Marcin Nowak

Handel B2B

Wypowiedzi

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Podsumowanie wizyty delegacji SLD w Chinach
    13.03.2007, 10:24

    Witam!

    Dziękuję za wyrażenie opinii, z którą zgadzam się, co nie zmienia faktu, że temat współpracy polsko-chińskiej na szczeblu rządowym kuleje strasznie, co pozwala z kolei na pojawienie się różnego rodzaju sytuacji, do których sfery rządowe nie powinny dopuszczać.

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Podsumowanie wizyty delegacji SLD w Chinach
    12.03.2007, 20:11

    Olejniczak: Nie jesteśmy pępkiem świata

    Z Wojciechem Olejniczakiem, wicemarszałkiem Sejmu i przewodniczącym SLD, na łamach "Trybuny" rozmawia Jakub Rzekanowski

    Wrócił Pan z Chin. O co chodziło w tej wizycie?

    – To była wizyta ważna, bo tworząca dobry klimat do współpracy z Chinami tak bardzo Polsce potrzebnej i tak zaniedbywanej przez rządzącą prawicę. Symbolem takiej dobrej współpracy było odsłonięcie w Szanghaju w pierwszym dniu wizyty pomnika Fryderyka Chopina. To pierwszy pomnik obcokrajowca w Chinach od wielu lat.

    Co możemy zyskać na kontaktach z odległym Państwem Środka?

    – Na Chiny są dziś zwrócone wszystkie oczy. Szanghaj jest stolicą świata, jeśli chodzi o ekonomię, rozwój gospodarczy, rynki finansowe. Wszyscy są tam obecni. W Szanghaju trwają przygotowania do wystawy Expo 2010. Oglądaliśmy dzielnicę, w której się będzie odbywała i byliśmy pod wrażeniem. Mamy też wieloletnie tradycje współpracy gospodarczej, które warto odnawiać i kontynuować. Na przykład w mieście Tatung – chińskiej stolicy węgla – w prowincji Szansi są zainteresowani naszymi maszynami i urządzeniami przemysłowymi.

    PiS-owski rząd nie potrafi rozmawiać z Chińczykami?

    – Rząd w ogóle nic nie robi w tej sprawie. Jedyne kontakty odbywają się na poziomie wiceministrów, żadnych poważnych wizyt nie ma. Polska prawica boi się rozmawiać z rządzącą w Chinach partią komunistyczną.

    To wynika, jak rozumiem, z antykomunizmu polskiej prawicy?

    – Z antykomunizmu, ale i z zakompleksienia, a pewnie i z braku elementarnej wiedzy o tym, czym są dzisiejsze Chiny. Miałem spotkanie z panią wicemarszałek chińskiego parlamentu, która odwiedzała Polskę, gdy rządziła lewica. Przekazałem pozdrowienia od marszałka Jurka i ponowiłem zaproszenie dla szefa chińskiego parlamentu, aby odwiedził Warszawę. Gdyby do tego doszło, byłaby to cenna wizyta. Spotkaliśmy się również z ministrem odpowiedzialnym w chińskiej partii za kontakty z Europą. Okazuje się, że Komunistyczna Partia Chin ma kontakty z różnymi partiami w Parlamencie Europejskim: i z socjalistami, i z Partią Ludową, więc tym bardziej niezrozumiałe jest podejście polskiej prawicy do Chin.

    W Polsce o Chinach można usłyszeć głównie, że tłamszą tam demokrację i że okupują Tybet.

    – Nie. To jest przede wszystkim potęga gospodarcza. Od ponad 20 lat nieprzerwanie wzrost gospodarczy przekracza 10 proc. Mają wielką nadwyżkę budżetową szacowaną obecnie na tysiąc miliardów dolarów. Inwestują w nowe technologie. To czwarta gospodarka świata, a szacuje się, że w ciągu dwóch lat wyprzedzą Niemcy i staną się trzecią gospodarką po USA i po Japonii. Chiny to nowoczesna infrastruktura. Rocznie buduje się tam cztery tysiące kilometrów autostrad. Mają najnowocześniejszą i najszybszą w świecie kolej w Szanghaju. Będą gospodarzem olimpiady w 2008 roku. Pokazano mi główne obiekty olimpijskie. Są tak nowoczesne i budowane z takim rozmachem, że drugich takich nie ma nigdzie na świecie. Jeśli więc ktoś pyta, czy pojechałem do Chin utrwalać komunizm, to ja odpowiadam, że nie wie, o czym mówi.

    A czy SLD zamierza współpracować z chińskimi komunistami?

    – Tak, jesteśmy uważani przez partię rządzącą w Chinach za strategicznego partnera w Polsce. Zaprosiłem przedstawicieli KPCh do złożenia rewizyty w naszym kraju. W czerwcu przyjedzie na zaproszenie Federacji Młodych Socjaldemokratów, czyli młodzieżówki SLD, delegacja młodzieży chińskiej wysokiego szczebla. Zresztą Chińczycy bardzo szanują Polaków, dużo wiedzą o Polsce i są zainteresowani współpracą. Nie zraża ich obecna niechęć polskiej prawicy, uważają, że jest to okres przejściowy. Tylko my w Polsce musimy się wyzbyć poczucia, że jesteśmy pępkiem świata, a współpraca między naszymi krajami ma duże perspektywy.

    2007-03-12


    źródło: http://www.sld.pl/

    http://BiznesChiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Marszałek Wojciech Olejniczak odsłonił w Szanghaju pomnik...
    12.03.2007, 20:07

    Gadzinowski: Dlaczego Polacy są biedni

    Marszałek Wojciech Olejniczak odsłonił w Szanghaju pomnik Chopina. Była to ważna, wielka uroczystość. Bo Chińczycy wielce kochają Chopina i to najsłynniejszy znany im Polak. Bo to drugi, po Puszkinie, pomnik obcokrajowca w Szanghaju. Bo odsłonięto go w reprezentacyjnym parku, gdzie gospodarze wybudują też pawilon poświęcony historii polskiego kompozytora i amfiteatr, gdzie odbywać się będą szopenowskie koncerty - pisze poseł SLD, Piotr Gadzinowski, na łamach "Trybuny".

    O tym, że marszałek Olejniczak odsłaniał i reprezentował Polskę na tak ważnej imprezie, rzadko kto w Polsce mógł wiedzieć, bo telewizja publiczna dała jedynie migawki z relacji, ale starannie wykasowując obecność marszałka Olejniczaka. Bo to postkomunista. Zatem w PiS-owskiej telewizji, kiedyś publicznej, nie wolno pokazywać gorąco przyjmowanego w Chinach Olejniczaka i delegacji SLD. Polska Agencja Prasowa, również PiS-owska, też nie informowała o tym niezwykle ważnym dla współpracy polsko-chińskiej wydarzeniu.

    O tym, że Chiny będą niebawem trzecią gospodarką świata, każdy na świecie już wie. Tylko nie w Polsce. Tylko w Polsce dziennikarze i publicyści nie potrafią tego dostrzec. Chociaż kiedy na giełdzie w Szanghaju kichnęło, to na warszawskiej od razu sporo spadło. W Polsce mieniący się gwiazdami dziennikarze i publicyści nadal uważają Chiny za kraj zacofany, kraj Trzeciego Świata. No i ortodoksyjnie komunistyczny.

    Kiedy delegacja SLD szykowała się do Chin, media atakowały ją, wyśmiewały, że jadą do starych komunistów. „Rzeczpospolita“ pytała, czy będziemy rozmawiać o prawach człowieka, radziła mi, abym to tam czynił. Po powrocie nikt mnie o to już nie pytał. Może ze wstydu, bo właśnie w„Rzeczpospolitej“ znalazłem relację z uroczystości w Szanghaju. Ale o naszej obecności nie było tam słowa. Jesteśmy potrzebni „Rzeczpospolitej“ tylko jako chłopcy do bicia. Podobnie jak w „Super Expressie“, gdzie autor dramatycznie pytał, czemu marszałek Olejniczak miał kupiony przez Sejm bilet, skoro tylko w Szanghaju reprezentował Sejm, a potem w prowincji Shanxi i Pekinie już SLD. Odpowiadam młodszemu, żarliwie pro-PiS-owskiemu koledze. Bo właśnie w Szanghaju reprezentował Sejm. I dla Sejmu tak było wygodniej, a dla podatnika taniej, bo inaczej musiałby lecieć drugi marszałek. Bo podatnik tylko płacił za jeden bilet, za resztę pobytu chińscy gospodarze. Dzięki temu, że marszałek był też na zaproszenie Chińczyków, polski podatnik zaoszczędził. No, ale to przerasta przeciętne krajowe media.

    W Pekinie codziennie ląduje przynajmniej trzech wicepremierów. Kanclerz Merkel bywa tam kilka razy do roku. Zawsze z towarzyszącymi jej, mieszczącymi się na pokładach dwóch samolotów biznesmenami. Polscy biznesmeni, ludzie nauki, kultury żalili się nam, że polskich oficjalnych delegacji przylatuje tam niewiele. A w Chinach nadal bez parasola oficjeli trudno robić interesy, wymianę naukowo-kulturalną. Cały świat robi interesy z Chinami, bogaci się, a my nie. Dlaczego Polacy mają być biedni - słyszałem.

    Otóż wyjaśniam. Jest w Polsce powiedzenie: „Biednyś, boś głupi“. Nie dziwmy się, że Polacy są biedni, skoro odpowiedzialne m.in. za promocję Polski media zachowują się jak głupie.

    źródło: http://www.sld.pl/

    http://BiznesChiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Azjatyckie giełdy wzrosły na otwarciu tygodnia dzięki...
    12.03.2007, 09:51

    Dobrze rozpoczęli nowy tydzień inwestorzy handlujący na azjatyckich giełdach. Wszystkie najważniejsze parkiety Dalekiego Wschodu odnotowały wzrost indeksów. Trzecia z rzędu zwyżkowa sesja to w największym stopniu zasługa danych makro z japońskiej gospodarki.
    Wzrost gospodarczy w Kraju Kwitnącej Wiśni okazuje się szybszy niż oczekiwali ekonomiści, zaś wartość jena osłabła w stosunku do dolara najmocniej od ośmiu miesięcy. A to oznacza wzrost rentowności czołowych eksporterów.
    Nastroje poprawiły również piątkowe doniesienia z USA, gdzie nieoczekiwanie spadło bezrobocie.

    Tokijska giełda zakończyła poniedziałkowe notowania wzrostem indeksu Nikkei o 0,75 proc. Uwagę inwestorów przykuwały przede wszystkim walory największych eksporterów. Popularnością cieszyły się m.in. papiery Canona, światowego numeru "1" w sektorze producentów aparatów i kamer. Wzięcie miały też akcje Sony, drugiego pod względem wielkości producenta elektroniki użytkowej na świecie.

    W Południowej Korei indeks Kospi zyskał 1,30 proc. Wycena walorów Samsung Electronics zyskiwała momentami sporo ponad 2 proc. Bardzo silny wzrost kursu odnotował Daewoo Shipbuilding. Analitycy banku UBS zalecili "kupowanie" tych walorów tłumacząc swoją sugestie bardzo dobrym portfelem zamówień spółki.

    Na Tajwanie cieszyli się posiadacze udziałów Hon Hai Precision Industry, największego na świecie producenta układów elektronicznych na zamówienie. Wśród klientów spółki jest m.in. Apple Computer, wykorzystujący produkty HHPI w odtwarzaczach muzycznych iPodach. Azjatycka firma pochwaliła się, że jej sprzedaż w lutym wzrosła o 41 proc. do 2,2 mld USD.
    WST

    PB.pl 12-03-2007

    http://www.pb.pl/News.aspx?id=a079fcf1-7cb7-481e-9d12-...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie GL - Po godzinach w temacie Chiny Nowe wyzwania ekstremalne
    11.03.2007, 13:53

    Witam!

