Ryszard Mierzejewski

poeta, tłumacz, krytyk literacki i wydawca; wolny ptak

Wypowiedzi

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie W harmonii z przyrodą
    4.04.2009, 10:26

    Ovtavio Paz

    Twarz i wiatr


    Pod nieugiętym słońcem
    rdzawe równiny i wzgórza spłowiałe.
    Wspiąłem się poprzez chaszcze, iście koźlim zboczem,
    tam, gdzie ruiny:
    odłamane pilastry, bezgłowi bogowie.
    Niekiedy — potajemne skrzenie:
    jakaś żmija albo jaszczurka.
    Przyczajone na głazach,
    barwy jadowitej
    — całe plemiona jakże kruchych stworzeń.
    Krągły dziedziniec, jakiś mur spękany
    i w ziemię wrosły — niczym ślepiec nagi,
    drzewo korzeni wszelkich — mistyczny figowiec.
    Ulewa światła. Szary tobół: Budda.
    Zatarta masa kształtów;
    po urwisku twarzy
    schodziły oraz pięły się pod górę mrówki.
    Nie tknięty jak dotąd
    uśmiech, wciąż jeszcze uśmiechem będący;
    zatoka blasku, ciszy i pokoju.
    Więc stałem się na chwilę tym wiatrem przejrzystym,
    co w pół drogi przystaje
    i w wir się wpierw zamienia, a potem rozprasza.

    1982

    tłum. z hiszpańskiego Andrzej Nowak
    Ten post został edytowany przez Autora dnia 16.03.14 o godzinie 04:26

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Przemoc w majestacie prawa
    4.04.2009, 08:46

    Zbigniew Kraszewski

    Psalm o brodę, wąsy i haltowanie śmierci


    Do Pana Naczelnika Zakładu Karnego w Potulicach

    Zwracam się z uprzejmą prośbą
    do Pana Naczelnika
    o wyrażenie zgody na zapuszczenie
    brody i wąsów
    Prośbę swą uzasadniam tym że wszyscy poeci
    tacy jak: Hanka Sawicka Feliks Dzierżyński
    czy Zygmunt Hanusik
    brody i wąsy nosili

    Poza tym Panie Naczelniku
    po nocach śni mi się śmierć
    Jest blada chuda i koścista
    więc uprzejmie proszę
    o nie wpuszczanie jej na teren zakładu
    i haltowanie na wszystkich wieżyczkach

    Skazany

    PS.
    Nie wyrażam zgody
    - Naczelnik ZK

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Kobiecy portret
    3.04.2009, 10:48

    C. K. Williams*

    Sąsiadka


    Jej pięć paskudnych, spotworniałych piesków, które nieustannie ujadają na dachu pod moim oknem;
    jej koty, bóg jeden wie ile, które na pewno sikają jej na dywany - na podeście przed jej drzwiami fetor aż mdli;
    jej cień, kiedyś, nie radzący sobie z łańcuchem u drzwi, potem drzwi pospiesznie panicznie zatrzaśnięte;
    tylko szczekanie psów i muzyka, jazz, przesączające się jak zawsze, dniem i nocą, na korytarz.

    Wtedy, gdy była to Chris Conner śpiewająca „Lush Life", przypominała mi się nagle moja dziewczyna ze studiów,
    moja pierwsza prawdziwa miłość, która, póki jej nie zostawiłem, puszczała tę samą płytę i z głową na moim ramieniu, z ręką na moim biodrze, słodko śpiewała razem z nią o żalu i wyczerpaniu, na które była zbyt młoda,
    podobnie jak ja, później, byłem zbyt młody, aby uwierzyć w jej ból: zaskoczył mnie, potem znudził, a potem zniechęcił.

    Początek mojego rojenia, że na koniec znalazła się w tym łatwopalnym budynku w Village, że moja sąsiadka to ona;
    mój pomysł, że się spotkamy, rozpoznamy nawzajem, zaprzyjaźnimy, że dopełnię swojej pokuty;
    moje spotkanie z nią - to nie była ona - przy skrzynce na listy, szarożółte włosy, wojskowe kalesony pod koszulą nocną; odwracająca się, kryjąca swoją zniszczoną twarz w dłoniach, mamrocząca niestosowne „Cześć".

    Czasami na klatce schodowej słychać przerażające awantury, wrzask mężczyzny „Zamknij się!"
    psy szczekające szaleńczo, drapiące pazurami, potem ona, jej głos, zduszony, schrypły, spłowiały;
    niemalże tylko ton, niezestrojony, nuta, zgrzyt, kość po metalu, metal przetopiony, wołający je: Wracajcie z powrotem, kochaneczki, wracajcie, słonka, aniołki moje, wracajcie z powrotem.

    Medeą była, kiedy spotkałem ją kolejny raz, czarownicą w transie, w ekstazie, nieruchoma na chodniku,
    obdarty płaszcz szeroko rozdziawiony, tłum przepływający wokół niej, jej usta nagle rozdarte na oścież,
    niby w krzyku, cicho jednak, tak jakby wybuchł on wyłącznie w jej mózgu czy piersi:
    w płaczu tak czystym, wyćwiczonym, oderwanym, że nie potrzebował już głosu czy może nie mógł go już wytrzymać.

