Marcin Nowak

Handel B2B

Wypowiedzi

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Zatrudnienie pracowników i studentów z Chin
    25.03.2008, 11:12

    Polsko-chińska firma rekrutacyjna oferuje kompleksową pomoc w zakresie zatrudnienia pracowników i studentów z Chin.

    Orientacyjny czas pełnej rekrutacji do 2 miesięcy, orientacyjna cena za rekrutację jednej osoby do 1000 US$.

    Przykładowe branże: rolnictwo, budownictwo, stażyści dla firm informatycznych i inne.

    Firmy zainteresowane zatrudnieniem pracowników sezonowych z Chin oraz studentów na staże prosimy o kontakt: elap1@wp.pl lub eucnbg@gmail.com z dopiskiem PRACOWNICY Z CHIN lub STUDENCI Z CHIN

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Zatrudnienia pracowników i studentów z Chin
    25.03.2008, 11:12

    Polsko-chińska firma rekrutacyjna oferuje kompleksową pomoc w zakresie zatrudnienia pracowników i studentów z Chin.

    Orientacyjny czas pełnej rekrutacji do 2 miesięcy, orientacyjna cena za rekrutację jednej osoby do 1000 US$.

    Przykładowe branże: rolnictwo, budownictwo, stażyści dla firm informatycznych i inne.

    Firmy zainteresowane zatrudnieniem pracowników sezonowych z Chin oraz studentów na staże prosimy o kontakt: elap1@wp.pl lub eucnbg@gmail.com z dopiskiem PRACOWNICY Z CHIN lub STUDENCI Z CHIN

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Chiny i Afryka - wzajemna współpraca
    24.03.2008, 18:15

    China's Africa Policy

    China and Africa have a past linked by a long and deep friendship, which has stood the test of time and many changes of international affairs. Most African countries today uphold the one-China policy, and 46 of 53 African countries have established diplomatic relations with China.

    To enhance friendship and cooperation with African and other developing countries is a key element of China's foreign policy. Since the founding of the People's Republic of China in 1949, the succession of Chinese leaders have all attached much importance to the relations between China and Africa, and have worked out a series of principles and policies for the development of Sino-African relations.



    While visiting the African continent in 1996, then Chinese President Jiang Zemin put forward a five-point proposal on establishing a long-term, stable Sino-African relationship of stability and cooperation that is geared to the 21st century. The five points include sincere friendship, treating each other equally, unity and cooperation, common development and looking into the future. The proposal has become the foundation of China's policy toward Africa. The new Chinese leadership, carrying forward the cause of the old leadership and forging ahead into the future, adheres to China's policy toward Africa, and pays attention to strengthening unity and cooperation between the two.



    In June 2003. Chinese President Hu Jintao stressed that the Chinese Government will endeavor to shape a new Sino-African partnership based on long-term stability, equality and mutual benefit.



    China's Africa policy can be summed up in the following six points:



    1. China adheres to the Five Principles of Peaceful Coexistence, respects African countries' choice in political system and development path suited to their own national conditions, does not interfere in internal affairs of African countries, and supports them in their just struggles for safeguarding their independence, sovereignty and territorial integrity, and their efforts in maintaining their countries' stability, unity, and in promoting the development of society and the economy.



    2. China supports unity, cooperation and union among African countries along with their self-improvement. It also advocates African countries' efforts to preclude external interference to solve their disputes in a peaceful way and through consultation. China appreciates the African Union and other sub-regional organizations to carry out the New Partnership for Africa's Development program in a view to seeking peace, stability and development, thus realizing the integrity of politics, economy and security.



    3. China strives to strengthen and develop a long-term; stable political relationship with Africa featured by friendship, mutual trust and cooperation in an all-round way. China wishes to enhance the mutual visits between the leaders of the two sides as well as the exchanges of various circles so as to increase mutual understanding, expand common grounds, strengthen friendship and promote cooperation.



    4. China will, as best it can, continue to offer African countries economic assistance with no political conditions attached and take positive measures to increase economic benefit of the China-aid projects in Africa. In the meantime, China will, taking China-Africa Cooperation Forum as a platform, engage in various forms of economic and trade cooperation, focusing on the areas of agriculture, infrastructure building and human resources development. China will also encourage cooperation between the two sides, tap cooperative potentials and increase cooperative efficiency.



    5.China calls for the international community, especially developed countries, to pay attention to the issue of African peace and development, listen to the appeal of African countries, offer them assistance, put more investment into these countries, reduce their debts and further open their markets to African countries, with an eye to helping solve real problems for Africa, narrowing the gap between Africa and other regions of the world, and helping Africa step on the road of sustainable development.