    Osoby zainteresowane praktycznymi informacjami na temat eksportu do Chin, importu z Chin, aktualnymi informacjami na temat rynku chińskiego ( także aktualne dane z giełd azjatyckich ), otwarciem biura lub przedstawicielstwa w Hong Kongu lub Szanghaju, promocją własnej firmy na rynku chińskim, udziałem w chińskich imprezach targowych zapraszam do serwisu http://BiznesChiny.pl lub o kontakt: biuro@bizneschiny.pl

    Proszę także o uwagi, jakie jeszcze informacje chcieliby Państwo zobaczyć w naszym serwisie.

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie GL - Różne ogłoszenia w temacie Chiny Import Eksport Promocja Biznes
    11.03.2007, 13:51

    Witam!

    Osoby zainteresowane praktycznymi informacjami na temat eksportu do Chin, importu z Chin, aktualnymi informacjami na temat rynku chińskiego ( także aktualne dane z giełd azjatyckich ), otwarciem biura lub przedstawicielstwa w Hong Kongu lub Szanghaju, promocją własnej firmy na rynku chińskim, udziałem w chińskich imprezach targowych zapraszam do serwisu http://RynekChinski.plTen post został edytowany przez Autora dnia 21.07.14 o godzinie 22:32

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Chiny - import, eksport, informacje, promocja, biznes.
    9.03.2007, 14:00

    Modna odzież, bielizna i galanteria z Chin.

    Zakupy hurtowe w Chinach: zatowarowanie, kompletacja i dostawa.

    Kupuj hurtowo w Chinach, sprzedawaj w swoim e-sklepie lub offline w Polsce i na świecie.
    Realizujemy na zlecenie firm zakupy hurtowe w chińskich serwisach sprzedażowych takich jak Aliexpress.com, Taobao.com, 1688.com, Tmall.com i innych.

    Jak zrealizować zamówienie, krok po kroku.

    http://HotToSell.pl ma na celu uproszczenie realizacji zakupów w małym hurcie i hurcie na chińskich portalach zakupowych takich jak Aliexpress.com, Taobao.com, 1688.com, Tmall.com i innych.

    Ty wybierasz produkty, my zajmujemy się ich kompletacją, sprawdzeniem i wysyłką do Twoich drzwi.

    Od czego zacząć: http://HotToSell.plTen post został edytowany przez Autora dnia 21.07.14 o godzinie 22:31

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Import z Chin w temacie Praktyczne informacje dla importerów

    Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Import z Chin

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Pogody ducha i szczęścia przez cały rok życzymy dziś...
    8.03.2007, 12:21

    Międzynarodowy Dzień Kobiet - Chińskie businesswoman.

    Kobiety trzymają w rękach coraz wyższe pozycje.

    Według wyników ankiety, które zostały opublikowane 7 marca, 91 % przedsiębiorstw kontynentalnych Chin w swojej strukturze zatrudnienia ma kobiety zajmujące wyższe pozycje kierownicze, dając Chinom w tym zakresie 2 miejsce na świecie. Pierwsze miejsce zajmują Filipiny.

    Sondaż, przeprowadzony przez firmę księgową Grant Thornton, której zarząd znajduje się w Hongkongu, pokrywał 32 dziedziny.

    Hongkong i Tajwan także znalazły się na wysokich pozycjach listy. W tych prowincjach liczba przedsiębiorstw, w których kobiety zajmują pozycje kierownicze stanowiła odpowiednio 83% i 80%.

    Dla porównania na Filipinach procent ten wyniósł 97.

    "Wyniki sugerują, że biznes chiński, przy wybieraniu osób na wyższe pozycje kierownicze, koncentruje się na zdolnościach i wydajności, a nie na płci ", powiedział Alison Wong, partner specjalisty od poradnictwa w firmie doradczej Grant Thornton.

    Według sondażu, średnio na świecie w 65% przedsiębiorstw kobiety zajmują wyższe pozycje kierownicze. Chiny w tym zakresie wyprzedzają wiele krajów zachodnich, włączając w to USA, Kanadę i Wielką Brytanię.

    "Mimo percepcji istniejącej wśród wielu ludzi na temat tradycyjnej tendencyjności w sferze płci w społeczeństwie chińskim, optymistyczne jest to, że w dniu dzisiejszym trzy miejsca po przeciwnych brzegach Cieśniny Tajwańskiej, Kontynentalne Chiny, Hongkong i Tajwan, mają tak wysoką proporcję przedsiębiorstw, w których kobiety znajdują się na stanowiskach kierowniczych", powiedział Wong.

    Prawie wszystkie kraje azjatyckie mają większą liczbę przedsiębiorstw, w których kobiety zajmują pozycje kierownicze niż średnia światowa. Wyjątkiem jest Japonia, w której tylko 25 % przedsiębiorstw to takie przedsiębiorstwa.

    "Oczywiście w Japonii jest inna kulturalna percepcja dotycząca kobiet w biznesie i roli kobiet w rodzinie, w porównaniu z innymi częściami Azji", powiedział Wong.
    Sondaż odzwierciedla rosnącą tendencję wzrostu procentu kobiet spełniających role kierownicze w większości dziedzin, ale tylko na Filipinach osiągnięto prawdziwe równouprawnienie z zakresie sprawowania funkcji kierowniczych przez kobiety i mężczyzn.



    "Miejmy nadzieję, że w nadchodzących latach zobaczymy podobną równość w innych miejscach na świecie, jako że kobiety zaczynają odgrywać coraz częściej wybitne role w życiu publicznym", powiedział Wong,dając za przykład wicepremier Wu Yi oraz Zhang Yin, przewodniczącą Firmy Papierniczej Dziewięć Smoków (Nine Dragons Paper Holdings) i pierwszą kobietę, która znalazła się na szczycie listy najbogatszych ludzi w Chinach. Jej ogromna fortuna wynosi 3,4 biliony.
    China Daily 03/08/2007

    Source: 2007-03-08 15:02:35 CRI http://polish.cri.cn/141/2007/03/08/2@57475.htm

    http://Bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Pogody ducha i szczęścia przez cały rok życzymy dziś...
    8.03.2007, 12:20

    Międzynarodowy Dzień Kobiet - Chińskie businesswoman.

    Kobiety trzymają w rękach coraz wyższe pozycje.

    Według wyników ankiety, które zostały opublikowane 7 marca, 91 % przedsiębiorstw kontynentalnych Chin w swojej strukturze zatrudnienia ma kobiety zajmujące wyższe pozycje kierownicze, dając Chinom w tym zakresie 2 miejsce na świecie. Pierwsze miejsce zajmują Filipiny.

    Sondaż, przeprowadzony przez firmę księgową Grant Thornton, której zarząd znajduje się w Hongkongu, pokrywał 32 dziedziny.

    Hongkong i Tajwan także znalazły się na wysokich pozycjach listy. W tych prowincjach liczba przedsiębiorstw, w których kobiety zajmują pozycje kierownicze stanowiła odpowiednio 83% i 80%.

    Dla porównania na Filipinach procent ten wyniósł 97.

    "Wyniki sugerują, że biznes chiński, przy wybieraniu osób na wyższe pozycje kierownicze, koncentruje się na zdolnościach i wydajności, a nie na płci ", powiedział Alison Wong, partner specjalisty od poradnictwa w firmie doradczej Grant Thornton.

    Według sondażu, średnio na świecie w 65% przedsiębiorstw kobiety zajmują wyższe pozycje kierownicze. Chiny w tym zakresie wyprzedzają wiele krajów zachodnich, włączając w to USA, Kanadę i Wielką Brytanię.

    "Mimo percepcji istniejącej wśród wielu ludzi na temat tradycyjnej tendencyjności w sferze płci w społeczeństwie chińskim, optymistyczne jest to, że w dniu dzisiejszym trzy miejsca po przeciwnych brzegach Cieśniny Tajwańskiej, Kontynentalne Chiny, Hongkong i Tajwan, mają tak wysoką proporcję przedsiębiorstw, w których kobiety znajdują się na stanowiskach kierowniczych", powiedział Wong.

    Prawie wszystkie kraje azjatyckie mają większą liczbę przedsiębiorstw, w których kobiety zajmują pozycje kierownicze niż średnia światowa. Wyjątkiem jest Japonia, w której tylko 25 % przedsiębiorstw to takie przedsiębiorstwa.

    "Oczywiście w Japonii jest inna kulturalna percepcja dotycząca kobiet w biznesie i roli kobiet w rodzinie, w porównaniu z innymi częściami Azji", powiedział Wong.
    Sondaż odzwierciedla rosnącą tendencję wzrostu procentu kobiet spełniających role kierownicze w większości dziedzin, ale tylko na Filipinach osiągnięto prawdziwe równouprawnienie z zakresie sprawowania funkcji kierowniczych przez kobiety i mężczyzn.



    "Miejmy nadzieję, że w nadchodzących latach zobaczymy podobną równość w innych miejscach na świecie, jako że kobiety zaczynają odgrywać coraz częściej wybitne role w życiu publicznym", powiedział Wong,dając za przykład wicepremier Wu Yi oraz Zhang Yin, przewodniczącą Firmy Papierniczej Dziewięć Smoków (Nine Dragons Paper Holdings) i pierwszą kobietę, która znalazła się na szczycie listy najbogatszych ludzi w Chinach. Jej ogromna fortuna wynosi 3,4 biliony.
    China Daily 03/08/2007

    Source: 2007-03-08 15:02:35 CRI http://polish.cri.cn/141/2007/03/08/2@57475.htm

    http://Bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Polski rząd deklaruje "ekonomizację" stosunków...
    8.03.2007, 12:15