    Te niewidzialne związki, które kuszą, te przeobrażenia, choćby i niepokoju, które nas trzymają:
    ta dziewczyna, moja dawna sympatia, kiedy widziałem ją ostatni, stracony raz, kiedy przyszła mnie szukać na jakiejś imprezie: jej pijane potknięcie, upadek, wywrotka, zadarta spódnica, przekrwione oczy opuchnięte od płaczu;
    jej wstyd, jej zniewaga; ja ignorujący ją, arogancki, szorstki; moja tajona duma, odwrócenie się.

    Martwa natura na dachu: wyschnięte rośliny w doniczkach, ławka, złamana; psy, odchody, niebo.
    Jakież ścieżki poprzez ból, jakie skrzyżowania słabości, jakie przecięcia i parowania ciosów?
    Zbyt wiele już żyć w naszych życiach, zbyt wiele okazji do smutku, zbyt wiele przeszłości bez odpowiedzialności.
    Zważaj na mnie, mówi bóg przerażonej, niewyczerpywalnej miłości, powstając w swej krwawej chwale: Zważaj na mnie!

    Ona schodząca po jednym stopniu zaśmieconych schodów korytarza, przerażony krok po kroku;
    ja trzymający jej drzwi, ona przechodząca przez potrzaskane płytki, potykająca się przy wyjściu na ulicę,
    mamrocząca, nie patrząc na mnie, „Czy może mi pan pomóc?", chwytająca się mojej ręki, leciutko się na mnie wspierająca; jej chybotliwy krok w świat, jej głos szepczący „Dziękuję, kochanie", leciutko, leciutko do mnie.

    tłum. Magda Heydel

    *notka o autorze, inne jego wiersze i linki w temacie Poezja anglojęzyczna
    Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 24.01.10 o godzinie 04:25

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Poeci poetom
    3.04.2009, 10:18

    Robert Hass

    Czesławowi Miłoszowi w Krakowie


    Mgła od dawna się trzyma z dala od wybrzeża
    I mieliśmy tu szereg tak przepięknych dni,
    Że sam byś nie uwierzył – ty, co elokwentnie
    Narzekałeś na szare dni na Grizzly Peak –
    Chyba żeby ci przypomniały teatr marionetek,
    przez twoje wiersze zapamiętany z jarmarków
    Na Litwie tuż po pierwszej wojnie.
    A oto inny teatr: łania urodziła parkę
    Młodych kilka tygodni temu tuż przed twoim oknem
    Na grządce rozchodnika przy rododendronach.
    Wpadłem tego wieczora. I kiedy schodziłem
    W dół ścieżką, zobaczyłem, chociaż na początku
    Nie wiedziałem co to, koźlątko, mokre, drżące,
    Zwinięte niemal w kulkę w gęstwinie leszczyny.
    Czytałem gdzieś, że łanie chowają swe młode
    Jak tylko potrafią i odchodzą od nich,
    Żeby się najeść i odpocząć, bo nie mogą zacząć
    Karmić, jeśli się nie napasą, a nie mogą paść się
    Sokami świeżych liści zostając przy młodych.
    Oto usterka w układzie, przez którą
    Przypadek i przerażenie wchodzą w obręb świata.
    Z bliska przyjrzałem się koźlątku. Było całkiem
    Nieruchome i drżące, powieki zamknięte –
    Spało chyba. Schyliłem się, by je powąchać.
    Niemal nie miało woni. Musiała wylizać
    Wszelkie ślady ostrego zapachu porodu.
    Dzięki temu pewnie słabszy jest i zwykły
    Zapach jego ciała. W ten sposób koźlątko
    Ma choć drobną ochronę przed drapieżnikami –
    W tym wypadku przed psami z okolicy, które,
    Gdyby mogły, znalazłyby to małe ciałko
    I porwały je na strzępy. Sierść koźlątka
    Była wciąż jeszcze mokra od języka matki.
    To zachowanie kopytnych zwracało uwagę
    Poetów od dwudziestu sześciu wieków albo dłużej.
    Oto fragment z Anakreonta: „...ją łagodnie,
    Jak koźlątko młodziutkie zostawione w lesie
    Przez rogatą matkę i drżące ze strachu”.
    Ten wiersz – docenisz taki detal – znaleziono
    Na papirusie z mumii kobiety, którą jakieś
    Muzeum w Kairze badało w roku pięćdziesiątym szóstym.
    Pamiętam, jak kiedyś w Portland jakaś pani
    Spytała cię, czy czytujesz Flannery O’Connor.
    Skrzywiłeś się przepraszająco, pokręciłeś głową,
    Rzekłeś: „Wie pani, ja i powieść niezbyt się zgadzamy”.
    Myślę, że w takim samym sensie nie było też nigdy
    Zgody między tobą a życiem: że się nie zgadzałeś
    Na okrucieństwo tkwiące w urządzeniu rzeczy,
    W Bogu-potworze i w okaleczonym świecie,
    I jego nędznym zbawieniu przez słowo. Twoje wiersze
    Raz za razem wznoszą broń, by mu się sprzeciwić,
    czy chociaż nie być wobec niego niemym.
    Mark widział koźlątka z matką, pasły się o świcie.
    Zajadały zresztą twoje róże, więc jakoś przetrwały
    Tę noc i żaden pies czy samochód nie dopadł ich jeszcze.

    tłum. Magda Heydel

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Poezja codzienności
    3.04.2009, 09:59

    Robert Hass

    Czym jest rozumienie?

