Marcin Nowak

Handel B2B

Wypowiedzi

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Polska dyplomacja pod prąd
    5.03.2007, 12:15


    Po dojściu Kaczyńskich do władzy pojawiają się coraz większe zgrzyty w stosunkach polsko-niemieckich
    Działania braci Kaczyńskich osłabiają porozumienie polsko-niemieckie i wzbudzają niepotrzebne emocje w społeczeństwach obu państw.
    W swojej polityce zagranicznej rząd w Warszawie zdaje się nie zauważać, że nastawienie Polaków do Niemców jest coraz lepsze. Dwa lata po przystąpieniu kraju do Unii Europejskiej "polityka historyczna” dyktuje rytm polskiej dyplomacji. Płynie ona pod prąd.

    W Opolu, spokojnym mieście na Śląsku, głównym skupisku mniejszości niemieckiej w Polsce, modne ostatnio w Warszawie antyniemieckie wystąpienia obudziły przykre wspomnienia. – Przywodzi mi to na myśl stare śpiewki z czasów PRL, obwiniające Niemcy o całe zło świata – mówi przedstawiciel mniejszości niemieckiej w Sejmie, poseł Henryk Kroll. Zainicjowane po upadku komunizmu pojednanie polsko-niemieckie ledwo dyszy od momentu dojścia do władzy braci Kaczyńskich.

    Po sprawie niemiecko-rosyjskiego gazociągu na dnie Bałtyku i niemieckim projekcie utworzenia Centrum Przeciwko Wypędzeniom pojawiły się nowe kwestie sporne i wywołały całą serię utarczek. Angela Merkel powstrzymała się od odpowiedzi na inwektywy polskiego rządu, porównującego przyszły gazociąg do paktu Ribbentrop-Mołotow czy też oskarżającego Berlin, że chce "na nowo pisać historię, aby uczynić Niemcy główną ofiarą II wojny światowej". Za to prasa niemiecka nie odmówiła sobie okazji do kpin, nazywając Lecha Kaczyńskiego "kartoflem" i proponując zastąpienie papieża Benedykta XVI mumią Jana Pawła II. Nieporozumienie wydaje się głębokie, tak jakby w niepamięć poszło poparcie udzielane przez Niemcy ruchowi Solidarność w latach 80. czy też ich rola "adwokata" w sprawie przyjęcia Polski do Unii Europejskiej.



    Mimo istnienia wielu wspólnych fundacji politycznych ponad 500 współpracujących ze sobą miast partnerskich i pomimo wymiany gospodarczej, w której Niemcy są najważniejszym partnerem handlowym Polski, napięcia między obu rządami są coraz większe. Najnowszy spór dotyczy polskiej mniejszości w Niemczech, która zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jest ofiarą przymusowej asymilacji.

    – Premier ostro skrytykował wyroki w sprawach rozwodowych wydane przez dwanaście niemieckich sądów, zakazujące polskim rodzicom z małżeństw mieszanych rozmawiania z dziećmi po polsku – mówi Henryk Kroll. – Próbuje w ten sposób przeprowadzić analogię pomiędzy mniejszością niemiecką w Polsce i polską społecznością w Niemczech. Ale zapomina przy tym, że ta ostatnia składa się głównie z emigrantów zarobkowych z lat 90., podczas gdy korzenie mniejszości niemieckiej w Polsce sięgają wielu wieków.
    W grudniu oliwy do ognia dolało wniesienie do sądu sprawy przez Powiernictwo Pruskie, stowarzyszenie skupiające Niemców wypędzonych po II wojnie światowej i ich spadkobierców. Do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka złożono dwadzieścia dwa pozwy o odszkodowania za majątki skonfiskowane przez polski reżim komunistyczny. Inicjatywa, postrzegana w Warszawie jako prowokacja, wywołała gwałtowną reakcję Anny Fotygi, ministra spraw zagranicznych. Zażądała ona renegocjacji polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, podpisanego w 1991 roku.

    – Ma to na celu przekonanie niemieckiego rządu do przejęcia finansowych zobowiązań za żądania wypędzonych – wyjaśnia dziennikarz Adam Krzemiński. – Ale chodzi o dużą sumę i Berlin odmówił. Przedstawiciel ministra spraw zagranicznych ds. współpracy polsko-niemieckiej, Mariusz Muszyński nie wahał się porównać Angeli Merkel do Poncjusza Piłata. Te idiotyczne kłótnie niepokoją jednak Ryszarda Donitzę, dyrektora biura Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku, ponieważ wzbudzają niepotrzebne emocje. – Czasy ostracyzmu należą do przeszłości, ale uprzedzenia nacjonalistyczne są bardzo żywotne – mówi Donitza. Wiele osób, zwłaszcza piastujących ważne stanowiska, wciąż obawia się przyznać do niemieckiego pochodzenia.

    Podczas spisu powszechnego w 2002 roku ponad połowa Niemców w Polsce wolała zadeklarować się jako Ślązacy. W kampanii prezydenckiej Lech Kaczyński usiłował zdyskredytować swego rywala, liberała Donalda Tuska, ujawniając, że jego dziadek był żołnierzem Wehrmachtu. Dwa lata po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej "polityka historyczna" dyktuje rytm polskiej dyplomacji, płynącej pod prąd.

    Również sprawa gazociągu obudziła stare demony. – Niemcy zawsze prowadziły politykę mocarstwową – stwierdza Mariusz Muszyński. – Teraz znów porozumiały się z Rosją, aby potwierdzić swoją hegemonię. Budowa tego gazociągu doprowadzi do niemiecko-rosyjskiej dyktatury na rynku gazu. – Tak jak dawny reżim komunistyczny – mówi z kolei Adam Krzemiński – Kaczyńscy mają konfrontacyjną koncepcję stosunków polsko-niemieckich, co wpływa na podsycanie ich eurosceptycyzmu. Ta wynikająca z fascynacji przeszłością wizja stosunków międzynarodowych kryje także kalkulacje polityczne. Kaczyńscy mają nadzieję, że karta antyniemiecka będzie służyć ich interesom wyborczym. To krótkowzroczność. W dodatku kłótnie powodują utratę wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej, podczas gdy badania opinii publicznej wykazują, że obraz Niemiec w oczach Polaków stale zmienia się na lepsze.

    http://wiadomosci.onet.pl/1395546,2677,kioskart.html?d...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Zimna wojna na pokaz
    5.03.2007, 12:14


    Zachód i Moskwa sprzeczają się nie o to, czy ze sobą współpracować, ale o to, jak ta współpraca ma wyglądać
    Mocarstwowe pretensje Putina brzmią groźnie, ale kompletnie rozmijają się z rzeczywistością XXI stulecia.
    Była to podwójna premiera: po raz pierwszy od 43 lat moskiewski szef państwa pojawił się na konferencji bezpieczeństwa w Monachium i wygłosił na niej przemówienie w tonie, jakiego na Zachodzie nie słyszano od czasów radzieckich. Udało mu się "przerazić nawet zahartowanych uczestników konferencji" – zauważyła "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Czy miała to być przygrywka do nowej zimnej wojny?

    Widmo tego pytania zrobiło swoje, o czym świadczą uspokajające zapewnienia płynące zarówno z niemieckich, jak i amerykańskich ust. Pani kanclerz i jej ministrowie starali się widmo zignorować, szef SPD Beck zrobił unik – zadeklarował, iż "był pod wrażeniem otwartości" Putina. Amerykański minister obrony Gates dowcipkował: przemówienie Putina napełniło go "nostalgią za dawnymi, nieskomplikowanymi czasami", a poza tym "jedna zimna wojna wystarczy". Kandydat na prezydenta McCain życzył sobie świata bez "niepotrzebnych konfrontacji".

    Oczywiście nie grozi nam żadna nowa edycja zimnej wojny: brakuje do tego choćby owego starcia mesjanistycznych ideologii, jakie podgrzewało mocarstwową rywalizację od roku 1945 do 1985. Nie będzie także najazdów milionowych wojsk, które stały niegdyś naprzeciw siebie, wyszczerzając kły.


    Jednak ataki Putina na Amerykę i NATO dały pokaz "zmiany paradygmatu", która budzi skojarzenia nie z latami po 1945 roku, ale z wiekiem XIX. Jednym motywem było: "znów tu jesteśmy", drugim zaś: "czujemy się otoczeni". Rosja musi sama starać się o własne bezpieczeństwo, Rosja żąda prawa weta wobec amerykańskiego "nieokiełzanego hipermocarstwa", tylko Rada Bezpieczeństwa ma prawo nakazywać użycie siły. Potem prezydent grzecznie podziękował "niemieckim kolegom" za ich przychylność. I na końcu dawka cynizmu: "W Iraku morduje się więcej dziennikarzy niż w Rosji".

    Stary i zarazem nowy paradygmat Moskwy brzmi: "klasyczna polityka mocarstwowa", czyli wypychać najsilniejszego, poddawać rewizji jego sojusze, strata po stronie rywala jest moim zyskiem. Tego typu realpolitik nie ma w sobie nic uwłaczającego, w końcu na takiej podstawie opiera się wszelka polityka zagraniczna. Ale teraz stanowi ona jaskrawy kontrast wobec "europejskiego paradygmatu" XXI stulecia, który definiuje konfrontację jako okropność, współpracę jako błogosławieństwo. Bezpieczeństwo jest zawsze wspólne, mocarstwowość powierzono w uporządkowany sposób instytucjom międzynarodowym. Soft power dominuje nad hard power, chodzi o "wspólną odpowiedzialność w obliczu globalnych wyzwań" – jak sformułowała to w swym monachijskim przemówieniu Merkel.

    Tych globalnych wyzwań jest, jak wiadomo, wystarczająco dużo: od klimatu po biedę, od terroryzmu po nuklearne zbrojenia tych, którzy nie odznaczają się szczególną odpowiedzialnością. Ale nie należy również zamykać oczu na fakt, że po długiej fazie wyczerpania polityka mocarstwowa powraca – jako dżihadyzm, jako szerzony przemocą amerykański eksport demokracji, jako rosyjskie roszczenie do panowania, jako irańskie i północnokoreańskie zbrojenia atomowe. Z tyłu Chiny szykują się do sięgnięcia po tron numer jeden.

    "Rosyjski" czy "europejski paradygmat"? XIX czy XXI stulecia? To kwestia rozstrzygająca o przyszłości po tym, gdy "paradygmat amerykański" – pokój poprzez eksport demokracji – tak katastrofalnie zawiódł w Iraku. Amerykanie nie przewidzieli strategicznych konsekwencji swych marzeń o demokracji – obalając Saddama wzmocnili najbardziej niebezpieczne regionalne mocarstwo: Iran. Czy w innym przypadku Teheran sięgałby tak bezceremonialnie po bombę atomową i lekceważył wszystkie oferty negocjacyjne? Wewnętrzny dokument Unii Europejskiej potwierdził właśnie, że program budowy bomby "hamowany jest wyłącznie przez trudności techniczne", a nie rezolucje ONZ.
    Tutaj ujawnia się problem europejskiego paradygmatu: by zapobiec szerzeniu się ostrzejszych metod postępowania, Europejczycy głoszą instynktownie pojednawczość i współpracę, zapominając przy tym, że niektóre konflikty są naprawdę "twarde". Motywowany religijnie terror czy irańska bomba są wyrazem bezwzględnego dążenia do dominacji, odpornego na wypływające z dobrych zamiarów metody terapeutyczne. Dla przeświadczonych o własnej wyjątkowości kompromisy są tylko przystankami na drodze do z góry pewnego zwycięstwa. Z punktu widzenia putinistów ich hasło "kto kogo" jest słuszne. Lenin zdefiniował w ten sposób sens wszelkiej polityki mocarstwowej, ale stało się to niemal sto lat temu i błędne byłoby radzenie Putinowi, by lokował swą politykę zagraniczną gdzieś między księciem Gorczakowem (oponentem Bismarcka) a pierwszymi bolszewikami.

    Putin przeraził nie tylko uczestników monachijskiej konferencji, ale także szersze audytorium, czego dowodem są reakcje prasy od Oslo po Sofię. Zaufanie Zachodu równie mało wzmacnia neocaryzm w polityce wewnętrznej, mimo uspokajających zapewnień Białego Domu o "ważnym sojuszniku".

    Zaufanie to kapitał zakładowy wszelkiej polityki zagranicznej, opłaca się bardziej niż leninowski cynizm. Zaufanie wymaga samoograniczania się władzy, o czym obecnie buszyści pouczani są w bolesny sposób. A jak rośnie zaufanie? Nie dzięki zimnej arytmetyce, w której twoja strata jest moją korzyścią. I nie przy takim obchodzeniu się z sąsiednimi krajami, gdzie spory cenowe są rozstrzygane brutalnym zakręceniem kurka.