    6. China supports Africa to participate in and play a bigger role in international affairs. It will. as always, stand on the side of African countries, strengthen consultation and cooperation with African countries in the participation of international affairs, strive for safeguarding the legal rights and interests of developing countries, and promote the establishment of a democratic international relationship and a just and reasonable international political and economic order.



    The current world situation has created both opportunities and challenges. Developing countries should strengthen unity and cooperation, seek advantages, avoid disadvantages and bravely face the challenges. This is the choice of developing countries to seek development.



    African countries have pooled their efforts to promote the building of an African Union. This displays that developing countries are positive elements in safeguarding world peace and in advancing human progress, that developing countries can improve their unfavorable positions only by their own capability, and that developing countries should intensify unity and cooperation.



    China carries out a consistent policy toward Africa. Sino-African friendship conforms to the fundamental interests of Chinese and African people. Sino-African cooperation has bright prospects. In the new century, China will explore new approaches in Sino-African political and economic cooperation, thus taking Sino-African relations to an even higher level.



    (China.org.cn December 10, 2003)

    http://www.china.org.cn/english/features/China-Africa/...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie O czym myślą Chiny
    24.03.2008, 17:49

    O czym myślą Chiny

    sobota 22 marca 2008

    Chiny - nowa ziemia obiecana?

    Mark Leonard zasłynął opublikowaną w 2005 roku książką "Why Europe Will Run the 21st Century". Dowodził w niej, że Unia Europejska wypracowała całkowicie nową formę organizacji politycznej. Dzięki stworzeniu atrakcyjnego modelu społeczno-gospodarczego zaczęła przyciągać do siebie kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Oferując im pod pewnymi warunkami członkostwo w rodzinie państw korzystających z dobrodziejstw wspólnego rynku i postępującej integracji, skłoniła je do niezbędnych reform, nie używając w tym celu przemocy. Diagnoza Leonarda była przez niektórych przedstawiana jako odpowiedź na znaną tezę Roberta Kagana głoszącą, że Europa jedynie korzysta z parasola militarnego Stanów Zjednoczonych i nie jest gotowa sama stawić czoła problemom. Dziś Leonard stara się poszerzyć pole widzenia poza wąskie ramy euroatlantyckich realiów i zwraca się w kierunku Chin. Usiłuje zrozumieć fenomen państwa, które zadało kłam przekonaniu, iż gospodarka rynkowa może rozwijać się wyłącznie w ramach demokratycznego systemu politycznego. Z analizy Leonarda wyłania się obraz kraju, w którym spory intelektualistów, ekspertów i technokratów zastępują debaty polityczne. Monopol partii na władzę nie jest otwarcie kwestionowany, ale na poziomie wspólnot lokalnych prowadzone są eksperymenty z nowymi formami rządzenia i podejmowania decyzji zbiorowych. Komunistyczna Partia Chin nauczyła się słuchać głosów specjalistów. Gremia doradcze odgrywają rolę zbliżoną do lobbystów, grup interesów, a nawet partii politycznych. Mapa polityczna i światopoglądowa Chin staje się coraz bardziej złożona. Stopniowo traci na znaczeniu najostrzejszy do niedawna spór - pomiędzy zwolennikami wolnego rynku a twardogłowymi politykierami pragnącymi przywrócenia kierowniczej roli partii w gospodarce. O obliczu Państwa Środka zadecyduje zapewne dyskusja pomiędzy nową lewicą a nową prawicą. Obie strony akceptują wolny rynek, przedstawiciele nowej lewicy domagają się jednak, aby owoce wzrostu gospodarczego spożytkowane zostały na zniwelowanie błyskawicznie rosnących nierówności społecznych, podczas gdy zasadniczym postulatem nowej prawicy jest ochrona praw własności.

    Mark Leonard

    politolog

    Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty w Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w Pekinie, którą odbyłem w 2003 roku. Powitali mnie Wang Luoli, wicerektor akademii, którego dziadek przełożył na chiński "Kapitał" Marksa, oraz Huang Ping, były czerwonogwardzista. Siedząc w ogromnych fotelach, ceremonialnie popijaliśmy herbatę i przedstawialiśmy się sobie nawzajem. Wang Luolin poinformował mnie z uprzejmym uśmiechem, że jego akademia ma 50 ośrodków badawczych obejmujących 260 dyscyplin i zatrudniających cztery tysiące naukowców. Kiedy to powiedział, poczułem, że niknę w wielkim fotelu: w Wielkiej Brytanii think tanków jest kilkaset, a w Europie parę tysięcy. Nawet w raju instytutów badawczych, czyli w USA, nie ma ich więcej niż dziesięć tysięcy. W Chinach jedna instytucja - w samym Pekinie jest kilkanaście podobnych - zatrudnia cztery tysiące badaczy. Inną kwestią jest, czy ilość przechodzi w jakość, ale ilość z pewnością imponuje.