    1.


    Dom – stary, z miękkiego drewna, szary, błyszczący od soli,
    Okna wychodzą na zieleń wydm i plażę.
    Żona pracuje na górze w swoim gabinecie,
    Kiedy ktoś dzwoni do drzwi. Młody człowiek w progu,
    Świadek Jehowy, ma jabłko Adama
    Tak sterczące, że aż na granicy flirtu
    Z deformacją. Starając się na nie nie gapić
    Doznaje naraz panicznego przeczucia,
    Że żona potrzebuje pomocy, i jeszcze silniejszego,
    Że nie ma żony, i że nigdy nie miał,
    I że coś złego stało mu się z głową.
    Młody człowiek o oczach twardych od niejasnej pazerności
    Opowiada mu o tym, co nazywa „pierwszym przebudzeniem”.

    2.

    Kiedy światło zgasło, pojechała do miasteczka
    I kupiła masę świeczek. Cała wioska
    Była w sklepie – ludzie kupowali latarki,
    Baterie, lampki oliwne, klosze do nich i paliwo.
    Podniosły ją nieco na duchu wysłuchane
    Opowieści sąsiadów, o tym gdzie byli,
    Kiedy wszystko zgasło.
    Gdy wróciła do domu, nastąpił ponowny dopływ energii.
    Tak powiedziano w radiu: nastąpił dopływ energii.

    3.

    Obudziła go, by mu powiedzieć, jak wszędzie jest głośno:
    Śpiew nocnego ptaka, biel stokrotek
    W ogrodzie w ciemności. Obudziła go, żeby
    Mu opisać reflektory na drodze po drugiej stronie zatoki:
    Wydają się tak samotne jak świat. Powiedział
    O tej porze to musi być jakiś rybak,
    Który pewnie zastawia liny przeciw rekinom.
    Kiedy tak rozmawiali, zasnął wyobrażając sobie,
    Jak ten człowiek ustawia linę, nalewa kawy z termosu,
    Chucha w dłonie, trzęsie się od chłodu.
    Leżała obok niego nie śpiąc, w panice, jak we wietrze.

    tłum. z angielskiego Magda HeydelTen post został edytowany przez Autora dnia 29.03.14 o godzinie 05:23

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Blaski i cienie małżeństwa
    3.04.2009, 00:29

    Jeannie Ebner

    Wiersz o małżeństwie


    Z tych wszystkich listów do ciebie —
    żadnego nie otrzymałeś,
    bo nie wysłałam ich nigdy,
    nawet ich nie napisałam,

    i tylko moje oczy przyrzekały,
    zdradzały miłość,
    tylko moja skóra dawała sygnały,
    moje włosy wszeptywały tobie w ucho.
    I wystarczało nam, co nasze ciała
    miały sobie do powiedzenia.
    Wypowiadały słowa-zaklęcia:
    Ufność.
    Połączenie.
    Miłość.

    A więc czy było trzeba,
    Bym listy do ciebie pisała?

    tłum. Krystyna Kamińska

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Listy poetyckie
    3.04.2009, 00:15

    Elizabeth Bishop

    List do Nowego Jorku


    Dla Louise Crane

    W następnym liście napisz, proszę, trochę więcej
    O tym, gdzie się obracasz albo co porabiasz;
    co nowego w teatrze, dokąd po teatrze
    wybierasz się, na jakie wyprawy wyprawiasz

    późno w noc taksówkami, które niosą w tempie
    takim, jakby od niego zależało wszystko,
    ulicą wokół parku swoje mroczne wnętrze
    z licznikiem, przycupniętą sową-moralistką

    palącą cię spojrzeniem, i dziwnie zielono
    rozprasza się po czarnych jaskiniach diaspora
    drzew, i jesteś znienacka gdzie indziej, gdzie mnóstwo
    się dzieje, ale jakoś tak w zrywach, raz po raz,

    I gdzie nie łapiesz, o co w większości dowcipów
    chodzi, bo giną w zgiełku jak nieprzyzwoite
    słowa starte z tablicy, i głośna muzyka
    mętnieje, i jest, nawet jak na tę wizytę,

    okropnie późno, i, gdy z bramy kamienicy
    wychodzisz na szarawy chodnik i zmoczoną
    jezdnię, wszystkie budynki swoją wschodnią ścianą
    jak szumiący łan zboża powstają i płoną —

    szumiący nie w tym sensie, żebym była zdania,
    że młodość musi się wyszumieć; ech, niezgrabiasz
    ze mnie, nie o to chodzi, chcę wiedzieć po prostu
    lepiej, gdzie się obracasz albo co porabiasz.