    "Wydumani" Piotr Gadzinowski Tygodnik Przegląd
    Media polskie zatrzęsły się z oburzenia, kiedy niemiecki Media Markt zareklamował siebie, używając niemieckiego stereotypu Polaków. Niechlujnych, bezzębnych, ale mistrzowsko złodziejskich. Po interwencji ambasady RP sieć handlowa reklamę częściowo wycofała, bo szum, jaki wokół niej powstał, przypomniał konsumentom o marce. Poza oburzeniem Rzeczpospolita nie sięgnęła po inne restrykcje. Nie wezwano do bojkotu sklepów tej firmy. Tak jak to zrobiły kraje arabskie, lekceważące produkty duńskie po awanturze z publikacjami karykatur Mahometa. Nie wezwano, bo każdy w kraju już wie, że w tej sieci ceny są niskie. Polacy liczyć potrafią. Urażono narodową dumę, ale po co dumę przepłacać. Najskuteczniejszą zemstą urażonych Polaków byłoby notoryczne okradanie salonów handlowych tej sieci, skoro tak nasz dumny naród oni widzą. Ale nikt w kraju nie odważy się wzywać do zgodności rzeczywistości z przekazem reklamowym.
    Rządzącym aktualnie Rzecząpospolitą łatwiej jest bojkotować największy światowy rynek - Chiny - niż salony Media Markt.
    Chiny mają przechlapane wśród polskiej prawicy, bo nie rozwiązały jeszcze Komunistycznej Partii Chin i nie wyrzekły się symboli uznawanych w naszym kraju za "komunistyczne". Czerwony w Azji od tysiącleci traktowany jest jako kolor szczęścia. W prawicowej Polsce uchodzi za barwę zniewolenia.
    Niedawno na zapleczu sejmowej restauracji w Nowym Domu Poselskim odbyło się międzynarodowe forum "Chiny i świat bez komunizmu". Imprezę sponsorował eurodeputowany Bogdan Klich z Platformy Obywatelskiej. Nieobecny na niej zapewne ze względów taktycznych. Inaczej musiałby świecić oczami za wyjątkową hucpę i hochsztaplerstwo. Kabotyństwo samozwańczego "światowej rangi specjalisty ds. Chin", Zhang Erpinga, i podobnego mu "specjalisty" Krzysztofa Łozińskiego. W imprezie nie wzięli udziału zapowiadani Lech Wałęsa i Tadeusz Mazowiecki. Polską klasę polityczną reprezentował poseł Bronisław Dutka, członek "międzyparlamentarnej grupy polsko-tajwańskiej", jak go anonsowano. Nieprawdziwie. Bo Tajwan nie jest członkiem Unii Międzyparlamentarnej i w Sejmie RP może istnieć tylko "zespół". Drugorzędnej rangi.
    Chiny uważają Tajwan za zbuntowaną prowincję. Polska nie utrzymuje z Tajwanem stosunków dyplomatycznych i oficjalnie zgadza się z Pekinem co do międzynarodowego statusu Tajwanu. Jednak w polskim parlamencie działa "zespół tajwański", który w tej kadencji cieszy się sympatią marszałka Sejmu, Marka Jurka. Chiny bardzo surowo traktują wszelkie uznanie dla państwowości Tajwanu. Zwłaszcza przez reprezentantów władz państwowych. Gdyby w niemieckim parlamencie powstał "Zespół ds. Prus Wschodnich i Śląska", nasi patrioci zatrzęśliby się z oburzenia. Zażądaliby od Niemców rozwiązania go albo przynajmniej odebrania mu firmowego znaku parlamentu. W polskim Sejmie oprócz tajwańskiego działa także zespół czeczeński. Kolejny pretekst do zaostrzania stosunków z kolejnym ważnym dla Polski rynkiem zbytu.
    Polski rząd deklaruje "ekonomizację" stosunków polsko-chińskich, to znaczy rezygnację ze sporów ideologicznych. Prezydent milczy. A w parlamencie kwestionuje się jedność terytorialną Chin.
    W kwietniu miał w polskim Sejmie złożyć wizytę przewodniczący chińskiego parlamentu. Wróble ćwierkają, że ją odłoży. Czy bojkot Sejmu przełoży się na bojkot polskich ofert gospodarczych w Chinach, pokaże czas. Kolejka do chińskiego rynku wydłuża się. Oni mają w czym wybierać. Nas na bojkoty nie stać.


    http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul...

    http://Bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Polscy premierzy nie mogą do Pekinu od lat dolecieć.
    8.03.2007, 12:13

    "Rzeczpospolita" oburzyła się wielce, że do Chin wybiera się delegacja SLD pod wicemarszałka Olejniczaka przewodem. Zdemaskowała, a w ślad za nią inne media też, ukryte komunistyczne korzenie nowego SLD. Ciągnie komuch do komucha, słyszałem te życzliwe szepty. Ciekawe, że te same media roztkliwiły się, kiedy minister kultury i dziedzictwa Ujazdowski pielgrzymował po Chinach. Ale on miał alibi - zabiegał o poparcie Chin dla starającego się o lokalizację EXPO miasta Wrocławia.
    O tym, że do Chin trzeba latać, każdy w cywilizowanym świecie już wie. Nie ma dnia, żeby w Pekinie nie lądował jakiś premier. Poza reprezentantami najwyższych polskich władz. Polscy premierzy nie mogą do Pekinu od lat dolecieć. Podobnie jest z prezydentami, marszałkami parlamentu. Obecny marszałek, Marek Jurek, wysłał nawet zaproszenie do swego pekińskiego odpowiednika, ale w międzyczasie patronował imprezom podważającym integralność chińskiego terytorium. Zatem chiński marszałek za panowania dynastii Jurek pewnie do Polski nie przyleci. Przyleciał za to do Polski aktualny ambasador RP w Chinach. Na "konsultacje", bo został wymieniony w raporcie Macierewicza. Przed rozpoczęciem jego misji mieliśmy w Pekinie ponad pół roku wakujące stanowisko. Strona chińska zasugerowała, iż pragnie osoby z górnej półki, wcześniej pracującej w randze przynajmniej wiceministra. Takich nie było za rządu Belki. Jedni woleli łatwiejsze zajęcia, drudzy bali się "komunistycznych" Chin jak diabeł święconej wody. Kiedy Krzysztof Szumski zgodził się, wszyscy odetchnęli. Zawodowy dyplomata, specjalista od Azji, bardzo dobry dyrektor Biura Stosunków Międzynarodowych w Sejmie. Jeśli nie wróci z konsultacji, to 3 marca znowu Polacy wyjdą na niesolidnych, nieprzewidywalnych partnerów. Wtedy bowiem zaplanowano odsłonięcie pomnika Chopina w Szanghaju.
    Chopin jest teraz najlepszą naszą marką. Potem Curie-Skłodowska, potem długo nic i wreszcie Wyborowa.
    Pomnik to dzieło Lu Pin, wychowanki warszawskiej akademii plastycznej. Powstanie w najpopularniejszym szanghajskim parku. Obok niego będzie też pawilon poświęcony naszemu kompozytorowi i jeszcze mały amfiteatr. Zapowiada się wielkie wydarzenie, a ambasadora RP może nie być. Szkoda, bo miał wielki wkład w jego powstanie. Szkoda, bo pomnik powstał ze społecznej inicjatywy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej, a ufundowali go przede wszystkim prywatni przedsiębiorcy. Robiący interesy w Chinach. Doskonale orientujący się, jak ważna jest w biznesie promocja kultury.
    Chiny o tym nie zapominają. Na prestiżowym berlińskim festiwalu filmowym Złotego Niedźwiedzia dostał Wang Quan za film "Małżeństwo Tuyi". Wcześniej triumfowali reżyserzy z "kontynentu" i Hongkongu: Zhang Yimou, Chen Kaige czy Wong Kar-Wai. Europa zachwyca się obecnie filmami "szóstej generacji": Lou Ye, Yia Zhangke, Dai Sijie, Zhana Yuana, Wanga Xiaoshuai. Bo nowatorskie formalnie, drapieżne społecznie, no i chińskie. Nie amerykańskie, jakich się w intelektualnej Europie nie lubi. Jeden z nich, "Wałkonie", dzieje się w prowincji Shanxi, gdzie delegacja SLD będzie. Prowincji górniczej, pełnej węgla i dzikiego kapitalizmu. Nowoczesności i katastrof ekologicznych. W sam raz dla nowoczesnych socjaldemokratów. Ale o tym szkoda gadać z polskimi mediami, bo one znaczenia Chin nadal nie chcą zrozumieć.

    PS Zapraszam do czytania i komentowania mojego bloga w portalu internetowym Wirtualna Polska.

    02.2007


    http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Francuzi kochają ostatnio Chiny.
    8.03.2007, 12:11

    "Kogut bez jaj" Piotr Gadzinowski Tygodnik Przegląd

    Francuzi kochają ostatnio Chiny. Bo nie brzydzi ich, jak w Polsce, przymiotnik "komunistyczny". Zachwyca ich stara kultura chińska, egzotyka i potęga Państwa Środka. Ta też nie budzi obaw, bo jest daleko. Francuzi kochają Chiny jak Rosję. Bo to kraj pełen smaków, a jednocześnie nierozpoznany, tajemniczy. Dowodem francuskiej miłości do Chin było niedawne powitanie prezydenta Hu Jintao w Paryżu. Wtedy nawet wieżę Eiffla udekorowano na czerwono. W kolorze miłym francuskiej lewicy, a w Azji Południowo-Wschodniej tradycyjnie uważanym za szczęśliwy.
    Aby obrzydzić Francuzom taką nieposkromioną miłość, popularny francuski liberalny pisarz polityczny, Guy Sorman, autor znanych w Polsce książek "Amerykańska rewolucja konserwatywna" czy "Rozwiązanie liberalne", napisał pamflet na obecną czwartą potęgę gospodarczą świata. Powstał on w ciągu roku, w czasie licznych podróży autora do Chin, rozmów z osobami deklarującymi się jako opozycjoniści lub przez autora tak zakwalifikowanymi. Sorman, wchodząc do chińskiego lasu, wiele drzew obmacał. Ale istoty lasu nie dostrzegł lub nie chciał zobaczyć.
    Wszystko prawie, co tam ujrzał, usłyszał, poczuł, jest złe. Trudno znaleźć na 236 stronach pamfletu coś pozytywnego o zmianach zapoczątkowanych w 1978 r. przez Deng Xiaopinga. Chińczycy zwykli mawiać: Mao zjednoczył Chiny i pokazał, że jesteśmy jednym narodem, przywrócił nam narodową dumę. Deng nauczył nas, jak się bogacić. Czemu francuski liberał tak alergicznie reaguje na każdą informację o przykładach chińskiego bogacenia się?
    Bo to bogactwo niesprawiedliwe. Niewynikające z mozolnego rozwoju, tylko z wyzysku ludzi. Demokratycznych ograniczeń. Źródłem zła w Chinach jest hierarchiczny konfucjanizm, którego Sorman nie lubi, uważając go za podobny do ideologii komunistycznej. Zżyma się, że rządząca obecnie Chinami partia, którą arcypoważnie traktuje jako "komunistyczną", buduje swe wpływy, czerpiąc z chińskich, konfucjańskich tradycji. Niedemokratycznemu, hierarchicznemu konfucjanizmowi przeciwstawia wolny, buntowniczy, romantyczny taoizm. Współcześnie te elementy zdrowego buntu znajduje w ruchu, zwanym też sektą Falun Gong. Podobnie jak wielu jego obrońców akcentuje antyreżimowość ruchu. Nie wspomina, iż jest on antykapitalistyczny i antyliberalny. Rządząca w Chinach partia nie zwalcza Falun Gong za ćwiczenia duchowe i gimnastyczne, lecz za kwestionowanie wolnego rynku, komercji, konieczności masowej produkcji, bogacenia się. Czyżby francuski pisarz przystąpił do tego najbardziej rozreklamowanego medialnie na Zachodzie ruchu?
    Chiny są złe, bo traktują wieś jak kolonię wewnętrzną. Bo wzrost gospodarczy oparty jest na taniej sile roboczej, stale płynącej z przeludnionych, nadal niezwykle biednych regionów. Czemu władza zamiast wypasionych, kosztownych autostrad nie buduje wiejskich szkół, ośrodków zdrowia, domów kultury, grzmi francuski liberał, który w Chinach zmienił się w radykalnego komunistę. Oczywiście, że zasobna w nadwyżki budżetowe władza mogłaby domy kultury i szpitale na prowincji budować, ale bez komunikacji i motywacyjnych pensji nie zaludni ich fachowym personelem. Pozostaje pytanie, co jest lepsze - praca w mieście i oszczędności kosztem wyrzeczeń czy biedowanie na wsi, bez perspektyw, bo ziemi uprawnej nie rozciągnie się?
    Guy Sorman postanowił obrzydzić Francuzom Chiny i jako zachodni liberał skrytykował je z lewicowych pozycji. We Francji pewnie znalazł poklask. W Polsce poza medialnymi obrzydzaczami Chin - uważanych nadal przez niedouczonych publicystów za "komunistyczne", czyli złe - ten antychiński pamflet pomnożył prochińskich zwolenników twardych gospodarczych reform i budowania potęgi gospodarczej wewnętrznymi źródłami akumulacji. Galijski kogut piejący po chińskim roku koguta jaja nie zniósł.
    Guy Sorman, "Rok koguta. O Chinach, rewolucji i demokracji", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2006

    2006-07-17

    http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=artykul...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Amerykańska tarcza antychińska w Polsce?
    5.03.2007, 12:45

    Czy Polsce potrzebna jest amerykańska tarcza antyrakietowa.