    Wyobrażałem sobie, że podczas mojej podróży szybko zostanę wprowadzony w najważniejsze kwestie i wrócę do domu. Sądziłem, że życie intelektualne Chin składa się z kilku twardogłowych ideologów funkcjonujących na zapleczu partii komunistycznej i na czołowych uniwersytetach. Tymczasem natrafiłem na ukryty świat intelektualistów, pracowników instytutów badawczych i aktywistów toczących intensywną dyskusję na temat przyszłości kraju. Szybko sobie uświadomiłem, że kilka wizyt w Pekinie i Szanghaju nie wystarczy do tego, by ogarnąć zakres i ambicje wewnętrznych chińskich debat. Podjąłem decyzję: postanowiłem poświęcić następne kilka lat mojego życia na zrozumienie żywej historii, która rozgrywała się na moich oczach. Przez trzy lata rozmawiałem z dziesiątkami chińskich myślicieli i obserwowałem, jak ich poglądy ewoluują w reakcji na szaleńcze przemiany ogarniające ich kraj. Niektórzy byli członkami partii, inni zaś mieli bardziej skomplikowane stosunki z władzą, ale w jakimś sensie wszyscy należeli do jednego środowiska. Postanowili związać swoje losy z Chińską Republiką Ludową, a tym samym radzić sobie z często kapryśnymi żądaniami państwa jednopartyjnego.

    Przywykliśmy do rosnącego wpływu Chin na gospodarkę światową, ale czy Państwo Środka zmieni również nasze poglądy na politykę i władzę? Historia intelektualnego przebudzenia Chin jest mniej znana niż historia ich sukcesu ekonomicznego. Uważnie śledzimy amerykańskie życie umysłowe i kulturalne, lecz ilu z nas potrafi wymienić współczesnego chińskiego pisarza lub myśliciela? W Chinach - w gremiach partyjnych, ale również na uniwersytetach, w częściowo niezależnych instytutach badawczych, w czasopismach i w internecie - toczy się gorąca debata na temat kierunku, w którym powinny podążać Chiny. Ekonomiści nowej lewicy spierają się z nową prawicą o kwestię nierówności; politolodzy piszą o znaczeniu wolnych wyborów i praworządności; w dziedzinie polityki zagranicznej chińscy neokonserwatyści kłócą się z liberalnymi internacjonalistami w kwestii strategii na przyszłość.

    Chińscy intelektualiści usiłują pogodzić ze sobą sprzeczne cele: jak czerpać korzyści z globalnego rynku, a jednocześnie uniknąć destrukcyjnego wpływu globalizacji na chiński system polityczny i gospodarczy. Inni przeciwstawiają globalizację pod przewodem Ameryki chińskiej wersji świata za murami. Represyjny chiński system polityczny - bez partii opozycyjnych, bez niezależnych związków zawodowych, bez publicznych sporów między politykami, ale za to z mediami, które są raczej narzędziem społecznej kontroli, nie zaś rozliczania władzy - paradoksalnie zwiększa siłę oddziaływania intelektualistów. W tym świecie intelektualna debata może się stać surogatem polityki - choćby dlatego, że jest od niej bardziej osobista, agresywna i emocjonalna.

    Nie ma wprawdzie swobodnej dyskusji o odsunięciu od władzy partii komunistycznej, niepodległości Tybetu czy wydarzeniach na placu Tiananmen, ale w najważniejszych gazetach i czasopismach akademickich można w miarę otwarcie debatować o chińskim modelu gospodarczym, walce z korupcją czy stosunkach z Japonią i Koreą Północną. Internet podlega wprawdzie ścisłej kontroli, ale dyskusja jest tutaj swobodniejsza niż w świecie słowa drukowanego (chociaż jeden z bardziej wolnomyślnych blogerów Hu Jia został ostatnio aresztowany). A za zamkniętymi drzwiami akademicy i intelektualiści często swobodnie rozmawiają nawet na najbardziej wrażliwe tematy, takie jak reforma polityczna. Chińczycy lubią spierać się o to, czy intelektualiści wpływają na decydentów, czy też decydenci wykorzystują intelektualistów jako nieformalnych rzeczników swoich poglądów. Tak czy inaczej debaty te stały się elementem procesu politycznego, wprowadzając do obiegu pewne idee i poszerzając zakres opcji dostępnych dla chińskich decydentów. Intelektualiści są na przykład regularnie proszeni o zorganizowanie sesji studialnych dla politbiura, przygotowują raporty i uczestniczą w tworzeniu dokumentów rządowych.