    tłum. z angielskiego Stanisław Barańczak

    w wersji oryginalnej pt. „ Letter to New York”
    w temacie Poezja anglojęzyczna
    Ten post został edytowany przez Autora dnia 29.01.14 o godzinie 03:15

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Poezja codzienności
    3.04.2009, 00:09

    Charles Bukowski

    Afryka, Paryż, Grecja


    2 kobiety
    które znam które są
    dość podobne

    prawie w tym samym
    wieku
    obeznane
    w literaturze

    z każdą z nich kiedyś
    spałem
    ale teraz to już
    skończone

    jesteśmy przyjaciółmi

    były w Afryce
    Paryżu
    Grecji

    tu i tam

    pieprzyły kilku znanych
    facetów

    jedna żyje teraz z
    milionerem
    jakieś kilka mil
    stąd chodzi z nim na
    śniadania
    i kolacje
    karmi jego rybki jego koty i
    jego psa
    kiedy się upije dzwoni do
    mnie

    ta druga ma
    trudniejsze życie
    sama w małym mieszkaniu w
    Venice (Kalifornia)
    słuchająca bębenków
    bongo

    sławni mężczyźni wolą chyba
    młode kobiety

    młodej kobiety łatwiej się
    pozbyć: mają więcej miejsc
    do których mogą
    iść

    kobietom które były kiedyś
    piękne
    trudno się
    zestarzeć

    muszą stać się
    inteligentniejsze (jeżeli
    chcą
    utrzymać swojego faceta) i
    robić
    więcej rzeczy w łóżku i poza
    nim

    te 2 kobiety które znam
    są dobre w łóżku i poza
    nim

    i są inteligentne
    wystarczająco inteligentne
    by wiedzieć
    że nie mogą do mnie przyjść
    i zostać
    dłużej niż
    godzinę lub dwie

    są dość
    podobne

    i wiem
    że jeśli przeczytają ten
    wiersz
    zrozumieją
    go
    tak samo jak rozumieją
    Rimbauda i Rilkego

    czy Keatsa

    w międzyczasie spotkałem
    młodą blondynkę z
    Fairfax

    kiedy ogląda moje obrazy
    na ścianach
    ja skrobię spody
    jej stóp.

    tłum. z angielskiego Katarzyna Chmielewska

    Listy

    siedzi na podłodze
    przegląda zawartość kartonowego pudła
    czyta mi listy miłosne które do niej pisałem
    a jej czteroletnia córka leży na podłodze
    owinięta w różowy koc i
    w trzech czwartych pogrążona jest we śnie

    zeszliśmy się po rozstaniu
    siedzę w jej domu w
    niedzielny wieczór

    samochody za oknem wjeżdżają pod górę i zjeżdżają
    kiedy będziemy dzisiaj razem spali
    usłyszymy świerszcze

    co się dzieje z głupcami którym nie żyje się tak
    dobrze jak mnie?

    kocham ściany jej pokoju
    kocham jej dzieci
    kocham jej psa

    będziemy słuchali świerszczy
    obejmę ramieniem jej biodro
    palcami dotknę jej brzucha

    jednak taka noc jest lepsza niż życie,
    serce przepełnione uczuciem zadba o śmierć

    lubię moje listy miłosne
    są prawdziwe

    ach, jaką ona ma piękną pupę!
    ach, jaką ona ma piękną duszę!

    tłum. z angielskiego Andrzej SzubaTen post został edytowany przez Autora dnia 29.03.14 o godzinie 05:19

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Miłość
    2.04.2009, 15:37

    Alvydas Šlepikas*

    W obcym mieście


    będę na ciebie czekać siedem lat
    siedemset pokoleń motyli
    zwyciężając
    wszystko co doczesne odrzucając wszystko co doczesne
    rzucając wszystko

    puste walizki i myszy
    szron na trawie i sady
    pożerające wiatr i wiatr
    niosący jesień
    i jesień mordującą ogrodników

    z litewskiego tłum. Zuzanna Mrozikowa

    z tomu „Taika tavo kraujui”, 1997

    *Alvydas Šlepikas (ur. 1966) – litewski poeta, autor tekstów piosenek, aktor i reżyser teatralny, autor m. in. tomów poezji: „Taika tavo kraujui” („Pokój jest we krwi”, 1997) i „Tylos artėjantis” („Tylos najbliższych”, 2003) – R. M.

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Kołysanki, nie tylko dla dzieci
    2.04.2009, 15:21

    Alvydas Šlepikas*

    Kołysanka dla mamy


    powtórz znów słyszane niegdyś słowa
    jak wiatr jak wiatr
    jak kamień

    kolacja w nędznej chałupie
    trzeszczące drwa
    zamieć
    wełniana chusta i
    cichy akordeon

    jego zęby połyskują w ciemności
    drży wystraszone przez mrok ciało
    tylko sen nas dzieli
    tylko śnieg
    nas łączy

    powtórz mi słowa kołysanki
    jak wiatr jak wiatr
    jak kamień
    jak gorejący kamień
    mamo

    milczące wnętrze muszli
    tylko spojrzenie
    uśmiech
    jak wiatr jak wiatr
    jak daleka kamienna
    melodia
    która nas chroni

    z litewskiego tłum. Zuzanna Mrozikowa

    z tomu „Tylos artėjantis”, 2003

    *Alvydas Šlepikas (ur. 1966) – litewski poeta, autor tekstów piosenek, aktor i reżyser teatralny, autor m. in. tomów poezji: „Taika tavo kraujui” („Pokój jest we krwi”, 1997) i „Tylos artėjantis” („Tylos najbliższych”, 2003) – R. M.

