Wypowiedzi
-
Piszę To ja jej mąż.Całe miasto aż huczy ot tego co zaszło .Wszyscy mają mi to za złe,tylko czy to ja Ją ,czy Ona mnie zdradziła/Dziś dostałem kasę idz na dziwki a ja kupiłem dekoder,a czy mnie zamkną to już sprawa sądu. Chociaż Ona miała by spokój ,a nie jełopa ktuóruy nic nie potrafi ,i tak 14 lat
-
Tylko dlaczego to (ja)mam ochotę poderżnąć sobie gardło?To ja jej ktoś tam/
-
Jakieś pytania welniaczek76@hotmail.com albo tomasz welna@poczta.onet.pl
-
Wszystko ewoluuje...
Po "nocy szczerości" niby zaczęliśmy wracać do normalności.
I okazało się, że nagle seks okazał się dla mnie...nie wiem jak to nazwać- na samą myśl zaczynał boleć mnie żołądek i byłam na skraju paniki.A przed oczyma i w głowie- jak kościelne dzwony- dźwięczały jego bolesne dla mnie słowa, i obraz tego co było, co zrobiłam...
On tego bardzo chciał. Ja nie.Wycofałam się. Zaczęłam budować kokon bezpieczeństwa.
To nas znów poróżniło.
I znów chce odejść, nie chce kontynuacji przerwy.Chce wrócić do więzienia i tak zakończyć nasze małżeństwo.Mówi, że za każdym razem, kiedy o TYM pomyśli ma ochotę poderżnąć i mnie i JEMU gardła.
A z drugiej strony, że zbyt wiele zła mi wyrządził i że zasługuję na kogoś, dla kogo będę "całym światem".
Nienawidzę siebie. Autodestrukcja trwa.
Zaniedbałam się, nie chcę wychodzić z domu, nie chcę kontaktów z innymi- rodziną, znajomymi.Mam myśli samobójcze- ale ze względu na dzieci wiem, że tego zrobić nie mogę.
To mnie niszczy. A jego... szkoda gadać... -
Może i chce szczerości.Ale ta szczerość- mam takie wrażenie- ma pasować do tego, co gdzieś tam usłyszał. Ja nie jestem w stanie przekonać go, że mówię prawdę. Tak samo nie potrafię opowiadać o tych cholernych detalach bez uczuć. Żal, złość, wstyd...cała gama negatywnych emocji. Nie umiem się "wyprać" z tego, a inaczej nie da rady pogadać. I jeszcze to jego słuchanie "newsów" z miasta... A to ktoś nam wtedy zdjęcia jakieś robił z ukrycia, a to latem jeszcze z kimś innym podobno coś robiłam....Bzdury piramidalne, ale jednak on tego słucha i w to wierzy. A ja bym wykrzyczała tym wszystkim plotuchom w twarz co o nich myślę.A jeśli zobaczę gdzieś jakieś foty ( jeśli w ogóle istnieją) to gotowa jestem iść z tym do sądu.
I te uczucia, które on mi przypisuje. Że było mi z NIM dobrze, że to nie były tylko pieniądze, tylko coś więcej...I wciąż, że mogłam inaczej...
Jak z tym walczyć? Jak pozbyć się poczucia krzywdy i złości???
Wciąż nasza sytuacja materialna jest krytyczna, wciąż brakuje jak nie na jedzenie, to na opał. A wtedy on rzuca uwagi typu: " Zawsze możesz iść zarobić w parku". A mnie aż unosi jak to słyszę...
Albo mówi, że ma wszystko w dupie, że nie będzie wnosił o kontynuację przerwy, że za kilka tygodni i tak wróci za kraty i wtedy na pewno znów będę zarabiać w tamten sposób...We mnie się aż gotuje, ale bezsilność jest wprost obezwładniająca. -
O rozwodzie rozmawialiśmy kilka razy. Raz się nawet spakował i chciał się wyprowadzić.
Ale jednak został...Więc jednak mu chyba choć troszkę zależy. A może został, bo nie miałby dokąd iść???
To, co jest teraz jest dziwne. Bo jest i "Misiu", "Kochanie", buziaki, przytulanie, sex.A jest też ciągłe wypytywanie o detale, wtrącanie typu "bo ty to...."Mniej jest epitetów typu dziwka...Ostatnio nawet usłyszałam jak przez telefon bronił mnie przed swoją mamą.Za całe zdarzenie wziął wtedy winę na siebie.
Bo nie zadbał itp.
To jak sinusoida. Górki i dołki. A serial w Polsacie wcale nam nie pomaga, bo w każdy czwartek w trakcie on drąży i drąży. A to tak boli.Poczucie winy miesza się z poczuciem krzywdy.
On chce powiedzieć o wszystkim żonie tego człowieka.
Zemścić się, bo "On zniszczył życie mnie, a ja zniszczę jemu". W sumie to lepsze niż przemoc fizyczna.
Tylko...nie jestem pewna, czy miałabym odwagę opowiedzieć jej o wszystkim. O tym jakiego ma męża... -
Teraz stoimy na rozdrożu.
Zapytałam go, co go przy mnie trzyma, skoro jestem taka zła, tak bardzo go skrzywdziłam.
I on tego nie wie.
Niby nie akceptuje faktów, niby jestem ...( tu proszę wstawić epitety dotyczące pań nieciężkich obyczajów), niby to bez sensu...A jednak nie zdobędzie się na rozwód. Nie wiem, czy czeka, aż ja pierwsza zrobię ten krok, czy liczy na to, że zmusi mnie do tego swoim zachowaniem...