    Czy zatem chińska inteligencja staje się coraz bardziej otwarta i zachodnia w swoim charakterze? Wiele pojęć, o które się między sobą spiera - nie wyłączając oczywiście samego komunizmu - zostało sprowadzonych z Zachodu. W budowie bardziej niezależnego, bardziej zachodniego modelu dyskursu mogą uczestniczyć miliony studentów, którzy studiowali za granicą - w tym wielu na Zachodzie - po 1978 roku. Mniej niż połowa z nich wróciła, ale liczba ta rośnie. Nie należy jednak zapominać, że formacja intelektualisty pozostaje w Chinach zupełnie inna niż na Zachodzie. Edukacja skupia się na umiejętnościach praktycznych, a odsetek osób w wieku 18 - 30 lat studiujących na uniwersytetach choć stale wzrasta, wciąż nie przekracza 20 procent. Ponadto postawy polityczne tych ludzi są poddawane rygorystycznej kontroli - wychowanie polityczne wciąż jest przedmiotem obowiązkowym.

    Zhang Weiying ma słabość do kubańskich cygar. Kiedy go odwiedziłem w jego gabinecie na Uniwersytecie Pekińskim, zobaczyłem na biurku kilka pudełek Cohiba. Cygara te - warte wielokrotność rocznych dochodów chińskiego rolnika - symbolizują zachodnią wolność (chociaż wyprodukowało je państwo komunistyczne) i dynamizm, który - ma nadzieję Zhang Weiying - stopniowo wyprze ostatnie relikty maoizmu. Podobnie jak inni ekonomiczni liberałowie - bądź przedstawiciele nowej prawicy, jak ich nazywają oponenci - Zhang Weiying uważa, że Chiny nie będą wolne, dopóki nie zlikwiduje się sektora publicznego i nie zredukuje kompetencji państwa, które miałoby się zajmować przede wszystkim ochroną własności prywatnej.

    Nowa prawica miała ogromny udział w reformach gospodarczych przeprowadzonych w latach 80. i 90., ale dzisiaj ci ekonomiści mają coraz trudniejsze życie. Przez trzydzieści lat byli górą, lansując idee importowane z Zachodu, ale teraz Chiny się od nich odwróciły. Z sondaży wynika, że nowa prawica jest najmniej lubianą grupą w Chinach. Społeczeństwo jest coraz bardziej zaniepokojone kosztami reform, takimi jak zwalnianie pracowników, nielegalne wyburzanie domów i całych wsi czy zaleganie z pensjami przez pracodawców. Idee rynkowe kwestionuje nowa lewica opowiadająca się za łagodniejszą formą kapitalizmu. Bitwa idei przeciwstawia państwo rynkowi, prowincje nadmorskie śródlądowym, miasto wsi a bogatych biednym.

    Wang Hui jest jednym z przywódców nowej lewicy, luźnego środowiska intelektualistów, którzy coraz skuteczniej wpisują się w nastroje społeczne i nadają ton debacie politycznej. Wang Hui studiował literaturę, a nie politykę, ale uaktywnił się politycznie podczas demonstracji studenckich na placu Tiananmen w 1989 roku. Podobnie jak większość młodych intelektualistów w tamtych czasach był gorącym zwolennikiem wolnego rynku. Po masakrze na placu Tiananmen schronił się w górach. Przez dwa lata przebywał w ukryciu, poznając życie chłopów i robotników. Doświadczenia te wzbudziły w nim wątpliwości, czy pozbawiony jakichkolwiek regulacji wolny rynek jest sprawiedliwy. W końcu Wang Hui doszedł do wniosku, że państwo musi aktywnie zapobiegać rozwarstwieniu. Rozwinął te idee w latach 90., kiedy przebywał na wygnaniu w USA, ale podobnie jak wielu myślicieli nowej lewicy wrócił do Chin, by wykładać na prestiżowym Uniwersytecie Qinghua. Poznałem go w ubiegłym roku w pekińskiej Kawiarni Myślicieli, przestronnym lokalu z wygodnymi sofami i kawą z ekspresu. Wygląda jak modelowy intelektualista: krótko ostrzyżone włosy, brązowa marynarka i czarny sweter polo. Ale Wang Hui nie mieszka w wieży z kości słoniowej. Pisze raporty, w których obnaża korupcję, i pomaga robotnikom organizować się przeciwko nielegalnym prywatyzacjom. Jego środowisko jest nowe, bo w przeciwieństwie do starej lewicy popiera reformy rynkowe. Jest lewicowe, ponieważ w odróżnieniu od nowej prawicy przejmuje się problemem nierówności: "Chiny miotają się między dwiema skrajnościami: fałszywie rozumianym socjalizmem i kapitalizmem kolesiów, jęcząc pod ciężarem najgorszych elementów obu tych systemów. (...) Jestem za skierowaniem kraju na tory reform rynkowych, ale chiński rozwój gospodarczy musi być bardziej zrównoważony. Wzrost PKB nie może być wyłącznym priorytetem, musimy wziąć pod uwagę również prawa pracownicze i względy ochrony środowiska".