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Być poetą...
    2.04.2009, 15:13

    Alvydas Šlepikas*

    Przekleństwo (monolog Żony Poety)


    Niech szlag trafi twój liryzm, ośle
    Niech szlag wszystkie jamby trocheje
    Wszystkie gramatyki
    Twoje dzieci
    przymierają głodem
    Oczy mają czerwone i mokre
    czego się dorobiłeś na
    poezji
    alkoholizmu i trypra?

    Niech szlag trafi twoje łzy, ośle
    i całą
    przeklętą rodzinę
    wszystkie bolki lolki i tolki
    wszystkie zakąskarnie

    niujorki i literackie
    nic tylko świdrujesz oczkami
    pijany i cuchnący
    co
    tak stoisz jak posąg Lenina
    robaku nieszczęśliwy
    Niech cię szlag niech
    cię kaczki zdepczą
    kiedy wreszcie
    kupisz dziecku rower?
    swołocz

    (Macha ręką i odwraca się na pięcie mówiąc)

    Zadusić cię - to za mało

    tłum. z litewskiego Zuzanna Mrozikowa
    *Alvydas Šlepikas (ur. 1966) – litewski poeta, autor tekstów piosenek, aktor i reżyser teatralny, autor m. in. tomów poezji: „Taika tavo kraujui” („Pokój jest we krwi”, 1997)
    i „Tylos artėjantis” („Tylos najbliższych”, 2003) – R. M.

    wiersz jest też w temacie W gniewie i złościTen post został edytowany przez Autora dnia 07.03.14 o godzinie 00:26

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Przemoc w majestacie prawa
    2.04.2009, 09:00

    Wilhelm Szewczyk*

    Pieśń wieczorna


    Tu melodia w której fałdach
    usypiam
    tu noc bielmem lico nieba
    zasnuwa.

    Raz ostatni o ojczyźnie
    śpiewanie
    gałąź nieba na niej snów mych
    winograd.

    Białe domy skrzydła wznoszą
    i wieją
    w Oleśnicy wiatr w zaułkach
    upada.

    Dzień oplatam bluszczem ramion
    pokornych
    wkoło głowy złoty powój
    ćma smutku.

    Więzień barwy wieczorowe
    pomieszał
    drobniutkimi kwiatuszkami
    pada noc.

    Tu ojczyzna krzyk do kraty
    przyciśnięty
    śpij po kątach
    już pogasły motyle.

    Porusza się na chmurze niespokojny wróg.
    Gwałt niech się wiarą odciska!
    Tu nad rzeką stanie mego syna
    pierwsza wolna kołyska.
    *Wilhelm Szewczyk (1916-1991) – poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki, autor wielu powieści, nowel i szkiców, głównie na temat Śląska, tłumacz i popularyzator literatury niemieckiej. W latach międzywojennych był więźniem zakładu karnego w Oleśnicy. Epizod ten pomijany jest w jego publikowanych biografiach.
    Wiersz pochodzi z przygotowywanej przez Danutę Obrębską-Kubik wystawy "Polacy w Oels"
    w byłej Galerii Biblioteki Publicznej w Oleśnicy (wystawa nie doszła do skutku z powodu rozwiązania Galerii). Dwie strofy tego wiersza znajdują się również w publikacji Z. Tempski: Oleśnica. Miasto wież i róż. Ossolineum, Wrocław 1970. – R. M.

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Treny, epitafia i inne wiersze o tematyce żałobnej
    1.04.2009, 14:38

    Robert Hass

    Tren dla Polaków z Buffalo
    (fragm.)

    Dla Margaret i Leslie Fiedler

    Te zielone nowojorskie lata –
    obce mi i magiczne
    jak powieści, kiedy będąc
    młodszy czytałem w długie popołudnia
    o sadzonkach i żniwach, o moczarach,
    gdzie wasi panowie polowali na dzikie ptactwo,
    o tarni i żubrówce zbieranych z pól
    do nasycenia wódek zapachem. Przychodził śnieg
    i głęboka wiosenna plucha
    która obracała się w zieleń przez trzy gorące miesiące
    w czterech oliwkowych tomach Chłopów
    Władysława Reymonta. Nie było to
    zbyt podobne do moich wzgórz na Coast Range,
    ogorzałych od głuchego owsa, lub farm w dolinie
    zbrązowiałych w sierpniowym upale.
    Byliście podwójnie tłumaczeni. Na angielski
    z muzyki, której nigdy przedtem nie słyszałem,
    śnieg na deszcz, dzikie ptactwo na cyraneczki i kaczki-amerykanki.