    Chodzi o sprawę jeszcze istotniejszą. Polityka mocarstwowa w stylu XIX wieku nigdy nie jest polityką odpowiedzialną. Jedna szuka własnych korzyści, druga troszczy się o całość. Europa unijna przyjęła ten pogląd mając na względzie własną krwawą przeszłość, natomiast Rosja – największy kraj na kuli ziemskiej – wywodzi ze swego lęku przed okrążeniem roszczenia do panowania, co podsyca z kolei strach sąsiadów. NATO nie zmuszało Bułgarii i państw nadbałtyckich, by do niego wstąpiły. A skoro Rosja żąda poszanowania jej uzasadnionych historycznie obaw, powinna okazać także wrażliwość wobec innych – i słabszych.

    Wróćmy do przemówienia Putina. Mimo wszystko zawierało ono pewien element polityki odpowiedzialności – w przypomnieniu, że Rosja zaproponowała Iranowi międzynarodowe centrum wzbogacania uranu, w wychwalaniu współpracy z "amerykańskimi przyjaciółmi" na rzecz nierozprzestrzeniania broni jądrowej. Tak naprawdę prezydent nie mógł być całkowicie zadowolony ze swej monachijskiej diatryby i jest to równie uspokajające, jak łagodna reakcja Amerykanów.

    Istnieje wystarczająco wiele wspólnych interesów i nie ma na szczęście ostrych strategicznych konfliktów. Całkiem inaczej niż podczas zimnej wojny Zachód i Moskwa sprzeczają się nie o to, czy ze sobą współpracować, ale o to, jak ta współpraca ma wyglądać. A powaga zachodnich polityków w oczach Moskwy zależy od tego, czy stawiać jej będą uczciwe warunki, zamiast obdarzać ją bezwarunkowym zrozumieniem. Chcielibyśmy także życzyć sobie mądrzejszego Putina na 44. konferencję bezpieczeństwa.

    http://wiadomosci.onet.pl/1393163,2678,kioskart.html?d...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie "Niet" dla bazy w Polsce
    5.03.2007, 12:12

    O ile część "azjatycka" tarczy nie wywołała żadnej polemiki, w przypadku jej elementu „europejskiego” jest inaczej
    Rosja sprzeciwia się rozmieszczaniu amerykańskich wyrzutni w pobliżu swoich granic. I choć Waszyngton tłumaczy, że europejski element tarczy antyrakietowej ma stanowić ochronę przez zakusami Iranu, Moskwa dostrzega w nim zagrożenie dla swego bezpieczeństwa.
    Decyzja nie została jeszcze potwierdzona, ale według dobrze poinformowanych źródeł to w Polsce Stany Zjednoczone zbudują bazę – trzeci element ich tarczy antyrakietowej. Ma się w niej znaleźć 200 oficerów amerykańskich, a mogłaby być gotowa do działania pod koniec tego dziesięciolecia. Waszyngton najprawdopodobniej poinformuje o tym po szczycie NATO w Rydze, przewidzianym na 28-29 listopada.


    Wymieniane są cztery miejsca, gdzie mogłaby powstać baza pocisków antyrakietowych. Pierwsze znajduje się w pobliżu Rzeszowa na południowym wschodzie kraju. Podobno nie zostało zaakceptowane przez Amerykanów. Drugie jest wysunięte dalej na wschód, leży w połowie drogi między Lublinem i Białymstokiem, blisko granic Białorusi i Ukrainy. Trzecie, na północ od Olsztyna, jest najbliższe rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego. Czwarte, ostatnio często wymieniane, usytuowane jest niedaleko wybrzeża Bałtyku, na północny zachód od Gdyni, w strefie, gdzie niegdyś miała powstać elektrownia jądrowa.

    Poza Polską brano pod uwagę jeszcze kilka innych krajów, zwłaszcza Czechy i Węgry. Wiele sygnałów wskazuje jednak na to, że dyskusje podjęte z Warszawą w 2002 roku zakończyły się porozumieniem. Władze polskie postawiły wstępne warunki, a teraz prawdopodobnie uzyskały gwarancje w sprawach finansowych i technologicznych związanych z tym projektem. Polska ze swej kieszeni ma pokryć tylko koszty funkcjonowania bazy i zostałaby upoważniona do wykorzystywania niektórych technologii do celów cywilnych. Warszawa chciałaby mieć wpływ na decyzje w przypadku, gdyby rakiety były przechwytywane nad polskim terytorium, w tej sprawie jednak nie otrzymała dotychczas od Amerykanów żadnej odpowiedzi.

    Amerykańska tarcza antyrakietowa jest wielkim systemem składającym się z sieci radarów wykrywających, z centrum dowodzenia w Kolorado i trzech baz przechwytywania rakiet. Dwie z nich już istnieją: w bazie lotniczej Vandenberg w Kalifornii i w Fort Greely na Alasce, a przeznaczone są do odparcia ataku z Korei Północnej. Również w Japonii Pentagon rozmieścił rakiety Patriot dla obrony sił amerykańskich stacjonujących w regionie oraz radar ostrzegający i krążownik rakietowy Aegis. Natomiast w celu obrony przed zagrożeniem pochodzącym z Bliskiego Wschodu, a dokładniej z Iranu, Amerykanie przewidzieli trzeci element tej tarczy, usytuowany tym razem w Europie.
    Miejsce pod bazę wybrane w Polsce będzie pierwszym tego rodzaju. Mają je uzupełniać radary alarmowe w Wielkiej Brytanii i na Grenlandii. Wymienia się również Turcję i Rumunię jako miejsca lokalizacji systemów wykrywania. Pod koniec sierpnia generał Henry Obering, dyrektor amerykańskiej Agencji Obrony Rakietowej podał do wiadomości, że obiekt europejski będzie mniejszy niż obiekt w Fort Greely, wyposażony obecnie w jedenaście rakiet przechwytujących. W przyszłości ma ich być czterdzieści.

    O ile część "azjatycka" tarczy nie wywołała żadnej polemiki, w przypadku jej elementu "europejskiego" jest inaczej. Stanowi on główny temat rozmów podczas obecnej wizyty w Warszawie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Moskwa źle znosi amerykańską aktywność w swoim bliskim sąsiedztwie (np. na Ukrainie i w Gruzji). Irytuje ją, że nie została poinformowana o projekcie bazy antyrakietowej w Polsce.

    Rosja uważa, że zobowiązania podjęte podczas tworzenia Rady NATO-Rosja, zawierające warunek informowania jej o wszelkich zmianach doktryny wojskowej, nie zostały dotrzymane. Mimo uspokajających zapewnień polskich przywódców, zdaniem których "decyzja o tarczy nie jest w najmniejszym stopniu skierowana przeciwko Rosji", Moskwa skłonna jest potraktować decyzję o budowie bazy antyrakietowej w Polsce jako posunięcie o charakterze ofensywnym, co byłoby sprzeczne z klauzulą dotyczącą przyjęcia nowych krajów do Paktu Atlantyckiego.

    "Nie możemy liczyć wyłącznie na deklaracje stwierdzające, że obrona rakietowa Stanów Zjednoczonych i NATO nie jest skierowana przeciwko Rosji" – oświadczył rzecznik Ławrowa. Już na początku września szef sztabu armii rosyjskiej, generał Jurij Bałujewski skrytykował amerykański projekt. Jego zdaniem "może on doprowadzić do rozbudowy w pobliżu rosyjskiej granicy systemów, które mogą naruszyć równowagę między rosyjskimi i amerykańskimi arsenałami strategicznymi". Protesty Rosji, grożącej podjęciem "odpowiednich środków", już skłoniły Amerykanów do wycofania się z lokalizacji polskiej bazy w miejscach położonych najbardziej na wschód i opowiedzenia się za umieszczeniem jej nad Bałtykiem.

    Amerykańska tarcza przeciwrakietowa może wywołać napięcia wewnątrz samego Paktu Atlantyckiego, który miał na widoku podobny projekt. Jego ocena została przedłożona w maju Radzie Północnoatlantyckiej. Zdaniem ekspertów tarcza amerykańska i tarcza NATO technicznie się uzupełniają. Ale związane z tym zaangażowanie ogromnych środków finansowych może spowodować napięcia polityczne.

    http://wiadomosci.onet.pl/1363929,2677,kioskart.html?d...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Amerykańska obrona antyrakietowa w Czechach i Polsce...
    5.03.2007, 12:11

    Tarcza dla wiernych giermków

    Fakt, że Polska nie skontaktowała się w tej sprawie z sąsiadami, jest dość nieprzyjaznym aktem w ramach Unii Europejskiej.
    Podobnie jak w przypadku wojny w Iraku, "koalicja chętnych" w Europie ma pomóc w realizacji pomysłu, by na europejskiej ziemi zainstalować system obrony rakietowej przed nuklearnymi rakietami międzykontynentalnymi. Odpowiedź Warszawy i Pragi na propozycje Waszyngtonu w tej sprawie będzie "najprawdopodobniej pozytywna", oświadczyli radośnie po spotkaniu premierzy Mirek Topolanek i Jarosław Kaczyński. Rządy chcą przypodobać się Waszyngtonowi, ale społeczeństwa bronią się, nie chcąc stać się obiektem ataków. Dodatkowy teatr działań wojennych? Już w 1983 r. Waszyngton Ronalda Reagana ze swą "tarczą antyrakietową" groził zaostrzeniem zimnej wojny.

    "Inni" muszą ocenić, co należy sądzić o tym "amerykańskim projekcie ochrony terytorium USA" – stwierdza wyjątkowo ostrożnie Frank-Walter Steinmeier. Trwają jeszcze prace nad zleconym przez NATO studium w sprawie innego systemu obronnego, mającego służyć do ochrony Europy przed rakietami. Minister spraw zagranicznych mówi w sposób zawoalowany: należało porozmawiać wcześniej z Rosją, ponieważ punkty rozmieszczenia rakiet zbliżają się do jej terytorium. Poza tym w obecnym stanie technologii zbrojeniowej Iranu Europa nie jest zagrożona irańskimi rakietami.

    Bezsporne jest, że Putin swym zimnym wystąpieniem w Monachium przegapił również pewną szansę. Ale czy rzeczywiście ostrze krytyki nie może być skierowane w Amerykę, a cały ten pomysł nie ma nic wspólnego z Rosją, jak zarzeka się teraz CDU i prostodusznie warszawski rząd? W takim przypadku odpowiednio wcześnie stanąłby na porządku dziennym między NATO i Rosją. Tak się jednak nie stało.

    Niedawno Ulrich Weisser, szef sztabu planowania w ministerstwie obrony za Volkera Rühe, przypomniał w "Süddeutsche Zeitung", dlaczego Rosja ma powód, by sądzić, że jej interesy bezpieczeństwa nie zawsze są poważnie traktowane i czy nie należało raczej poszukiwać "bezpieczeństwa razem z Rosją" a nie "bezpieczeństwa przed Rosją". Interesująca lektura! Faktycznie, mamy teraz do czynienia ze swego rodzaju nową atmosferą obrony przed putinowską Moskwą. Stary-nowy wizerunek wroga – czy coś takiego nie zjednoczyłoby na powrót Zachodu? To, że tarcza rakietowa w sposób bezpośredni lub pośredni naruszy równowagę sił, widać jak na dłoni i nietrudno było sobie wyobrazić, iż Rosja może zagrozić jednostronnym wypowiedzeniem układu o redukcji rakiet krótkiego i średniego zasięgu (INF) z lat 80. Brakuje przekonujących dowodów na to, że system obronny rzeczywiście skierowany jest przeciwko Iranowi. W Polsce? A może potajemnie chodzi o Chiny? Zestrzeliwując za pomocą rakiety satelitę, Pekin niedawno wyraźnie pokazał, co sądzi o "niepokonanym" systemie obronnym.

    I w końcu rola Warszawy. Dlaczego nie zrobiono tam ani jednego kroku, aby – skoro to wszystko służy wspólnemu bezpieczeństwu – przynajmniej poinformować, nie mówiąc już o konsultacjach, o tym pomyśle sąsiadów? Na przykład w Berlinie? Ta teza jest zresztą w ogóle mało wiarygodna, ponieważ tarcza antyrakietowa, której zdecydowanie sprzeciwia się wielu członków sojuszu, wielokrotnie podzieli "wspólne bezpieczeństwo". Nieskontaktowanie się w tej sprawie z sąsiadami jest w dodatku dość nieprzyjaznym aktem w ramach Unii Europejskiej. Wieczne mówienie "nie", polityka weta, branie wszystkich innych na zakładników – to już niedługo przestanie się Polsce udawać.