    Amerykanie tarczę antyrakietową zbudują tak czy inaczej, bo jest im ona naprawdę potrzebna. My musimy rozważyć wszystkie za i przeciw, zanim odpowiemy sobie na pytanie, czy brać udział w tym przedsięwzięciu - pisze Marcin Gadziński

    Prof. Roman Kuźniar w swoim artykule o tym, czy Polsce jest potrzebna amerykańska tarcza antyrakietowa ("Gazeta" z 6 grudnia), wezwał do debaty o tarczy, by dyskusji o ewentualnym zbudowaniu w Polsce amerykańskiej bazy pocisków antyrakietowych nie zostawiać tylko "kapłanom wiedzy tajemnej", wąskiemu gronu wtajemniczonych "urzędników, ekspertów i generałów".

    Dyskusja jest niezbędna i zapowiada się pasjonująco. Dobrze byłoby, gdyby w tej sprawie "kapłani wiedzy tajemnej", w tym premier, prezydent, minister obrony narodowej, także się wypowiedzieli, i to nie za pomocą kilku zdawkowych zdań. Tak samo zresztą chętnie wysłuchałbym głosu i argumentów poprzednich dwóch premierów, ministra obrony narodowej i odchodzącego prezydenta, którzy sprawę rozpoczęli i przez dwa-trzy lata o niej z Amerykanami dyskutowali.

    By podjąć decyzję, czy Polska powinna w programie tarczy antyrakietowej uczestniczyć, trzeba rozważyć wszelkie za i przeciw. Wszystkie zyski z tego przedsięwzięcia - i to w szerszym kontekście, a nie mierzone jedynie tym, czy Amerykanie dadzą nam kolejne 30 mln dol. na armię - oraz oczywiście całe ryzyko wynikające z budowy w Polsce elementów tarczy.

    Czy Ameryka potrzebuje tarczy

    Jednak do niczego nie prowadzi dyskusja, w której zanegujemy samą ideę tarczy i powiemy, że nie bierzemy w udziału w tym przedsięwzięciu, bo naszym zdaniem nie jest ono potrzebne ani Polsce, ani USA. A taką właśnie tezę stawia prof. Kuźniar. Zredukował on tarczę do "anachronicznego politycznie i destabilizującego strategicznie podejścia do zapewnienia bezpieczeństwa międzynarodowego". Jego zdaniem idea tarczy zupełnie nie odpowiada naturze współczesnych zagrożeń (np. 11 września czy ataki w Madrycie), a jej budowa wywoła nowy wyścig zbrojeń, szczególnie z Chinami.

    Pomińmy już to, że Chiny dawno rozpoczęły nowy wyścig zbrojeń (mają najszybciej rosnący budżet wojskowy na świecie). Skupmy się na współczesnych zagrożeniach. "Stale rozwijane systemy zapobiegania rozprzestrzeniania broni masowego rażenia, przede wszystkim nuklearnej, i środków jej przenoszenia wykluczają możliwość wejścia w jej posiadanie przez podmioty pozarządowe lub państwa budzące niepokój" - pisze Kuźniar. Czyli tarcza jest niepotrzebna, bo nie ma możliwości, by terroryści lub jakieś "niebezpieczne" państwo zdobyli bombę atomową i rakietę do jej przenoszenia.

    Tylko w takim razie co znajduje się pod kilkudziesięciometrowymi warstwami betonu w górach Korei Płn., jeśli nie głowice nuklearne i rakiety dalekiego zasięgu do ich przenoszenia? Dlaczego agencje wywiadowcze Zachodu śledzą z takim niepokojem informacje o kryzysie finansowym reżimu w Phenianie i martwią się, co zrobią komunistyczni generałowie, gdy nagle z walizkami pieniędzy zjawią się u nich posłańcy od Osamy? Po co analitycy i szpiedzy poszukują śladów ładunków i rakiet wyciekających ze źle zabezpieczonych baz poradzieckich?

    Czym handlowała - dla zwykłego idącego w dziesiątki milionów dolarów zysku - słynna siatka Abdula Khana, ojca pakistańskiej bomby atomowej? A handlowała z takimi głosicielami pokoju jak Korea Płn., Iran czy Libia.

    Nad czym negocjują w pocie czoła i z rosnącą paniką w oczach dyplomaci Francji, Wlk. Brytanii i Niemiec próbujący powstrzymać program nuklearny rozwijany przez twardogłowych ajatollahów w Iranie?

    Dlaczego we wszelkich dokumentach dotyczących bezpieczeństwa narodowego USA, podobnie jak w dziesiątkach książek i setkach artykułów na ten temat, właśnie atak rakietowy przez jedno z "państw upadłych" jest uznawany - obok eksplozji tzw. brudnej bomby - za największe zagrożenie dla Ameryki?

    I po co eksperci od strategii zachodzą w głowę, które kraje za 10, 15, 20 lat mogą trafić na listę "państw upadłych" zdolnych do produkcji (albo zakupu) technologii nuklearnych i rakietowych?

    W rzeczywistości Amerykanie boją się ataku rakietowego i zdają sobie sprawę, że w ciągu 10-15 lat bać się będzie trzeba jeszcze bardziej. Dla nich budowa tarczy antyrakietowej jest oczywistością. Jasne, że są głosy sprzeciwu - jak to w polityce - jednak nikt z głównego nurtu amerykańskiej polityki nie kwestionuje zagrożenia per se. Co najwyżej - konkretne pomysły technologiczne i sposób wydawania pieniędzy.

    Łączenie tego z ideologią administracji Busha, choć rzeczywiście pasuje do arogancji tej ekipy w stylu prowadzenia polityki zagranicznej i obronnej, też do niczego nie prowadzi. Demokratka Hillary Clinton, główny kandydat na prezydenta w 2008 r., w głosowaniach w Senacie za każdym razem opowiada się za zwiększeniem, a nie zmniejszeniem środków na budowę tarczy. I ostrzega przed zagrożeniem ze strony koreańskich rakiet.

    Ideę obrony antyrakietowej popiera dziś 70-80 proc. Amerykanów. Żaden prezydent w dzisiejszej, wyczulonej na sprawy bezpieczeństwa Ameryce tego nie zlekceważy.

    Czy mamy się czego bać?

    Amerykanie tarczę zbudują tak czy inaczej. Co więcej, jest im ona potrzebna. Pytanie, czy zrobią to z udziałem Polski, czy nie.

    Europa, w tym Polska, nie drży dziś przed rakietami, które mogą nadlecieć z Korei Płn. Jednak Iran jest trochę bliżej i też już ma rakiety mogące razić znaczną część Europy, z Polską włącznie. Negocjacje europejskiej "Trójki" z Iranem właściwie do niczego nie prowadzą, szanse na sankcje międzynarodowe wobec Teheranu są nikłe, a jeśli nawet by do nich doszło, to nie zmuszą one ajatollahów w Teheranie do porzucenia marzeń o bombie. A chodzi o reżim, który nigdy nie ukrywał, że wspiera wiele organizacji terrorystycznych i nienawidzi Zachodu.

    Nad swoimi rakietami - i być może bombą - pracuje też Syria, kolejny kraj znany ze wspierania islamskich terrorystów, który w przyszłości może stać się zagrożeniem.

    Oczywiście, ataki rakietowe na cele w Europie czy Ameryce byłyby "nieracjonalne" ze strony tych państw, bo Amerykanie odpowiedzieliby zabójczym odwetem. Wydawałoby się więc, że nie ma się czego bać.

    Ale przecież to właśnie nowy typ szokujących i "nieracjonalnych" ataków, np. samolotami w World Trade Center, powinien nas nauczyć, że matryce strategiczne, według których mierzyliśmy ryzyko zagrożenia przez kilkadziesiąt lat zimnej wojny, trzeba dziś wyrzucić na śmietnik. Budując tarczę antyrakietową, twierdzi Kuźniar, administracja Busha sięga do anachronicznych pomysłów z czasów zimnej wojny. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Właśnie zasady z tamtego okresu - "nuklearne odstraszanie" - na które się powołuje, nie mają dziś zastosowania. Islamscy ekstremiści to nie racjonalna Rosja czy Chiny.


    Dlatego Amerykanom do poczucia bezpieczeństwa nie wystarczą dziś tysiące głowic nuklearnych. Potrzebują jeszcze tarczy, która osłoni świat przed jedną, dwoma, trzema rakietami wystrzelonymi przez terrorystów lub szaleńców u władzy - w Phenianie, Teheranie czy gdzie indziej.

    Pytania dla Polski

    Sami musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile czujemy się zagrożeni. Jak możemy być zagrożeni za lat 10 czy 20? Czy chcemy pomóc w ochronie globu, bo przecież część tarczy zbudowana w Polsce nie chroniłaby tylko naszego kraju, ale także całą Europę i wschodnie wybrzeże USA? Czy zajęcie pozycji najbliższego sojusznika USA - i siłą rzeczy umocnienie wizerunku "konia trojańskiego" - nam się opłaca, czy nie?

    Czy budując bazę, warto zaogniać stosunki z Rosją?

    Czy opłaca się to nam z perspektywy bieżących gier politycznych - i z Rosją i krajami "starej" Unii? A z perspektywy wielu lat?

    Na te pytania muszą odpowiedzieć polskie władze w otwartej debacie. Zwykłe przekreślanie idei tarczy jako "niepotrzebnej nawet Amerykanom" albo oczekiwanie na amerykański "ochłap" - parę milionów dolarów na nowoczesne zabawki dla armii - do podjęcia w pełni dojrzałej decyzji nas w żaden sposób nie zbliży.

    To trzeci głos w naszej debacie o tarczy - 8 grudnia z Romanem Kuźniarem polemizował Zbigniew Lewicki

    Marcin Gadziński, Waszyngton2005-12-08, ostatnia aktualizacja 2005-12-08 16:33
    http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34181,3055645.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Pod bokiem NATO wyrasta potężny sojusz.
    5.03.2007, 12:27

    Smok i niedźwiedź dwa bratanki
    Napisał: Jakub Kumoch

    Rosyjskie elity coraz częściej podkreślają, że ich kraj jest częścią nie tylko Europy, lecz również Azji

    Moskwa i Pekin jeszcze nigdy nie były tak blisko. Pod bokiem NATO wyrasta potężny sojusz, który już wkrótce może okazać się głównym zmartwieniem Zachodu.

    Wang Xiaodong codziennie o świcie wyrusza ze swoim przenośnym warsztatem na ulice Władywostoku. Przez cały dzień naprawia dziurawe zelówki, przyszywa odklejające się podeszwy i sprzedaje sznurowadła. – Można zarobić jakieś 30 dolarów dziennie, a w dobrym miejscu to nawet 100 – cieszy się Wang w rozmowie z dziennikarzem chińskiej gazety.
    Po drugiej strony rosyjsko-chińskiej granicy także wre imigranckie życie. Na ulicy Yabao w Pekinie szyldy są po rosyjsku. W sercu „małej” Moskwy zaopatrują się rosyjscy kupcy, którzy zalewają chińskimi towarami rosyjskie bazary od Władywostoku po Kaliningrad. A bogaci Rosjanie zalewają sobą chiński Hajnan, gdzie obsługa knajp i hoteli mówi już po rosyjsku. Po rosyjskiej stronie znów wierna kopia sytuacji: we władywostockich szkołach zapotrzebowanie na naukę chińskiego przekracza popyt na angielski, a na rynkach roi się od chińskich produktów.

