Wypowiedzi
-
Fakt, internet to fantastyczne źródło informacji. Ale ciężko się z p. Tomaszem nie zgodzić - treść szkolenia to tylko fragment, energii trenera i jego błysku w oku nie da rady skopiować żadnym "Ctrl+C / Ctrl+V". Irytujące oczywiście - narobisz się człowiecze przy projektowaniu szkolenia a tu jakiś "szkoleniowiec" tak po barbarzyńsku "czerpie inspirację".
A co powiecie na taką refleksję - moim zdaniem, takich "fachowców" prędzej czy później zweryfikuje rynek. Jeśli człowiek umie tylko kopiować i nie zrobi z tym wiele więcej, nie przełoży sensownie w trakcie zajęć - jakie ma szanse na długotrwałe powodzenie w tym biznesie? Moim zdaniem, kopiowanie zabija duszę artysty, a w efekcie - jego samego. I masz rację Przemek, zdarzą się wybitne jednostki, które przekształcą dzieło oryginalne w coś o klasę lepszego.. Ale moim zdaniem, to będą tylko jednostki. Reszta zwyczajnie odpadnie z gry (niestety psując po drodze nieco rynku).
Podsumowując - kopiowanie produktu to naturalna i nieunikniona część gry rynkowej. Jeżeli jest to tylko ślepe naśladownictwo, prędko z niej odpadnie, zostawiając miejsce oryginalnym i unikalnym wyróżnikom strategicznym pozostałych podmiotów konkurujących (rany, zabrzmiało jak żywcem wycięte z Kotlera :)). -
Janusz K.:
Jeżeli w oparciu o takie tłumaczenie tego przypadku neguje Pan zasadę certyfikowania - to pozostaje tylko żyć ze świadomością istnienia takich źródeł poglądów.
Panie Januszu, dla jasności - zdecydowanie popieram ideę certyfikacji (jak zaznaczyłem na początku - głęboko w nią wierzę, system jest bardzo sensowny). Niemniej jednak realia rynkowe sprowadzają się głównie do fakturowania za usługę - certyfikacji, audytu, badania, czy jakichkolwiek innych czynności. Uważam, że i w tym przypadku, świetna idea stanie się podstawą do zwykłego żerowania na kieszeniach trenerów.
Ale stosowne służby sprawdzają od czasu do czasu - i kiedy trafią Pana na odstępstwie od certyfikatu, to Pan zdrowo beknie.
I znów się powtórzę - w dzisiejszych czasach pieniądz i znajomość systemu certyfikacji, niestety rozwiązuje wszystko. Podkreślam - niestety. -
Wydaje mi się, że tu nie chodzi o argumenty.. Zwróćcie uwagę, na czym polega system certyfikacji - czy to systemów zarządzania, czy zgodności produktów z wymogami dyrektyw Nowego Podejścia, czy czegokolwiek.
W założeniu certyfikacja to system, gdzie ktoś na górze pilnuje porządku na dole. Laboratoria badawcze mają pilnować, czy producenci poprawnie projektują wyroby, akredytowane instytucje - czy systemy zarządcze spełniają wymagania, etc. Piękne założenia i osobiście głęboko w nie wierzę.
Ale... Brutalna rzeczywistość brzmi: certyfikacja to takie coś, gdzie trzeba wyłożyć określoną sumkę i po sprawie. System certyfikacji nagina się, oszukuje, w efekcie wystarczy opłacić fakturę za usługę certyfikacji i po sprawie. Brzęczą mi w głowie słowa człowieka z PZH - na pytanie "na kiedy możemy mieć atest i co trzeba zrobić, by go uzyskać" otrzymałem odpowiedź "wpłacić kwotę X i czekać 2 tygodnie. Można przyspieszyć do 1 tygodnia za dodatkową opłatą". Na pytanie uszczegóławiające "czy trzeba dostarczyć próbki produktów, będą jakieś badania", odpowiedź brzmiała "nie, wystarczy dokumentacja techniczna, deklaracje zgodności produktu i składników".
Certyfikacja to, mówiąc kolokwialnie, jeden wielki kit. Ale że ten "kit" służy wysysaniu pieniędzy od podmiotów gospodarczych, wejdzie w życie, czy nam się nie podoba, czy nie. -
Jacek S.:
Nie ma nic gorszego niz wkurzony szef ktoremu sie wypomni niekompetencje ;-)
Święte słowa!
A jak się zachować w opisanej sytuacji - to zależy od zestawu zmiennych, ale można pokusić się o mały algorytm:
1. Jeśli to tylko nieporozumienie - wyjaśnij (metoda komunikacji przytoczona przez Jacka świetnie pomaga).
2. Jeśli komunikacja zawodzi - najpewniej problem leży w emocjach. Tu pomoże np. NLP tudzież inny zestaw technik wyciszania emocji.
3. Jeśli jakiekolwiek metody komunikacji zawodzą:
3A: jeśli przełożony z różnych powodów czuje się pewny swego stanowiska (np. jest synalkiem prezesa albo ciotecznym wujem szwagra Ministra Skarbu), pracownik ma dwie decyzje - albo będzie wyczekiwał zmiany w aktualnej sytuacji, albo poszuka sobie innej roboty. Pytanie brzmi - co motywuje pracownika do trwania w danej firmie i co wyceni sobie wyżej - swoje zdrowie psychiczne, czy aktualną pracę.