    Teraz mój wzrok znajduje was tam,
    gdzie brązowa mgiełka rozmywa
    jasne niebo, ku jezioru i ku rzece.
    Kominy, stalowość, smugi rzedniejącego dymu.
    Myślę w tych dniach o hr. Esterhazym
    i jego poddanych. Jest tu intensywnie zielono,
    podmiejsko. Idę ścieżką wydeptaną przez piżmoszczury
    łąką do strumienia,
    gdzie rosną słodko-gorzkie wilcze jagody
    uginające się od fioletu. Żółte słupki
    strzelają spośród płatków jak maleńkie języczki.
    Zalążnie nabrzmiewają leniwie
    ku bladym listkom kielichów od spodu.
    Posiadał sto tysięcy polskich dusz,
    Esterhazy, mecenas Haydna.
    Caryca Katarzyna ofiarowała mu
    kiedyś dwadzieścia tysięcy mężczyzn i kobiet,
    ponieważ miał niebywały dar pochlebiania.
    Panie Lewandowski, pani Słomińska,
    ciskam ku wam twarde słowa
    stąd na Chestnut Ridge,
    białe anglosaskie słowa,
    ciężkie, szorstkie jak gruby śrut
    na językach waszych dziadków.

    tłum. Dobrosława i Janusz ZalewscyRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 01.04.09 o godzinie 14:39

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Warszawa w poezji
    1.04.2009, 14:35

    Robert Hass

    Parki Warszawy


    Deszcz uwielbia popołudnie, a wysokie lipy
    tam gdzie szeroka aleja 3 Maja
    przecina Aleje Jerozolimskie (jest rok 1922)
    wyżłobiły zielone kanały prosto w lato.
    Ponad zakurzonym brukiem, ledwie ciemniejącym
    pod przechodzącymi chmurami, ponad dzwoniącymi tramwajami
    i lśniącą taflą Wisły odbijającą połamane kształty
    drzew i chmur i mostów z powrotem w niebo,
    ponad figurą Matki Boskiej na ulicy Miodowej,
    ponad kościołem Świętego Krzyża, gdzie serce Szopena
    w połyskującej srebrnej szkatule powoli zamienia się w proch,
    ponad kioskami pełnymi plakatów Klary Bow i Chaplina
    i Valentino w roli Szejka, ponad przeludnionymi kamienicami
    stłoczonymi wokół podwórzy, ponad nowymi budynkami czynszowymi
    o mansardowych dachach, wiedeńskich oknach,
    płaskorzeźbach Tutanchamona,
    i wysmukłych jak sylf kobietach wtopionych w szkło, siąpi lekki deszczyk.
    Pada na Ogród Saski, bzy i jabłonie
    na trawiastej skarpie, i na park Ujazdowski
    z jego rozlewiskiem stawów, gdzie czarnodziobe łabędzie
    wiosłują dostojnie pod łukami wąskich kładek,
    a młody syjonista czyta książkę na drewnianej ławce.
    Pada na Ogród Botaniczny, gdzie magnolie,
    kwitnące, opróżniają czarę czystej białej bezczynności.
    Pada też lekko na Łazienki
    i na pałacyk o kremowych ścianach
    i kolumnowych portykach migoczących w rozszerzających się
    krążkach-w-krążkach tworzonych przez krople deszczu
    na powierzchni zatoczki i na pióra słowików
    ukrytych w krzewach wiązu i na wykuty w brązie pomnik króla Stanisława
    w słodkim zapachu oranżerii, gdzie woda opływa
    cętkowane marmury schodów amfiteatru,
    gdzie Paderewski dyrygował Brahmsa, i nawet dzieci,
    goniące się po trawie we wszystkich kierunkach
    lub kręcące się w kółko z rozpostartymi ramionami aż do upadku
    od zawrotów głowy, stanęły przy nagłym tęsknym tonie
    skrzypiec, i słuchały. Jest lato, gdy to piszę
    w północnej Kaliforni. Czyste powietrze, płonące niebo sierpniowe,
    płochliwe gajówki Audubona świergoczące na sosnach.
    Czytałem stary przewodnik turystyczny, który znalazłem
    oprawiony w twarde ciemnoniebieskie okładki o tłoczonych pozłacanych napisach,
    w antykwariacie w tym górskim miasteczku.
    Zawiera dedykację: “Od Kazimierza dla Hildy,
    z cierpliwą nadzieją i głębokim szacunkiem. Wróć,
    moja droga. Powinnaś zobaczyć dzwon w Krakowie”.
    Dzieci sprzątają ze stołu, wyciągają ręczniki kąpielowe
    na plażę. Kongres ma przerwę, strażnicy śpią
    koło ambasad. Nawet mordercy mają wakacje.

    tłum. Dobrosława i Janusz Zalewscy

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie W harmonii z przyrodą
    1.04.2009, 14:28

    Robert Hass


    Lasy w New Jersey


    Tam, gdzie była tylko szarość lub brązowa szarość,
    Albo szara brązowość na białym tle śniegu,
    Który spadł o zmierzchu na zimowy las,

    Nagle coś tajemniczego, płomiennego, czerń
    i siarkowy żółcień, jak z marzeń Audubona,
    Wisi do góry nogami w delikatnej kaskadzie

    Młodych, jasnych listków, wyjadając jakieś mszyce
    Czy białe pajączki siedzące pod listkami na łodyżkach.
    Gajówka pokrzewka, by nazwać rzecz po imieniu.