    Urażona duma wschodu

    Od czasów bitwy na rzece Ussuri i od rządów Mao, który czuł do Rosjan uraz, zmieniło się wszystko. – Stosunki chińsko-rosyjskie osiągnęły bezprecedensowy poziom – powiedział w ubiegłym tygodniu chiński przywódca Hu Jintao; dwa miesiące wcześniej Władimir Putin paradował w chińskim stroju, zwiedzając klasztor Szaolin, a Gazprom i chiński CNPC porozumiały się, że pierwszy z gazociągów łączących Rosję i Chiny ruszy w 2011 roku. W tym samym czasie jeden z sondaży w Rosji wykazał, że większość Rosjan uważa Chiny za głównego sojusznika ich kraju. To nie są tylko dyżurne slogany. Dwa lata temu oba kraje ostatecznie uregulowały niespokojną granicę, mówią jednym głosem w ONZ, Rosja zaspokaja chińskie zapotrzebowanie na broń i chce być głównym dostawcą surowców dla najprężniej rosnącej gospodarki świata. Oba kraje łączy jednak coś więcej niż ekonomia – Rosja i Chiny coraz głośniej dają znać Zachodowi, że zamierzają postawić tamę jego demokratyzacyjnej ofensywie.
    Powód powstania sojuszu: wspólne ambicje i wspólne interesy. Chiny Hu Jintao i Rosja Władimira Putina wyznają podobny model państwa – połączenie autorytarnej władzy i względnego sukcesu gospodarczego. Retoryka Zachodu i entuzjazm, z którym wita kolejne kolorowe rewolucje, to zagrożenie dla elit władzy w Moskwie i Pekinie. Nic więc dziwnego, że oba kraje budują sojusz, korzystając przy tym z poparcia nie mniej zaniepokojonych autokratów z Azji.
    Po części jest to sojusz urażonych uczuć. Putina zawsze bolało, że jego przyjazne stosunki z George’em W. Bushem nie przeszkadzały Departamentowi Stanu obalać jego sojuszników. Podobnie „oszukani” czuli się niejednokrotnie Chińczycy – chwaleni przez amerykański biznes, a jednocześnie „bezceremonialnie” atakowani przez władze. W kwietniu Hu Jintao został poniżony podczas wizyty w USA, gdy amerykańscy gospodarze „niechcący” pomylili hymn chiński z tajwańskim, a związana z sektą Falun Gong chińska dziennikarka skrzyczała go podczas powitania w Białym Domu. W maju oberwało się Rosjanom, których wiceprezydent USA Dick Cheney oskarżył o wykorzystywanie ropy i gazu jako „narzędzi zastraszania i szantażu”.
    Pentagon przyznał niedawno, że niemal całe nowe uzbrojenie armii chińskiej pochodzi z Rosji, prasa zachodnia pisze o rosyjsko-chińskiej „idylli”, a waszyngtońscy geopolitycy zaczęli zauważać zupełnie ignorowaną Szanghajską Organizację Współpracy, którą Pekin i Moskwa utworzyły w 2001 roku wraz z czterema krajami Azji Środkowej. Pięć lat temu była jedną z wielu inicjatyw na terenie eurazjatyckim. Dziś dyskutuje nawet o wspólnych manewrach i strukturach do walki z terroryzmem. – To zalążek przyszłego anty-NATO – mówią niektórzy amerykańscy eksperci.

    My wam ropę, wy nam ludzi

    Szewca Wanga nie obchodzi polityka, choć to ona otworzyła na oścież jedną z najdłuższych granic świata i dała mu pracę. Dobra dniówka obnośnego rzemieślnika we Władywostoku odpowiada miesięcznym zarobkom w Chinach. Wang pochodzi z Dongbei – zagłębia taniej siły roboczej dla rosyjskiego Dalekiego Wschodu, gdzie w wielu regionach Chińczycy stanowią już 10–20 procent ludności. W całej Rosji liczba Chińczyków może wynosić aż 3,5 miliona. Chińska imigracja – dla wielu Rosjan powód do popłochu – zaspokaja brak siły roboczej, który coraz bardziej doskwiera gospodarce wyludniającej się i starzejącej Rosji. Kreml rozważał nawet planowe osiedlanie Chińczyków i ich asymilację.
    Przyjaźń z Chinami pomaga też Rosji odzyskać dawną imperialną pozycję. 145-milionowa Federacja nie budzi w świecie należnego respektu, ale sprzymierzona z ponadmiliardową potęgą komunistycznych Chin zaczyna wyglądać groźniej. Z kolei Chiny potrzebują surowców i widzą w Rosji ich stałe i niekończące się źródło, więc ochoczo zgadzają się na tandem. Cały czas rywalizują z Japonią o to, dokąd popłynie rosyjskim rurociągiem ropa z Angarska – dlatego do czasu podpisania długoterminowych kontraktów Rosja ma Chiny w szachu. A współpracę z Pekinem wykorzystuje do szantażowania Zachodu.
    – Zbytnio nasyciliśmy Europę surowcem, a każdy podręcznik ekonomii mówi, że zbyt duże dostawy obniżają ceny – mówił w kwietniu „Niezawisimej Gaziecie” Siemion Wajnsztok, szef koncernu Transnieft, który kontroluje rosyjskie rurociągi. A żeby go lepiej zrozumiano, dodał: – Jak tylko skierujemy dostawy do Chin, Korei Południowej, Australii i Japonii, surowiec wymknie się natychmiast z rąk naszym europejskim kolegom.
    Również Gazprom zapowiadał, że jest w stanie częściowo zakręcić kurek Europie. Takie groźby aktywizują prorosyjskie lobby w Unii Europejskiej, silne zwłaszcza w Niemczech, gdzie przedstawiciele biznesu naciskali niedawno na Angelę Merkel, by powstrzymała się przed otwartym krytykowaniem Rosji i nie wywoływała kryzysów surowcowych. Wielu analityków jest jednak przeciwnych biciu na alarm. Według ocen Międzynarodowej Agencji Energii łączne zapotrzebowanie na gaz Chin i Indii nie osiągnie w 2030 roku nawet jednej szóstej potrzeb Europy Zachodniej.
    Zachód jest o wiele bardziej zaniepokojony współpracą polityczno-wojskową. Szanghajska Organizacja Współpracy (SCO) odbędzie 15 czerwca swój kolejny szczyt i spodziewany jest na nim nie kto inny, jak prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad. Iran chce być stałym członkiem organizacji – na razie wraz z Indiami, Pakistanem i Mongolią jest tylko obserwatorem. Gdyby nim został, anty-NATO nie będzie już tylko waszyngtońskim koszmarem. Stanie się faktem.
    – Moskwa próbuje pokazać, zwłaszcza Waszyngtonowi, że w obszarze eurazjatyckim jest wciąż ważnym graczem, Chiny natomiast mają coraz większe ambicje i też chcą, aby SCO stała się czymś większym i bardziej efektywnym – twierdzi w jednej z wypowiedzi naczelny rosyjskiej wersji „Foreign Affairs” Fiodor Łukjanow.

    Randka z ajatollahem

    Decydując się na sojusz z Chinami, Moskwa musi zdawać sobie jednak sprawę, że wkracza na wyjątkowo cienki lód. W maju Pentagon opublikował raport – 95 procent zakupionej w ostatnich 10 latach chińskiej broni pochodzi z Rosji. Chińczycy kupują myśliwce Su-27 i Su-30, rakiety ziemia–powietrze, samoloty transportowe Ił-76, okręty podwodne, rakiety do zwalczania okrętów i gotowe komponenty do innych typów uzbrojenia. Przeciwko komu mają zostać użyte? W Waszyngtonie odpowiedź jest jedna: przeciwko Tajwanowi.
    W ubiegłym roku Rosjanie i Chińczycy odbyli wspólne manewry, ćwicząc szturm zajętej przez terrorystów (sic!) wyspy. Parę trzeźwych umysłów w Moskwie zadało jednak bardzo proste pytanie: a co będzie, jeżeli dozbrojone przez Rosję Chiny obrócą kiedyś największą armię świata przeciwko swojemu dzisiejszemu partnerowi? Zgoda na sprzedaż nowoczesnej technologii mogła osłabić potencjał obronny Rosji, a odmowa mogła wypchnąć Rosję z chińskiego rynku zbrojeniowego. Lobby wojskowe zrobiło swoje. Rosja sprzedaje wszystko, co ma najlepsze, i modli się, by za kilkanaście lat Chiny wciąż były wiernym sojusznikiem.
    Gdyby sojusz przetrwał, Zachodowi grozi nowa zimna wojna. Amerykański analityk Robert Kagan prognozuje we włoskim dzienniku „La Repubblica”, że chińsko-rosyjski sojusz zastąpi dawny blok wschodni i Al-Kaidę w roli głównego wroga Zachodu. „Jeżeli Chiny i Rosja przekształcą się w szańce absolutyzmu, a przy tym będą przeżywać rozkwit gospodarczy, to trudno oczekiwać, że zaakceptują zachodnią doktrynę i że skończą z autorytarnymi rządami. Wprost przeciwnie, zrobią to, co zawsze robią reżimy absolutystyczne: będą walczyć z ekspansją liberalizmu” – pisze Kagan.
    Zaczątki tego mamy już dziś. Czym bowiem można tłumaczyć nieskrywane sympatie Rosji i Chin dla krajów autorytarnych – Białorusi, Sudanu, Iranu czy Zimbabwe? Autorytarne reżimy mają jednak równie silną tendencję do wywoływania między sobą konfliktów. Czy Rosja i Chiny zachowają wspólny front? A może zwyciężą u nich sprzeczne interesy – na przykład kwestia, czyja powinna być daleka Syberia. Chińczyków będzie na niej coraz więcej. Wang Xiaodong i jemu podobni postrzegają Rosjan nie jako przyjaciół, tylko jako konkurencję. – Nie mają z nami szans. Jesteśmy po prostu lepsi i tańsi – mówi.


    Jakub Kumoch
    Konrad Godlewski

    23/24/2006

    http://przekroj.pl/index.php?option=com_content&task=v...

  • Marcin Nowak
  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Czy Unia Europejska powinna zawrzeć sojusz z Rosją?
    5.03.2007, 12:23

    Tak jak zapowiadały rozliczne komentarze, listopadowy szczyt Unia Europejska – Rosja w Helsinkach okazał się porażką. Okazał się jednak kamieniem milowym w relacjach obu stron o tyle, że zmusił partnerów do ponownego zdefiniowania wzajemnych stosunków. Stosunki te zaczęły się psuć pod koniec 2003 r., czyli w okresie, kiedy precyzowały się plany rozszerzenia Unii o dziesięć nowych państw. W tym samym czasie cała seria znanych już od 1999 r. problemów pozostawała bez żadnych propozycji rozwiązań. Starannie zredagowane teksty wspólnych komunikatów pozwoliły uczestnikom spotkania zachować twarz, tym niemniej stało się jasne, że choć obsesją Unii jest strach przed „podzieleniem jej przez Putina”, to przyczyna porażki porozumienia tkwi w jej własnym łonie.

    W ciągu zaledwie miesiąca prezydent Władimir Putin nawet nie musiał kiwnąć palcem, żeby Dwudziestka Piątka zdążyła ujawnić szereg rozbieżności w stanowiskach państw członkowskich aż dwukrotnie: 20 października 2006 r. w Lahti, podczas kolacji z przedstawicielami Moskwy, a następnie 24 listopada w Helsinkach, już podczas szczytu Unia Europejska-Rosja, kiedy to polskie weto zablokowało negocjacje w celu odnowienia Porozumienia o Partnerstwie i Współpracy (PCA), wygasającego w styczniu 2007 r.

