Wypowiedzi
-
Zapytam jeszcze- którą szkołę psychoterapii (najlepiej w Warszawie) polecacie? Sprawdzałam placówki, które są rekomendowane przez ptp-y i zainteresowały mnie 2 miejsca- Laboratorium Psychoedukacji oraz Integracyjny program szkolenia terapeutów Mellibrudy. O tej drugiej słyszałam różne negatywne opinie, na ich stronach internetowych ciężko doszukać się informacji na temat całkowitego kosztu szkolenia. Niby są...ale u Mellibrudy szkolenie dzieli się na 2 części- studia podyplomowe (których koszt jest podany) oraz zaawansowany program szkolenia klinicznego (którego realizacja jest warunkiem koniecznym do ubiegania się o certyfikat?). W Laboratorium natomiast jest jakaś grupa otwarcia, szkoła letnia.... Dzwoniłam do nich i jedyna informacja jaką uzyskałam to "koszt nauki w Studium Psychoterapii (I – VIII semestr) wynosi 45 900 zł, płatność jest rozłożona na raty (czyli dokładnie to co udało mi się wyczytać na ich stronie). Czy ktoś z Was miał bliższą styczność z którymś z tych miejsc? Jak w praktyce wygląda szkolenie od strony merytorycznej, ile tak naprawdę kosztuje, czy w koszt/czas godzinowy szkolenia wliczane są superwizje/staże/psychoterapia własna, co również dla mnie bardzo istotne- czy zajęcia odbywają się tylko w weekendy (w internecie znalazłam na ten temat sprzeczne informacje)?Ten post został edytowany przez Autora dnia 06.10.14 o godzinie 10:20
-
Jestem studentką 5tego roku psychologii klinicznej w SWPS. Mój wybór kierunku kształcenia nie był przypadkowy, od 15stego roku życia pochłaniam książki o tematyce psychologicznej, zawsze wiedziałam, że moim wymarzonym zawodem jest zawód psychoterapeuty. Niestety mam wrażenie, że "im dalej w las tym więcej drzew". Już teraz pracuję po 12h dziennie żeby zarobić na studia, które realizuję zaocznie (nie dostałam się na studia dzienne na UW, więc wybrałam SWPS). Zastanawiam się co dalej...chętnie poszłabym do szkoły psychoterapii , ale szczerze mówiąc przeraża mnie koszt tego wszystkiego. Sprawdziłam jak wygląda system nauki w kilku placówkach rekomendowanych przez ptp-y i rozłożyłam ręce. Średnio 12 tys złotych za rok, do tego terapia własna, superwizja, płatne staże, a w niektórych szkołach psychoterapii zajęcia odbywają się czasem nie tylko w weekendy. Dla mnie jest to kłoda rzucona pod nogi, coś nie do przeskoczenia. Jeśli po studiach uda mi się znaleźć pracę to patrząc na doświadczenia moich znajomych zarobię nie więcej niż 2 tys zł., a to przy wydatkach na życie (wynajęcie mieszkania/kredyt na nie,podstawowe opłaty, utrzymanie) i tak nie da możliwości zapłacenia za dalszą naukę. Czy naprawdę to wszystko działa według zasady "bogaci się bogacą"? Mam pytanie do tych, którzy podobnie jak ja zaczynali od zera, bez żadnego zaplecza. Jak sobie poradziliście? Zdaję sobie sprawę z tego, że to dość nietypowe pytanie i rzadko kto chce dzielić się tym skąd i dlaczego miał na coś pieniądze. Chociaż może znajdą się tacy, którzy zechcą się taką informacją podzielić. A może wiecie coś o jakiś stypendiach/dotacjach unijnych na kształcenie podyplomowe?
-
Jestem studentką 5tego roku psychologii klinicznej w SWPS. Mój wybór kierunku kształcenia nie był przypadkowy, od 15stego roku życia pochłaniam książki o tematyce psychologicznej, zawsze wiedziałam, że moim wymarzonym zawodem jest zawód psychoterapeuty. Niestety mam wrażenie, że "im dalej w las tym więcej drzew". Już teraz pracuję po 12h dziennie żeby zarobić na studia, które realizuję zaocznie (nie dostałam się na studia dzienne na UW, więc wybrałam SWPS). Zastanawiam się co dalej...chętnie poszłabym do szkoły psychoterapii , ale szczerze mówiąc przeraża mnie koszt tego wszystkiego. Sprawdziłam jak wygląda system nauki w kilku placówkach rekomendowanych przez ptp-y i rozłożyłam ręce. Średnio 12 tys złotych za rok, do tego terapia własna, superwizja, płatne staże, a w niektórych szkołach psychoterapii zajęcia odbywają się czasem nie tylko w weekendy. Dla mnie jest to kłoda rzucona pod nogi, coś nie do przeskoczenia. Jeśli po studiach uda mi się znaleźć pracę to patrząc na doświadczenia moich znajomych zarobię nie więcej niż 2 tys zł., a to przy wydatkach na życie (wynajęcie mieszkania/kredyt na nie,podstawowe opłaty, utrzymanie) i tak nie da możliwości zapłacenia za dalszą naukę. Czy naprawdę to wszystko działa według zasady "bogaci się bogacą"? Mam pytanie do tych, którzy podobnie jak ja zaczynali od zera, bez żadnego zaplecza. Jak sobie poradziliście? Zdaję sobie sprawę z tego, że to dość nietypowe pytanie i rzadko kto chce dzielić się tym skąd i dlaczego miał na coś pieniądze. Chociaż może znajdą się tacy, którzy zechcą się taką informacją podzielić. A może wiecie coś o jakiś stypendiach/dotacjach unijnych na kształcenie podyplomowe...