3B: jeżeli natomiast przełożony jest "zwykłym śmiertelnikiem", czyli pracownikiem bez wynikających z więzów krwi gwarancji zatrudnienia, wtedy sprawa jest również prosta - nie zna się na swojej robocie i powinien zmienić ją lub siebie. Informacja powinna dotrzeć do jego zwierzchnika wszelkimi dostępnymi kanałami komunikacji wewnętrzfirmowej. Niestety, nawet jeśli nastąpi zmiana, nie ma gwarancji, że problem w przyszłości się nie powtórzy - jeżeli zwierzchnik przełożonego nie ma skutecznego nadzoru nad swoim podwładnym i sposobem jego zarządzania, sytuacja może się powtórzyć. Prawdopodobnie pracownik i tak będzie stał przed decyzją o zmianie pracy.
Podsumowując - jeżeli problem nie leży po stronie skutecznej komunikacji na poziomie merytorycznym i emocjonalnym, tkwi niestety w strukturach zarządzania. Jeżeli pracownik ma siłę i umiejętności inicjowania przemian, zachęcam do podjęcia wyzwania. Jeśli nie - do zmiany pracodawcy. -
Da się :-) E-papieros świeci żaróweczką, niektóre trendy-modele mają lampkę niebieską zamiast czerwonej, więc tym łatwiej :) Zdrowotnie podobno lepiej, bo nie ma tych paskudztw ze spalania tytoniu, nie ma tego paskudnego zapachu, więc na mój gust jak palacze mają już palić, to niech te elektroniczne wersje. Ale spokojna głowa, nasze Państwo zaraz się do sprawy doczepi, bo przecież klasyczne papierosy są obłożone akcyzą, a te - nie :-)
-
Racja, w tym fachu, jak w mało którym, o sukcesie firmy decydują jej pracownicy. Dobra firma to taka, która ma dobry, stały i ciągle rozwijający się team trenerów - praktyków (to ostatnie słowo trzeba podkreślić) i potrafi ich skutecznie selekcjonować (czyli zarządzający firmą wiedzą, czego uczą i mają sensownie zbudowaną misję firmy ("przekazać wiedzę", a nie "przeprowadzać szkolenia").
Może w ramach tej bazy dorzucisz kilka (-naście / -dziesiąt) kryteriów definiujących istotne czynniki jakości firmy? To tak na marginesie :) -
Smutna prawda o polskim stanie wiedzy nt. zarządzania Panie Mariuszu. Lata antyrynkowego systemu wyraźnie skrzywdziły nasz system myślenia. W efekcie mamy zarządzanie przez "to się nie da" i "jakoś tam jest, więc lepiej nic nie zmieniać". Fakt, że firma pyta kandydatów o nowoczesne metody jest jakiś pocieszeniem, pod warunkiem, że pod pojęciem nowoczesności nie rozumuje w kategoriach jak powyżej :-)
-
No tak, taki zwrot to nic innego jak wstęp do rozmowy.. Niech kandydat wypowie się, czy w ogóle wie, co to jest zarządzanie, czy oczytał się w różnych koncepcjach, metodach, technikach.. W praktyce i tak wszystko skupia się wokół PDCA + potężnej dawki socjologii, a czy człowiek nazwie to cyklem działania zorganizowanego, ZPC, zarządzanie przez wiedzę czy jakkolwiek inaczej - sprawa wtórna.
Odpowiadając na pytanie - czy jest sens? Jest, pod warunkiem, że prowadzący rekrutację będzie umiał poprowadzić rozmowę. -
Klasyczna metoda najmniejszych kwadratów (ewentualnie uogólniona wg Aitkena) z uwzględnieniem czynnika sezonowego, trendów i nieczasowych czynników ekonomicznych. Obowiązkowo badanie współczynnika dopasowania oraz analiza autokorelacji. Tak zaawansowanych technik niestety w Excelu nie ma, REGLINP podaje tylko podstawowe statystyki). To modelowanie stosowałem z powodzeniem do prognoz sprzedaży, planowania produkcji i zaopatrzenia. Zainteresowanym mogę podesłać ciut materiałów na maila.
-
A w jakim znaczeni? Świadomość egzystencji, świadomość konsumenta, a może prostsza świadomość pracownika na temat wykonywanych działań? A z resztą - w każdym z przypadków można jedynie próbować, ale słów opisujących świadomość będzie więcej, niż jakikolwiek człowiek w racjonalnym czasie będzie w stanie przeczytać, zrozumieć i zastosować. Moim zdaniem jest wykonalne, ale w zarządzaniu opis świadomości musi być przefiltrowany przez regułę Pareto. Tak myślę.
-
Rafał Wawryca:
Systemy budżetowania i BI to temat rzeka. Wiele firm decyduje się na podejście proste i niskokosztowe czyli MS SQL i poczciwy Excel jako przeglądarka danych. Dobrze zaprojektowane może spełnic nawet wyrafinowane zadania.
Zgadzam się z kolegą co do użycia Excel / SQL. Ludzie z zarządu często mają nadzieję, że pojawi się jakiś magiczny system i rozwiąże wszystkie bolączki. Tymczasem najważniejsze to zdrowo działająca organizacja działań, narzędzie elektroniczne jest jedynie wtórnikiem. Każde kupione i zamknięte na zmiany będzie nakładało szereg ograniczeń.. Czy warto limitować biznes pomysłowością twórców oprogramowania? Czy może lepiej opracować zasady budżetowania i dopisać do nich jakieś proste narzędzie, powiązane z danymi z planu kont? Osobiście stosuję SQL + VB.NET (budżetowanie proste do celów małego przedsiębiorstwa), dla dużych siedzę na MS Axapta - jeśli czegoś w niej nie ma, dopisuje się funkcjonalność i program rośnie wraz z firmą, nie wstrzymuje jej rozwoju.
- 1
- 2