    Porozumienie, podpisane już w 1994 r., z powodu wojny w Czeczenii weszło w życie dopiero w 1997 r. Jest to tekst o wielkich ambicjach: przewiduje się w nim stopniowe zbliżanie norm europejskich i rosyjskich w dziedzinie ekonomii, finansów i prawa, w efekcie prowadzące do utworzenia strefy wolnego handlu. Wprowadzanie postanowień PCA w życie uległo opóźnieniu ze względu na wiele czynników – sytuację ekonomiczną Rosji, ociężałość procedur, brak koordynacji między ekspertami a politykami, rosyjskie napięcia wewnętrzne (Czeczenia, korupcja, naruszanie praw obywatelskich, rola państwa w gospodarce). Przede wszystkim jednak rozbijało się to o ciągłą obustronną nieufność, utrzymującą się pomimo dobrych stosunków prezydenta Putina z przywódcami Francji i Niemiec.

    Oryginalny tekst porozumienia kilkakrotnie poprawiano. Największe zmiany wprowadzono w 1999 r., kiedy Unia w ramach Strategii wspólnotowej chciała rozszerzyć współpracę na kwestie polityki, konsolidacji demokracji, bezpieczeństwa nuklearnego i walki z przestępczością, co zresztą wywołało oziębienie się wzajemnych stosunków, które przeciągnęło się aż do wizyty Putina w Brukseli w październiku 2001 r.

    Szczyt w Sankt Petersburgu w maju 2003 r. odbył się za to pod znakiem euforii. Kraje Piętnastki uznały wówczas europejski wymiar Rosji oraz oficjalnie przyznały jej status gospodarki rynkowej, co stanowiło niezbędny etap na drodze Rosji do członkostwa w Światowej Organizacji Handlu (WTO). Poszerzono obszar współpracy o cztery „filary”: stosunki ekonomiczne, bezpieczeństwo i wymiar sprawiedliwości, kulturę i edukację oraz bezpieczeństwo zewnętrzne. Moskwa otrzymała też prawo głosu w sprawach europejskich dotyczących w istotny sposób jej interesów – w tym celu utworzono Stałą Radę Partnerstwa Unia Europejska – Rosja.

    Klimat zmienił się jednak pod koniec tego samego roku, gdy europejski komisarz do spraw zagranicznych Crist Patten w tekście do dyskusji wśród 25 obecnych i przyszłych członków Unii położył nacisk na różnice pomiędzy UE a Moskwą, szczególnie w dziedzinie praw człowieka. Patten zalecił wzmożenie stosunków z krajami Wspólnoty Państw Niepodległych (WPN) i uzależnił wejście Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO) od reformy sektora energetycznego. Oburzony Kreml zdecydował się użyć jedynego instrumentu nacisku, jakim dysponował, grożąc, że nie zaakceptuje rozszerzenia Porozumienia na nowych członków Unii.

    Raz jeszcze sytuacja została rozwiązana dosłownie w ostatniej chwili. 27 kwietnia 2004 r. w Luksemburgu Stała Rada Partnerstwa przyjęła dwa dokumenty: protokół rozszerzający postanowienia PCA na dziesięciu nowych członków oraz zobowiązanie Unii Europejskiej do wznowienia negocjacji handlowych, większego zainteresowania się losem rosyjskojęzycznych mniejszości w Krajach Bałtyckich [1], liberalizacji rozwiązań wizowych i uproszczenia tranzytu w kierunku rosyjskiej enklawy Okręgu Kaliningradzkiego. Jednak już dziesięć dni później, zaraz po rozszerzeniu do dwudziestu pięciu państw, Unia przyjęła tzw. politykę „nowego sąsiedztwa”, którą Rosjanie zinterpretowali jako nieprzyjazną ingerencję w ich bezpośrednie otoczenie. Napięcia utrzymywały się także pomimo gestu Putina, który 5 listopada 2004 r. ratyfikował Protokół z Kioto.

    Nieporozumienie to sięga skądinąd czasów końca zimnej wojny i rozpadu Związku Radzieckiego. Rosjanie uznali wówczas, że uwolnili się od ciemiężącego ich systemu samodzielnie, a jednocześnie starali się zaprowadzić „gospodarkę rynkową i demokrację” bez stawiania sobie zbędnych pytań, gdyż taka kolej rzeczy po prostu wydawała się im naturalna – przede wszystkim jako antyteza systemu totalitarnego odrzuconego w 1991 r. Rosjanie wcale nie uznali się za przegranych. Wysoki poziom wykształcenia i narodowy instynkt przeżycia pozwoliły wyzwolić niespodziewaną energię. Celem nie było przyjęcie modelu zachodniego lecz jego dostosowanie. Model ten zresztą szybko został zakwestionowany, także przez jego początkowych zwolenników.

    Przeszkodą we współpracy okazał się również wysoki wskaźnik rotacji europejskich urzędników zajmujących się sprawami rosyjskimi i euroazjatyckimi, a także brak specjalistów rosyjskich w instytucjach europejskich. Moskwa wciąż jeszcze nie ma europejskiego odpowiednika Instytutu Rosyjskiego w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych i nie dysponuje zbyt wieloma specjalistami w problematyce starego kontynentu, w przeciwieństwie do, na przykład, Azji i Bliskiego Wschodu. W Brukseli za wiarygodnych rozmówców po stronie rosyjskiej uznaje się jedynie opozycjonistów, co utwierdza postrzeganie rzeczywistości w kategoriach bilateralnych z uszczerbkiem dla perspektywy multilateralnej.

    Z drugiej strony nowi członkowie Unii zapełnili rozmaite komitety zajmujące się byłym ZSRR, próbując przekonać „Starą Europę” o jej naiwności, ciągle wskazując na własną historię. Uznali się też za znawców krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), takich jak Ukraina czy Gruzja. W obliczu tej „nowej Europy”, chcącej prowadzić politykę Unii w ciągłym odniesieniu do przeszłości, „Stara Europa” wygląda na niepewną siebie.

    Przybycie nowych członków wzmocniło również więzi transatlantyckie: dla Polski i Krajów Bałtyckich jedynie Stany Zjednoczone są w stanie przeciwstawić się „zagrożeniu” ze Wschodu. Tymczasem w okresie kryzysu irackiego 2003 r. doszło do zbliżenia niektórych krajów, takich jak Francja, Niemcy i Belgia, z Moskwą. Kraje te odrzucają ideę „szoku cywilizacyjnego”. W rezultacie poszukiwanie wspólnej polityki zagranicznej i konsensusu hamuje rozwój stosunków z Rosją.

    Jednak jeśli Europa chce odgrywać w świecie jutra, zdominowanym przez Chiny i Stany Zjednoczone [2], rolę do jakiej pretenduje, pewna forma współpracy z blokiem Rosja – WNP jest niezbędna. Zapomina się, że w kwestiach energetycznych Unia i Stany Zjednoczone, owszem, polegają na tych samych, raczej dalekich od demokracji krajach Kaukazu i Azji Centralnej – lecz jako rywale. Nie sposób zliczyć różnego rodzaju konferencji, seminariów i innych okrągłych stołów w Brukseli, podczas których amerykańscy oratorzy opiewają znaczenie „transatlantyckich więzi” dla energetycznego bezpieczeństwa Europy. W kontekście tej ofensywy Rosjanie okazują się ich wymarzonym wrogiem – łączą w sobie arogancję ze sporą dawką chaotyczności i fascynacją spiskowymi teoriami, a przy tym nie najlepiej radzą sobie z oficjalnym dyskursem.

    Współpraca w dziedzinie energetyki ogniskuje wszystkie niejasności w relacji między Moskwą a Brukselą. Dla Unii bezpieczeństwo energetyczne oznacza gwarancję zaopatrzenia – dlatego Unia domaga się otwarcia rosyjskiego rynku dla europejskich inwestorów oraz zapewnienia maksymalnej produkcji i niskich cen. Dla Rosji z kolei bezpieczeństwo energetyczne oznacza gwarancję eksportu po dobrych cenach. Moskwa nie wyklucza zagranicznych inwestycji ale uznaje, że sektor jest zbyt ważny, by mógł podlegać jedynie prawom rynku. Rosja chce chronić swoje zasoby i uczestniczyć w całym łańcuchu, także na poziomie dystrybucji w Europie, czyli tam, gdzie można osiągnąć największe zyski.

    Bardzo szybko kwestia ta nabrała wymiarów politycznych, a nawet militarnych. Idea, że jakiś kraj może rozciągnąć kontrolę państwową na obszar energetyki, jest tym gorzej widziana, że może okazać się zaraźliwa. Kazachstan i Azerbejdżan już zaczynają mówić o konieczności renegocjacji kontraktów podpisanych w okresie, kiedy to nieobecność państwa jako takiego i brak doświadczenia lokalnych aktorów pozwoliły zagranicznym inwestorom, tak samo jak w Rosji, zagarnąć zbyt dużo.

    Przede wszystkim Europejczycy uświadomili sobie swoją energetyczną słabość przy okazji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, który w ich oczach wyglądał jak ukaranie kraju prozachodniego [3]. Podjęto więc decyzję o zwiększeniu pomocy dla nowych sąsiadów narażonych na presję ze strony Moskwy. Pod koniec listopada 2006 r. komisarz do spraw zagranicznych, pani Benita Ferrero-Waldner, ogłosiła utworzenie specjalnego funduszu na sumę 1 miliarda euro, przeznaczonego na promocję reform demokratycznych i rozwój infrastruktury energetycznej w graniczących z Unią krajach „koła przyjaciół”, z WNP włącznie.

    W 1999 r. rozpoczął się proces militaryzacji Morza Kaspijskiego, najpierw w celu ochrony szybów naftowych Azerbejdżanu. Później konieczna była obrona rurociągów kaukaskich w ramach walki z terroryzmem. Trzeba w końcu jakoś włączyć NATO, które wciąż poszukuje nowych misji. Podczas konferencji zorganizowanej przez German Marshall Fund przy okazji szczytu NATO w Rydze w listopadzie 2006 r. amerykański senator Richard Lugar wezwał NATO do rozszerzenia artykułu 5 również na kwestie bezpieczeństwa energetycznego [4]. Według niego Rosja stanowi ogromny problem, ponieważ może sparaliżować ekonomię „bez jednego wystrzału” [5]. 14 grudnia Financial Times opublikował tajny raport ekonomiczny sporządzony przez ekspertów NATO zalecający czujność w obliczu domniemanych zamiarów Moskwy, aby stworzyć organizację analogiczną do OPEC, ale skupiającą państwa-producentów gazu.

    Zamiast ponownego przyjrzenia się wyborom dokonanym w latach 90-tych, Europejczycy wydają się opowiadać raczej za kultywowaniem mitów. Na przykład, do dobrego tonu należy uważanie rządów Putina za coś w rodzaju wtrącenia w nawiasie – wystarczy poczekać na jego sukcesora, aby rozwinąć partnerstwo. Wszystko jednak wskazuje na to, że o ile metody mogą się zmienić, o tyle ogólna orientacja pozostanie taka sama. Rosjanie coraz bardziej odnoszą wrażenie, że rozwój sytuacji na świecie przebiega z korzyścią dla nich, zwłaszcza w związku z wyłanianiem się potęg Chin i Indii.

    Kolejny mit dotyczy byłych republik ZSRR – wydaje się, że wystarczy oderwać je od orbity Moskwy, a demokracja i wolny rynek rozkwitną same z siebie. Prawda jest jednak taka, że wszystkie dodatkowe fundusze nic nie wskórają w obliczu zbiurokratyzowanych procedur europejskich i obwarowaniem pomocy warunkami, takimi jak postęp w reformach politycznych i ekonomicznych, co pozostawia Rosji wolne pole do popisu. Ma ona bowiem tę przewagę, że jest partnerem znanym i jednocześnie niezbędnym, podczas gdy Europejczycy nie godzą się na miliony robotników-imigrantów z dawnych republik i nie kupują ich produktów. Rosja poza tym nie zmusza ich do wyboru między Moskwą a Zachodem.