    Filozofia nowej lewicy jest owocem względnej zamożności Chin. Teraz, kiedy rynek nakręca wzrost gospodarczy, jej przedstawiciele pytają, co należy zrobić z tym bogactwem. Czy nadal powinna gromadzić je w swoich rękach elita, czy też Chiny powinny wypracować model rozwoju korzystny dla wszystkich obywateli? Dążą do stworzenia chińskiego wariantu socjaldemokracji.

    Równowaga władzy w Pekinie powoli przesuwa się na lewo. Pod koniec 2005 roku prezydent Hu Jintao i premier Wen Jiabao opublikowali "11. plan pięcioletni" - program budowy harmonijnego społeczeństwa. Po raz pierwszy od 1978 roku, kiedy rozpoczęła się epoka reform, wzrost gospodarczy nie został uznany za cel nadrzędny dla państwa chińskiego. Plan przewiduje raczej stworzenie państwa opiekuńczego, obiecując dwudziestoprocentowy roczny wzrost środków na renty i emerytury, zasiłki dla bezrobotnych, zasiłki chorobowe i macierzyńskie. Chińskiej wsi obiecano, że skończy się arbitralne narzucanie podatków, nastąpi poprawa poziomu służby zdrowia i szkolnictwa. Kolejne zobowiązanie to zmniejszenie zużycia energii o 20 procent.

    "11. plan pięcioletni" jest szablonem dla nowego modelu chińskiego. Zachowuje wylansowaną przez nową prawicę koncepcję nieustannego eksperymentowania - stopniowych reform zamiast terapii szokowej. Akceptuje też rynek jako motor napędowy wzrostu gospodarczego. Od nowej lewicy bierze wrażliwość na kwestie nierówności i zanieczyszczenia środowiska, jak również poszukiwanie nowych instytucji, które pozwoliłyby pogodzić konkurencję ze współpracą. W styczniu 2007 roku Hu Jintao z dumą ogłosił powołanie nowej specjalnej strefy ekonomicznej, z dopłatami do eksportu, przywilejami podatkowymi oraz inwestycjami w infrastrukturę drogową, kolejową i portową. Strefa ta powstała jednak w Afryce, a konkretnie w zambijskim zagłębiu miedziowym. Chiny przeszczepiają swój model rozwoju gospodarczego na kontynent afrykański, budując wiele ośrodków przemysłowych połączonych z resztą świata siecią transportu kolejowego, drogowego i morskiego. Zambia stanie się węzłem metalurgicznym Chin, dostarczając do Państwa Środka miedź, kobalt, cynę i uran. Druga strefa powstanie na Mauritiusie i będzie chińskim węzłem handlowym, dając 40 przedsiębiorstwom chińskim uprzywilejowany dostęp do obejmującego 20 państw wschodniej i południowej Afryki wspólnego rynku od Libii po Zimbabwe, a także do rynków znad Oceanu Indyjskiego i południowoazjatyckich. Trzecia strefa - węzeł transportowy - prawdopodobnie znajdzie się w stolicy Tanzanii Dar es Salaam. Nigeria, Liberia i Wyspy Zielonego Przylądka ubiegają się o dwie inne lokalizacje. Tak jak rywalizacja o miejsce w Unii Europejskiej przeobraziła kraje Europy Wschodniej, tak rywalizacja o przyciągnięcie chińskich inwestycji może przeobrazić Afrykę.

    Tworząc specjalne strefy ekonomiczne, Pekin buduje afrykańską infrastrukturę - inwestując znacznie więcej niż dawne państwa kolonialne. Poza tym obecność Chin zmienia zasady rozwoju gospodarczego. Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy kiedyś budziły trwogę w sercach polityków i urzędników, ale dzisiaj nawet najbiedniejsze kraje Afryki nie chcą ich słuchać. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przez wiele lat negocjował z rządem Angoli umowę o transparentności, by na kilka godzin przed jej planowanym podpisaniem w marcu 2004 roku usłyszeć, że władze w Luandzie nie są już zainteresowane tymi pieniędzmi, ponieważ otrzymały dwa miliardy dolarów nieobwarowanej żadnymi warunkami pożyczki od Chin. Historia ta powtarza się na całym kontynencie: w Czadzie, Nigerii, Sudanie, Algierii, Etiopii, Ugandzie i Zimbabwe.

