Marcin Nowak

Handel B2B

Wypowiedzi

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Rynki zagraniczne w temacie Fundusze na promocję eksportu, importu i targi.
    14.05.2007, 12:42

    Witam!

    Interesuje nas pozyskanie funduszy unijnych oraz rządowych na finansowanie:

    - projektów promocji polskich firm i inwestycji w Azji
    - misji gospodarczych do Azji
    - promocji polskiego eksportu w Azji
    - udział w imprezach targowych i wystawienniczych w Azji i na świecie
    - promocji firm i inwestycji azjatyckich w Polsce


    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak

    http://BiznesChiny.pl
    http://BiznesChiny.com
    http://BusinessChina.com.pl
    中波商务
    Tel/Fax: +48 22 5177726
    Mobile: +48 698162425
    E-mail: m.nowak@bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie GL - Różne ogłoszenia w temacie Fundusze na promocję eksportu, importu i targi.
    14.05.2007, 12:41

    Witam!

    Interesuje nas pozyskanie funduszy unijnych oraz rządowych na finansowanie:

    - projektów promocji polskich firm i inwestycji w Azji
    - misji gospodarczych do Azji
    - promocji polskiego eksportu w Azji
    - udział w imprezach targowych i wystawienniczych w Azji i na świecie
    - promocji firm i inwestycji azjatyckich w Polsce


    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak

    http://BiznesChiny.pl
    http://BiznesChiny.com
    http://BusinessChina.com.pl
    中波商务
    Tel/Fax: +48 22 5177726
    Mobile: +48 698162425
    E-mail: m.nowak@bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Złota Loża w temacie Fundusze na promocję eksportu, importu i targi.
    14.05.2007, 12:40

    Witam!

    Interesuje nas pozyskanie funduszy unijnych oraz rządowych na finansowanie:

    - projektów promocji polskich firm i inwestycji w Azji
    - misji gospodarczych do Azji
    - promocji polskiego eksportu w Azji
    - udział w imprezach targowych i wystawienniczych w Azji i na świecie
    - promocji firm i inwestycji azjatyckich w Polsce


    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak

    http://BiznesChiny.pl
    http://BiznesChiny.com
    http://BusinessChina.com.pl
    中波商务
    Tel/Fax: +48 22 5177726
    Mobile: +48 698162425
    E-mail: m.nowak@bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Fundusze inwestycyjne w temacie Fundusze na promocję eksportu, importu i targi.
    14.05.2007, 12:38

    Witam!

    Interesuje nas pozyskanie funduszy unijnych oraz rządowych na finansowanie:

    - projektów promocji polskich firm i inwestycji w Azji
    - misji gospodarczych do Azji
    - promocji polskiego eksportu w Azji
    - udział w imprezach targowych i wystawienniczych w Azji i na świecie
    - promocji firm i inwestycji azjatyckich w Polsce


    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak

    http://BiznesChiny.pl
    http://BiznesChiny.com
    http://BusinessChina.com.pl
    中波商务
    Tel/Fax: +48 22 5177726
    Mobile: +48 698162425
    E-mail: m.nowak@bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Fundusze inwestycyjne w temacie Fundusze na promocję eksportu, importu i targi.
    14.05.2007, 12:38

    Witam!

    Interesuje nas pozyskanie funduszy unijnych oraz rządowych na finansowanie:

    - projektów promocji polskich firm i inwestycji w Azji
    - misji gospodarczych do Azji
    - promocji polskiego eksportu w Azji
    - udział w imprezach targowych i wystawienniczych w Azji i na świecie
    - promocji firm i inwestycji azjatyckich w Polsce

    Jeśli mogę liczyć na Państwa ofertę w ww zakresie, chętnie sie z nią zapoznam.


    Pozdrawiam,
    Marcin Nowak

    http://BiznesChiny.pl
    http://BiznesChiny.com
    http://BusinessChina.com.pl
    中波商务
    Tel/Fax: +48 22 5177726
    Mobile: +48 698162425
    E-mail: m.nowak@bizneschiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chińskie Radio Międzynarodowe Sekcja polska w temacie Wycieczka w Shenzhenie
    13.05.2007, 13:33

    Shenzhen jest najszybciej rozwijającym się miastem w ostatnich latach, to nowoczesne miasto ma wspaniałą historię dotyczącą wprowadzania reformy. Jednak Shenzhen nie tylko jest młodym i nowoczesnym miastem, ma on także długą historię i bogatą kulturę. Zabytki z czasów neolitycznych wykopane w górach Nanshan pokazują, że co najmniej 6000 lat temu mieszkali tutaj pierwsi osadnicy...

    http://polish.cri.cn/220/2007/05/10/2@60414.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Shenzhen
    13.05.2007, 13:32

    Shenzhen jest najszybciej rozwijającym się miastem w ostatnich latach, to nowoczesne miasto ma wspaniałą historię dotyczącą wprowadzania reformy. Jednak Shenzhen nie tylko jest młodym i nowoczesnym miastem, ma on także długą historię i bogatą kulturę. Zabytki z czasów neolitycznych wykopane w górach Nanshan pokazują, że co najmniej 6000 lat temu mieszkali tutaj pierwsi osadnicy.

    Więcej...

    http://polish.cri.cn/220/2007/05/10/2@60414.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Unia Europejska pozostaje największym partnerem handlowym...
    13.05.2007, 13:19

    2007-05-11 CRI

    Jak donosi Agencja Prasowa Xinhua, z najnowszych danych statystycznych, opublikowanych przez Urząd Celny Chin wynika, że w pierwszych 4 miesiącach br. Unia Europejska pozostała największym partnerem handlowym Chin. Obroty handlowe pomiędzy obydwiema stronami wyniosły 103 miliardy 600 milionów USD, zwiększając się o 29.5% w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.

    USA pozostały natomiast drugim wielkim partnerem handlowym Chin. Obroty handlowe pomiędzy Chinami a USA wyniosły 92 miliardy USD, zwiększając się o 19% w porównaniu z analogicznym okresem 2006 roku. Japonia i ASEAN zajmują kolejno 3 i 4 miejsce.

    Z opukiwanych danych wynika dodatkowo, że w pierwszych 4 miesiącach br. obroty chińskiego importu i eksportu przekroczyły 635 miliardy 700 milionów USD, zwiększając się o ponad 20% w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku.

    http://polish.cri.cn/177/2007/05/11/27@60521.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Wu Bangguo odwiedzi Polskę, Węgry i Egipt
    13.05.2007, 13:17

    2007-05-12 CRI

    Jak podała Agencja Prasowa Xinhua, na zaproszenie przewodniczącego parlamentu ludowego Egiptu Ahmeda Fathi Sorour, przewodniczącego Kongresu Węgier Szili Katalin i marszałka Sejmu Polski Ludwika Dorna, w dniach od 18 do 27 maja, przewodniczący Stałego Komitetu Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych Chin Wu Bangguo złoży oficjalną wizytę przyjacielską w wyżej wymienionych 3 krajach.

    http://polish.cri.cn/177/2007/05/12/27@60536.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Budzą się nowe Indie
    13.05.2007, 13:12

    Maciej Kuźmicz, Mumbai 2007-04-10

    Na ulicy Dalal w Bombaju żebracy leżą przy krawężnikach, na chodniku fryzjer strzyże klienta. Obok tłum z napięciem patrzy na kilkumetrowy telebim z notowaniami spółek zawieszony na budynku giełdy. To państwo, którego próżno szukać na zdjęciach czy w przewodnikach. Te Indie obracają miliardami dolarów, mają centra usługowe, bez których nie działałyby zachodnie firmy telekomunikacyjne czy szpitale w USA.

    - Hej, sir! Kup sari, świetne sari z Pendżabu! Jeden dolar, tylko jeden dolar! - krzyczy Haji Usman w łamanej angielszczyźnie, i wyciąga ręce pełne materiałów tak kolorowych i świecących, że nie da się na nie patrzeć w ostrym słońcu. - Czysty jedwab, tylko dolar, popatrz, dotknij, miękki! - przekonuje ogorzały trzydziestolatek, wciska w rękę zwój sari, a po twarzy ściekają mu grube krople potu.