Nie zatrzymywałabym go przy sobie na siłę. Ale kiedy mu powiedziałam, że jest ze mną, bo potrzebuje mknie do kontynuacji przerwy w odbywaniu kary- to zaprzeczył.Choć oczywistym jest to, że bez mojej pomocy nie ma szans na dalszą chwilkę wolności. Bo to ja ją wychodziłam, wyprosiłam, wybłagałam. Bo to ja stałam na głowie, żeby przekonać sąd, że on MUSI wyjść, być z nami. I wyszedł. Jako jedyny z kilkudziesięciu osób starających się o to.
Ale to teraz już się nie liczy w jego oczach. Rzucił mi to w twarz jak jakiś ochłap.
I następna rzecz- bo TAM mi się chciało robić to i tamto- a z nim mi się nie chce.
A mnie się nie chce- bo w głowie aż huczy od kłopotów i nie mogę się uwolnić od tego nawet w nocy.
Nie potrafię mu tego wytłumaczyć... Jestem coraz bardziej bezradna, bo cokolwiek bym nie zrobiła, cokolwiek nie powiedziała- to moje słowa, zanim trafią do niego w magiczny sposób tracą sens i znaczenie jakie im nadałam. On wywleka je na drugą stronę. I z góry zakłada, że kłamię.
Bo kiedy się dowiedział o tym co zrobiłam to od razu nie " wyspowiadałam się", tylko starałam się przemilczeć pewne fakty. Ze strachu i żeby nie ranić jeszcze bardziej.
A- jego zdaniem- powinnam od razu wszystko powiedzieć. Rozmawiał z tamtym człowiekiem, wypytywał go o szczegóły. Najbardziej intymne detale.I teraz jeśli moje słowa różnią się w jakiś sposób od tego, co on mu powiedział- to znaczy, że kłamię.
Nie potrafię tego zwalczyć....
To wszystko mnie przerasta. Jestem już zmęczona... -
A kocha się "za coś", czy tak po prostu???
Nigdy nie robiłam bilansu zysków i strat. Ale wiem na pewno, że potrzebuję jak powietrza jego ciepła i miłości, akceptacji. -
Odpowiem "hurtowo".
Więzienie oczywiście było konsekwencją wcześniejszych nieodpowiedzialnych zachowań męża.
W skrócie- prowadził pod wpływem alkoholu.
Podczas jego nieobecności musiałam zrezygnować z pracy, na której bardzo mi zależało, o którą walczyłam, i która mogła zapewnić godziwe warunki życia nie tylko mnie i dzieciakom, ale także i jemu.
Wykształcenie mam zasadnicze.
A rodzina się wypięła, bo " jak sobie wzięłaś takiego męża- to tak masz". A moja teściowa wręcz stwierdziła, że to moja wina, że on trafił do ZK.
On tam za kratami był "kryształowy". Tak o sobie mówi i wprost powiedział, że wolałby nie wychodzić, niż wyjść i dowiedzieć się co zrobiłam.Ekonomiczny powód raczej nie ma dla niego większego znaczenia. -
Piszę do Was, ponieważ sama już nie mam pomysłu co i jak zrobić, żeby ratować ten związek.
Wszystko zaczęło się od tego, że mąż trafił do ZK. Tak- to chyba był początek końca.Splotu zdarzeń, które teraz finalizują się moim a może i naszym dramatem.
Po tym, jak męża zabrano zostałam sama z dziećmi. W koszmarnej sytuacji zarówno psychicznej, jak i materialnej.. Najbliższa rodzina raczej się nami nie interesowała. Albo mieli nas w nosie, albo ograniczali się do pomocy materialnej w stopniu nie pozwalającym nam na śmierć głodową. O pracy mogłam tylko pomarzyć- córeczka jest mała, chorowita- nie dało rady podjąć zatrudnienia. Więc bieda aż piszczała po kątach. Zasiłki z MOPS-u były absolutnym minimum. Słowem dno i kupa mułu.
Było mi skrajnie ciężko, ale już mi się wydało, że się "ogarnęłam" psychicznie ( choć nie obce mi były myśli samobójcze) znalazłam sobie "cel"- sprawić, żeby mąż otrzymał przerwę w odbywaniu kary- w sumie jedyny nasz ratunek przed upadkiem na samo dno ekonomiczne.
I wtedy stało się tak, że pieniędzy nie było, dzieci były, w domu znów obudziła się nędza i zjawił się "on".
Chyba wyczuł "łatwą ofiarę", bo zaproponował "układ"...
Wiadomo- coś za coś...
A ja- jak ostatnia idiotka na to poszłam.
Spotkaliśmy się cztery razy.
On miał co chciał, ja miałam za co kupić najpotrzebniejsze rzeczy do domu, czym w piecu napalić....
A później mąż dostał tą wymarzoną przeze mnie i wyśnioną przerwę.
i już następnego dnia dowiedział się o tym...
Przyznaję się- kłamałam. umniejszałam swoją winę, nie chciałam o wszystkim powiedzieć.
A on drążył i drążył. Teraz wie o wszystkim.
I teraz po ponad trzech miesiącach wszystko się sypie.
On widzi tylko sam fakt i to, co zrobiłam.
Ja widzę też powody, które mnie do tego skłoniły.
Dla niego są to tylko czcze wymówki, bo " mogłam przecież coś wymyślić" Nie musiałam zrobić z siebie pani lekkich obyczajów.
Rozumiem go. Bo to nie jest łatwe ani proste. Zmagam się z poczuciem winy,
Teraz on mówi o rozwodzie.
Pewnie i ma rację i prawo tak zrobić. Ale ja go przecież kocham...
I już nie wiem co zrobić, żeby odwrócić bieg wydarzeń...