    Ekspansja modelu chińskiego sięga jednak daleko poza regiony wybrane przez chińskich inwestorów. Zespoły badawcze z krajów średniozamożnych i biednych - takich jak Iran i Egipt, Angola i Zambia, Kazachstan i Rosja, Indie i Wietnam, Brazylia i Wenezuela - objeżdżają chińskie miasta i prowincje w poszukiwaniu lekcji płynących z chińskich doświadczeń. Tacy intelektualiści jak Zhang Weiying prowadzą szkolenia dla zagranicznych gości. Dziesiątki krajów powielają chiński model rozwoju polegający na wykorzystywaniu środków publicznych i zagranicznych inwestycji do budowy kapitałochłonnych gałęzi przemysłu. Na całym świecie powstają specjalne strefy ekonomiczne - Bank Światowy szacuje, że jest ponad trzy tysiące takich projektów w 120 krajach. Globalizacja miała oznaczać triumf gospodarki rynkowej na całym świecie, ale Chiny pokazują, że jednym z jej największych beneficjentów jest kapitalizm państwowy.

    W ślad za ideami wolnorynkowymi często szła demokracja liberalna. Władze w Pekinie uważają jednak, że demokracja ta nie stanowi konieczności dziejowej. Jednym z najbardziej zaskakujących zjawisk w życiu intelektualnym Chin jest zmiana frontu ze strony intelektualistów demokratycznych, którzy w latach 80. i 90. domagali się wolnych wyborów. Teraz chińscy myśliciele dowodzą, że wszystkie rozwinięte demokracje czeka kryzys: frekwencja wyborcza spada, zaufanie do polityków maleje, partie tracą członków i kwitnie populizm. Analizują sposoby docierania przez zachodnich przywódców do obywateli ponad głowami partii politycznych i wprowadzają nowe techniki kontaktu ze społeczeństwem, takie jak referenda, sondaże opinii czy rady obywatelskie. Wielopartyjne wybory wciąż są głównym filarem procesu politycznego na Zachodzie, ale uzupełniono je o nowe typy zasięgania opinii obywateli. Według nowych chińskich myślicieli politycznych ich kraj powinien postąpić odwrotnie: z wyborów uczynić dodatek, opierając proces decyzyjny przede wszystkim na publicznych konsultacjach, spotkaniach ekspertów i sondażach.

    Koncepcję tę opisał między innymi Fang Ning, politolog z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Demokrację zachodnią porównał do restauracji z jednym zestawem dań, w której klienci mogą wybierać kucharza, ale nie mają nic do powiedzenia w kwestii potraw, jakie im się ugotuje. W chińskiej demokracji jest jeden szef kuchni - Komunistyczna Partia Chin - ale potrawy polityczne można wybierać a` la carte.

    Chongqing jest położoną u spływu Jangcy i Jialin Jiang trzydziestomilionową aglomeracją, o której na Zachodzie słyszało niewiele osób. Miasto dąży do tego, aby stać się żywym laboratorium idei takich intelektualistów jak Fang Ning. Wszystkie ważne decyzje władze miejskie podejmują w sposób jawny - można to śledzić osobiście, w telewizji lub przez internet. Władze najbardziej chlubią się publicznymi przesłuchaniami w sprawie cen biletów na kolejkę miejską, które spadły z piętnastu do dwóch yuanów (czyli mniej niż złotówki - przyp. tłum.). Eksperyment ten znajduje naśladowców we wszystkich regionach Chin. Ale jeszcze ciekawszy eksperyment przeprowadzono w niewielkiej dzielnicy Wenling Zeguo, a mianowicie zastosowano nowatorską technikę podejmowania decyzji zwaną sondażem uczestniczącym. Jest to koncepcja autorstwa stanfordzkiego politologa Jamesa Fishkina odwołująca się do ateńskiego ideału demokracji. Na czym ona polega? Metodą losową wybiera się grupę obywateli, którzy biorą udział w konsultacjach z ekspertami i tak przygotowani uczestniczą w głosowaniu. Zdecydowano w ten sposób, na co należy przeznaczyć czterdzieści milionów yuanów środków zarezerwowanych na publiczne inwestycje. Na razie eksperymentu tego nigdzie nie powtórzono, ale Fishkin i chiński politolog He Baogang uważają, że demokracja uczestnicząca może posłużyć za wzorzec reform politycznych.