    W Brukseli kładzie się nacisk na fakt, że Moskwa tak samo potrzebuje europejskich kapitałów jak Unia jej gazu. Tymczasem oznacza to zapominanie o tym, że Rosja wcale nie zamierza zostawić sektora energetycznego na pastwę praw rynkowych, i że istnieje ogromna różnica pomiędzy państwami-konsumentami a państwami-producentami, o które zabiega wielu, m.in. taka potęga jak Chiny. Wiele krajów gotowych jest zapłacić wysoką cenę za gwarancję swojej energetycznej przyszłości. Zachodni ekonomiści już teraz uważają, że Rosja zaczęła dysponować środkami, pozwalającymi jej na korzystanie z firm zachodnich w charakterze podwykonawców [6].

    Unia, oczywiście, posiada instrumenty mogące osłabić Rosję, ale tu rodzi się ważne pytanie – czy w świecie jutra, zdominowanym przez potęgę amerykańską i umacniającą się potęgę Chin, partnerstwo z Rosją nie jest jedną z kart, którą Unia mogłaby rozegrać?

    Stefan Durand
    (tłum. Halina Lisowska-Chehab)

    [1] Jednocześnie jednak Unia zgodziła się, by 650 tys. ,,nie-obywateli’’ nie mogło wypowiedzieć się podczas referendum o przyjęciu ich krajów do Unii.

    [2] Roger Cohen, „The new world – China v/s America”, Herald Tribune, 22 listopada 2006.

    [3] Zob. „La ‘revolution orange’ perd ses couleurs” , Le Monde diplomatique, wrzesień 2006.

    [4] Zgodnie z artykułem 5 atak na jednego członka NATO stanowi atak na całą tę organizację.

    [5] Eurasia Daily Monitor, 1 grudnia 2006.

    [6] Marshall I. Goldman, „Behold the new energy superpower”, Herald Tribune, 12 października 2006.
    Stefan Durand (tłum. Halina Lisowska-Chehab)
    2007-01-17

    http://zaprasza.net/a_y.php?mid=15373&

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Przeciwwaga USA – Rosja, Chiny i Indie
    5.03.2007, 12:21

    Geopolitycy obserwują poczynania amerykańskiego kolosa i dochodzą do przekonania, że rozpętanie przez USA wyścigu zbrojeń nuklearnych, zwłaszcza za pomocą jednostronnego wypowiedzenia traktatu rozbrojeniowego Start II, powoduje tworzenie się przeciw-wagi w Eurazji. Według dyplomatów w Azji, największym zdarzeniem na początku 21go wieku, jest stworzenie bliskiego sojuszu między dotychczasowymi wrogami geopolitycznymi Rosją i Chinami.
    Mimo demograficznej słabości, Rosja podobnie jak Chiny i Indie przeżywa okres największego rozwoju i wzrostu gospodarczego, w swojej historii. W miarę wzrostu potęgi tych trzech państw, coraz głośniej protestują one, przeciwko dyktatowi USA, na arenie międzynarodowej. Tytuł dyskusji na ten temat opublikowanej 23go lutego 2007, zawiera pytanie czy tworzy się koalicja Rosji, Chin i Indii, jako przeciw-waga dominacji USA, w stosunkach międzynarodowych. Tymczasem USA są kolosem, który traci siły i wpływy.

    W ubiegłym tygodniu, w New Delhi, odbyło się spotkanie u szczytu przedstawicieli Indii, Chin i Rosji, dla skoordynowania wspólnych wysiłków, w celu utrzymania pokoju światowego, oraz omówienia problemu dostaw paliwa i współpracy gospodarczej, między tymi trzema państwami, których ludność stanowi około 40% 6,5 miliarda ludzi na świecie. Spotkanie to było dalszym ciągiem współpracy rozpoczętej w czerwcu 2005 roku, w Rosji we Władywostoku.

    Na spotkaniu w New Delhi byli obecni: minister spraw zagranicznych Indii Pranab Mukherjee, minister spraw zagranicznych Rosji, Sergej Ławrow i minister spraw zagranicznych Chin Li Xhaoxing.

    Minister Mukherjee powiedział: „Indie, Rosja i Chiny, jako państwa, których znaczenie na arenie międzynarodowej szybko rośnie, są w stanie poważnie przyczyniać się do pokoju światowego, jak również do bezpieczeństwa i stabilizacji świata.” Sergej Ławrow stwierdził, że „współpraca raczej niż konfrontacje powinna dominować podejście do spraw regionalnych i globalnych.”

    Chiński minister Li Xhaoxung stwierdził: „Omówiliśmy współpracę w energetyce. Nasze trzy gospodarki rosną bardzo szybko i nasz potencjał trzech-stronnej kooperacji w handlu i w energetyce jest ogromny na światową skalę.” Potwierdził, on że programy nuklearne Iranu i Korei Północnej, rekonstrukcja Afganistanu, oraz wojna i pacyfikacja Iraku przez Amerykanów, również były omawiane.

    Przedstawiciele trzech państw, Chin, Rosji i Indii, podpisali wspólny komunikat przy zakończeniu ich spotkania u szczytu: „Ich trzy-stronna współpraca nie była skierowana przeciwko interesom jakiegokolwiek państwa i przeciwnie miała na celu popieranie międzynarodowego pokoju i zrozumienia.” Wszyscy uczestnicy zastrzegli się że ich spotkanie u szczytu nie stanowi formowania się nowej koalicji, mającej na celu stworzenie przeciw-wagi, przeciwko zagrożeniom pokoju, spowodowanym przez politykę zagraniczną USA. Natomiast jest rzeczą oczywistą, że tworzenie przeciwwagi przeciwko USA jest prawdziwym celem tych trzech państw.

    Natomiast pismo „Daily Telegraph” opublikowało artykuł Con’a Coughlin’a z Tel Awiwu, 24 lutego 2007, pod tytułem „Izrael przygotowuje atak lotniczy na Iran,” w którym to artykule, opisane są starania Izraela uzyskania od USA pozwolenia na przelot lotnictwa izraelskiego nad Irakiem, w celu dokonania nalotu na instalacje nuklearne w Iranie.

    Izrael chce dokonać „chirurgicznego” („surgical”) ataku z powietrza przeciwko Iranowi. Samoloty izraelskie mają lecieć przez Irak i w tym celu przywództwo lotnictwa Izraela potrzebuje przyzwolenia i koordynacji z Pentagonem. Rzecznik dowództwa sił Izraela powiedział, że pertraktacje między Izraelem i USA w tej sprawie są w toku i omawia się „korytarz powietrzny” dla samolotów Izraela, w chwili kiedy rząd izraelski zdecyduje się na jednostronny atak, mający na celu nie dopuszczenie do budowania broni nuklearnych przez Teheran. W tym celu potrzebna jest koordynacja Izraela z USA i przegotowanie jasno wyznaczonego korytarza powietrznego dla samolotów izraelskich przez przestrzeń powietrzną okupowanego przez USA Iraku.

    Radio Publiczne w USA podało 24go lutego, 2007, odpowiedzi przedstawiciela wywiadu USA, który stwierdził, że w przeciągu najbliższych lat Iran nie jest w stanie wyprodukować broni nuklearnej. Wypowiedź ta zaprzecza komunikatom Mossad’u z początku 2007 roku, w których to komunikatach, Mossad twierdził że: „Iran przy obecnym postępie we wzbogacaniu uranu, może mieć dosyć materiałów, żeby zbudować pierwszą swoją bombę nuklearną znacznie wcześniej, a mianowicie w, 2009 roku.

    Już od wielu miesięcy jest mianowany przez premiera Olmerta dowódca frontu przeciwko Iranowi, dowódca izraelskiego lotnictwa generał Eliezer Shkedi. Izrael zabiega o wstrzymanie przez państwa europejskie, 25 miliardów kredytu handlowego, używanego przez państwa europejskie, w celu importowania paliwa z Iranu. Faktem jest że paliwo z Iranu może być eksportowane do państw azjatyckich raczej niż do Europy.
    Dyplomaci brytyjscy jednak zapewniają Izrael że „zwiększanie nacisku na Iran daje skutki.”

    Natomiast anty-wojenne artykuły w USA noszą takie tytuły jak „Obawa przed głupimi posunięciami,” „Chenney grozi Iranowi,” „Iran podtrzymuje swój program nuklearny,” oraz „Amerykanie nie są świadomi strat ludności Iraku” (MSNBC, Associated Press, 24go lutego 2007.)

    Amerykanie wiedzą, że w Iraku poległo ponad 3,100 Amerykanów, natomiast John Hopkins University od dawna ustaliło, że zabito ponad 600,000 Irakijczyków pod amerykańską okupacją. Natomiast oceny Pentagonu wahają się około 54,000 zabitych cywilów w Iraku, a ogół społeczeństwa amerykańskiego wierzy Bush’owi, który wymienił cyfrę 30,000.

    W obliczu sfabrykowanych oskarżeń przeciwko Saddam’owi Hussein’owi, widać że mechanizm wywołania konfliktu przeciwko Iranowi jest ten sam. Ciężkie straty mieszkańców państw azjatyckich nie mają znaczenia dla USA ,tak w Wietnamie i w Korei jak i w Iraku i w Iranie. Sam fakt, że obecnie w sumie jest około ćwierć miliona cywilów i wojskowych w służbie amerykańskiej w Iraku oznacza, że ludzie ci prawdopodobnie poniosą ciężkie konsekwencje ze strony szyitów w Iraku, na wypadek ataku na szyicki Iran. Jednocześnie wzmoże się samozachowawcza współpraca między Chinami, Indiami i Rosją, w celu stworzenia przeciw-wagi przeciwko awanturniczemu kolosowi amerykańskiemu.

    I.C.P. 25-02-2007 10:18

    http://pogonowski.com

    http://poland.indymedia.org/pl/2007/02/26519.shtml

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Rosja i Chiny przeciw NATO?
    5.03.2007, 12:19

    W miarę ochładzania się stosunków z USA i NATO rosyjskie dowództwo wojskowe podejmuje próby związane z utworzeniem własnego bieguna siły, przede wszystkim w Azji - twierdzi rosyjska "Niezawisimaja Gazieta". Starania Rosji są ukierunkowane na stworzenie sojuszu wojskowego z Chinami. Zdaniem gazety, potencjalnym przeciwnikiem tego sojuszu byłyby Stany Zjednoczone i NATO. Miałyby o tym świadczyć planowane w bieżącym roku ćwiczenia zakładające także możliwość konfliktu nuklearnego.