    Wąska uliczka bazaru w ponad 12-milionowym Bombaju aż kipi: pomiędzy dwumetrowymi straganami wypchanymi sari, koszulami i belami materiałów przeciskają się klienci, ktoś ogląda materiał, tragarze niosą na głowach bele jedwabiu. Nieruchome jest tylko powietrze, które ma temperaturę prawie 40 stopni. Ten rynek na ulicy Musafirkhana to Indie: jest kolorowo, głośno, między przechodniami kręcą się chłopcy ze słodką herbatą i orzeszkami. Jak na zdjęciach.

    Kilometr dalej, przed innym rynkiem, na ulicy Dalal spory tłumek z zaciekawieniem zadziera głowy i jest nie mniej skupiony na handlu. Z napięciem patrzy na płaski, kilkumetrowy telebim z notowaniami spółek. To ekran zawieszony na budynku giełdy w Bombaju. Starsi Hindusi pokazują sobie notowania palcami i pilnie zapisują kursy. Młodzi czekają z napięciem na kurs spółki, w którą zainwestowali. Stateczne panie domu okręcone w sari stoją ze zmarszczonymi brwiami. Zaraz obok uwija się mała armia ulicznych sprzedawców herbaty, na chodniku, którym płynie tłum, fryzjer strzyże klienta. Żebracy leżą przy krawężnikach, a hinduscy taksówkarze trąbią jak szaleni. Tu kupuje się raczej za setki milionów niż za setki rupii.

    To państwo, którego próżno szukać na zdjęciach czy w przewodnikach. Te Indie obracają miliardami dolarów, inwestują na wielką skalę na całym świecie, mają centra usługowe, bez których nie działałyby zachodnie firmy telekomunikacyjne czy szpitale w USA.

    Są potężne, a będą jeszcze silniejsze: w tym roku ich PKB może urosnąć o ponad 8 proc., w przyszłym będzie podobnie.

    Osiem procent to już norma

    To, że Chiny w błyskawicznym tempie industrializują się i ich gospodarka już niedługo będzie miała duży wpływ na koniunkturę na świecie, jest jasne. Ale Azja to nie tylko Chiny: od początku lat 90. Indie, największe demokratyczne państwo na świecie, ostro liberalizuje gospodarkę i ma ambicje nie mniej globalne niż sąsiedzi. I choć tempo wzrostu gospodarczego i inwestycji nie jest tak oszałamiające jak w połowie lat 90. w Chinach, to Indie stale prą do przodu. Za dwa lata wartość PKB Indii ma przekroczyć bilion dolarów. Indie się bogacą, choć na ulicach nie zawsze to widać. W samym Bombaju jest ponad 25 tys. osób, które mają więcej niż milion dolarów.

    Dowody?

    Jeszcze dwa lata temu na obsługę swoich płatności Hindusi wydawali 15 mld dol. rocznie. W 2015 r. banki i instytucje finansowe mogą zgarnąć z rynku nawet 70 mld dol. rocznie! Ale nie tylko finansiści mogą zacierać ręce. Wartość sprzedanych towarów trwałego użytku, czyli np. telewizorów, samochodów, żelazek czy pralek, ma podwoić się od 2005 do 2010 r. Tak wynika z wyliczeń Boston Consulting Group, jednej z wiodących firm doradczych na świecie.

    - Indie to ponad miliard konsumentów. Rzecz jasna, ten miliard jest bardzo zróżnicowany pod względem zamożności, ale nie da się ukryć, że wydaje coraz więcej. I to się nie zmieni w najbliższym czasie, bo szybko powiększa się hinduska klasa średnia, motor rozwoju gospodarczego - mówi "Gazecie" Vikram Bhalla, jeden z szefów biura Boston Consulting Group w Mumbai.

    - Dziś to już nie sensacja, że Indie są jednym z najprężniej rozwijających się państw na świecie, to raczej stwierdzenie faktu. Oczywiście, są też krajem kontrastów, stąd zaraz obok budynku giełdy można zobaczyć nędzarzy śpiących na ulicach. Taka jest specyfika kraju i jeśli ktoś chce robić interesy w Indiach, musi to zaakceptować. Jeśli już zaakceptuje, ma szanse na zarobienie sporych pieniędzy - mówi Bhalla.

    Skąd taki rozwój gospodarki w miliardowym kraju, który przez powojenne dekady powoli rósł w tempie 3-4 proc. rocznie? To efekt reform.

    Gospodarka Indii zaczęła się rozpędzać na początku lat 90., kiedy kraj stanął przed widmem kryzysu finansowego: wysychały rezerwy walutowe de facto zamkniętej gospodarki, jeden kanał telewizyjny i trzy modele samochodów w sprzedaży musiały wystarczyć prawie miliardowemu narodowi. Licencje na działalność w najważniejszych działach gospodarki: telekomunikacji, wydobyciu, produkcji samochodów czy sektorze mediów, skutecznie wiązały ręce przedsiębiorcom.

    Państwo - choć demokratyczne - miało znaczną kontrolę nad tym, co się dzieje w gospodarce. Najpierw po uzyskaniu niepodległości obawiało się, że kraj opanują zagraniczne korporacje, postawiło więc na wydawanie licencji i zamknęło gospodarkę. Później nie chciało już oddać kontroli biznesowi. W efekcie takiej polityki w 1980 r. w całych Indiach było tylko 2,5 mln telefonów i 12 tys. publicznych aparatów na 700 mln mieszkańców!

    Dziś praktycznie na każdym rogu w Bombaju jest przynajmniej jedno stoisko z płatnym telefonem, z którego bez problemu może zadzwonić każdy, a minuta połączenia komórkowego w jednej z kilku sieci, które ostro walczą o klientów, kosztuje zaledwie 1 rupię (nieco ponad 2 centy). Na bazarze, na którym sprzedaje się sari, tradycyjni kupcy co chwilę rozmawiają przez nowoczesne komórki Nokii (ma tu 70 proc. rynku telefonów). Mogą bez problemu zamówić dodatkową partię towaru w jednej chwili, a nie pocztą.

    Również dziś rezerwy walutowe są na poziomie ponad 170 mld dol., programów telewizyjnych w całym kraju jest blisko tysiąc, a fordy ikon czy hondy city, specjalne modele na hinduski rynek, coraz częściej widać na ulicach.

    Skok w rynek

    Reformy, które wprowadził rząd premiera Narasimha Rao, to przede wszystkim zmniejszenie regulacji w gospodarce (zniesienie pozwoleń na działalność), otwarcie granic dla importu, przyciąganie inwestorów zagranicznych.

    Efekty przyszły szybko: dzięki taniej, ale doskonale wykwalifikowanej kadrze ten kraj stał się synonimem nowoczesnych usług. To właśnie do Indii wielkie korporacje przenoszą swoje centra telefoniczne, hinduscy księgowi rozliczają amerykańskie i europejskie faktury, lekarze diagnozują pacjentów przez internet.

    Takie inwestycje nie wymagają budowy fabryk, ale są ważne: pozwalają na podnoszenie poziomu wiedzy, przekazywanie innowacji. Nic więc dziwnego, że dziś Indie rosną właśnie dzięki usługom: tworzą one ponad 54 proc. PKB, podczas gdy w Chinach jedynie 40 z każdych 100 dolarów, jakie wytworzy cała gospodarka, pochodzi z sektora usług. Ale w Indiach nie to, że są dostępni tani pracownicy, liczy się najbardziej.

    - Fenomen Indii to połączenie przedsiębiorczości z dobrze wykwalifikowaną kadrą i innowacyjnością. Właśnie dlatego przewagą tego kraju jest nie najniższy na świecie koszt pracy, jak w Chinach czy Indonezji, ale przede wszystkim dostępność specjalistów z doświadczeniem. To powód, dla których miasta takie jak Bangalore, Hyderabad czy Pune rozwijają się coraz szybciej - mówi Vikram Bhalla z BCG. Przykład?