    Niewykluczone, że w dłuższej perspektywie chińskie państwo jednopartyjne upadnie. Wydaje się jednak, że reżim realizuje coraz bardziej wyrafinowaną strategię średniookresową, która ma mu pomóc w przetrwaniu i zapobiec niepokojom społecznym. Chiny już zmieniły warunki debaty o globalizacji, pokazując, że autorytarne reżimy potrafią zapewnić wzrost gospodarczy. Model dyktatury konsultacyjnej może w przyszłości pokazać, że państwa jednopartyjne są w stanie zapewnić sobie znaczące poparcie społeczne. Jeśli chińskie eksperymenty konsultacyjne się powiodą, dyktatury na całym świecie z radością powielą u siebie model, który pozwala państwom jednopartyjnym przetrwać w epoce globalizacji i masowej komunikacji.

    © 2008 "Prospect"/distr. by The New York Times Syndicate

    przeł. Tomasz Bieroń

    Kolonizatorzy, którzy nie stawiają żadnych warunków

    Państwa afrykańskie przez lata negocjowały pożyczki z Bankiem Światowym czy Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Pomoc finansowa była uzależniona od tego, czy chcące z nich skorzystać państwa wprowadzały reformy na przykład w zakresie uczynienia gospodarki bardziej przejrzystą i walki z korupcją polityczną. Chiny, których rosnąca w niezwykle szybkim tempie gospodarka domaga się surowców naturalnych, są gotowe pożyczać afrykańskim kacykom ogromne sumy bez żadnych warunków wstępnych w zamian za prawo do korzystania z zasobów Czarnego Lądu. Na całym kontynencie jak grzyby po deszczu wyrastają tworzone przez Chińczyków specjalne strefy ekonomiczne. "Tworząc specjalne strefy ekonomiczne, Pekin buduje afrykańską infrastrukturę - inwestując znacznie więcej niż dawne państwa kolonialne", zauważa Mark Leonard i przewiduje: "Tak jak rywalizacja o miejsce w Unii Europejskiej przeobraziła kraje Europy Wschodniej, tak rywalizacja o przyciągnięcie chińskich inwestycji może przeobrazić Afrykę".

    Mark Leonard, brytyjski analityk i teoretyk spraw zagranicznych. Był specjalistą ds. stosunków międzynarodowych Centre for European Reform, kierował również Foreign Policy Centre, think tankiem założonym z inicjatywy premiera Tony'ego Blaira i sekretarza Robina Cooka. Obecnie jest dyrektorem wykonawczym ogólnoeuropejskiego think tanku European Council on Foreign Relations. Był stypendystą German Marshall Fund of the United States w Waszyngtonie oraz Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w Pekinie. Jego artykuły i komentarze ukazywały się m.in. w "The Financial Times", "The International Herald Tribune", "The Wall Street Journal", "The Guardian" i "The Independent". W 2005 roku opublikował głośną książkę "Why Europe Will Run the 21st Century". Argumentował w niej, że Unia Europejska stworzyła model organizacji politycznej, który w XXI wieku będzie wzorem dla państw na całym świecie. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka "What Does China Think?".
    http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article141337/O...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja w temacie O czym myślą Chiny
    24.03.2008, 17:47

    O czym myślą Chiny

    sobota 22 marca 2008

    Chiny - nowa ziemia obiecana?

    Mark Leonard zasłynął opublikowaną w 2005 roku książką "Why Europe Will Run the 21st Century". Dowodził w niej, że Unia Europejska wypracowała całkowicie nową formę organizacji politycznej. Dzięki stworzeniu atrakcyjnego modelu społeczno-gospodarczego zaczęła przyciągać do siebie kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Oferując im pod pewnymi warunkami członkostwo w rodzinie państw korzystających z dobrodziejstw wspólnego rynku i postępującej integracji, skłoniła je do niezbędnych reform, nie używając w tym celu przemocy. Diagnoza Leonarda była przez niektórych przedstawiana jako odpowiedź na znaną tezę Roberta Kagana głoszącą, że Europa jedynie korzysta z parasola militarnego Stanów Zjednoczonych i nie jest gotowa sama stawić czoła problemom. Dziś Leonard stara się poszerzyć pole widzenia poza wąskie ramy euroatlantyckich realiów i zwraca się w kierunku Chin. Usiłuje zrozumieć fenomen państwa, które zadało kłam przekonaniu, iż gospodarka rynkowa może rozwijać się wyłącznie w ramach demokratycznego systemu politycznego. Z analizy Leonarda wyłania się obraz kraju, w którym spory intelektualistów, ekspertów i technokratów zastępują debaty polityczne. Monopol partii na władzę nie jest otwarcie kwestionowany, ale na poziomie wspólnot lokalnych prowadzone są eksperymenty z nowymi formami rządzenia i podejmowania decyzji zbiorowych. Komunistyczna Partia Chin nauczyła się słuchać głosów specjalistów. Gremia doradcze odgrywają rolę zbliżoną do lobbystów, grup interesów, a nawet partii politycznych. Mapa polityczna i światopoglądowa Chin staje się coraz bardziej złożona. Stopniowo traci na znaczeniu najostrzejszy do niedawna spór - pomiędzy zwolennikami wolnego rynku a twardogłowymi politykierami pragnącymi przywrócenia kierowniczej roli partii w gospodarce. O obliczu Państwa Środka zadecyduje zapewne dyskusja pomiędzy nową lewicą a nową prawicą. Obie strony akceptują wolny rynek, przedstawiciele nowej lewicy domagają się jednak, aby owoce wzrostu gospodarczego spożytkowane zostały na zniwelowanie błyskawicznie rosnących nierówności społecznych, podczas gdy zasadniczym postulatem nowej prawicy jest ochrona praw własności.