    "Niezawisimaja Gazieta" zwraca uwagę, że dowódca rosyjskiego sztabu generalnego Jurij Bałujewskij w niedzielę uda się z wizytą roboczą do Chin, a równo miesiąc po nim ma tam pojechać nowy minister obrony Anatolij Sierdiukow. Nieprzypadkowo na cel pierwszej zagranicznej wizyty nowego szefa rosyjskiego ministerstwa obrony został wybrany kraj, który jest głównym partnerem wojskowym Rosji poza przestrzenią posowiecką. Planowane jest spotkanie przedstawicieli władz rosyjskich z wiceprzewodniczącym centralnej rady wojskowej ChRL, chińskim ministrem obrony i szefem sztabu generalnego. Głównym tematem rozmów będą międzynarodowe manewry wojskowe "Misja Pokojowa 2007", które odbędą się w połowie lipca w obwodzie czelabińskim na poligonie czebarkulskim. O ich wadze ma świadczyć m.in. obecność na nich prezydenta Rosji Władimira Putina oraz prezydenta Chin Hu Jintao.
    W manewrach w Czebarkule mają uczestniczyć lotnictwo, oddziały desantowe, czołgi i artyleria. Jednak czymś nowym jest możliwość użycia przez hipotetycznego przeciwnika broni jądrowej... "Jeżeli ten punkt ćwiczeń zostanie zrealizowany, to można jednoznacznie uważać, że tym domniemanym przeciwnikiem są USA i NATO, gdyż terroryści nie posiadają głowic jądrowych" - twierdzi "Niezawisimaja Gazieta". Po raz pierwszy również chińskie jednostki wojskowe biorące udział w manewrach muszą być wyposażone w technikę bojową wyprodukowaną u siebie w kraju - czołgi i pojazdy opancerzone BTR-96 oraz najnowsze myśliwce Chengdu J-10.
    Zdaniem rosyjskiej gazety, Moskwa planuje w ten sposób wciągnąć Pekin do sojuszu wojennego. "Wizyta Bałujewskiego jest swego rodzaju drażnieniem USA" - uważa gazeta. "Jednak Pekin przejawia tradycyjną ostrożność w tej sprawie" - zastrzega.
    W planowanych na drugą połowę lipca manewrach "Misja Pokojowa 2007" mają wziąć udział żołnierze z Rosji (3 tys.), Chin (3 tys.), Kazachstanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu (po 100 osób) oraz z Kirgizji (30 osób). Rosja chce połączyć te manewry z ćwiczeniami Umowy o Bezpieczeństwie Zbiorowym - co oznaczałoby wspólne manewry sił państw byłego Związku Sowieckiego i Chin. Pekin jednak sprzeciwił się temu, tłumacząc, że nie jest gotów do tak bliskiej współpracy wojskowo-politycznej z tak dalekimi państwami jak Armenia czy Białoruś. "Chińskie interesy są skoncentrowane w Azji, a stosunki partnerskie jedynie z mocną i całkowicie niezależną Rosją" - zacytowała gazeta wypowiedź dowództwa armii chińskiej.
    Wiesław Sarosiek

    "Nasz Dziennik" 2007-03-02

    http://www.iap.pl/?id=wiadomosci&nrwiad=102859

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Zuqian Zhang rozważa potencjalne możliwości nawiązania...
    5.03.2007, 12:18

    "Wielobiegunowy świat" i trójstronna gra w szachy

    Neokonserwatyści w administracji amerykańskiej, wierni nauce Trockiego o taktyce stosowania "wojny permanentnej", tym razem o demokrację, głosili do niedawna ostrzeżenia o "żółtym niebezpieczeństwie" ze strony Chin - "potencjalnym wrogu USA" i "zagrożeniu, które musi być unieszkodliwione". Ostatnio jednak nastroje w Waszyngtonie się zmieniły i zamiast narzucania reszcie globu "globalnego imperium USA" mówi się o "wielobiegunowym świecie".

    Za nadzwyczajne zdarzenie należy uznać fakt, że Kongres w Waszyngtonie "zapobiegawczo" stwierdził, iż prezydent nie ma żadnego upoważnienia do wydania rozkazu ataku na Iran, który chce sprowokować Izrael. Tymczasem USA ugrzęzły w Iraku, ale jeszcze niedawno prezydent Bush groził użyciem broni nuklearnej przeciwko Iranowi. Powiedział prezydentowi Francji, że "zrozumiałby, gdyby Izrael zbombardował bombami nuklearnymi Iran". Kongres może protestować, ale nie może powstrzymać amerykańskiej administracji przed atakiem na Iran, ponieważ prezydent jest naczelnym wodzem w razie wojny. W tym celu propaguje akcje policyjne przeciwko terrorystom jako regularne działania wojenne.

    Chińska próba
    Chiny zestrzeliły 11 stycznia jeden z własnych satelitów szpiegowskich na orbicie okołoziemskiej w ramach zdobywania technologii "oślepiania Ameryki", ponieważ "co Ameryka widzi, to może natychmiast zniszczyć". Ameryka zakończyła tego rodzaju próby 22 lata temu. Układ sił jest nadal taki, że Rosja może zniszczyć Stany Zjednoczone w pół godziny, za cenę zniszczenia Rosji przez Amerykę w tym samym czasie.
    Na tym tle udana próba chińska jest zagrożeniem systemów obronnych USA polegających na obserwacjach przez szpiegujące satelity w orbicie ziemskiej. W urzędowym komunikacie Chiny potwierdziły, że zasadniczo popierają wyłącznie pokojowe używanie przestrzeni kosmicznej i są przeciwne jakiemukolwiek wyścigowi zbrojeń. Z kolei Rosja oficjalnie utrzymuje, że ten niby celny strzał w satelitę jest fikcyjną plotką. Mimo to generał Wiaczesław Fatejew powiedział, że zestrzelenie satelity to dowód wysokiej technologii sił zbrojnych Chin.

    Sojusz Chiny - Rosja
    Waszyngton uznaje obecnie wielobiegunowy świat, ale jeżeli chodzi o Chiny, Ameryka chciałaby osłabić przymierze Pekinu z Moskwą. Sojusz ten wymogło skreślenie przez prezydenta Busha traktatów rozbrojeniowych, zwłaszcza układu Start II, co rozpoczęło nowy wyścig zbrojeń. Naturalnie bystrzy stratedzy chińscy chcą wykorzystać słabość USA w Iraku i w Afganistanie w ramach swojej "strategii gry asymetrycznej" przeciwko kolosowi amerykańskiemu.
    Nic dziwnego, że rosyjski wicepremier i minister obrony Siergiej Iwanow powiedział niedawno: "Świat zmienia się bardzo dynamicznie i zagrożenia zmieniają się z szybkością kalejdoskopu. W czasie 'zimnej wojny' wszystko było do przewidzenia i do zmierzenia. Był to raj w porównaniu z dniem dzisiejszym". Wtedy negocjowanie kompromisów było codziennym zajęciem dyplomatów w Sowietach i USA, przeważnie kosztem innych narodów.

    Globalna sieć polityki
    Dziś jest inaczej, ciężka mgła spowija niby "wielobiegunowy świat". Wiceminister spraw zagranicznych USA John Negroponte (żydowskiego pochodzenia) stwierdził 11 stycznia przed komisją Senatu, że faktycznie "Chiny dają pierwszeństwo dobrym stosunkom z USA i korzystają z globalizacji dzięki swojej zdyscyplinowanej i taniej robociźnie i tym samym stabilizują północno-zachodnią Azję, jednocześnie poprawiając stosunki z Japonią i nie grożąc atakiem w celu przyłączenia do Chin Tajwanu... Natomiast szybkie zbrojenie się Chin i modernizacja ich sił zbrojnych są zrozumiałe, ponieważ jest to zgodne z faktyczną potęgą Chin".
    Jest to zupełnie inny pogląd niż opinie wypowiadane przez zdymisjonowanego pod koniec ubiegłego roku ministra obrony USA Donalda Rumsfelda, niedoszłego budowniczego globalnego imperium USA i hegemonii Izraela na Bliskim Wschodzie. Tymczasem w ocenie planistów grupy byłego sekretarza stanu George'a Schultza, Chiny nadal modernizują się gospodarczo, jednocześnie współpracując z liberalnymi demokracjami.
    Planiści ci w ramach Projektu Princeton przypominają zalety polityki z czasów "zimnej wojny" wobec dzisiejszego napiętego rynku energetycznego, rosnącego antyamerykanizmu na świecie i postępu globalizacji, jak i eksportu produkcji z USA do krajów tańszej robocizny.
    Zalecają też bardziej wielostronne i elastyczne podejście USA do polityki zagranicznej, w której przymus i perswazja muszą iść w parze z poszukiwaniem wspólnych interesów z innymi państwami jako podstawy porozumienia. Zalecają unikanie pogróżek, którymi wsławiła się administracja obecnego prezydenta.
    Projekt Princeton ostrzega, że trzeba być gotowym na podjęcie szybkich decyzji w świecie posługującym się informatyką i globalną siecią internetową. Planiści Projektu uważają, że polityka USA w Azji powinna opierać się na osi USA - Japonia, a potęga Chin musi być równoważona za pomocą wzmacniania Indii i innych państw azjatyckich, jak i Australii.
    Ruan Zongze z Instytutu Studiów Międzynarodowych w Pekinie podejrzewa, że plany te nadal zakładają przebudowę świata na modłę USA i według amerykańskiej wersji demokracji opartej na chciwości i chęci zdominowania innych, mimo zadłużenia USA i nieudanej polityki zmiany reżymów w innych państwach. Doprowadziło to do katastrofy w Iraku, gdzie pod amerykańską okupacją zginęło - jak podają niektóre szacunki - nawet ponad 600 tys. ludzi. Teraz zatarg USA z Iranem może spowodować chaos na całym Bliskim Wschodzie.
    Ruan uważa, że USA powinny przyjąć strategię wycofywania się z Iraku, ale niestety, nie ma łatwego wyjścia z obecnej katastrofy. Chinom nie podobają się wystąpienia prezydenta Iranu, ponieważ Teheran jest obecnie poważnie zagrożony atakiem osi USA - Izrael, co może nawet zagrozić istnieniu Iranu. Jednocześnie rząd w Pekinie uważa, że Izrael nie ma silnych atutów. Zdominowanie polityki izraelskiej przez radykalnych syjonistów na dłuższą metę zagraża istnieniu samego Izraela, o czym już pod koniec lat 40. pisała Hannah Arendt.

    Niepewna gra
    Z powodu symbiozy ekonomicznej Chin z USA, mimo porażki Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, Pekin chce dyplomatycznie pomóc Waszyngtonowi w Iraku i doprowadzić do stworzenia tam mandatu ONZ. Negroponte mówi o silnym oporze stawianym USA przez Rosję, która sprzeciwia się ekspansji NATO na Wschód. Moskwa otwarcie potępiła egzekucję Saddama Husajna, czego Chiny nie zrobiły. Chinom bardziej niż Rosji zależy na dostawach ropy z Iranu i w ogóle nie chcą wzrostu cen paliwa. Rosja natomiast, jak wiadomo, korzysta z takiego wzrostu cen i ma jedne z największych na świecie rezerwy obcej waluty w swoim banku centralnym.
    Na razie eksport z Chin do USA kwitnie, a Pekin jest głównym wierzycielem USA, tym samym w dużej mierze finansując gospodarkę Stanów Zjednoczonych. Chiny i Rosja oponują przeciwko narzucaniu im hegemonii USA, ale są tak różnymi państwami, że ich nieoczekiwane zbliżenie w przymierzu antyamerykańskim spowodowane jest bardzo ryzykownym wyścigiem zbrojeń nuklearnych, narzuconym przez USA.
    Kiedyś Henry Kissinger ostrzegał przed niebezpieczeństwem trójstronnej gry w szachy, w której układ dwu na jednego może ulegać nagłym zmianom, na niekorzyść jednego z trzech graczy. Obecnie wielobiegunowy świat jest jeszcze bardziej niebezpieczny i skomplikowany niż w latach zimnej wojny, zwłaszcza że Amerykę osłabiła polityka neokonserwatystów, działających zgodnie z ideologią trockistów nawróconych na syjonizm.
    prof. Iwo Cyprian Pogonowski, Sarasota, USA
    http://pogonowski.com

    http://www.informacje.int.pl/Wielobiegunowy-swiat-i-tr...


    Marcin Nowak edytował(a) ten post dnia 05.03.07 o godzinie 12:38

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do