    Zatrudnienie przez firmę farmaceutyczną klasowego specjalisty biochemika, który pracuje nad rozwojem leków, kosztuje ok. 10 tys. dol. rocznie. Wyposażenie laboratorium, w którym będzie pracował - drugie tyle. Wszystko dzięki tradycyjnie wysokim nakładom na naukę, które Indie przez lata ponosiły bez mrugnięcia okiem. W Europie inżynierowi takiej klasy trzeba byłoby zapłacić przynajmniej dziesięć razy więcej.

    - Centra telefoniczne, które rozsławiły Indie na całym świecie, już dawno nie są najważniejsze w sektorze usługowym. Dziś międzynarodowe korporacje przenoszą do tu przede wszystkim centra badawcze, bo okazuje się, że praca nad ulepszeniem produktu jest tu znacznie tańsza niż w Europie. Już dziś takich centrów jest około 30, a powstają kolejne - wyjaśnia Bhalla. Jedną z firm, które zdecydowały się na taki krok, jest Intel - producent mikroprocesorów ma na południu Indii, w Bangalore, jedno ze swoich największych laboratoriów. Zainwestował w nie 1,7 mld dol.

    Problem jednak w tym, że sam wysoki udział sektora usług w gospodarce nie wystarczy, by nazwać ją dobrze rozwiniętą. W Bangladeszu usługi tworzą 52 proc. PKB, a państwo jest jednym z najuboższych na świecie.

    W Indiach bowiem PKB na głowę to zaledwie 720 dolarów, podczas gdy w Chinach już o 550 dol. więcej. Krezusi Azji - Japończycy - mają na jednego mieszkańca prawie 39 tys. dol.

    A to znaczy, że według szacunków Banku Światowego znaczna część Indii pomimo błyskawicznego rozwoju nadal żyje w nędzy.

    Wzrost, ale bez biednych?

    Te 720 dol. to właśnie dowód na zaniedbaną industrializację wstrzymaną przez licencje i przewagę sektora rolnego, który dziś zatrudnia ponad 600 mln ludzi. Wieś hinduska jest biedna - często bez bieżącej wody, dróg, dostępu do opieki zdrowotnej.

    Dysproporcje widać na każdym kroku. Kiedy wyjdzie się z bajecznie kolorowego bazaru z tkaninami przy Musafirkhana, przejdzie przez jezdnię i zagłębi pod jedną z estakad w Bombaju, można bez problemu natknąć się na tragarza śpiącego w swoim koszu z głową na krawężniku, kobietę w strzępach sari, która myje w wodzie z butelki swoje małe dzieci i mężczyzn w wyszmelcowanych ubraniach, których jedynym dobytkiem jest drewniany wózek: na nim śpią, dzięki niemu pracują i jedzą.

    Rząd stara się nadrabiać zaległości: ogłoszona w minionym roku polityka otwierania specjalnych stref ekonomicznych ma przyciągnąć do Indii nie tylko firmy, które dają pracę wąskiej grupie specjalistów. Ma też ściągnąć inwestorów, którzy zbudują fabryki i dadzą prace rzeszom migrującym do miast.

    I choć chętnych jest wielu (godzina pracy niewykwalifikowanego robotnika w Indiach nie jest wiele droższa od godziny pracy w Chinach), strefy powstają powoli. Powód? Protesty rolników, którzy są wywłaszczani. Docelowo stref, w których obowiązywałyby wakacje podatkowe, ma być kilkaset.

    - Poważną barierą w rozwoju Indii jest infrastruktura, nieco mniejszą, ale również ważną - biurokracja - mówi Vikram Bhalla z BCG.

    To prawda: główne ulice Bombaju są jeszcze w niezłym stanie, ale kiedy zapuścić się na północ miasta, z dala od centrum, asfalt jest kładziony sporadycznie, nie mówiąc o ulicach w slumsach - a właśnie tam mieszka co drugi rezydent największego miasta Indii. W porównaniu z Chinami nie ma też eksplozji na rynku nieruchomości, znalezienie mieszkania nie jest łatwe, a znalezienie biura o europejskim standardzie w gospodarczej stolicy Indii to już wyczyn. To wszystko ma się zmienić - dzięki rządowym planom inwestycji w infrastrukturę. Ale zmienia się powoli.

    - Właśnie dlatego jeśli inwestować w Indiach, to dziś. Według analiz jesteśmy na podobnym etapie rozwoju, co Chiny pięć-sześć lat temu. Prawdziwy boom może dopiero nadejść. Warto pamiętać, że Indie nie rosną tak szybko jak Chiny, ale też im mniejsze wahania wzrostu, tym bardziej stabilna jest gospodarka. Nie będzie więc nagłego załamania - podsumowuje jeden z szefów BCG w Indiach.

    W załamanie hinduskiej gospodarki w żadnym wypadku nie wierzą też drobni inwestorzy spod budynku giełdy. Choć w poniedziałek 2 kwietnia po podwyżce stóp procentowych Sensex, największy indeks giełdy w Bombaju, spadł z 13 tys. pkt o prawie 500 pkt, Kamlesh Javeri jest optymistą. Korpulentny pięćdziesięciolatek w okularach z uśmiechem wyjaśnia zawiłości giełdy w Bombaju. Nie wygląda na inwestora: nosi zwykłą koszulę, brązowe spodnie, w ręku ma wyblakłą niebieską torbę. Tak jak większość ludzi na ulicy w Bombaju.

    - Gram na giełdzie od lat. Stawiaj na spółki IT, one się dziś opłacają najbardziej. Ja kupiłem, trzymam i drożeją. To jest przyszłość Indii. To nic, że ostatnio giełda spadła. Odbije się na pewno, fundamenty są mocne - mówi z miną znawcy.

    - Wipro, Infosys, Tata Consulting Services - te firmy już są duże, a one dopiero się zagnieździły na światowym rynku. Jak się rozkręcą, dopiero wszyscy zobaczą, jakie interesy mogą robić Indie. A mamy jeszcze gigantów takich jak TATA. Świat o nich jeszcze usłyszy. Ja ci mówię, to dopiero początek.

    Maciej Kuźmicz, Mumbai

    http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34189,4049707.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Cybermiasta? Tylko w Indiach
    13.05.2007, 13:11

    Maciej Kuźmicz, Bangalore 2007-04-29

    W kraju, w którym analfabetyzm nadal jest poważnym problemem, wyrósł ośrodek, który już dziś zaczyna konkurować z amerykańską Krzemową Doliną.

    - To miasto już dawno przestało być miejscem, gdzie firmy szukają jedynie tanich inżynierów. Dziś Bangalore to centrum technologii na skalę globalną. Czas zrozumieć, że wszyscy najwięksi gracze już tu są - tłumaczy Rahul Bedi, jeden z szefów Intela w Indiach.

    Siedzimy na drugim piętrze budynku przy jednej z ruchliwych ulic Bangalore, stolicy stanu Karnataka. Piętro niżej są supernowoczesne laboratoria ze sprzętem za miliony dolarów: tam powstawał prototyp 80-rdzeniowego procesora Intela.

    Kilka kilometrów dalej są slumsy.

    Świat podbity klawiaturą

    - Niekoniecznie mnie to interesuje, ale jestem programistką, specjalizuję się w Javie. Firmy IT to przyszłość, tam jest praca, pozycja, wszystko, co możesz sobie wymarzyć - mówi Pooja między jednym a drugim łykiem koktajlu truskawkowego. Ma 21-lat, co weekend można ją spotkać w Forum - największym centrum handlowym w Bangalore. Skończyła studia przed niespełna rokiem, mieszka w hotelu dla pracujących kobiet na przedmieściach. Codziennie spędza w pracy dziesięć godzin. Zarabia jedną piątą tego, co jej odpowiednik w USA, ale i tak jest zadowolona. Właśnie Pooja, ubrana w fantastycznie kolorowe sari, sprawia, że Indie stają się informatyczną potęgą. O niej, jej kolegach i koleżankach myślą szefowie globalnych korporacji, gdy rozważają wejście do Indii.

    Jak szybko Pooja i jej koledzy budują tę potęgę, widać w liczbach. Trzy największe firmy w Indiach należą do branży IT, której przychody mają w tym roku sięgnąć 47,8 mld dolarów. To dziesięć razy więcej niż w 1997 roku!