    Ryzyko dla i tak dziurawego Zachodu, dla chwiejnej Europy, dla stosunków z Rosją i dla sąsiadów Warszawa/Berlin – to wszystko kryje się w niewinnym z pozoru pomyśle Waszyngtonu. Naiwnie czy z rozmysłem, niektórzy bawią się zapałkami i pojawia się zagrożenie pożarowe. A jeszcze w ogóle nie było mowy o zasadniczej kwestii: jaki mianowicie sens ma kierowanie się logiką zbrojeń, nawet jeśli kryje się pod płaszczykiem "systemu obronnego", która gdzie indziej tak dramatycznie zawodzi?

    http://wiadomosci.onet.pl/1394124,2678,kioskart.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Chińska Republika Olimpijska
    5.03.2007, 11:56

    W narodzie chińskim trwa pełna mobilizacja przed igrzyskami, bo te mają ilustrować potęgę kraju
    Najdroższa, największa i najlepsza - taka będzie olimpiada w Pekinie. "Wielki Marsz" do igrzysk ma porwać Chińczyków jak kiedyś hasła Mao.
    W Pekinie trwa gorączka. Na ulice wyległy hordy wolontariuszy. Niebieskie uniformy, karminowe szarfy i jeden wspólny cel: zrobić z pekińczyka wzorowego petenta. - Ludzie cywilizowani nie wpychają się do kolejek! To chwalebne być uprzejmym! - agitują. Na celowniku są też inne społeczne plagi: przekleństwa, grubiaństwo, plucie na ulice, trącanie łokciami przechodniów, smarkanie na trotuary. Rodzice pekińskich uczniów chodzą na kursy dobrych manier.

    Trwa rozpaczliwa akcja nauki angielskiego - na pierwszy ogień poszło 480 tysięcy taksówkarzy. Wkuwają 300 najpotrzebniejszych fraz. Władze z zapałem zwalczają też "chinglish", popularną w Chinach mieszankę angielskiego i chińskiego, która owocuje miejskimi szyldami w rodzaju "Toaleta zdeformowanych ludzi" (zamiast toaleta dla niepełnosprawnych) albo "Park rasizmu" (park miejski z ekspozycją poświęconą wielokulturowości Chin).

    Całości dopełniają budowy i inwestycje. Tysiące kilometrów nowych autostrad, trzy linie metra z 72 stacjami, miasteczko olimpijskie na 150 obiektów - w tym gigantyczny stadion Ptasie Gniazdo i równie wielkie centrum pływackie Wodny Sześcian. Nowemu musi ustąpić stare - zburzono już 300 tysięcy budynków, wśród nich części XV- i XVII-wiecznych dzielnic Pekinu. Bez dachu nad głową zostało 400 tysięcy osób.






    - Przyszli nocą, kiedy wszyscy spali. Nagle runęła cała ściana naszego domu. Mieszkało w nim sporo osób, na parterze mieliśmy nawet sklepik - opowiada organizacji Human Rights Watch jeden z mieszkańców zburzonego domu przedstawiający się jako Zhang.

    Jednym słowem - do sierpnia przyszłego roku wszystko ma być dopięte na ostatni guzik, a Pekin gotowy na odegranie najdroższego w historii olimpiad show dla całego świata. Show, w którym sportowe rozgrywki będą tylko pretekstem do globalnej promocji nowych, wielkich Chin.

    Jesteśmy krajem wysokorozwiniętym

    25 stycznia to wielki dzień dla Khonga Fanzhi, szefa ochrony zabytków w Pekinie. Fanzhi nie ma łatwego życia - przy gwałtownej rozbudowie miasta z jego opinią mało kto się liczy, a w konkurencji zabytek-drapacz chmur wygrywa zazwyczaj ten ostatni. Teraz jednak specjalnie dla Khonga zwołano międzynarodową konferencję prasową. Wszystko dlatego, że na placu budowy olimpijskiego miasteczka odkopano dwie XV-wieczne świątynie. Takiej szansy nie można było przegapić. Komitet Olimpijski natychmiast szumnie zapowiedział ich odnowę, a nawet przeniesienie w inne miejsce, a słowa Khonga Fanzhi przysłoniły to, że pod nowe budowle burzy się całe połacie starego Pekinu.
    Gdyby nie olimpiada, Pekin raczej nie przejmowałby się niszczeniem zabytków. Ale teraz władzom doradza amerykańska firma PR-owska Hill & Knowlton. Na koncie ma sukcesy mocno kontrowersyjne - od milionowych kontraktów z krajami oskarżanymi o łamanie praw człowieka po promowanie w USA pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. To Hill & Knowlton w 1990 roku posłało do Kongresu pielęgniarkę Nairę, której opowieść o okrucieństwach dokonywanych w irackich szpitalach na kuwejckich dzieciach zbulwersowała kongresmanów i amerykańską opinię publiczną. Potem Naira okazała się córką ambasadora Kuwejtu w USA.

    - Ja tylko wykonuję swoją pracę - tłumaczy Tzyy Wang z biura Hill & Knowlton w Pekinie odpowiedzialna za promocję olimpiady. - Pokażemy, że Chiny to nowoczesny kraj o wielowiekowej kulturze. Sport z polityką nie ma nic wspólnego, a pytania o reżim i polityczne cele proszę kierować do rządu.

    Jest jasne, że igrzyska nie będą jedynie wydarzeniem sportowym. - Dla Pekinu to szansa pokazania, że Chiny są na arenie światowej nową potęgą - mówi profesor Stefan Landsberger, analityk chińskiej propagandy z Centrum Badań Azji Wschodniej na Uniwersytecie w Lejdzie. - Polityczny komunikat brzmi: być może mamy pewne niedoskonałości, ale nie jesteśmy już częścią Trzeciego Świata. Jesteśmy krajem wysokorozwiniętym - dodaje.

    Wielki spektakl Chin skierowany jest do konkretnych widzów. Najbardziej agresywna kampania promocyjna będzie w USA i Unii Europejskiej, ale równie ważnymi odbiorcami olimpijskiego show będą sąsiedzi - Japonia i Tajwan.

    - Igrzyska staną się demonstracją potęgi. Pekin chce zrobić wrażenie zwłaszcza na Tajwanie, olśnić jego mieszkańców przepychem olimpiady. Mają poczuć dumę, że są częścią tego narodu - mówi profesor Vincent Wei-Cheng Wang z Uniwersytetu Richmond, sinolog i politolog tajwańskiego pochodzenia.

    Trudno wymarzyć sobie lepszy moment na promocję. Do Chin wybiera się ponad 20 tysięcy dziennikarzy - więcej, niż kiedykolwiek gościło w komunistycznym państwie. Specjalnie dla nich wydano nawet dekret łagodzący przepisy prasowe: zachodni reporter nie musi się już starać o zezwolenie na poruszanie się po kraju. Jednak w chórze zachwytów nad liberalizacją cenzury rzadko słychać głosy, że przepis obowiązuje tylko do października 2008 roku i nie dotyczy dziennikarzy chińskich.

    Olimpiada zamiast komunizmu

    Najwięcej do ugrania na tych igrzyskach rząd chiński ma we własnym kraju. Olimpiada stała się czymś więcej niż wspólnym przedsięwzięciem - to zastępcza ideologia, wokół której mobilizuje się cały kraj. - Po 25 latach wmawiania Chińczykom, że mają pracować więcej, zarabiać więcej i napędzać wzrost gospodarczy, trudno oczekiwać, by porwały ich idee komunizmu. Olimpiada wypełnia ideologiczną lukę - mówi Wei-Cheng Wang.

    Igrzyska stały się więc opium dla mas. Krytyka olimpiady lub naśmiewanie się z jej symboli jest zabronione specjalnym dekretem, a w jej sponsorowaniu prześcigają się największe chińskie firmy. Naród trzyma kciuki, aby chińscy atleci zdobyli wszystkie złote medale. Pekin przekonuje, że przywilej organizowania olimpiady jest wyrazem międzynarodowego uznania dla rządu. - To jedne z najbardziej nacjonalistycznych igrzysk w historii - zapowiada profesor Landsberger.

    Oficjalne odliczanie do ceremonii otwarcia zaczyna się pod koniec marca - 500 dni przed zapaleniem olimpijskiego znicza. Na placu Tiananmen stoi już wielki zegar ze złotymi cyframi "500". Gdy liczba ta zacznie maleć, kampania promocyjna na świecie będzie coraz intensywniejsza. I gdy w sierpniu przyszłego roku wreszcie zgasną światła i w Pekinie rozpocznie się ceremonia otwarcia igrzysk (reżyseria - Steven Spielberg i Zhang Yimou, autor filmu "Zawieście czerwone latarnie"), na pewno damy się olśnić. Ale nie dajmy się zwieść.

    http://wiadomosci.onet.pl/1395169,2678,1,1,kioskart.ht...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie W Warszawie odbylo się Forum Polsko-Chinskiego Biznesu
    28.02.2007, 10:02

    W Warszawie odbylo się Forum Polsko-Chinskiego Biznesu: Import z Chin i inwestycje chińskie w Polsce zorganizowane przez Vortal Nowoczesnego Eksportera Eksportuj.pl
    Tematem przewodnim spotkania było "Jak wykorzystać boom handlowo-inwestycyjny we współpracy gospodarczej z Chinami?

    Spotkanie miało na celu pokazanie nowych kierunków i perspektyw inwestycji chińskich w Polsce, wskazanie możliwości ich wykorzystania w działalności polskich przedsiębiorstw oraz zakreślenie szans nawiązania na tym polu nowych kontaktów z azjatyckimi partnerami. Przekazano także merytoryczną wiedzy o kluczowych zasadach prowadzenia biznesu z Chinami w poszczególnych jego obszarach (poruszenie się po rynku, budowane relacji, wybór partnera, import, logistyka, itd.). Praktycy biznesu w sposób praktyczny przedstawili najważniejsze zmiany dokonujące się w klimacie biznesowym Chin oraz ich znaczenie dla kooperacji polsko - chińskiej. Pokazano także informacje o narzędziach, instytucjach i organizacjach pomocnych przedsiębiorcy w nawiązywaniu kontaktów z chińskimi partnerami.

    Spotkanie prowadzili: Mr.Han Bing - Radca Ekonomiczno-Handlowy Ambasady Chińskiej Republiki Ludowej w Polsce, Marcin Wielondek - Prezes zarządu CHINA CLASSIC Sp. z o.o., Bartosz Komasa - Sekcja Dalekowschodnia, Departament Obsługi Inwestora, Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych S.A., Krzysztof Gołębiewski – Przedsiębiorca, Sylwia Filimon - Dział Promocji i Obsługi Inwestora, Agencja Rozwoju Mazowsza S.A., Jadwiga Szymanowska - Właścicielka firmy Libra, Maciej Wilk - Prezes Dragon & Eagle, Sebastian Stasiuk - Prezes Zarządu China-Poland Centrum Współpracy Gospodarczej Sp. z o.o., Sylwia Szyłobryt - właścicielka LUKA STS, Marcin Nowak – serwis BiznesChiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Sekcja polska Chińskiego Radia Międzynarodowego
    21.02.2007, 10:37

    Witam!

    Zapraszam wszystkich do zapoznania się z polskojęzyczną stroną informacyjną polskiej sekcji Chińskiego Radia. Serwis dostępny także na stronie http://BiznesChiny.pl

    Dużo interesujących informacji o Chinach i życiu codziennym w Chinach:

    http://polish.cri.cn/

    Pierwszy raz program Chińskiego Radia Międzynarodowego w języku polskim wyemitowany został 28 sierpnia 1968 roku.

    Audycje ChRM nadawane są w Polsce ( radio i Internet ) codziennie przez godzinę.

    Audycje składają się z trzech części : aktualnych wiadomości z Chin i z zagranicy, komentarza dnia oraz cotygodniowych cyklicznych programów, jak np. Przegląd Gospodarczy, Muzyka Popularna, Zycie i Społeczeństwo Chin, Chińskie Przysłowia i Powiedzenia, Chiny w Oczach Cudzoziemców, Znakomite Utwory Muzyczne, Kultura Chin, Encyklopedia, Podróże Po Chinach, Wieczór Muzyczny, Skrzynka Listów, Nauka Języka Chińskiego, oraz Koncert Niedzielny.

    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak
    http://BiznesChiny.plMarcin Nowak edytował(a) ten post dnia 23.04.07 o godzinie 20:03

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Website dedicated to enthusiasts and owners of China made...
    20.02.2007, 18:03

    Welcome Guest!

    http://ChinaCarForums.com / http://chinacarforums.com/forum/showthread.php?t=1503

    is a website dedicated to enthusiasts and owners of China made automobiles (Chery, Geely, Great Wall Motor, Nanjing, Hafei, Zhongxing, Brilliance China etc).

    We welcome you to search around and view the large amount of information that is available to you here. Make sure you look at our forum-style message board where many members talk about anything related to China manufactured cars, 24/7. The message board is the center of China Car Forums with a vast following of members that grows daily. If you like to share and exchange tips/information/ideas about Chinese manufactured cars(Chery, Geely, Nanjing, Brilliance China, Zhongxing etc) related topics, this place is definitely for you! You don't have to be the owner of a Geely, Chery, Great Wall Motors, Zhongxing, FAW, Zhonghua, Hafei Motor, SAIC, Lifan etc, to join and it doesn't matter if you live in Asia, Europe, and North America etc. We also welcome lurkers that are curious about Chinese autos and just like to browse around. There are many individuals that are optimistic about Chinese manufactured cars (especially Chery,Geely and GWM) in the global market, and there are many pessimist out there that think Chinese-made vehicles will not even be able to enter global markets successfully. Whatever your viewpoint, we respect it and want to hear it!