    Inną nazwą owego nadmiaru apetytu
    I piękna nieświadomego siebie samego, jest życie.
    A to, co zachowało umysł w spokoju przez zimę? –

    Ów surowszy i bardziej abstrakcyjny rytm pni,
    Pionowa muzyka ujawniona przez zimno,
    Która tę scenę scala i daje jej formę

    czy siłę – powiedzmy: prawo. Niezależnie jednak co
    O tym sądzimy, składa się ono raczej z interesów
    niż z przyczyn, z drzew sięgających, każde na swój sposób,

    ku światłu, aby stworzyć ów porządek, który jest.
    A co z tymi sarnami kluczącymi po lesie
    Cicho jak śnieg w wieczornej zadymce?

    Popatrz: biegną między zimowymi pniami tak bardzo
    Podobne do nich w kolorze, że niemal nie biegną.

    tłum. z angielskiego Magda HeydelTen post został edytowany przez Autora dnia 16.03.14 o godzinie 04:41

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Buddyzm i kultura Dalekiego Wschodu
    1.04.2009, 14:19

    Ko Un*


    Droga


    Kiedykolwiek zobaczę drogę, to znaczy,
    że znalazłem cel, do którego trzeba zaraz ruszać.
    Widok wioski takiej jak Shinyon lub Neri
    mówi mi, że dalej jest jakieś gdzieś i mam iść.
    Tak to jest. Wystarczy pójść naokoło
    w Majongni, prostym gościńcem w Jangho-won
    a noc bezsenną mam jak w banku.
    Wystarczy, że zobaczę drogę,
    a już kipię od energii.
    Muszę iść.
    Muszę iść.
    Nie pytaj, dokąd muszę iść!
    Z każdej strony droga przechodzi w kraj.
    Do niego muszę iść. Kapujesz,
    należę do narodu, co spędził
    całe dzieje na wyboistej drodze,
    wiodącej z Seulu
    na dalekie północno-wschodnie wybrzeże,
    z końca do końca.
    Muszę przewędrować wszystkimi drogami
    na Północy i na Południu, z końca do końca.
    Bo cokolwiek się stanie istnieje droga
    co wiedzie do jednego zjednoczonego kraju.
    Muszę iść.
    Muszę iść.

    z angielskiego tłum. Adam Szostkiewicz
    *Ko Un (ur. 1930) – poeta południowokoreański, autor blisko 150 książek, przetłumaczonych na wiele języków,
    w tym na chiński i japoński, działacz polityczny, pacyfista. Za swoje poglądy był prześladowany przez wiele lat, wielokrotnie więziony i torturowany, skazany nawet w 1980 roku na dożywocie, potem ułaskawiony. W latach 1952-1963 żył we wspólnocie buddyjskiej, w 1957 roku założył „Gazetę Buddyjską” i zaczął publikować wiersze
    oraz eseje. Szybko awansował w hierarchii buddyjskiej, stając się członkiem jej władz centralnych. Ze wspólnoty formalnie wystąpił w 1963 roku, ale nie nigdy nie porzucił swoich przekonań i poglądów. – R. M.
    Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 14.12.10 o godzinie 16:58

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Buddyzm i kultura Dalekiego Wschodu
    1.04.2009, 09:34

    Saraha*

    Pieśń dla Marpy


    Współczucie i pustka są od siebie nieoddzielne.
    Nieprzerwany strumień naturalnego umysłu
    Jest pierwotnie czystą takością.

    Postrzegaj go jako przestrzeń zmieszaną z przestrzenią;
    świadomość poszukująca oparcia więzi samą siebie.
    Jeśli praktykujesz w ten sposób, zobaczysz,
    Że nic nie jest "zszyte" z czymś innym w umyśle.

    Kiedy zrozumiesz, że świat zjawisk jest naturą umysłu,
    Nie będziesz potrzebował medytacji jako antidotum,
    Prawdziwa natura umysłu istnieje poza myślami,
    Spocznij więc w tym stanie, wolny od koncepcji.

    Jeżeli potrafisz to zrozumieć, będziesz wyzwolony.
    Jak małe dziecko, dzikie i nieokiełznane,
    Jedz mięso i bądź szalony.
    Bądź jak nieustraszony lew.

    Pozwól swobodnie odejść słoniowi umysłu.
    Popatrz na pszczoły krążące wśród kwiatów.
    Nie nazywaj samsary złem,
    Nie staraj się osiągnąć nirwany.

    Droga prostego umysłu,
    To spoczywanie w chwili, bez koncepcji.
    Ani nie myśl o działaniu,
    Ani nie lgnij do jakiejkolwiek strony lub kierunku,
    Spójrz w przestrzeń wolną od wysiłku i dążenia.

    tłum. Wojciech Tracewski
    *Saraha (VIII wiek) - jogin, uważany za jednego z największych mistrzów Buddyzmu Diamentowej Drogi w Indiach. Nauczyciel Shavaripy i Nagarjuny. Saraha został spadkobiercą wielu tantrycznych przekazów pochodzących od Buddy. Najgłębszym z nich jest Mahamudra - Wielka Pieczęć. Jego nauczycielem był m.in. Król Visukalpa a także Ratnamati. Saraha jest autorem wielu duchowych pieśni (doha) ukazujących naturę umysłu. Jego nauki stanowią esencję przekazu tybetańskiej szkoły kagyu. (za: Wikipedia – R. M.)