    Hindusi nie tylko wykonują usługi IT (piszą aplikacje, programują, opracowują urządzenia elektroniczne itd.), ale przede wszystkim sprzedają je za granicę. W ubiegłym roku ich wartość wyniosła ponad 24 mld dolarów. Zdaniem analityków w tym roku wartość eksportu usług IT z Indii wzrośnie o ponad 30 proc.!

    Błyskawiczny wzrost wartości nie oznacza jednak, że powstaje coraz więcej centrów telefonicznych, w których mówiący po angielsku Hindusi pracowali za grosze na infoliniach dla firm z USA, Wielkiej Brytanii czy Nowej Zelandii.

    Najnowszym trendem jest lokowanie w Indiach centrów rozwoju produktów. Właśnie na młodych zdolnych inżynierów z Indii postawił Intel. W ciągu ostatnich siedmiu lat amerykański gigant produkujący mikroprocesory zainwestował w tym kraju 1,7 mld dol. i z biura, które miało 100 osób, rozrósł się w 3-tysięczną korporację. Inżynierowie z hinduskiego oddziału Intela uczestniczyli w opracowaniu procesora Centrino Duo, zajmują się też rozwiązywaniem problemów termicznych procesorów.

    Kim są najlepsi? Mają średnio 25-28 lat i zarabiają średnio 50-60 tys. rupii na starcie (nieco ponad 1000 dolarów). To znacznie więcej, niż mogą zapłacić firmy hinduskie, i średnio pięć razy więcej, niż zarabia mały przedsiębiorca. Ale Intelowi taka inwestycja w ludzi się opłaca. - Przewagą Indii może być m.in. to, że tutaj są specjaliści w zakresie projektowania elektroniki i instalacji elektrycznych, nie tylko od najwyższych technologii, podczas gdy na całym świecie największy nacisk kładzie się na tych ostatnich. Tutaj Indie mają przewagę - mówi Vittal Kini, dyrektor Centrum Rozwojowego Intel India.

    - W centrum w Bangalore pracujemy np. nad rozwiązaniem problemu wydzielania ciepła przez procesory. Nasze rozwiązania, jeśli zostaną wdrożone, trafią na rynek najwcześniej za trzy-pięć lat. Dokładamy też cegiełkę do badań nad nowymi źródłami zasilania laptopów - mówi Kini.

    Trudno dokładnie oszacować, jakie oszczędności mogą poczynić firmy, które rozwijają swe produkty w Indiach. Ale wiadomo, że firmom farmaceutycznym może zostać w kieszeni nawet ok. 200 mln dol. przy projekcie rozwoju leku, jeśli będą prowadziły go w hinduskich laboratoriach (średni koszt projektu w USA to 700-900 mln dol.).

    Ale to, że coraz więcej globalnych firm projektuje swoje produkty w Bangalore, nie znaczy, że epoka call centres minęła. Na słupach ulicznych w Bangalore wiszą ogłoszenia o pracy "przy telefonie". Masa pieniędzy jest inwestowana też w coraz bardziej wyspecjalizowane centra usług, w których zachodnie firmy mogą zamówić rozliczanie faktur, sporządzanie raportów, zarządzanie informacjami w magazynach - czyli wszystko. Oszczędności? Według raportu NASSCOM, które reprezentuje branżę IT (India's National Association of Software and Service Companies) średnio dzięki zleceniu operacji do Indii firmy zachodnie oszczędzają 25-50 proc. kosztów.

    IT? Indie lepsze niż ktokolwiek

    Dlaczego boom technologiczny stał się właśnie udziałem Indii i dlaczego to Bangalore, a nie na przykład Sao Paulo czy Szanghaj, stało się stolicą światowego IT?

    W budowie cyberimperium pomogło Hindusom kilka czynników: • inwestycje rządowe, • znajomość angielskiego i inwestycje w edukację, • rok 2000 i... • recesja, która mocno dotknęła globalne firmy w latach 2001-2003.

    To, że hinduscy inżynierowie mówią po angielsku i są tańsi, było decydujące dla większości korporacji przenoszących do Indii swoje operacje. Pierwszy był w latach 80. amerykański Texas Instruments, który zdecydował się zainwestować w Bangalore - i do dziś jest synonimem dobrego zagranicznego pracodawcy w Indiach. Za nim podążyli kolejni skuszeni dostępnością rąk - a właściwie głów do pracy.

    Nie bez znaczenia był fakt, że rząd Indii konsekwentnie przez lata inwestował w Bangalore: ulokował w stolicy stanu Karnataka m.in. przemysł lotniczy i ośrodki naukowe. Właśnie to była baza dla późniejszego rozwoju, a uznane firmy, takie jak Hindustan Aeronautics Limited czy National Aerospace Laboratories (NAL), spowodowały, że naukowcy ciągnęli do Bangalore.

    Ważnym momentem dla Indii był okres przed rokiem 2000. Wtedy firmy na całym świecie musiały uaktualnić swoje bazy danych i oprogramowanie, zmienić format zapisu daty z dwucyfrowego na czterocyfrowy tak, żeby nie dotknęła ich "pluskwa milenijna". A Hindusi zarobili pierwsze naprawdę duże pieniądze na IT, bo to właśnie programiści z Bangalore przystosowali do roku 2000 większość dużych globalnych firm.

    - Większość zleceń na przegrzebanie starych kodów, przejrzenie programów trafiła do Indii, do Bangalore. Było taniej niż zamawianie tych usług na Zachodzie. I okazało się, że Indie poradziły sobie z tym wyśmienicie, a programiści i biznes nabrali bezcennego doświadczenia. Boom, który zaczął się chwilę później, był konsekwencją roku 2000 - mówi Vittal Kini z Intela.

    Indiom pomogła też recesja, która zaczęła się po krachu technologicznym na giełdach w USA. Wtedy firmy na gwałt zaczęły szukać możliwości obniżki kosztów funkcjonowania, zaczęły wypychać swoje operacje, takie jak księgowość, programowanie czy finanse, poza firmę. Znaczna część tego biznesu trafiła do Indii.

    Z IT-boomu skorzystały nie tylko zagraniczne korporacje. Na fali tanich, dostępnych inżynierów, a także rosnącej popularności BPO wyrosły hinduskie potęgi informatyczne: Infosys, Wipro, Tata Consultancy Services (business process outsourcing to w uproszczeniu wydzielanie np. działu księgowości z firmy i zlecanie fakturowania na zewnątrz, np. firmie z Indii). Te firmy to dziś giganty na skalę globalną i to między innymi dzięki nim gospodarka Indii nabiera rozpędu.

    Ale wzrost nie jest niezakłócony. O ile do 2006 roku wielkie międzynarodowe firmy mówiły o bardzo łatwo dostępnej sile roboczej, o tyle na początku 2007 r. sytuacja zaczyna się powoli zmieniać.

    Kłopoty z głowami?

    Problemem dla dużych firm jest bowiem... dostępność pracowników, czyli to, z czego Bangalore i całe Indie były dotychczas sławne.

    - Jeśli dostanę lepsze pieniądze, to nie ma głupich. Oczywiście, że pójdę tam, gdzie zapłacą mi lepiej - mówi Prasad, niespełna 25-letni informatyk, który pracuje w Bangalore. Prasad siedzi w jednym z modnych fast foodów w największym centrum handlowym w mieście, Forum.

    I nie jest odosobniony w swoich przemyśleniach. W mieście, gdzie roczny dochód na głowę przekracza 6,4 tys. dol (średnio w Indiach ledwo przekracza 740 dol.!), młodzi profesjonaliści mogą wybierać sobie pracę. Szczególnie, że niewielu z nich ma doświadczenie większe niż pięć lat - więc wraz ze stażem pracy zarobki mogą rosnąć w postępie geometrycznym.

    - To jest czasami niesamowite: żadnych skrupułów, żadnego przywiązania do firmy. Podczas przerwy na lunch potrafi do mnie przyjść pracownik firmy, która jest po drugiej stronie ulicy, i powiedzieć, że chce zmienić pracę. I to jest problem, bo jeśli szkoli się kogoś ponad rok, a potem słyszy "do widzenia", to dla firmy spora strata - mówi Francuz, menedżer projektu w dużej amerykańskiej firmie w Bangalore. Właśnie dlatego rosną płace: inżynierowie programiści są jedną z najlepiej opłacanych grup zawodowych, ich pensje rosną rocznie o około 15-25 proc. Dużo? Nie tak bardzo, jeśli wziąć pod uwagę stopę inflacji zbliżającą się do 10 proc.