    If this is your first time at China Car Forums, please be sure to read the profiles of some major Chinese auto manufacturers like Chery and Geely on the manufacturers page. If you are interested in what you see, and we know you will be, please register and say hi to our large and friendly Chinese Auto community. It's free, it's enlightening, it's informative and most of all, it's fun! We want you to experience what many of members already enjoy on ChinaCarForums.com. Please come and join us today! Already a Member, then please continue to the forum to log-in..


    Also, if you are interested in knowing more about some Chinese Car manufacturers like Chery,Geely, Nanjing, GWM, etc and their history,profile,car pictures etc, then check out the following links below. Chery | Geely Brilliance China| BYD Auto| Changan| FAW| Great Wall Motor| Hafei Motor| Lifan| Nanjing-MG| SAIC| Honda Motorcycles| China Motorcycles| China Trucks| China Buses . For information on other Chinese auto manufacturers like Gonow Auto, Fudi, JAC, Jincheng, Beiqi Foton, ChangFeng Motor etc, you can view the manufacturers page which lists information for all automobile manufacturers in China.

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Zapraszam fanów chińskiej motoryzacji i nie tylko.
    20.02.2007, 17:59

    Witam!

    Zapraszam do zapoznania się z wjeżdżającymi na polskie drogi samochodami produkcji chińskiej.
    Bardzo interesująca strona oraz forum:

    http://www.chinacarforums.com

    http://www.chinacarforums.com/forum/showthread.php?t=1503

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie www.ChinaOnline.cn.com Przyjazny portal dla chcących...
    19.02.2007, 11:31

    W nawiązaniu do zaproszenia:

    Chinaonline.cn.com jest przyjaznym portalem anglojęzycznym, wystarczy zarejestrować się w MyZone i uzyskujemy dostęp do bogatego źródła informacji o codziennym życiu w Chinach, oraz możliwość nawiązania bliskich kontaktów z rówieśnikami, partnerami biznesowymi i przyjaciółmi.

    http://www.chinaonline.cn.com/index.htm

    http://www.chinaonline.cn.com/china_business.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Bliskie kontakty z Chińczykami.
    19.02.2007, 11:08

    Witam!

    Zapraszam w Chińskim Nowym Roku, Roku Złotej Świni do nawiązania bezpośrednich kontaktów z naszymi rówieśnikami z Chin:

    http://www.chinaonline.cn.com/index.htm

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Chinese Leaders Visit Poor on Holiday Eve
    18.02.2007, 18:59

    Chinese Leaders Visit Poor on Holiday Eve

    Chinese President Hu Jintao marked the eve of the Year of Pig by frying dough twists, eating dumplings and cutting paper window decorations with poor farmers in the barren countryside of northwestern Gansu Province.

    On early Saturday, buses carrying Hu and accompanying officials rocked along the bumpy mountain roads to Daping village of Dingxi City in Gansu, where Hu once visited in 1999 and ordered local officials to work hard on poverty alleviation.

    "Dear villagers, I come to greet you a happy new year," Hu said, addressing a crowd of farmers in front of a village house. "I visited Daping eight years ago. Today, I am very pleased to see lots of changes. New houses are erected and plenty of food is stored, which shows the lives of the Daping people have really improved."

    In a villager's home, Hu sat with farmers and children, asking about grain production and the family income.

    One of the farmers gave the president a full basket of potatoes, telling him that, like many others, his life had improved by planting potatoes.

    The lunar New Year of 2007, which starts on February 18, is also the Year of Pig. To most Chinese, pig is considered a symbol of wealth and good fortune.

    But fortune comes slowly for farmers in barren Gansu. Last year, the income of each farmer in this northwestern province was estimated at only 2,100 yuan (US$296), far below the 3,587 yuan of national average for the farming population.

    Hu has spent the previous three Lunar New Year eves visiting poor residents in the countryside. Last year, he fried rice cakes, drank home-made wine and danced with local villagers in rural Yan'an of Shaanxi Province, also in northwestern China.

    A day before Hu's visit to Daping, Chinese Premier Wen Jiabao made his new year trip to low-income families in Fushun City, northeast China's Liaoning Province.

    Wen was shown around a new housing estate, which used to be a shanty town housing mainly coal miners.

    "It's the difference between heaven and hell," Wang Hongyu, a resident told the visiting Premier, when comparing the new apartment with his old house, which lacked water, electricity and heating.

    It was Wen's second trip to the city, one of the major coal mining centers in the country's old northeastern industrial base, after he visited the place in June 2003.

    Following the trip in 2003, Wen issued strong directives to the provincial government, ordering immediate measures to improve the lives of local miners. His order triggered a mass renovation of the province's shanty towns, which formally started in 2005.

    By the end of 2006, nearly 1 million people in 11 cities across Liaoning had been relocated to new houses.

    Laid-off worker Liu Yongjian still lives in his poky bungalow, which was built in 1958. The area where Liu lives, the Shenggong Community in Dongzhou district, has more than 2,000 low-income families.

    Local officials told Wen that the community had been listed within the 2007 renovation plan and all the families would be relocated to new houses this year.

    Showing his contract to Wen, Liu said he had handed in 14,000 yuan (about US$1,794) and his 28-square-meter house will be exchanged for a 50-square-meter apartment.

    The renovation project is estimated to cost around 20 billion yuan (US$2.5 billion) in total, and the Chinese central government has promised to allocate 2.6 billion yuan.

    "The relocated residents pay relatively small amounts of money for their new houses. If the floor space is the same as their shanties, it is free. Any area over it has to be bought at a third or half of the market price," said one local official.

    At the home of 74-year-old retired worker Zhang Yuanzhou, Wen said that Fushun had contributed 1 billion tons of coal to the country since 1949.

    "The Chinese government must solve the problems for workers in the old industrial base. The first step is housing. The second is employment," Wen said.

    "Harmony will not be achieved until people live a stable life and enjoy their work," Wen said.

    Wen also visited several local factories and extended new year greetings to the workers.

    (Xinhua News Agency February 18, 2007)

    http://www.china.org.cn/english/GS-e/200458.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Asians Usher in the Year of the Pig
    18.02.2007, 18:56

    Asians Usher in the Year of the Pig


    Asians flocked to temples, parks and Disneyland on Sunday to pray, play, eat, and celebrate the first day of the Lunar New Year, ushering in the Year of the Pig.

    At the Lama Temple and White Cloud Temple in Beijing, faithful burned incense and tossed coins at incense burners, believing that if they landed in the pot they would have better luck in the New Year.

    At a traditional fair in the capital's Ditan Park, performers sang folk songs and snippets of Peking opera for throngs of people snaking through the park, many carrying balloons and pinwheels. Vendors sold pork dumplings and other treats, such as freshly made caramel candy sculpted into chubby pig shapes.

    The pig is one of 12 animals (or mythical animals in the case of the dragon) on the 12-year cycle of the Chinese zodiac, which follows the lunar calendar. According to Chinese astrology, people born in pig years are polite, honest, hardworking and loyal. They are also lucky, which is why many Chinese like to have babies in a pig year.

    Across China, revelers ushered in the New Year Saturday night and early Sunday morning by exploding firecrackers and fireworks _ an ancient New Year tradition meant to drive away bad luck and scare off evil spirits.

    In Beijing, the streets were littered with tattered red paper and the cardboard casings from spent fireworks.

    The official Xinhua News Agency reported that in Beijing 125 people were reported injured from fireworks, including one person who lost both eyes. Police said shoddy fireworks were to blame.

    Chinese President Hu Jintao and Premier Wen Jiabao made separate visits to remote villages in poorer areas, chatting and cooking with locals in far western Gansu and northern Liaoning provinces.

    Such trips have become an annual ritual for the leadership _ part of efforts to show that the government cares about those living in the countryside, where incomes average only $400 a year.

    Hu fried dough twists with farmers on the outskirts of Gansu's Dingxi city, helped cut traditional door decorations from red paper, and received a basket of potatoes from a poor farmer, state media said.

    China's booming economic growth in the last several decades has pulled hundreds of millions out of poverty, but a growing wealth gap in recent years has exposed cracks that Hu and his government have acknowledged threatens social stability.

    In Hong Kong, the normally bustling streets were virtually empty as families gathered for feasts of chicken and hot pots piled high with pork, shrimp and vegetables.

    At Hong Kong Disneyland, Mickey Mouse and Minnie Mouse shed their usual Western clothes and wore traditional Chinese clothing. Mickey wore a red beanie with a matching silk shirt trimmed in gold. Minnie showed off a bright red cheongsam _ a tight-fitting Chinese women's dress.

    Instead of the usual Disney movie tunes, speakers in the park played classical Chinese music. There was also a loud clattering of cymbals and drums as a traditional dragon dance wound its way around the park.

    In Taiwan, firecrackers exploded late Saturday and early Sunday to usher in the New Year. Worshippers gathered at temples all around the island, holding incense sticks and bowing in the direction of Buddhist and Taoist deities in an effort to secure good luck throughout the coming year.

    Major highways in South Korea were congested on Sunday as millions began returning home after visiting family to celebrate the Lunar New Year.

    ___

    Associated Press reporters Peter Enav in Taipei, William Foreman in Hong Kong, and Bo-mi Lim in Seoul contributed to this report.

    Copyright 2007 The Associated Press. All rights reserved. This material may not be published, broadcast, rewritten or redistributed.

    Hosted by: Topix.net Publisher Platform (beta)
    The Associated Press

    By ALEXA OLESEN

    February 18, 2007

    http://www.topix.net/content/ap/1878678891211603814808...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie China ushers in year of the pig
    18.02.2007, 18:53


    China ushers in year of the pig

    The whole country has been getting ready to celebrate
    People across China are celebrating the arrival of the Lunar New Year - China's most important festival which is seen as particularly auspicious this year.

    The year of the pig is supposed to bring good luck and prosperity. But this time it is a golden pig year, which happens once in six decades.

    Vast numbers have been on the move to be with their family for celebrations.

    Carnival dragons have been on parade and fireworks have been lighting up the night sky in Beijing and elsewhere.

    State TV broadcast images of President Hu Jintao visiting a Chinese family to wish them well.

    Big shut-down

    The whole country of China has been getting ready to celebrate.

    The pig is the last of 12 animals in the Chinese zodiac
    Pigs symbolise good luck, but also turbulence
    2007 is the year of the fire (golden) pig
    Babies born in Golden Pig years are believed to be particularly lucky.

    There are red lanterns hanging in the parks, dragon dance performances and traditional fairs at some of the country's biggest temples.

    More than 150 million people have been travelling, using whatever means of transport they can to get to their home town and join in family celebrations.

    Direct flights are also allowed between China and Taiwan for New Year.

    Increased affluence and a greater number of migrant workers has added to the strain on China's transport system.

    'Turbulence'

    The Year of the Golden Pig falls once every 60 years.

    Some soothsayers warn that the pig can bring turbulence, and warn of a rise in natural disasters and conflict in 2007.

    The Year of the Pig will also be celebrated with greater sensitivity in some Asian countries such as Indonesia and Malaysia with large Muslim populations, which view pigs as offensive and unclean.

    http://news.bbc.co.uk/2/hi/asia-pacific/6368383.stm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Firmy z rynków wschodzących biorą Zachód
    17.02.2007, 15:20

    Firmy z rynków wschodzących biorą Zachód

    Samolot, którym latasz, jest z Brazylii, komputer - to chińska marka, a stal, z którego zrobiono twoje auto, produkuje hinduski koncern. To nie żart, to nowy trend. Firmy z państw rozwijających się na potęgę kupują konkurentów, którzy jeszcze do niedawna patrzyli na nich z góry

    "Imperium kontratakuje", "Indie wchodzą do globalnej gospodarki" - piątkowe hinduskie gazety były w euforii po tym, jak Tata Steel, konglomerat z Indii, przejął brytyjsko-holenderski koncern stalowy Corus.

    Transakcja warta była 13,7 mld dolarów. Dzięki wygranej aukcji o akcje Corusa Tata jest dziś piątym co do wielkości producentem stali na świecie. A mierzy znacznie wyżej, bo Tata to konglomerat produkujący wszystko - od herbaty, przez samochody, aż po oprogramowanie.

    To niejedyny przypadek, kiedy firmy z państw zamożnych są wykupywane przez te z państw rozwijających się. Hindusi stoczyli zacięty bój o Corusa z... Brazylijczykami (Companhia Siderurgica Nacional). Lepiej nauczyć się nazw nowych wielkich firm na pamięć, bo to już znaczący trend: bogaci się wyprzedają.

    - Nie jestem zaskoczony, takich transakcji będzie coraz więcej i na coraz większe kwoty. Strategia spółek z państw rozwijających się jest czytelna: one kupują firmy z państw zamożnych, bo w ten sposób szybko wchodzą w posiadanie wiedzy - mówi "Gazecie" prof. C.K. Prahalad, jeden z guru zarządzania strategicznego, wykłada w University of Michigan. Doradza największym korporacjom na świecie i jest pewien: nadszedł czas globalnych graczy z państw rozwijających się.

