i kochać, i nienawidzić...
A jest ich więcej od was, o! Biegacze.
Epodos
Jeżeli wy, którzy biegniecie
(długa jest droga z Maratonu do Aten),
jeżeli wy, którzy biegniecie,
spotkacie w drodze te wszystkie postacie, które jak
chmura gołębi ponad wami lecą,
i które się mieszają z wami jak wojska anielskie,
tak że nie rozpoznasz, kto żywy, a kto jest umarły,
jeżeli wy
poczujecie na sobie ich rękę łaskawą,
jeżeli w sercu poczujecie ich serce,
a w głosie ich głos,
pamiętajcie zawołać u mety, jak żołnierz ateński:
- Radujcie się, bracia! Nasze jest zwycięstwo!
Z tomu „Ody olimpijskie”, 1948
Ze względu na wyróżniki gatunku literackiego
utwór ten znajduje się też w temacie Oda - R. M.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 29.05.10 o godzinie 01:04 -
Giacomo Leopardi
Ostatni śpiew Safony
Noc jest przezrocza, promień jest wstydliwy
uchodzącego miesiąca; ty wpływasz
nad las zastygły w milczeniu, nad skały,
srebrny dnia gończe. O słodkie i lube —
pókim Erynii nie znała i losu —
widzenia ócz mych! Już się nie uśmiecha
łagodny obraz uczuciom starganym.
Nam niecodzienna radość pierś roztrąca,
kiedy przez płynną otchłań się przewala
i przez wylękłe połoniny czarny
kurzawą wzdęty orkan, a huczący
jak morze rydwan Zeusa rozwścieczone
nad głową naszą przecina odmęty.
Nam nad wyżyny i przepastne jary
miło w ulewach płynąć, nas weseli
popłoch struchlałych stad, lub szalejącej
rzeki o brzeg zerwany
szturmy i rżące zwycięstwem bałwany.
Piękny jest płaszcz wasz, o boskie niebiosa,
pięknaś jest, ziemio rośna! Ach, lecz z owej
nieogarnionej krasy cząstki jednej
nieszczęsnej Safo bogowie ni twarda
dola nie zlała. W pyszne twe królestwo,
przyrodo, nędzny-m ja przybysz, wzgardzona
jam miłośnica; ku twoim uroczym
kształtom daremnie serce i źrenice
wznoszę w błaganiu. Do mnie się nie wdzięczy
stok ukwiecony, z powietrznianej bramy
białość zarania, ani pieśń mię wita
śpiewaków barwnopiórych, ni poszumy
omszałych buków; w cienistej oprawie
garbatych wierzbin strumyk nieskalanym
perli się łonem; jeśli kiedy muśnie
śliska ma stopa to płynne zwierciadło,
cofa nurty wzgardliwe,
cisnąc w ucieczce umajoną niwę.
Jakaż przewina, jakiż błąd niegodny
skaził mię, jeszcze światu niezrodzoną,
że gniew mi schmurzył lico nieb i doli?
Czymże zgrzeszyłam dzieciną, niewiedne
gdy jest złych czynów życie, że ubogie
w młodość, bezkwietne potem się z wrzeciona
Parki wszewładnej wysnuło przędziwo
moje żelazne? Niebaczne wyrazy
warga twa roni: odmierzone dzieje
tajemny zsyła sąd. Wszystko tajemne
prócz naszych cierpień. My, pasierbów plemię,
na łzy się rodzim, a przyczyna w łonie
niebian spoczywa. O wiary, nadzieje
lat najpiękniejszych! Ułudom nasz Rodzic,
wabnym ułudom wieczne królowanie
dał pośród łudzi i przez męskie czyny,
mądrość, czy śpiew wysoki,
cnota nie zalśni spod szpetnej powłoki.
Umrzem. Na ziemię spadnie zewłok lichy,
nago do Disa dusza się uchroni,
a kres gościńca zbawi od ślepego
losów szafarza. Ty zaś, com ci gwoli
miłość daremną, długą wierność, próżny
żar niespełnionych tęsknot w sercu niosła,
żyj szczęsny, jeśli szczęsny być na ziemi
może, kto zrodzon śmiertelnym. Mnie słodkim
nie spryskał płynem ze skąpego dzbana
Zeus, kiedy pierzchły złudy i marzenia
dzieciństwa mego. Dni najradośniejsze
naszego wieku znikają najchyżej,
wsącza się starość i niemoc, i cienie
mrożącej śmierci. I oto miast śnionych
wieńców zwycięstwa i urojeń czaru
Tartar się zbliża, myśl hardą władczyni
pól tenaryjskich bierze
i noc be końca, i głuche wybrzeże.
tłum. Julia Dickstein-Wieleżyńska
w wersji oryginalnej pt. „Ultimo canto di Saffo”
w temacie W języku Dantego
Charles Nicolas Rafael Lafond "Sappho sings for Homer", 1824Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 09.01.10 o godzinie 15:12 -
Olga Jackowska
* * *
patrzę na piwonię
wącham piwonię
zanurzam w niej twarz
białe podkolanówki
koszyczki pełne kwiatów
świętych zastępy
pełne są niebiosa
kiedy i komu się to przyśniło