    I choć uniwersytety w Indiach co roku wypuszczają na rynek pracy ponad 400 tys. inżynierów, jak szacują pracodawcy, tylko co czwarty nadaje się od razu do zatrudnienia. Reszta jest gorzej przygotowana merytorycznie albo brakuje im umiejętności interpersonalnych: są nieśmiali, nie mają inicjatywy, obawiają się zabrać głos. W branży, w której podstawą jest kreatywność, to kłopot.

    - Problemem nie jest brak ludzi, ale brak odpowiednio wykształconych i przygotowanych ludzi - mówił Mohandas Pai, szef zarządzania zasobami ludzkimi w Infosys Technologies, w wywiadzie dla hinduskiego dziennika "DNA Money".

    Czy to jednak znaczy, że inwestorzy odwrócą się od Bangalore i Indii? Nic na to nie wskazuje. I choć Chiny próbują wejść na rynek globalnych usług, a centra telefoniczne powstają w Meksyku, Brazylii, na Filipinach czy w Malezji, Indie są liderem.

    Hinduscy inżynierowie nadal są relatywnie tani, a ci, którzy już pracują - będą nabierać doświadczenia i podejmować wyzwania, które dotychczas podejmowali ich koledzy z Europy czy USA. Na razie Indie prowadzą w technologicznym wyścigu państw rozwijających się i przymierzają się do konkurowania z największymi - czyli USA.

    Jeszcze nie za pięć lat, ale już za dziesięć będą poważną konkurencją.

    Jak wynika z szacunków firm doradczych i NASSCOM (India's National Association of Software and Service Companies), które reprezentuje branżę technologiczną w Indiach, w 2010 r. ten kraj może eksportować usługi IT za ponad 64 mld dolarów.

    Wygląda na to, że Pooja i jej koledzy mają zamiar zatroszczyć się o to, by te prognozy się sprawdziły co do joty.

    Maciej Kuźmicz, Bangalore

    http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,52981,4098866...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Indie w temacie Indie pędzą na zakupy
    13.05.2007, 13:09

    Maciej Kuźmicz, Bombaj - Bangalore 2007-05-03

    W zeszłym roku Hindusi wydali w sklepach ponad 408 miliardów dolarów. Ekonomiści szacują, że do 2010 roku ta suma wzrośnie o 100 proc.



    W salonie samochodowym Mahindra and Mahindra przy Marine Drive od rana do późnej nocy jest ruch.

    Trzaskają szklane drzwi, co chwilę ktoś wchodzi, ogląda katalogi, zagląda do wnętrza aut. Za oknami wystawowymi - jedna z najlepiej rozpoznawanych ulic w Bombaju, deptak Marine Drive.

    W prawie czterdziestostopniowym upale kłębi się tam wielokolorowy tłum sprzedawców orzeszków, tragarzy z koszami na głowach, przechodniów.

    W salonie jest przyjemnie chłodno, sprzedawcy się uśmiechają, a w oknie wystawowym stoi najnowszy krzyk mody motoryzacyjnej w Indiach.

    To czarny Logan.

    Na zakupy, żeby wydać

    - Idą świetnie, po prostu rewelacyjnie. To solidne auta, z wyższej klasy, zapewniają dużo przestrzeni wewnątrz. Mają europejską skrzynię biegów i kosztują nie tak wcale dużo. Sprzedajemy średnio cztery sztuki dziennie, zainteresowanie jest spore. A przecież pierwsze dostawy do klientów będą dopiero za miesiąc, bo Logan to nowość na rynku - mówi Alpana Handore, sprzedawczyni. Logan to wspólne przedsięwzięcie hinduskiego potentata Mahindra and Mahindra i Renault. Teraz obie firmy wspólnie budują fabrykę za 900 mln dol. na południu Indii, w pobliżu Chennai.

    Logan kosztuje 750 tys. rupii - czyli około 18 tys. dol. Dla przeciętnego robotnika to suma nieosiągalna - miesięcznie zarabia do 10 tys. rupii. Ale już dla nieźle zarabiającego menedżera to poważna oferta. Szczególnie że wsparta myślą techniczną z Europy, a to nadal w Indiach symbol jakości.

    Już niedługo w Indiach rusza produkcja Mini, nowe modele ma wypuścić na hinduski rynek też Suzuki, w Indiach potęga. Inwestycje się opłacają, bo 60-proc. cła skutecznie zniechęcają każdego, kto chciałby sprowadzić sobie samochód z zagranicy.

    Samochodów przybywa w tempie geometrycznym. Z powodu wiecznego korka z jednego końca 16-milionowego Bombaju nie sposób już przejechać na drugi koniec w ciągu dwóch godzin.

    W 2010 r. wartość produkcji w sektorze motoryzacyjnym ma w Indiach sięgnąć 70 mld dol. A rynek i tak będzie nienasycony - bo na tysiąc Hindusów tylko siedmiu ma samochód. W 2010 ma to być 11.



    Rozwój siedzi w kieszeni

    Ekonomiści hinduscy zapytani o sekret wzrostu Indii bez wahania wskazują najpierw na sektor usług, który ciągnie gospodarkę - a zaraz potem na konsumpcję. W 9-proc. tempie rozwoju hinduskiej gospodarki portfele konsumentów mają poważny udział.

    Hindusi w ubiegłym roku wydali ponad 408 mld dol. W porównaniu do innych Azjatów, np. Chińczyków, bardzo niewiele oszczędzają. W Indiach aż 68 proc. PKB to wydatki konsumenckie (w USA 71 proc.), a tylko 22 proc. - oszczędności gospodarstw domowych. W Państwie Środka wartość konsumpcji nie przekracza tymczasem połowy PKB!

    - Wszystko wskazuje na to, że to właśnie konsumenci będą w najbliższym czasie w dużym stopniu odpowiadali za to, jak będzie się rozwijała gospodarka. Co więcej, w Indiach szybko rośnie klasa średnia, która powinna w najbliższym czasie robić największe zakupy w sklepach i salonach samochodowych. Poza tym pomaga nam demografia - mówi Vikram Bhalla, jeden z szefów Boston Consulting Group w Bombaju.

    Trudno się z nim nie zgodzić - dziś co trzeci Hindus jest w wieku 20-35 lat. W sumie to ponad 325 mln osób. Ta armia potencjalnych konsumentów jest większa niż w znacznie ludniejszych Chinach. I szybko rośnie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ponad 350 mln Hindusów dołączyło do grupy, która ma co roku do wydania ponad 1000 euro. To już grupa, o którą mocno zabiegają globalne koncerny.



    Ta armia wydaje na potęgę - tylko handel detaliczny w 2005 r. miał wartość ponad 230 mld dol. W 2010 Hindusi kupią towary za ponad 310 mld dol. Jak prognozują ekonomiści, w latach 2005-10 wartość zakupów dóbr trwałego użytku (telewizorów, pralek itd.) wzrośnie o 100 proc.!

    Szał zakupów wywołany jest jednak nie tylko tym, że Indie się bogacą dzięki eksportowi usług IT. To również wynik otwarcia i liberalizacji rynków - dziś można kupić coraz więcej produktów, które wcześniej były nieosiągalne.

    Do końca lat 80. w jednej z najludniejszych gospodarek świata dostępne były tylko trzy rodzaje samochodu osobowego; a i to po długim oczekiwaniu. Dziś salony samochodowe takie jak Mahindra and Mahindra otwierają się w coraz mniejszych miastach.

    Nie wszystko da się sprzedać

    Ale to, że globalne koncerny mają do podbicia ponad miliard konsumentów nie oznacza wcale, że w Indiach sprzedaje się łatwo. Oferta na ten rynek musi być bowiem dostosowana do lokalnych warunków znacznie bardziej niż w innych krajach.