    W jakich sektorach firmy z państw rozwijających się są najbardziej aktywne?

    - W surowcowych i w produkcji, bo tam czują się pewnie i mają kluczowe kompetencje. Wiedzą, jak produkować tanio, mają niskie koszty pracy. Ale dynamicznie prą w stronę sektorów bardziej zaawansowanych. Najlepszym przykładem jest chiński koncern Lenovo [kupił od IBM dział produkcji notebooków]. Kiedy podróżuję po Indiach, widzę masę małych i średnich firm usługowych, które walczą o rynki zagraniczne. One są przyszłością - mówi prof. Prahalad.

    Trudno jednoznacznie ustalić skalę ekspansji firm z państw rozwijających się. Co prawda na liście stu największych korporacji transnarodowych publikowanej co roku przez UNCTAD (Konferencja ONZ ds. Handlu i Rozwoju) jest już kilkanaście firm z państw rozwijających się, ale lista jest publikowana ze sporym opóźnieniem. Tymczasem firmy kupują na potęgę swoich konkurentów praktycznie codziennie. Transakcje na kilkanaście miliardów dolarów wciąż są rzadkością, ale na kilkaset milionów dolarów - już nie.

    Nowi gracze na światowych rynkach płacą dobrze, często gotówką, i nie czują respektu przed historią "starych" graczy. Przykłady? Pod koniec października ub.r. CVRD, brazylijski gigant zajmujący się wydobyciem, kupił 86,5 proc. akcji Inco - kanadyjskiego producenta niklu z ponadstuletnią tradycją. Brazylijczycy kupili za jednym zamachem tradycję, pracowników, złoża i rynek - płacąc ponad 17 mld dol. gotówką! Akcjonariusze Inco są zadowoleni - za każdą akcję dostali od Brazylijczyków 86 dol.

    Ale wiedza to niejedyny powód, dla których firmy z państw rozwijających się poszły na zakupy. Korporacje z państw rozwijających się, które mają niskie koszty pracy i świetnie rozpoznane wielkie rynki zbytu (Chiny, Indie), kupują też swoich konkurentów, by zbudować imperium i korzystać z korzyści skali.

    Takie imperium powstało równo rok temu. Wtedy Lakshmi Mittal, stalowy magnat z Indii, zaczynał tournée, podczas którego przekonywał europejskich premierów i ministrów do zgody na przejęcie Arcelora, analitycy z politowaniem pukali się w czoła. Arcelor to nie byle jaka spółka - największy europejski producent stali, miał w 2005 r. ponad 5,6 mld euro zysku przy 32,6 mld euro przychodów.

    - Nie ma żadnych szans na przejęcie europejskiego Arcelora, nawet za 20 mld dol. - mówili z uśmiechem politowania analitycy. Mylili się grubo. Hindus lekką ręką zaoferował ponad 26 mld, rozpętał kampanię medialną przeciwko zarządowi Arcelora, objechał całą Europę, przekonując, że nie ma i nie będzie lepszej oferty na europejskiego producenta stali. Czarował ministrów, związkowców i inwestorów. Zaczarował i kupił, tworząc stalowego kolosa. Dziś Arcelor-Mittal jest największym producentem stali na świecie, zatrudnia 330 tys. osób. Jest wart ponad 46 mld dol.!

    Ekspansja giganta nie ominęła Polski: Mittal kupił m.in. Polskie Huty Stali, ma znakomita większość polskiego rynku stali, zatrudnia w swoich spółkach w Polsce ponad 17 tys. osób (ale zwolni 7 tys. do końca tego roku, zgodnie z umową prywatyzacyjną). W pierwszym kwartale tego roku chce rozpocząć inwestycje o łącznej wartości 1,6 mld zł. W skali globalnej to drobiazg. W Polsce - prawie cały sektor. Polskie firmy też starają się kupować swoich konkurentów, jednak w porównaniu z gigantami takimi jak Tata, Mittal czy chiński CNOOC (chciał kupić amerykański Unocal, nie doszło do transakcji) jesteśmy za mali.

    Ale powodem, dla którego firmy z Indii, Chin czy Brazylii idą na zakupy, jest również chęć wejścia na bogate rynki państw zamożnych. W ten sposób postąpiło chińskie Lenovo, które kupiło tę część koncernu IBM, która produkuje komputery osobiste. Dwa lata temu zapłaciło za nią tylko 1,25 mld dol. - ma prawa do używania popularnej marki Think. - Dzięki temu może bez problemu wejść w miejsce IBM, na rynki, na których marże są znacznie wyższe, a co za tym idzie - większe są zyski - mówi prof. Prahalad.

    Ale menedżerowie z Brazylii, Indii czy Chin mają znacznie większe ambicje niż tylko produkcja pod markami, które już kiedyś zostały wypromowane. Same zajmują nowe segmenty rynku, a ich produkty wyznaczają standard produkcji i jakości. Tak jest z brazylijskim Embraerem.

    - Ambicja, chęć zysku, rozwoju. To nie różni nas od naszych konkurentów z Kanady czy Europy. Mamy może większy głód sukcesu i przeświadczenie, że jeżeli nie uda nam się teraz, to o kolejną szansę będzie trudno - mówi "Gazecie" Mauricio Botelho, prezes Embraera. Ten brazylijski producent samolotów odniósł spektakularny sukces: wprowadził na rynek odrzutowe samoloty obsługujące krótkie dystanse, jest bardzo poważną konkurencją dla kanadyjskiego Bombardiera - firmy, która miała praktycznie monopol na ten rodzaj odrzutowców.

    Dziś Embraer zatrudnia ponad 17 tys. osób i bije się o kontrakty na całym świecie. 20 przewoźników z różnych krajów zamówiło już ponad 450 sztuk najnowszych embraerów. W tym również polski LOT. Brazylijczycy mają też opcje na sprzedaż kolejnych 440 sztuk. Firma ostro inwestuje: sam program rozwojowy dwóch modeli (EMB-170 i EMB-190) kosztował ponad miliard dolarów.

    I chociaż w porównaniu z potęgami takimi jak Boeing (gdzie pracuje ponad 150 tys. ludzi) czy Airbus Embraer nadal jest niewielki, to ma apetyt nie tylko na rynek małych samolotów.

    - Wiemy, że frontalne starcie jest niemożliwe, mamy produkty w innych segmentach rynku. Ale to nie znaczy, że nie będziemy walczyć o klientów. W końcu przecież konkurujemy w tej samej globalnej gospodarce, nie mamy powodów, żeby mieć kompleksy - mówi "Gazecie" prezes Botelho.

    To, że firmy z państw rozwijających się już na dobre zakotwiczyły w krajobrazie globalnej gospodarki, jest oczywiste.

    - Teraz tylko czekamy na to, kiedy będą coraz bardziej widoczne. Stawiałbym, że to się stanie w ciągu najbliższych pięciu lat. To naturalna kolej rzeczy. Kiedyś Toyota czy Sony to były egzotyczne nazwy, których niewielu kojarzyło. Musimy się przygotować, że znów trzeba się uczyć nowych nazw firm, i to szybko - podsumowuje prof. Prahalad.

    ŹRÓDŁO: Gazeta Wyborcza Maciej KuźmiczMaciej Kuźmicz 2007-02-02

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Za 10 lat Indie piątą gospodarką świata
    17.02.2007, 15:16

    Za dziesięć lat gospodarka Indii znajdzie się na piątym miejscu wśród największych gospodarek świata i wyprzedzi tym samym Wielką Brytanię, Francję i Włochy - wynika z raportu banku Goldman Sachs cytowanego przez BBC News.

    Z raportu wynika, że w przeciągu piętnastu lat przeciętny Hindus będzie cztery razy bogatszy niż teraz. Jeżeli ta tendencja się utrzyma, do roku 2050 Indie mogą być drugą co do wielkości gospodarką na świecie, zaraz po Chinach.

    Zdaniem analityków Goldman Sachs sukces gospodarki indyjskiej jest efektem wprowadzonych tam reform umacniających wolny rynek i zwiększających wydajność firm. Trudno jednak powiedzieć, czy tak szybki wzrost uda się Indiom utrzymać. Goldman Sachs wskazuje na słabo rozwinięta infrastrukturę w Indiach. Już teraz popyt na energię w tym kraju przewyższa podaż, wiele dróg jest w opłakanym stanie, a porty nie są w stanie przyjąć wszystkich wchodzących do nic statków.

    Rozwój indyjskiej gospodarki wiąże się też z rosnącym lawinowo zapotrzebowaniem tego kraju na surowce. Zdaniem Goldman Sachs zapotrzebowanie gospodarki indyjskiej na ropę naftową wzrośnie w przeciągu 15 lat trzykrotnie.

    źródło: Gazeta Wyborcza kar 2007-01-24

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Indie - gospodarczy tygrys czy słoń?
    17.02.2007, 15:13

    Indie - gospodarczy tygrys czy słoń?

    Czy Indie przegonią Chiny? Mają szansę, bo wykorzystują kapitał dużo wydajniej i nie są tak bardzo uzależnione od zewnętrznej koniunktury

    Cóż to był za ślub. Po raz pierwszy w historii Wersal udostępnił swe wnętrza na potrzeby prywatne. Para młoda wymieniła obrączki w Sali Wojennej, gdzie do późnych godzin trwało wystawne przyjęcie. Następnego dnia niemal tysiąc gości przeniosło się do podparyskiego pałacu Château de Vaux le Vicomte. Przybył Shah Rukh Khan, gwiazdor Bollywood, oraz Kylie Minogue, aby razem tańczyć i śpiewać. Na wieży Eiffla urządzono pokaz ogni sztucznych i w indyjskiej prasie pojawiły się nagłówki: "Panna młoda prosi: Tato! Kup mi wieżę Eiffla!"

    Lakshmi Mittal, magnat branży stalowej, pobił poprzedni weselny rekord finansowy, który należał do Subraty Roya. Dwutygodniowe wesele, na które przybyło 11 tys. gości, w tym ówczesny premier Indii Atal Bihari Vajpayee, pochłonęło ponad 50 mln dol. Same świece na biesiadnych stołach kosztowały 250 tys. USD. W porównaniu z tym ślub hiszpańskiego następcy tronu księcia Felipe wypadł skromnie - pochłonął jedynie 35 mln dol.

    Te ślubne nowinki warte byłyby prasy kobiecej, gdyby nie świadczyły o widocznej od kilku lat tendencji - Indie znajdują się na najlepszej drodze, by w 2035 r. stać się trzecią - po USA i Chinach - potęgą gospodarczą świata. Wedle banku inwestycyjnego The Goldman Sachs Indie są w grupie nowych potęg gospodarczych - G4 (Chiny, Indie, Brazylia i Rosja), które łącznie w 2040 dogonią pod względem PKB dotychczasowych liderów - grupę G6 (USA, Japonia, Wlk. Brytania, Niemcy, Francja i Włochy). Sam "stalowy baron" Mittal, który dorastał w symbolu nędzy - Kalkucie - w zeszłym roku dzięki dobrej koniunkturze zarobił aż 19 mld dol. i z majątkiem wartym 25 mld dol. został trzecim najbogatszym człowiekiem na świecie.

    Według danych Banku Światowego Indie dziś są na dziesiątym miejscu w rankingu państw o najwyższym produkcie narodowym brutto. Indyjska klasa średnia to 250 mln, czyli niemal tyle, co cała ludność USA. Osób mających co najmniej 1 mln dol. "do wydania" jest tam aż 70 tys. Światowi inwestorzy od jakiegoś czasu z coraz większym zainteresowaniem spoglądają na Indie - niedawno jeszcze kojarzące się z głodem i nędzą.

    Indie nie są pariasem świata. Pod względem siły nabywczej mierzonej wskaźnikiem parytetu siły nabywczej Indie już teraz zajmują czwartą pozycję na świecie i jeszcze w tym roku wyprzedzą Japonię. Jednak ten sukces gospodarczy tylko częściowo przekłada się na poziom życia Hindusów. Pod tym względem Indie znajdują się dopiero na 127. pozycji, daleko za Polską (36. pozycja). Nawet za 45 lat poziom życia będzie wciąż niższy niż w Unii.

    Indie czy Chiny

    Może się wydawać, że Chiny są bardziej atrakcyjnie dla inwestorów. Porównanie stopy wzrostu przemawia na korzyść Pekinu - od kilku lat chiński wzrost PKB oscyluje między 8 a 10 proc., podczas gdy w Indiach wynosi on "zaledwie" 6 proc. (ale w ostatnim kwartale 2005 r. już 8,1 proc.). Gospodarka Indii jest jednak dużo bardziej zrównoważona niż chińska i różni się od uzależnionego od eksportu i zagranicznych inwestycji modelu dalekowschodniego. W Indiach to przede wszystkim spożycie wewnętrzne napędza gospodarkę. Daje ono 65 proc. PKB - w Chinach tylko 42 proc. PKB.