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Buddyzm i kultura Dalekiego Wschodu
    1.04.2009, 08:22

    Maczig Labdron*

    Przecinając linę zarozumialstwa


    Trzy stany buddy
    wyłaniają się z ciała, mowy i umysłu
    – nigdzie indziej nie można odnaleźć oświecenia.
    Jeśli szukasz celu poza samym sobą
    możesz męczyć się przez całe eony,
    a twoja praktyka i tak pozostanie bezowocna.
    Nie szukaj, nie walcz,
    rozluźnij umysł w naturalnym stanie.
    Niezrównane odcięcie ego jest wolnością od wysiłku
    – niezależnością od ograniczających obaw i oczekiwań.
    Kiedy przetniesz więzy lgnięcia,
    gdzie wtedy będzie stan buddy?

    Chociaż teksty mówią o czterech demonach,
    wszystkie sprowadzają się do pychy.
    Lgnięcie do zjawisk, jak gdyby były rzeczywiste
    – oto demon przesłaniający mądrość.
    Całe lgnięcie i awersja tego świata
    mają swoje źródło w zarozumialstwie.
    Przecinając więzy dumy uwalniasz się od lgnięcia,
    tak jak dym znika ze szczelin muru,
    gdy ugasisz pożar.
    Przedmioty nie przestają być obecne,
    chociaż rozpoznaliśmy je jako iluzję.
    Widząc brak podstaw ostatecznie pokonujemy demony.
    Doświadczony magik nie lgnie do rzeczy tylko dlatego,
    że je postrzega.
    Dlatego przetnij linę pychy.
    Przecięcie jej nie zniszczy
    – tylko świadomość braku podstaw
    nie pozostawia miejsca na lgnięcie,
    a ty osiągasz wolność w sferze esencji rzeczywistości.
    Wszystkie demony zostają przezwyciężone
    w stanie wolnym od dumy.
    Nawet ja, beztroska Labdron, cenię tę naukę.

    tłum. Grzegorz Kuśnierz
    *Maczig Labdron (1055 – 1154) jest jedną z najbardziej znanych bohaterek buddyzmu tybetańskiego. Uważa się ją za inkarnację żyjącej w VIII wieku n. e. Jeszie Tsogjal, głównej partnerki Guru Rinpocze, jogina który sprowadził buddyzm do Tybetu. Mówi się, że wszystkie ważne osoby z życia Jesze Tsogjal, odrodziły się w otoczeniu Maczig Labdron. Jej głównego nauczyciela, Padampa Sandzie, uważa się za inkarnację Guru Rinpocze. – przyp. tłumacza

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie O przemijaniu...
    31.03.2009, 22:30

    Dni moje, ostatnie

    Dni moje kurczą się przeraźliwie
    szybko są godziną
    minutą już prawie normalnego dnia
    dzieciństwa
    dlaczego tak właśnie wymyśliłeś
    świat Panie
    moje życie jedyne i niepowtarzalne
    kiedyś dzień był dla mnie
    rokiem
    rok wiekiem wiek okresem
    niewyobrażalnym
    konstrukcją czysto teoretyczną
    dzisiaj jest połową mego
    jedynego życia
    pędzącego na oślep w otchłań
    zmęczony
    nie mam już sił śpieszyć za
    danym mi czasem
    dzień pożera kolejny dzień
    co z niego skorzystam
    odliczam
    od danego mi kapitału szczęścia
    doczesnego tymczasemRyszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 31.03.09 o godzinie 22:52

  • Ryszard Mierzejewski
    Wpis na grupie Ludzie wiersze piszą... w temacie Nasze wiersze - do poczytania i skomentowania
    31.03.2009, 21:57

    marta przytulska:
    Gdy gaszę światło
    poduszka obok
    płacze twym zapachem.
    Wtulam się w nią szczelnie
    by czuć
    by pamiętać
    by żyć
    gdy kolejna czarna noc
    zabierze
    twój uśmiech
    pozostawiając jedynie
    piętno ust
    odciśnięte
    na mej skórze

    Zapach jest zmysłem bardzo subtelnym i trudnym do opisania.
    Z tym większym zaciekawieniem przeczytałem ten wiersz, w którym rozstanie z bliską osobą odwołuje się przede wszystkim do zapachu pozostawionej poduszki. Wiersz
    w prostych słowach i środkach stylistycznych bardzo dobrze oddaje subtelne odczucia
    i przeżycia osamotnionej osoby. Moim zdaniem, kawałek dobrej poezji.
    Witaj, Marto, w grupie "Ludzie wiersze piszą...", z naciskiem na słowo "piszą" - Ryszard.Ryszard Mierzejewski edytował(a) ten post dnia 31.03.09 o godzinie 22:01

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do