    - Kiedy producent chce wprowadzić na hinduski rynek nowy model samochodu, nie może zrobić tego ot, tak. Musi uwzględnić lokalne warunki, np. kiepskie drogi. Właśnie dlatego wielkim sukcesem jest model Ford Ikon, który reklamował się jako najwyżej zawieszony samochód osobowy w swojej klasie - mówi Vikram Bhalla z BCG.

    Samochód musi mieć też specjalny, głośny klakson. Powód? W Indiach na drodze trąbi się bez przerwy i bardzo głośno, kierowcy używają klaksonu do sygnalizowania, że chcą wykonać manewr, np. skręcić - więc dobry klakson to warunek bezpieczeństwa.

    Podobnie jest z butami sportowymi. Ktokolwiek zamarzy sobie obucie miliarda Hindusów, musi pamiętać, że gorący klimat i ulewne deszcze z nadejściem monsunu sprzyjają sprzedaży klapek oraz butów otwartych. A jeżeli już buty mają być sportowe, muszą też nadawać się do chodzenia na co dzień, bo w Indiach uprawianie sportu nie jest na razie tak popularne, żeby można było wprowadzać na rynek buty wyłącznie do tego celu.

    Spore znaczenie ma kultura - ponieważ w Indiach wegetarianizm nie jest kwestią mody, ale często pochodzenia lub religii, restauracje sieciowe musiały zmienić menu - wyrzucić z niego wieprzowinę i wołowinę oraz wprowadzić więcej potraw wegetariańskich. Efekt? McDonald's oferuje kanapki z kurczakiem i dania z warzywami. O hamburgerach nikt nawet głośno nie mówi.

    Natomiast jeżeli już jakiejkolwiek firmie uda się wejść na lokalny rynek i zapisać w pamięci konsumentów, może zacierać ręce i liczyć zyski. Tak było z Philipsem, który w Indiach jest obecny od lat.

    - To przykład na to, jak marka może zacząć żyć własnym życiem. Żarówki Philipsa były i są tak popularne, że w sklepach do sprzedawcy bardzo często mówi się: "Daj mi dwa philipsy", a nie: "Dwie żarówki". Poza tym Philips jest przez Hindusów traktowany jak marka rodzima, pochodząca z Indii - mówi Vikram Bhalla z BCG.

    To dopiero początek

    Firmy zacierają ręce, bo rewolucja w handlu w Indiach dopiero nadchodzi. Na razie ponad 95 proc. całego handlu detalicznego jest w rękach małych, rodzinnych sklepikarzy. Sieci są właściwie nieobecne - Wal-Mart, największa sieć supermarketów na świecie, dopiero w Indiach raczkuje, i to z pomocą miejscowych partnerów. Centra handlowe dopiero powstają. Jeszcze pięć lat temu w miliardowych Indiach nie było praktycznie żadnego shopping-mallu!

    Dziś te, które są, przynoszą kokosy. W Bangalore, stolicy firm informatycznych w Indiach, widać to najlepiej. Kiedy w sobotę lub niedzielę wchodzi się do Forum, pierwszego i największego centrum handlowego w tym mieście, napotyka się dziki tłum. Wszyscy kupują, jedzą, idą do kina na ostatnim piętrze sześciopiętrowego molocha. Sklepy? Wszystkie, które można znaleźć w USA w shopping-mallu: Tommy Hilfiger, Nike, Apple, Benetton, Swarovski, Wrangler. Wszędzie jest ścisk.

    W ciągu najbliższych lat tylko inwestycje w sektorze handlu detalicznego mają sięgnąć 22 mld dol.

    Zarobki młodych profesjonalistów rosną o 9-10 proc. rocznie (część z tych pieniędzy zjada inflacja, która wynosi ok. 6 proc. rocznie). - To jedna z najszybciej rosnących grup konsumenckich na świecie. Nie można jej nie zauważać. Dziś w Indiach jest około 160 mln telefonów komórkowych, za trzy lata ma być dwa razy więcej. Sprzedaż komputerów rośnie co roku o mniej więcej 20 proc. Jak tu pominąć Indie? - mówi Joydeep Bose, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu Intela w Indiach. Amerykańska korporacja otworzyła w Bangalore jedno z największych centrów rozwoju na świecie i ma nadzieję, że w Indiach nie tylko będzie pracować nad swoimi produktami, ale chce tam sprzedawać coraz więcej swoich produktów. Ostatnio - przenośnego laptopa dla dzieci, który miałby służyć do nauki.

    - Hindusi wydadzą każde pieniądze na edukację i rozrywkę. Więc to będą sektory, które trzeba bacznie obserwować, bo to rozkwit biznesu będzie niespotykany. Można powiedzieć, że dziś Indie dopiero się budzą, dopiero sięgnęły do kieszeni - mówi Bose.

    Trudno sobie wyobrazić, co będzie, jak zaczną naprawdę na poważnie wydawać.

    Maciej Kuźmicz, Bombaj - Bangalore

    http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34189,4105391.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Firma Ericsson wprowadza pierwszą sieć komercyjną IMS w...
    13.05.2007, 13:06

    netPR.pl 2007-05-10

    Firma Ericsson ogłosiła zawarcie porozumienia z pekińskim oddziałem China Netcom's Beijing Branch (Beijing Netcom) dotyczącego budowy w Pekinie sieci multimedialnej w oparciu o IMS, obejmującej rozwiązanie Ericsson IP-Centrex. Będzie to pierwsza komercyjna sieć IMS w Chinach. ...

    Firma Ericsson ogłosiła zawarcie porozumienia z pekińskim oddziałem China Netcom’s Beijing Branch (Beijing Netcom) dotyczącego budowy w Pekinie sieci multimedialnej w oparciu o IMS, obejmującej rozwiązanie Ericsson IP-Centrex. Będzie to pierwsza komercyjna sieć IMS w Chinach.

    Zgodnie z zawartą umową, Ericsson będzie wyłącznym dostawcą systemu IMS (IP Multimedia Subsystem) dla Beijing Netcom. Ericsson dostarczy usługi integracji systemu z siecią Beijing Netcom.

    IMT (IMS Multimedia Telephony) firmy Ericsson zapewni nowe wartościowe usługi sieci Beijing Netcom. Główny nacisk został położony na IP-Centrex – rozwiązanie skierowane do przedsiębiorstw.

    Przedstawiciel Beijing Netcom powiedział, że porozumienie podkreśla zaangażowanie firmy w wykorzystanie nowych technologii. Głównym celem jest prześcignięcie konkurencji przez dostarczenie wysokiej jakości usług telekomunikacyjnych IP. Firma jest nastawiona na świadczenie usług największym firmom w Pekinie i okolicach.

    Beijing Netcom twierdzi też, że rozwiązanie to pozwoli na efektywne wprowadzenie nowych aplikacji multimedialnych, łączących głos, transfer danych, audio i video, zapewniające wysoką jakość usług dla użytkowników z obszaru Pekinu, oraz gości i uczestników Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku.

    “Jesteśmy dumni z ponownego wyboru dokonanego przez Beijing Netcom. Tym razem Ericsson dostarczy zaawansowaną sieć multimedialną” mówi Mats H Olsson, Prezes Ericsson Greater China. “To porozumienie jest jeszcze jednym dowodem zaangażowania i możliwości wspierania naszego klienta w zakresie osiągania ciągłego wzrostu i utrzymania konkurencyjności”.

    Firma Ericsson, z 36 umowami dotyczącymi komercyjne uruchomienie systemu IMS i przeprowadzonymi 70 testami, jest globalnym liderem w zakresie IMS.
    Więcej informacji o Ericsson IMS: http://ericsson.com/ericsson/press/facts_figures/doc/i...
    netPR.pl

    http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,55402,4119706...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Li Ka-shing, szef konglomeratu Hutchison Whampoa z...
    13.05.2007, 13:03

    Joost dostał 45 mln od inwestorów

    vad,Reuters 2007-05-11,

    Telewizja internetowa Joost pozyskała pieniądze na rozwój od mediów oraz funduszy inwestycyjnych.