    W ciągu ostatniej dekady Chiny rozwijały się o 55 proc. szybciej niż Indie. Odbyło się to jednak ogromnym wysiłkiem - Chiny musiały zainwestować aż 80 proc. więcej. Inwestycje wynosiły tam aż 39 proc. PKB, a w Indiach 24 proc. Do tego gospodarkę chińską napędzały inwestycje zagraniczne w wysokości ok. 40 mld dol. rocznie, czyli 13 razy więcej niż w Indiach. Wnioski są jasne: Indie wykorzystują kapitał inwestycyjny dużo wydajniej, nie są tak silnie uzależnione od zewnętrznej koniunktury i stwarzają zdecydowanie lepsze perspektywy dla przyszłych inwestycji.

    Także pod względem konkurencyjności Indie dysponują większym potencjałem. Poza powszechną znajomością języka angielskiego atutem Delhi jest polityczna otwartość i tolerancja związane z demokracją i brakiem totalitarnych ciągot. Z 600-mln elektoratem Indie są największą demokracją świata. Choć ma ona poważne bolączki, to swoboda wypowiedzi i otwartość mediów są niepodważalną zasadą, co korzystnie wpływa na kreatywność i innowacyjność.

    Wydawałoby się, że tym, co może zahamować rozwój gospodarczy, jest wzrost cen ropy naftowej. Wiele wskazuje jednak na to, że właśnie Indie mogą z niego czerpać korzyści. Tylko w latach 2003-04 kraje OPEC uzyskały w wyniku wzrostu cen ropy dodatkowe 136 mld dol., a do końca 2005 r. nadwyżka wzrosła do ponad 400 mld. W wypadku Arabii Saudyjskiej oznaczało to aż 32 proc. PKB dodatkowego dochodu, a przeciętnie na Bliskim Wschodzie było to 25 proc.

    To Indie mają największe szanse stania się odbiorcą arabskich inwestycji. Tradycje współpracy między Indiami a bliskowschodnimi eksporterami ropy sięgają kryzysu paliwowego po 1973 r., kiedy to OPEC drastycznie podniosła ceny ropy. Wzrost cen ropy na świecie wywołał wprawdzie kryzys także w Indiach, jednak zapotrzebowanie na siłę roboczą i przedsiębiorstwa budowlane w krajach arabskich pomogło przezwyciężyć recesję.

    Podobnie jest i tym razem - część nadwyżki (ok. 200 mld), jak ocenia Międzynarodowy Instytut Finansów, kraje OPEC przeznaczą na rozbudowę infrastruktury u siebie. Największe szanse na arabskie kontrakty - szczególnie na materiały budowlane i siłę roboczą - mają Indie, gdyż tylko one są w stanie w krótkim czasie "wyeksportować" wystarczająco dużą liczbę wykwalifikowanych pracowników, którzy mogą kompleksowo obsłużyć nowe inwestycje. Indie są też naturalnym odbiorcą nowych kontraktów z uwagi na to, że są drugim największym na świecie producentem cementu.

    Powrót do minionej świetności

    XVIII i XIX w. był okresem katastrofy cywilizacyjnej, kulturowej i gospodarczej Indii. Wielka Brytania uczyniła z tego jednego z subkontynentów swoje zaplecze surowcowe i rynek zbytu, co doprowadziło do rozkładu tradycyjnych więzi ekonomicznych, dewastacji rzemiosła i uzależnienia gospodarki od brytyjskiego przemysłu.

    O bajecznym indyjskim bogactwie już w średniowieczu krążyły w Europie opowieści. Poziom życia w Indiach przedkolonialnych był porównywalny, a może nawet nieco wyższy niż w Europie. Jeszcze na początku XVIII w. Indie przewyższały pod względem dochodu narodowego wszystkie kraje Europy Zachodniej razem wzięte i były dziewięć razy bogatsze niż Wielka Brytania. W ciągu następnych 150 lat gospodarka zachodnioeuropejska wzrosła czterokrotnie, brytyjska dziesięciokrotnie, a indyjska pozostała niemal na tym samym poziomie.

    Gdy Indie uzyskiwały niepodległość w 1947 r., zaczynały z bardzo niskiego pułapu, a startu nie ułatwiło krwawe odłączenie Pakistanu. Romans z ZSRR i wprowadzenie socjalistycznego modelu gospodarki nie były korzystne, choć to wtedy poczyniono wiele inwestycji uniezależniających gospodarkę indyjską od korony brytyjskiej.

    Jednak dopiero podjęte w latach 1985-89 radykalne reformy ekonomiczne otworzyły Indie na świat, zliberalizowały gospodarkę, zmieniły strukturę własności i system celno-podatkowy oraz ograniczyły centralne zarządzanie. Zmiany te były koniecznym warunkiem wzrostu gospodarczego.

    Dziś Indie dysponują drugim na świecie - jeśli chodzi o wielkość - potencjałem intelektualnym. 253 uniwersytety oraz 13 tys. 150 innych szkół wyższych wypuszcza co roku 2,5 mln absolwentów, w tym 300 tys. inżynierów i 150 tys. informatyków. Renomowane uczelnie zachodnie otwierają w Indiach swoje filie, a międzynarodowe koncerny prowadzą rekrutację wśród absolwentów. Inwestycje w badania plasują Indie w pierwszej dziesiątce na świecie, a rezultatem jest 15 tys. patentów co roku. Hindusi podbijają USA - w 2002 r. indyjskie instytuty uzyskały tam 1,2 tys. patentów, a rok później już 1,7 tys. Nawet Chińczycy otwierają nad Gangesem swoje placówki badawcze.

    Indie odzyskują swoją dawną pozycję także w sferze kultury. Produkują rocznie 1,2 tys. filmów - najwięcej na świecie. Zachód uświadomił sobie istnienie Bollywoodu dopiero niedawno, ale kino indyjskie podbiło świat już kilkadziesiąt lat wcześniej. Jak sam widzę to od dawna, czy to w chińskim Xinjiangu, czy to w krajach arabskich, czy też w Kirgistanie. Gdy idę do kina w kenijskiej Mombasie czy Dar es Salaam w Tanzanii, trafiam nieodmiennie na indyjskie produkcje. I choć wszyscy w kinie mówią w suahili, nikomu nie przeszkadza, że film jest w hindi, a napisy po arabsku. W milenijnym plebiscycie BBC na najpopularniejszego aktora świata wygrał gwiazdor Bollywoodu Amitabh Bachchan, pozostawiając w tyle Charliego Chaplina i Laurence'a Oliviera.

    Nie tylko herbata

    Indie od lat należą do klubu państw atomowych i prowadzą własne badania kosmiczne. Największy jednak potencjał kryje się w przemyśle informatycznym. Jeszcze 15 lat temu branża ta praktycznie nie istniała, a dziś odpowiada za czwartą część eksportu. W ciągu ostatniej dekady w południowoindyjskim Bangalurze wyrosło komputerowe centrum świata. Zatrudnionych jest tam 150 tys. informatyków - więcej niż w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej. To w Indiach powstają produkty takich firm, jak: Microsoft, Oracle czy Adobe. Za pięć lat indyjski eksport tej branży wzrośnie trzykrotnie - do 50 mld dol.

    Indie sterują światem na odległość. W ciągu ostatniej dekady rozwinęły takie usługi, jak centra obsługi telefonicznej, obróbka danych, elektroniczna obsługa klienta czy konfiguracja komputerów i oprogramowania. Dzwoniąc w Anglii, USA czy Australii na infolinię, połączymy się konsultantem, który siedzi w Bombaju, Madrasie czy Kalkucie. Ale Indie są też docelowym miejscem outsourcingu (zlecanie części działań przedsiębiorstwa na zewnątrz) dla poradnictwa, księgowości, wzornictwa, badań klinicznych czy diagnostyki medycznej. Sektor ten rozwija się niezwykle dynamicznie - jego obroty wzrosną z 2,5 mld dol. w 2002 r. do ponad 17 mld w 2007.

    Jednak gospodarka indyjska zyskuje na outsourcingu w dużo mniejszym stopniu, niż mogłoby się to wydawać. W Indiach ma on wielu krytyków, którzy widzą w nim przejaw amerykańskiego neokolonializmu i nowoczesnego wyzysku. Dlaczego? Okazuje się, że każdy dolar wyprowadzony do Indii generuje zyski w wysokości 1,46 dol. Do Indii trafiają z tego tylko 33 centy. Gospodarka amerykańska zaś - choć nie pracownik, który stracił pracę - zyskuje aż 1,13 dol. Dlatego też outsourcing przyczynia się bardziej do szybszego wzrostu PKB w USA, a nie w Indiach.

    Rozwój dla bogatych

    Z rozwoju gospodarczego korzysta przede wszystkim klasa średnia, zaś trzy czwarte społeczeństwa ma poczucie, że nie odnosi żadnych korzyści. Problemy potęguje tradycyjna struktura społeczna oparta z jednej strony na konserwatywnych wzorcach religijnych sankcjonujących pasywność jednostek i akceptację negatywnych zjawisk społecznych, z drugiej zaś na ograniczającym mobilność społeczną i gospodarczą aktywność systemie kastowym.

    Indie są nadal w przeważającej mierze krajem wiejskim. Rolnictwo daje 30 proc. PKB, a pracuje w nim aż połowa ludności kraju. Jest przy tym niesłychanie rozdrobnione, nieefektywne i zacofane, a do tego na wsi jest wysokie ukryte bezrobocie. Wciąż wysoki jest poziom analfabetyzmu. Aż jedna trzecia ludności nie umie czytać i pisać.

    Z analfabetyzmem wiąże się nędza. Choć liczba ludności żyjąca poniżej progu ubóstwa maleje (obecnie to 26 proc.), to wzrasta liczba osób niedożywionych. Wynosi ona dziś 400 mln - więcej niż w całej Afryce Subsaharyjskiej. Dochodzi do tego presja demograficzna - za blisko 20 lat Indie będą najludniejszym krajem świata.

    W dużych miastach problemem są katastrofalna sytuacja sanitarna i brak wody - indyjskie rzeki zamieniają się w ścieki i subkontynent stoi u progu ekologicznej katastrofy. Normą jest, że w najuboższych dzielnicach Delhi czy Bombaju woda w kranie pojawia się raz na tydzień, a na dachach domów stoją pojemniki na wodę.

    Do tych kłopotów dochodzą tendencje separatystyczne i nasilający się konflikt między większością hinduistyczną a muzułmanami. Indie są trzecim największym krajem muzułmańskim na świecie - mieszka w nich blisko 150 mln wyznawców islamu. Konflikt religijny zaogniają religijno-nacjonalistyczne organizacje, w tym rządząca do niedawna BJP - Indyjska Partia Narodowa. Wystarczy wspomnieć o tysiącach zabitych, które zginęły w zamieszkach po zniszczeniu meczetu w Ajodhji przez hinduistycznych fanatyków w 1992 r. czy o sprowokowanych także przez nich starciach w indyjskim stanie Gudżarat dwa lata temu.

    Cieniem na gospodarce i polityce kładzie się też wszechobecna korupcja. Indie zajmujące 85. pozycję w najnowszym rankingu przejrzystości przygotowanym przez Transparency International (Polska jest 75.). Choć w 1991 r. wprowadzono reformy ograniczające uznaniowość urzędników w podejmowaniu decyzji, to ponad połowa przedsiębiorców przyznaje, że przynajmniej raz w życiu musiała dać łapówkę.

    Także infrastruktura transportowa pozostawia wiele do życzenia. Nawet po najlepszych drogach trudno jechać szybciej niż 40 km/h, bo spacerują po nich krowy, sprzedawcy pchają obwoźne stragany, zaś pod prąd jadą ciężarówki. Obowiązuje prawo silniejszego i głośniejszego klaksonu.

    Słoń lepszy niż tygrys

    Zaniedbanie uboższych warstw i ignorowanie problemów może nie tylko spowolnić zmiany w gospodarce, ale także mieć poważne konsekwencje polityczne. To przede wszystkim gorzej sytuowani tracą w wyniku przemian gospodarczych, i to ich najbardziej dotykają problemy zdrowotne i ekologiczne. Zachłyśnięcie się wskaźnikami wzrostu przesłania poprawę poziomu życia. Ekonomista Richard Douthwaite w książce "Iluzja wzrostu" prześledził historię wzrostu ekonomicznego w USA i Europie Zachodniej. Okazało się, że nie miał on najmniejszego wpływu na poczucie szczęścia, które pozostawało niezmiennie niskie. Co więcej, wyraźnie pogorszyły się poziom życia najuboższych i jakość życia. Wzrost gospodarczy spowodował za to trwonienie zasobów i zwiększenie liczby osób nieszczęśliwych.