-
To byli głównie terapeuci po "Rasztowskim" kursie psychoterapii, a więc z tego co mi się wydaje- analityczni. Poza tym jedna osoba, która ukończyła szkolenie w Instytucie Ericksonowskim, kilka z Krakowskiego Centrum Psychodynamicznego, a reszta- nie wiem.
Prawidłowość, o której pisałam zaobserwowałam głównie na oddziałach nerwic w szpitalach, w których miałam okazję stażować (Warszawa- IPiN, Szpital Nowowiejski oraz Babiński w Krakowie), podczas omawiania w zespole tego co działo się na sesjach grupowych. Nie wiem czy to ma jakieś przełożenie jeśli chodzi o indywidualne spotkania terapeutyczne. Tak czy siak moje doświadczenia pokazują, że często specjaliści pragną interpretować dosłownie wszystko, nie biorąc pod uwagę, że nie każde zachowanie pacjenta musi mieć drugie dno. Ten post został edytowany przez Autora dnia 16.09.14 o godzinie 23:04 -
Jestem studentką psychologii (obecnie 5ty rok studiów magisterskich). W ramach praktyk spędziłam kilka miesięcy w szpitalach psychiatrycznych i placówkach pomocowych. Głównie tych zajmujących się leczeniem nerwic/zaburzeń osobowości i zachowania. Jak to zwykle bywa na stażach, podczas zajęć terapeutycznych pełniłam rolę obserwatora, a potem uczestniczyłam w omawianiu zachowań poszczególnych pacjentów. Tam zetknęłam się z jedną "manierą", która wydaje mi się bezsensownym skrzywieniem zawodowym... A może wcale nim nie jest tylko ja tak to odbieram (ze względu na brak wiedzy/doświadczenia etc).
Otóż przeraża mnie jak psychoterapeuci "przesadzają" z interpretacją każdego ruchu i elementu wypowiedzi pacjenta. Wystarczy, że jakiś uczestnik terapii postanowi podczas sesji założyć sweter, a już cała kadra doszukuje się w tym nie wiadomo jakich podtekstów. Tak jakby (trzymając się tego przykładu) nie można było po prostu przyjąć do wiadomości, że komuś może być zwyczajnie zimno, bo na zewnątrz jest niska temperatura.
Mam również wrażenie, że doszukiwanie się w dosłownie wszystkim "drugiego dna" bardzo irytuje samych pacjentów i wpływa niekorzystnie na to jak postrzegają terapeutów i samą terapię w ogóle. W gwoli ścisłości- nie mam na myśli tego, że wszystkie interpretacje zachowań i wypowiedzi nie mają sensu, chodzi mi o przeginanie w tym temacie.
Chętnie posłucham jakie mają na ten temat zdanie osoby, które pracują "w zawodzie" już jakiś czas :) -
Jestem studentką psychologii (obecnie 5ty rok studiów magisterskich). W ramach praktyk spędziłam kilka miesięcy w szpitalach psychiatrycznych i placówkach pomocowych. Głównie tych zajmujących się leczeniem nerwic/zaburzeń osobowości i zachowania. Jak to zwykle bywa na stażach, podczas zajęć terapeutycznych pełniłam rolę obserwatora, a potem uczestniczyłam w omawianiu zachowań poszczególnych pacjentów. Tam zetknęłam się z jedną "manierą", która wydaje mi się bezsensownym skrzywieniem zawodowym... A może wcale nim nie jest tylko ja tak to odbieram (ze względu na brak wiedzy/doświadczenia etc).
Otóż przeraża mnie jak psychoterapeuci "przesadzają" z interpretacją każdego ruchu i elementu wypowiedzi pacjenta. Wystarczy, że jakiś uczestnik terapii postanowi podczas sesji założyć sweter, a już cała kadra doszukuje się w tym nie wiadomo jakich podtekstów. Tak jakby (trzymając się tego przykładu) nie można było po prostu przyjąć do wiadomości, że komuś może być zwyczajnie zimno, bo na zewnątrz jest niska temperatura.
Mam również wrażenie, że doszukiwanie się w dosłownie wszystkim "drugiego dna" bardzo irytuje samych pacjentów i wpływa niekorzystnie na to jak postrzegają terapeutów i samą terapię w ogóle. W gwoli ścisłości- nie mam na myśli tego, że wszystkie interpretacje zachowań i wypowiedzi nie mają sensu, chodzi mi o przeginanie w tym temacie.
Chętnie posłucham jakie mają na ten temat zdanie osoby, które pracują "w zawodzie" już jakiś czas :)Ten post został edytowany przez Autora dnia 15.09.14 o godzinie 23:49