    Joost to projekt Niklasa Zennstroma i Janusa Friisa, którzy stworzyli Skype'a. Nad swoją bezpłatną telewizją internetową pracują już od roku, ale do tej pory inwestowali tylko własne pieniądze. W tym tygodniu udało im się pozyskać pierwsze fundusze z zewnątrz - 45 mln dol. Wśród inwestorów, którzy odważyli się wesprzeć Joost, jest Li Ka-shing, szef konglomeratu Hutchison Whampoa z Hongkongu. Ten prawie 80-letni miliarder jako jeden z pierwszych zaczął inwestować w internet oraz budowę sieci telefonii 3G, co przyniosło mu przezwisko Mister Broadband. Li Ka-shing nie będzie pasywnym inwestorem, pomoże internetowej telewizji w zakupach programów od nadawców i producentów w Chinach oraz w całej Azji.

    Pieniądze na Joost wyłożył również Index Ventures - największy w Europie fundusz inwestycyjny specjalizujący się w spółkach internetowych, który - podobnie jak azjatycki magnat - wcześniej inwestował w Skype'a. - Spędziliśmy wiele czasu, analizując model funkcjonowania Joosta, żeby upewnić się, że działa on we współpracy z producentami programów, a nie przeciwko nim - mówi Danny Rimer, partner z Index Ventures. Obok tego funduszu najwięcej pieniędzy wyłożył inny fundusz Sequoia Capital znany z tego, że wcześniej w swoim portfelu miał akcje takich spółek, jak Apple, Google, Yahoo czy YouTube. Wśród inwestorów są również spokrewnione ze sobą spółki medialne - holding Viacom (właściciel m.in. wytwórni Paramount Pictures) oraz stacja CBS. Każdy z pięciu inwestorów objął mniejszościowe udziały w Joost.

    - To pokazuje, jak dużym zaufaniem cieszy się Joost - oświadczył Janus Friis, współzałożyciel Joosta. Pozyskane środki spółka chce przeznaczyć na wejście na nowe rynki, rozbudowę swojej strony internetowej w innych językach oraz wprowadzenie nowych usług. W większości krajów Joost wciąż działa w wersji testowej. W zeszłym tygodniu spółka wystartowała oficjalnie na Wyspach Brytyjskich. W jej ofercie jest 150 kanałów.

    vad, Reuters

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Polnord podpisał list intencyjny z China International...
    13.05.2007, 12:59

    Polnord przejmie aktywa deweloperskie NFI Progress i Zachodniego NFI za akcje własne

    Warszawa, 10.05.2007 (ISB)

    Polnord, spółka budowlana z grupy Prokomu, nabędzie wszystkie aktywa deweloperskie NFI Progress i Zachodniego NFI w zamian za 3.375.003 akcji nowej emisji, podała spółka w czwartkowym komunikacie. Dzięki przejmowanym od NFI spółkom i posiadanym przez nie gruntom, Polnord chce zrealizować projekty, które przyniosą 3,0-3,5 mld zł przychodów w latach 2007-2012, przy planowanej rentowności operacyjnej na poziomie 20-25%.

    Umowę inwestycyjna w tej sprawie Polnord zawarł z Narodowym Funduszem Inwestycyjnym Progress S.A. ("NFI Progress"), Zachodnim Funduszem Inwestycyjnym NFI S.A. ("Zachodni NFI") oraz spółką R&R ADV. SECUNDO w czwartek.

    "Szacowana łączna powierzchnia użytkowa wymienionych powyżej projektów deweloperskich wynosi 573.000 m. kw. Według wstępnych ocen spółki, przejmowane projekty pozwolą Polnordowi uzyskać w okresie 2007-2012 przychody z powyższych projektów o wartości 3-3,5 mld zł, przy planowanej rentowności operacyjnej na poziomie 20-25%" - podano w komunikacie.

    W zamian za wnoszone aktywa Zachodni NFI oraz SECUNDO obejmą łącznie 1.719.616 akcji nowej emisji spółki, a NFI Progress obejmie 1.655.387 akcji nowej emisji Polnord o wartości nominalnej 2 złote.

    "Akcje zostaną wyemitowane po cenie średniej z okresu trzech miesięcy notowań poprzedzających ustalenie warunków umowy, to jest po 157,93 złotych. Akcje nowej emisji mają być wprowadzone do obrotu na rynku regulowanym Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie SA" - czytamy dalej.

    Daje tą łączną wartość akcji nowej emisji na poziomie 533 mln zł. Obecnie kapitał Polnordu dzieli się na 12.635.322 walory.

    Objęcie akcji nowej emisji ma nastąpić nie później niż 31 sierpnia 2007 roku, podano także.

    Na początku kwietnia Polnord podpisał list intencyjny z China International Industry and Commerce (CIIC) dotyczący współpracy stron w ramach realizacji dużych przedsięwzięć deweloperskich oraz budowy dróg i autostrad w Polsce. Pod koniec ub. miesiąca rosyjska spółka PLP Development Group ZSA, w której Polnord ma 50% udziałów, zawarła cztery kontrakty w Rosji na budowę 2 osiedli mieszkaniowych, kompleksu biurowo-rekreacyjnego i kompleksu handlowego. Łączne przychody tej spółki wyniosą z tytułu ich realizacji 126 mln USD.

    Obecnie Prokom Investments posiada 50,21% udziałów w Polnordzie. Według wstępnych danych, w 2006 roku Polnord miał 55,12 mln zł straty wobec 82,99 mln zł straty rok wcześniej przy obrotach odpowiednio 285,54 mln zł wobec 333,00 mln zł. (ISB)

    tom

    http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,37397,4120008...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie EuroAzja - Unia polityczna i gospodarcza w temacie Polska katastrofa w Chinach
    13.05.2007, 12:55

    Rynki Zagraniczne / Biznes.Onet.pl 07.04.2007

    Wóz postawiony przed koniem

    Cały cywilizowany świat zwraca się w stronę Azji. Kontynent ten bowiem to już nie tylko tacy giganci światowej gospodarki, jak Chiny i Indie, czy Japonia, Tajwan, lub Korea Południowa, ale też Indonezja, Malezja, Tajlandia, Wietnam… Rozwinięte kraje świata, np. USA, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy, Rosja i wiele innych, szukają więc tam swoich przyczółków, biznes robi interesy, a międzynarodowe koncerny masowo przenoszą swoją produkcję. A co my...? A my odwrotnie. Właśnie dowiadujemy się, że kolejne polskie placówki dyplomacji gospodarczej przeznaczamy do likwidacji. Gdzie? Właśnie w Azji.

    Idea likwidacji kolejnych pięciu Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji, m.in. placówek w Malezji i Indonezji, ujrzała światło dzienne na początku lutego 2007 r., czyli mniej więcej po roku od podpisania niesławnego „Porozumienia między Ministrem Spraw Zagranicznych a Ministrem Gospodarki o utworzeniu dyplomacji ekonomicznej” z 7 lutego 2006 r. Doprowadziło ono do niemal całkowitego paraliżu w działalności administracji promującej polskie interesy gospodarcze. Likwidacja 35 z 70 byłych Wydziałów Ekonomiczno Handlowych, przekształcenie pozostałych w Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji, przejęcie przez MSZ niemal 300 stanowisk etatowych i ryczałtowych na placówkach zagranicznych i prawie 40 mln zł na ich funkcjonowanie skutkuje załamaniem całego dotychczasowego systemu wsparcia dla naszych eksporterów za granicą. Stan ten trwa do dzisiaj. Sytuacja dotychczasowa była wprawdzie daleka od ideału, ale chyba lepsze takie wsparcie niż żadne. To po pierwsze. Ale po drugie, gdy ocena stanu rzeczy jest negatywna, to oczywiste jest podejmowanie działań na rzecz jej poprawienia. To w Polsce się nie stało. Złego nie poprawiono; złe jeszcze pogorszono. A zatem obecnie na większości rynków świata nie funkcjonują polskie przedstawicielstwa handlowe, gdyż nie sposób uznać za takie Wydziały Ekonomiczne naszych ambasad i konsulatów, nadzorowane przez MSZ, a stworzone właśnie kosztem misji handlowych. Wydziały, które zajmują się zbieraniem nikomu nie potrzebnych, a przede wszystkim niedostępnych, danych.