    Jest to ważne przesłanie dla Indii. Hindusi muszą pamiętać, że przemiany gospodarcze powinny mieć na celu całe społeczeństwa, a nie tylko jego bogate elity. Zmiany powinien być zrównoważone, a nie drapieżne. Światowe media mówią o nowym azjatyckim tygrysie gospodarczym. Sami Hindusi zdecydowanie wolą jednak symbolikę słonia. W wyobrażeniach indyjskich tygrys jest wprawdzie obdarzony ogromną mocą, ale jako nocny drapieżnik ma krwiożercze konotacje i jest atrybutem noszącej naszyjnik z czaszek krwawej bogini Kali. Słoń natomiast jest symbolem siły, spokoju i bogactwa, a przede wszystkim mądrości i równowagi. Tak zdaniem samych Hindusów powinna kroczyć indyjska gospodarka.

    *Piotr Balcerowicz - indolog, dr hab. filozofii, pracuje w Zakładzie Azji Południowej Uniwersytetu Warszawskiego

    Piotr Balcerowicz*

    źródło: Gazeta Wyborcza http://gazeta.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Chiny nad Morzem Kaspijskim
    17.02.2007, 03:43

    Aktywność gospodarcza Chin niepokoi już nie tylko Amerykanów, ale także Rosję i Kazachstan.
    Ekspansja gospodarcza Chin stała się już faktem. I jest to coś znacznie poważniejszego niż tłumek wystraszonych handlarzy z kraciastymi torbami.
    O politycznej i gospodarczej dominacji Chin w Azji Środkowej zaczęto przebąkiwać już w chwili, gdy rozpoczął się upadek ZSRR. W piętnaście lat później ekspansja Państwa Środka jest faktem, który wywołuje zdecydowane reakcje: w Kazachstanie bardzo nieprzychylnie patrzy się na chińskich inwestorów, antychińskie nastroje dochodziły też do głosu w sąsiedniej Kirgizji. Inna rzecz, że bezpośrednim zagrożeniem nie jest "przenikanie obcego kapitału", lecz bezmyślność i przekupność miejscowych urzędników, którzy zawierają kontrakty nie bacząc na zagrożenie ekonomiczne własnego kraju.

    Znów "żółte niebezpieczeństwo"

    Zachód z coraz większym zaniepokojeniem obserwuje sytuację w sercu Eurazji, dolewając niekiedy swymi publikacjami oliwy do ognia. "Christian Science Monitor" podkreśla, że niewielkie kraje, takie jak Kirgizja, nie mają szans pozostać poza zasięgiem ekspansji Pekinu. Prędzej czy później znajdą się w jego orbicie, co niepokoi tym bardziej, że Kirgizja nie posiada niemal żadnych bogactw naturalnych i przez to trudno jej kierować własną gospodarką czy losem. Sean R. Roberts, wykładowca "kuźni kadr", jaką jest waszyngtoński Georgetown University, nie ma złudzeń: Kirgizi skazani są na zależność. Ta od Chin może jednak okazać się najbardziej kłopotliwa.

    Hong Kong, Chiny


    Inna rzecz, że podobne wypowiedzi i publikacje stanowić mogą element wojny psychologicznej, a skromniej rzecz ujmując – "czarnego PR", mającego za zadanie zdyskredytować Chiny w oczach ich ewentualnych partnerów, zwłaszcza postsowieckich państw, gdzie Stany Zjednoczone pragnęłyby umocnić swoje wpływy. Podobnie reagują wszystkie kraje, których stosunki z Chinami pozostawiają wiele do życzenia. Japoński dziennik "Yomiuri" stawia tezę, że w połowie XXI wieku Chiny staną się najpotężniejszym państwem na Ziemi. Tę perspektywę uzupełnia uwaga, że w ostatnich latach Chiny zainwestowały w kolejne dwadzieścia dwa połączenia kolejowe – z Kazachstanem, Kirgizją i Tadżykistanem. Część amerykańskich politologów stara się uspokoić nastroje (zabiega o to m.in. Gerald Segal, który przypomina, że ogromna większość mieszkańców Chin jest zbyt uboga, by choćby zamarzyć o "ofercie dla bogatych społeczeństw", a co dopiero, by sięgać po nią siłą), większość jednak obawia się niewiadomej.

    Strategiczny partner

    Pekin dba o to, by systematycznie umacniać swoje wpływy. Pod koniec ubiegłego roku, podczas wizyty w Państwie Środka prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa, zawarto porozumienie dotyczące infrastruktury o znaczeniu strategicznym, do jakiej należą dziś ropociągi. Wiadomość o powstaniu drugiej nitki rurociągu, która ma połączyć Kenkijak z Atasu i z czasem zostać uzupełniona o gazociąg, zaniepokoiła przede wszystkim Rosję. Jej dotychczasowa pozycja najważniejszego nabywcy środkowoazjatyckich surowców energetycznych i zarazem monopolisty dyktującego warunki ich transportu staje się coraz bardziej zagrożona.

    Strategów w Moskwie musi również niepokoić fakt, że podczas wizyty Nazarbajewa Pekin i Astana zdecydowały się powołać (…) wspólny fundusz inwestycyjny "Kazina", dysponujący niebagatelną sumą pięciu miliardów dolarów na sfinansowanie nowych projektów technologicznych i infrastrukturalnych obu państw – od informatyki do hutnictwa. "Kazina" otwiera już swoje przedstawicielstwa w Pekinie, ujgurskim Urumczi i Hongkongu. Na tamtejszej giełdzie mają też być niebawem notowane akcje kazachskich firm. W dalszej perspektywie Chiny zamierzają zainteresować się potencjałem uprawnym Kazachstanu. Trzeba myśleć strategicznie: do 2030 roku Pekin potrzebować będzie 650 mln ton żywności rocznie, by wyżywić półtora miliarda obywateli.
    Takiej okazji nie może przeoczyć sąsiednia Turkmenia. Zmarły w grudniu Saparmurat Nijazow zdążył w kwietniu ubiegłego roku podpisać z prezydentem ChRL Hu Jintao protokół o uruchomieniu do 2009 roku gazociągu łączącego dwa państwa. Przez kolejnych 30 lat do Chin docierać ma około 30 mld m3 gazu rocznie. Pekin potrafi szczodrze wyrazić swą wdzięczność: Aszchabad otrzymał w tym samym czasie nadzwyczaj korzystnie oprocentowany, długoterminowy kredyt na 300 mln dolarów – pierwszą od ładnych kilku lat pożyczkę dla państwa Turkmenbaszy.

    Pozostałe kraje regionu, chcąc nie chcąc, stają do rywalizacji. W ubiegłym roku porozumienie o współpracy z Pekinem podpisali energetycy z Kirgizji, którzy wiedzą, jak wiele może być warta kaskada elektrowni wodnych na rzekach Saridżaz czy modernizowane właśnie elektrownie węglowe. Nowa linia energetyczna przesyłać ma kirgiski prąd do pogranicznej prowincji Kaszgar. Biszkek może sobie pogratulować partnera: chińskie Państwowe Sieci Elektryczne (PSE) należą już dziś do pierwszej setki firm świata i rokrocznie przeznaczają na inwestycje od 15 do 20 miliardów dolarów. (…) W Tadżykistanie Pekin zamierza zainwestować w budowę elektrowni wodnej na rzece Zeraszwan, w Uzbekistanie chińscy geolodzy na wyprzódki prowadzą wiercenia w kotlinie Fergany, ścigając się z Rosją w poszukiwaniu najbardziej obiecujących złóż gazu. Także w tym przypadku przychylność Taszkientu zapewnić ma wygodny 350-milionowy kredyt.

    Od inwestora do suwerena

    Lokalni władcy przychylnie patrzą na kolejne kredyty, ale wielcy tego świata są coraz bardziej zaniepokojeni. Podczas ostatniego posiedzenia Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SOW) w Duszanbe wyszło na jaw, że na aktywność gospodarczą Chin w Azji Środkowej krzywo spoglądają już nie tylko – jak dotychczas – Amerykanie, lecz również Rosja i Kazachstan. O przesuwaniu się punktu ciężkości w Eurazji świadczy choćby zmiana tematyki: po raz pierwszy na posiedzeniu SOW więcej uwagi poświęcono kwestiom gospodarczym niż bezpieczeństwu i sojuszom wojskowym.

    Rosja nie zamierza oddać swego "miękkiego podbrzusza" walkowerem. W Duszanbe zadeklarowała gotowość koordynowania wielu projektów energetycznych w regionie, łącznie z budową nowych elektrowni atomowych, pragnie też czym prędzej przystąpić do budowy magistral energetycznych służących do eksportu nadwyżek mocy z elektrowni wodnych Kirgizji i Tadżykistanu. Ostatnie słowo należy jednak do Chin, co udowodnił premier ChRL Wen Jabao, deklarując w przemówieniu gotowość przyznania krajom członkowskim SOW kolejnych kredytów w wysokości blisko miliarda dolarów. Sporo z tych pieniędzy skierowano już w międzyczasie do Kirgizji i Tadżykistanowi z zastrzeżeniem, że pokaźna ich część ma być wydana na import artykułów codziennego użytku z Chin. Krąg się zamyka. Rosja może skutecznie zabezpieczać swe wpływy jedynie przyjmując rolę partnera – i to niekoniecznie najsilniejszego – w wielostronnych projektach w rodzaju wielkiego szlaku transportowego, który połączyć ma z Chinami region Morza Kaspijskiego.

    SOW jest jak na razie jedyną płaszczyzną współpracy międzynarodowej, gdzie Pekin może rozmawiać z Waszyngtonem jak równy z równym – i skwapliwie tę okazję wykorzystuje. Zasoby energetyczne Azji Środkowej są ważne dla rozwijającej się gospodarki Chin, zaś otwartość regionu na inwestycje pozwala ulokować korzystnie nadwyżki finansowe kraju. Jest jednak jeszcze jedna przyczyna, dla której Pekin przejawia szczególe zainteresowanie tą częścią świata. Ostatnia dekada była dla państw Azji Środkowej czasem stabilizacji, dokonującej się niejako "na zapleczu" Rosji pod rządami długowiecznych i surowych "ojców narodu". Wydaje się jednak, że epoka ta ma się ku końcowi: zarówno kirgiska "rewolucja tulipanów" w 2005 roku, jak i niedawna śmierć Turkmenbaszy wskazują, że być może region środkowoazjatycki nie jest do końca przewidywalny pod względem politycznym. Jeśli Azję Środkową miałby czekać czas chaosu, ChRL zrobi wszystko, by zająć tam zawczasu odpowiednio uprzywilejowaną pozycję.

    http://wiadomosci.onet.pl/1390690,2678,kioskart.html?d...

    źródło: onet.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Gospodarka światowa w rytmie Chin
    17.02.2007, 03:36

    Nie ma już dziś gospodarki, która w jakikolwiek sposób nie byłaby powiązana z rynkiem chińskim. Chiny zaczęły wpływać na cenę produktów codziennego użytku, na inflację, rentowność papierów dłużnych, na poziom stóp procentowych, cenę nieruchomości, koszty pracy i na ceny surowców.

    Chiny rozpoczynały reformy gospodarcze pod koniec lat 70. i do niedawna, mimo sukcesów wewnętrznych w kraju, nie wywierały wpływu na światową gospodarkę. Gospodarka Chin nie była bowiem znacząco zintegrowana z innymi państwami. Dynamiczny rozwój w ostatnim ćwierćwieczu, niemal w tempie dwucyfrowym rocznie, umykał uwadze ekonomistów i nie był przez nich doceniany. Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy importowane masowo towary z nadrukiem „Made in China” stawały się silną konkurencją dla zagranicznych przedsiębiorstw. Zaczęły kurczyć się miejsca pracy na lokalnych podwórkach, kiedy coraz bogatsze firmy chińskie, po wewnętrznej fuzji i konsolidacjach, zaczęły podbijać światowy rynek i konkurować z dużymi koncernami międzynarodowymi.

    Przełomowy moment

    Za moment symboliczny ważnej przemiany można uznać wejście Chin do WTO (Światowa organizacja handlu). Członkostwo w WTO daje znacznie szerszy dostęp do zagranicznych rynków. Mieszane uczucia, podziw i obawa przed budzącym się smokiem, są jak najbardziej uzasadnione. Coraz częściej pojawiają się protekcjonistyczne głosy nie tylko w krajach rozwijających się, ale również w wysoko rozwiniętych państwach. Rok 2005 cechuje się szczególną aktywnością i większym niż do tej pory wpływem chińskiej gospodarki na świat. Do najważniejszych tego skutków można zaliczyć rewaluację chińskiego juana, niekończące się zapotrzebowanie na różnego typu surowce i wpływ na ich cenę, skokowy wzrost eksportu produktów tradycyjnych branż (szczególnie tekstyliów i obuwia) po zniesieniu ograniczenia dla Chin w ramach równego traktowania partnerów handlowych wśród członków WTO. Wraz z początkiem ekspansji chińskich firm na świecie, można też zaobserwować pierwszy symptom oddziaływania Chin na globalną politykę pieniężną. Przed lipcem 2005 r. kurs chińskiej waluty był sztywno powiązany do dolara amerykańskiego w wysokości 8,28. Większość ekonomistów uznawała sztucznie zaniżony kurs juana za główną przyczynę nierównowagi handlowej na świecie. Presja na uwolnienie juana stała się nawet sprawą polityczną w Stanach zjednoczonych. Jednak po częściowym uwolnieniu chińskiej waluty (obecnie koło 8,08, widełki wahań wynoszą 0,3 proc. dziennie) sytuacja nieznacznie się zmieniła. To fakt, że chińskie towary stają się teoretycznie droższe, ale wciąż są tańsze niż oferowane przez zagranicznych konkurentów, poza tym to producenci i handlowcy podźwignęli w większości ten koszt.