    Idea wprowadzenia omawianych zmian, nazywana przez rząd PiS reformą, została oparta na całkowicie fałszywych przesłankach. Warto przypomnieć, że nie autorstwa PiS-u, ale interesująca wizja ekonomizacji polskiej dyplomacji zagranicznej, ma się nijak do wprowadzanego obecnie modelu dyplomacji ekonomicznej. Według odpowiedzialnego za całe zamieszanie wiceministra spraw zagranicznych, została już zresztą zrealizowana, właśnie dzięki przejęciu etatów, pieniędzy, budynków i samochodów; gdzieniegdzie nawet kierowców i ogrodników... I to tyle! Co natomiast w sferze merytorycznej tego rodzaju ekonomizacja zmienia? Nie wiadomo. Pewnie nic. Ministerstwo Spraw Zagranicznych z radością „wyrwało” z Ministerstwa Gospodarki ile mogło, pilnując jednak, by przypadkiem nie przejąć tego, na czym może politycznie się potknąć, czyli kompetencji. Jednym słowem wygląda na to, że wcale nie chodziło o to, by polskie placówki dyplomatyczne i konsularne, wzorem placówek innych państw, w znacznie większym niż dotychczas stopniu zajęły się promocją interesów gospodarczych Polski, tylko o to, by jeden resort kosztem drugiego powiększył stan swego posiadania. Jak to się ma do interesów całego państwa, nikogo najwyraźniej nie interesuje.

    No, ale porozumienie MSZ – MG zostało podpisane, bo były premier Marcinkiewicz koniecznie potrzebował mieć jakiś sukces z okazji pierwszych 100 dni swojego rządu. Jaki więc stan mamy, każdy widzi. W związku z tym sytuacja jest kuriozalna. Prawie 100 Wydziałów Ekonomicznych MSZ zajmuje się, przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce większość nadal nie funkcjonuje, analizami makroekonomicznymi i realizacją nie wiadomo komu potrzebnych zadań. Z drugiej zaś strony 38 Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji, a za chwilę być może tylko 33, które powinny działać na rzecz podmiotów gospodarczych i promocji polskiego eksportu, niewiele robi, bo i nie ma dla kogo. Wydziały te bowiem miały stać się oddziałami zamiejscowymi Polskiej Agencji Handlu i Inwestycji, która planowo winna zastąpić krytykowaną Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych. Niestety, nowa agencja nie powstała (rząd zablokował prace nad nią w Sejmie), a stara agencja nadal działa, ale nie ma wydziałów za granicą i nie posiada uprawnień oddziaływania na obecne WPHiI. Postawiono więc wóz przed koniem i stworzono unikalną w skali świata konstrukcję, w której na placówkach analityków-teoretyków jest trzy razy więcej niż handlowców-praktyków. Nic dziwnego, że nasz biznes niczego dobrego ze strony rządu się nie spodziewa i jest mu głęboko wdzięczny, że dotychczas niewiele zdążył w gospodarce zepsuć.

    Wracając natomiast do ostatniego pomysłu zamknięcia Wydziałów Promocji Handlu i Inwestycji w krajach Azji Południowo-Wschodniej, trudno nie zauważyć, iż jest to, jak już wspomniano na wstępie, kolejny krok pod prąd światowych tendencji. Nie tak dawno na przykład Czesi zapowiedzieli ograniczenie ilości swych placówek handlowych w Europie właśnie po to, by zwiększyć ich sieć w Azji. W obrotach z Malezją i Indonezją mamy znaczny deficyt handlowy, rosnący wraz ze wzrostem obrotów. Jednak polskie firmy przejawiają rosnące zainteresowanie tymi rynkami. Nie mówię tu tylko o sektorze obronnym, który jest aktualnie liderem w eksporcie, ale też o przemyśle górniczym, kolejnictwie czy przemyśle stoczniowym. Sprzedajemy do tych krajów produkty wysoko przetworzone, w znacznym stopniu poprzez pośredników w państwach Europy Zachodniej czy w Singapurze. Likwidacja WPHiI w Kuala Lumpur i Dżakarcie sprawi, że naszym producentom będzie jeszcze trudniej bezpośrednio dotrzeć do miejscowych odbiorców, tak więc konkurencyjność ich produktów będzie niższa.

    Trudno zgadywać, jakie były przesłanki tej decyzji Ministra Gospodarki. Na pierwszy rzut oka wygląda ona na kontynuację działań niedawno zdymisjonowanego podsekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki, który zamiast racjonalizacji umiejscowienia poszczególnych Wydziałów dążył do ich konsolidacji, tj. tworzenia większych struktur, ale w mniejszej liczbie. Taka polityka korzystna jest być może dla ministerstwa i jego pracowników, jednakże z punktu widzenia biznesu jest niezrozumiała. Czy kosztem zamknięcia placówki w Dżakarcie warto wzmacniać Wydział w Berlinie czy Paryżu...? Nie jest to jednak ani pierwsza, ani zapewne – niestety – ostatnia niezrozumiała i moim zdaniem nietrafna decyzja tego rządu. Ktokolwiek go w przyszłości zastąpi, będzie musiał włożyć sporo pracy, by posprzątać tworzony obecnie bałagan.

    Adam Szejnfeld

    biznes.onet.pl/12,1403677,prasa.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Rynki zagraniczne w temacie Import z Chin - Solidnie i bezpiecznie
    13.05.2007, 12:21

    Firmy zainteresowane importem towarów z Chin zapraszamy do współpracy.

    Nasz Partner, firma chińska z siedzibą w Wielkiej Brytanii, zajmuje się kompleksową obsługą importu towarów z Chin.

    Wstępne wycena produktu w oparciu o specyfikację techniczną przesłaną przez zainteresowane firmy wykonywana jest bezpłatnie.

    Firma oferuje konkurencyjne ceny, ze względu na pominięcie dodatkowych pośredników oraz korzystne warunki cenowe obsługi logistycznej. Firma całkowicie bierze na siebie odpowiedzialność za realizację kontraktu. Płatność za realizację kontraktu ustalana jest indywidualnie.

    Zainteresowane firmy prosimy o przesłanie szczegółowej specyfikacji technicznej produktów wraz z informacjami na temat spodziewanych wielkości zamówień, oczekiwanego czasu realizacji oraz ceny końcowej. Im więcej szczegółów zawartych zostanie w zapytaniu, tym szybciej zostanie przygotowana oferta . Czas przygotowania oferty wynosi ok.14 dni.

    Kontakt:

    Tel/Fax: +48 22 517 77 26

    Tel. kom.: +48 698 162 425

    E-mail: biuro@bizneschiny.pl

    Skype: itzen.org

    http://BiznesChiny.pl

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Import z Chin w temacie Import z Chin - Solidnie i bezpiecznie

    Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Import z Chin

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Import z Chin w temacie Oferty handlowe z Chin

    Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Import z Chin

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie GL - Różne ogłoszenia w temacie Import z Chin - Solidnie i bezpiecznie
    13.05.2007, 12:17

    Firmy zainteresowane importem towarów z Chin zapraszamy do współpracy.

    Nasz Partner, firma chińska z siedzibą w Wielkiej Brytanii, zajmuje się kompleksową obsługą importu towarów z Chin.

    Wstępne wycena produktu w oparciu o specyfikację techniczną przesłaną przez zainteresowane firmy wykonywana jest bezpłatnie.

    Firma oferuje konkurencyjne ceny, ze względu na pominięcie dodatkowych pośredników oraz korzystne warunki cenowe obsługi logistycznej. Firma całkowicie bierze na siebie odpowiedzialność za realizację kontraktu. Płatność za realizację kontraktu ustalana jest indywidualnie.

    Zainteresowane firmy prosimy o przesłanie szczegółowej specyfikacji technicznej produktów wraz z informacjami na temat spodziewanych wielkości zamówień, oczekiwanego czasu realizacji oraz ceny końcowej. Im więcej szczegółów zawartych zostanie w zapytaniu, tym szybciej zostanie przygotowana oferta . Czas przygotowania oferty wynosi ok.14 dni.

    Kontakt:

    Tel/Fax: +48 22 517 77 26

    Tel. kom.: +48 698 162 425

    E-mail: biuro@bizneschiny.pl

    Skype: itzen.org

    http://BiznesChiny.pl

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do