    Rekordowa nadwyżka

    Duża konkurencyjność chińskiej gospodarki ma większy wpływ na kurs walut niż odwrotnie. Na dłuższą metę nie opłaca się utrzymywać sztywnego kursu juana bez względu na to, czy jest on zaniżony czy zawyżony (Japonia od dłuższego czasu próbowała utrzymać korzystny kurs poprzez interwencje banku centralnego, jednak taka polityka okazała się mało skuteczna i zbyt kosztowna). Nowa polityka kursowa Chin wyrównała najwyżej szanse innych graczy i dostarczyła platformę równego traktowania, ale w żaden sposób nie można spodziewać się nagłego pogorszenia eksportu Chin. Wręcz przeciwnie, w ubiegłym roku nadwyżkę handlową Chin szacuje się na rekordową kwotę około 90 mld USD, dla porównania w 2004 r. wynosiła ona „zaledwie” 32 mld USD. Nadwyżka ta zmalała od momentu uwolnienia juana, jednak główną przyczyną jest szybko rosnący import - mocny juan zyskał większą siłę nabywczą na zagraniczne towary, przede wszystkim na surowce.

    Chiny pomogły górnikom


    Wraz z szybkim rozwojem gospodarczym na początku XXI w. Chinom nie wystarczały już krajowe zasoby surowcowe. Od tego czasu Państwo Środka zaczęło importować surowce z zagranicy; na początku w ograniczonej ilości (głównie rudę żelaza i bawełnę), jednak wkrótce (przełomowy okres to lata 2004 - 2005) Chiny zaczęły pochłaniać tyle różnych zasobów, że znacznie przyczyniły się do rekordowych cen większości surowców, m.in.: ropy naftowej, metali kolorowych, stali, bawełny, kauczuku, węgla czy wełny. Wysokie ceny przynosiły korzyści krajom eksportującym surowce, w tym Polsce. Rekordowa cena miedzi oraz duży kontrakt podpisany z Chinami pozwolił koncernowi KGHM osiągnąć bardzo dobry wynik finansowy. Dobra koniunktura surowców pozwoliła polskiemu górnictwu złapać długo oczekiwany oddech i może uwolnić go od miana kuli u nogi dla polskich finansów publicznych... Z drugiej strony wysokie ceny wielu surowców ograniczyły szybki rozwój państwom, które nie są samo wystarczalne jeśli chodzi o zasoby naturalne. To tylko częściowo prawda, ponieważ cena surowców nie odgrywa decydującej roli w koniunkturze danej gospodarki - to raczej koniunktura decyduje o cenie surowców.

    Mile widziana konkurencja

    Wzrost eksportu niektórych chińskich towarów jest zdumiewający - sięga nawet 300 - 400 proc. w Stanach zjednoczonych i unii europejskiej. Tak nagły napływ tanich produktów wzbudza uzasadnioną obawę. W wielu państwach, w niektórych branżach, znacznie zredukowano miejsca pracy, na rzecz tanich, gotowych chińskich dóbr. To nie przypadek, że właśnie w tym okresie pojawiła się dawno niespotykana idea protekcjonizmu, nawet w rozwiniętych państwach (Stany zjednoczone, UE i Japonia). Za ekstremalny przykład posłużyć może podpalenie chińskich kontenerów przez hiszpańskich producentów obuwia. Nowe wyzwania zmuszają zagraniczne firmy albo do ostrej konkurencji, albo do współpracy z chińskimi producentami. Część z nich popadła w poważne problemy i grozi im upadek, jednak niektóre zdecydowały się na współpracę i z powodzeniem radzą sobie na lokalnym rynku (np. Redan i LPP). W gospodarce wolnorynkowej konkurencja jest mile widziana - w końcu na tym zyskują konsumenci. Ochrona rodzinnych przedsiębiorstw jest konieczna w sytuacji nagłego zagrożenia, jednak taka ochrona powinna mieć charakter czasowy lub ilościowy. Tak właśnie postępowała UE, która wprowadziła kontyngent dotyczący większości chińskich tekstyliów.

    Szanse i zagrożenia

    Silna chińska gospodarka wywołuje pozytywne zjawisko podażowe i oprócz krajów G7 staje się siłą napędową wzrostu gospodarczego. Przyczynia się do ogromnej przemiany nie tylko cen końcowych produktów, ale również cen czynników produkcyjnych, czyli kosztów pracy i kapitału. Tanie chińskie produkty w pewnym stopniu ograniczają inflację, co dodaje bankom centralnym kolejny argument do utrzymywania niższych stóp procentowych. A niskie stopy oznaczają tanie kredyty, które powinny pobudzać koniunkturę. Przez długi czas Stany zjednoczone grały pierwsze skrzypce w światowej polityce pieniężnej. Tak z pewnością pozostanie jeszcze na długo, ze względu na rolę dolara (nie gospodarki amerykańskiej!), jednak od niedawna wyraźnie widać wpływ Chin. Chiny kupowały, i nadal kupują, bardzo dużo amerykańskich obligacji, głównie t-bond i innych długoterminowych papierów dłużnych. Rentowność tych papierów (szczególnie 10-letnich) nie rośnie tak systematycznie, jak rentowność krótkoterminowych papierów, co w pewnym sensie rekompensuje ujemny wpływ krótkoterminowych kredytów o wyższym oprocentowaniu. Mimo wzrostu krótkoterminowych rentowności Fed nie zastosował bardziej jastrzębiej polityki pieniężnej w dłuższym terminie. fakt, że Chiny kupowały amerykańskie papiery dłużne, nawet przy bardzo niskiej stopie, pozwolił Stanom zjednoczonym na masowej skali pożyczkę kapitału i sfinansowanie deficytu handlowego. Banki centralne w mniejszym stopniu obawiają się inflacji z powodu tanich chińskich towarów, co wpływa na to, że zamożniejsze państwa prowadzą luźną politykę pieniężną. Jednym z takich efektów jest większa podaż pieniądza, która być może w pewnym stopniu odpowiada za boom w sektorze nieruchomości, i późniejsze jego przegrzanie, szczególnie w Stanach zjednoczonych. Niewątpliwie trzeba się liczyć z faktem, że w światowej gospodarce pojawił się kolejny duży gracz. Globalną gospodarkę będzie teraz charakteryzować większa różnorodność, a to przyniesie szanse, ale i zagrożenia.

    Zhaonan Wei
    WGI Dom Maklerski
    http://www.bankier.pl/wiadomosc/Gospodarka-swiatowa-w-...

    źródło: Bankier.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Jeszcze o chińskich świnkach
    17.02.2007, 03:32

    "Świnie zwykle bywają nacechowane szczerością, prostotą i hartem ducha. Odwaga i działanie z całą mocą wyznaczają im sposób postępowania niemal w każdej sytuacji. Zewnętrznie mogą prezentować się jako osoby jowialne o niedelikatnie wyciosanych rysach, lecz wewnątrz mogą skrywać prawdziwe złoto czekające na swego odkrywcę.

    Chińczycy uważają, że Świnia, która w mitologii jawi się jako swoistego rodzaju bohater, jest najbardziej naturalnym znakiem całego zodiaku. Przez całe życie poszukuje uniwersalnej harmonii rządzącej wszystkim, co pojawia się na niebie i ziemi. Z natury jest zwierzęciem ugodowym, nie dolewa oliwy do ognia nawet w najmniej sprzyjających jej okolicznościach. Jeżeli pozostawi się jej do wyboru sposób postępowania, z pewnością wybierze najmniej konfliktowy. Zawsze też pierwsza zrobi krok ku zgodzie. Można więc powiedzieć, że Świnia jest najlepszym materiałem na przyjaciela, tym bardziej że lubi towarzystwo. Jako cichy organizator przyjęć i biesiad nie szuka poklasku, przez co zyskuje ogólną sympatię. Nie olśniewa jak inne znaki, nie oczarowuje ani nie hipnotyzuje, lecz stara się wszystkim spodobać. W pewnym momencie inne znaki mogą się przekonać, że trudno jest się obyć bez Świni i właśnie to jest jej największa siła.

    Ludzie urodzeni w latach Świni nie skrywają prawdziwych motywów działania, nie są aktorami życia codziennego, często obdarzani są przez inne znaki dużym zaufaniem. Świnie są zbyt naiwne, aby działać nieuczciwie, co może zostać wykorzystane przez najróżniejszych oszustów. Nieczęsto jednak spotykają się z tego rodzaju ludźmi, a nawet da się u nich zauważyć nadzwyczajne szczęście do kontaktowania się z ludźmi gotowymi do bezinteresownej pomocy. Los sprzyja Świniom, co starają się spłacić, pomagając wszystkim dokoła.

    Opanowana i tolerancyjna Świnia potrafi zrozumieć wiele z nonsensów wyznawanych przez przyjaciół. Nie jest samolubna, a więc każdą prośbę o pomoc wita z otwartymi ramionami. Potrafi być dobrym słuchaczem i prawie nigdy nie ma serca, aby zganić postępowanie innych. Oczywiście Świnia ma nie tylko zalety. Ma też wady. Przede wszystkim uznaje zasadę, że to, co należy do przyjaciela, jest też jej. Wtrąca się ze swą troskliwą radą nawet w najbardziej intymne sprawy. Na dodatek będzie oczekiwała dowodów wdzięczności za to, co zrobiła. Można też oczekiwać, że kumplowska Świnia sama się obsłuży w obcej kuchni, bez pytania pożyczy sweter czy szalik, bez udziału właściciela wypróbuje najnowszy system stereo. Wszystko to będzie robiła naturalnie z dziecięcą prostotą i przekonaniem o słuszności.

    Świnie można podzielić na dwie grupy charakterów. Do jednej należą osoby perfekcyjnie porządne, do drugiej - strasznie bałaganiarskie. Rzadko zdarza się spotkać Świnie usytuowane pośrodku. Tak jedne, jak i drugie wykazują tendencję do wierzenia we wszystko, co się do nich mówi, choćby pochodziło to od osób uważanych za podejrzane. Pod tym względem Świnie są bezbronne, tak że nie powinny zajmować się finansami i innymi odpowiedzialnymi zajęciami.

    Z natury Świnie są materialistami, chociaż wszystkim lubią się dzielić. Lubią towarzystwo, a nie przepadają za samotnością. Samotność może być dla nich największą bolączką, gdyż uznają, że nie ma nic gorszego aniżeli samotny człowiek. Muszą więc przynależeć do określonej grupy.

    W uzupełnieniu charakterystyki Świni można nadmienić, że potrafi być stanowcza, emocjonalnie zaangażowana w wiele spraw, że najbardziej brakuje jej samokontroli i to na wielu płaszczyznach, od jedzenia począwszy, na wtrącaniu w sprawy innych skończywszy. Na dodatek nie potrafi mówić “nie”, co często wpędza ją w najróżniejsze kłopoty i uwarunkowania.

    Gdy Świnia urodzi się w roku napiętnowanym przez Metal, jest jeszcze bardziej sentymentalna i bardziej niż zwykle poszukująca kontaktu z innymi. Woda obdarza ją umiejętnością dyplomatycznego postępowania w codziennych sytuacjach oraz szczególnym instynktem pozwalającym na dotarcie do wnętrza innych. Drzewo natomiast ułatwia manipulowanie partnerami i to w ramach niesienia im pomocy. Ogień wzmaga odwagę i pozwala na osiągnięcie wyżyn lub samego dna, a Ziemia uszczęśliwia Świnię spokojnym życiem, a przecież spokój jest dla tego znaku wartością jedną z pierwszych.

    Życie Świni bywa często bezbarwne. Nie jest ona znakiem zbyt twórczym. Jeżeli więc chce coś ciekawego przeżyć, powinna zadbać o odpowiedni dobór partnera. Szczęście osiągnie z Zającem i Kozą. Również z Tygrysem może wieść ciekawe życie. Unikać powinna Węża i Małpy, chociaż, kto wie, czy emocje doznawane z tymi znakami nie będą czymś lepszym aniżeli monotonia egzystencji z innymi znakami.

    Świnie lubią spokój z jednej strony, a potrafią być stanowcze z drugiej. Mogą więc sprawdzić się jako wykonawcy spokojnych zawodów, a także jako wojskowi. W historii świata do Świń należeli i należą: Ignacy Loyola, Al Capone, Alfred Hitchcock, Pascal, Albert Schweitzer, Ronald Reagan, Humphrey Bogart, C. G. Jung, Ravel, a przede wszystkim wojskowi: Montgomery, Foch, Bismarck, Cromwell, Beria, Jaruzelski."

    źródło: horoskopy.onet.pl

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do