    Mark Leonard

    politolog

    Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty w Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w Pekinie, którą odbyłem w 2003 roku. Powitali mnie Wang Luoli, wicerektor akademii, którego dziadek przełożył na chiński "Kapitał" Marksa, oraz Huang Ping, były czerwonogwardzista. Siedząc w ogromnych fotelach, ceremonialnie popijaliśmy herbatę i przedstawialiśmy się sobie nawzajem. Wang Luolin poinformował mnie z uprzejmym uśmiechem, że jego akademia ma 50 ośrodków badawczych obejmujących 260 dyscyplin i zatrudniających cztery tysiące naukowców. Kiedy to powiedział, poczułem, że niknę w wielkim fotelu: w Wielkiej Brytanii think tanków jest kilkaset, a w Europie parę tysięcy. Nawet w raju instytutów badawczych, czyli w USA, nie ma ich więcej niż dziesięć tysięcy. W Chinach jedna instytucja - w samym Pekinie jest kilkanaście podobnych - zatrudnia cztery tysiące badaczy. Inną kwestią jest, czy ilość przechodzi w jakość, ale ilość z pewnością imponuje.

    Wyobrażałem sobie, że podczas mojej podróży szybko zostanę wprowadzony w najważniejsze kwestie i wrócę do domu. Sądziłem, że życie intelektualne Chin składa się z kilku twardogłowych ideologów funkcjonujących na zapleczu partii komunistycznej i na czołowych uniwersytetach. Tymczasem natrafiłem na ukryty świat intelektualistów, pracowników instytutów badawczych i aktywistów toczących intensywną dyskusję na temat przyszłości kraju. Szybko sobie uświadomiłem, że kilka wizyt w Pekinie i Szanghaju nie wystarczy do tego, by ogarnąć zakres i ambicje wewnętrznych chińskich debat. Podjąłem decyzję: postanowiłem poświęcić następne kilka lat mojego życia na zrozumienie żywej historii, która rozgrywała się na moich oczach. Przez trzy lata rozmawiałem z dziesiątkami chińskich myślicieli i obserwowałem, jak ich poglądy ewoluują w reakcji na szaleńcze przemiany ogarniające ich kraj. Niektórzy byli członkami partii, inni zaś mieli bardziej skomplikowane stosunki z władzą, ale w jakimś sensie wszyscy należeli do jednego środowiska. Postanowili związać swoje losy z Chińską Republiką Ludową, a tym samym radzić sobie z często kapryśnymi żądaniami państwa jednopartyjnego.

    Przywykliśmy do rosnącego wpływu Chin na gospodarkę światową, ale czy Państwo Środka zmieni również nasze poglądy na politykę i władzę? Historia intelektualnego przebudzenia Chin jest mniej znana niż historia ich sukcesu ekonomicznego. Uważnie śledzimy amerykańskie życie umysłowe i kulturalne, lecz ilu z nas potrafi wymienić współczesnego chińskiego pisarza lub myśliciela? W Chinach - w gremiach partyjnych, ale również na uniwersytetach, w częściowo niezależnych instytutach badawczych, w czasopismach i w internecie - toczy się gorąca debata na temat kierunku, w którym powinny podążać Chiny. Ekonomiści nowej lewicy spierają się z nową prawicą o kwestię nierówności; politolodzy piszą o znaczeniu wolnych wyborów i praworządności; w dziedzinie polityki zagranicznej chińscy neokonserwatyści kłócą się z liberalnymi internacjonalistami w kwestii strategii na przyszłość.

    Chińscy intelektualiści usiłują pogodzić ze sobą sprzeczne cele: jak czerpać korzyści z globalnego rynku, a jednocześnie uniknąć destrukcyjnego wpływu globalizacji na chiński system polityczny i gospodarczy. Inni przeciwstawiają globalizację pod przewodem Ameryki chińskiej wersji świata za murami. Represyjny chiński system polityczny - bez partii opozycyjnych, bez niezależnych związków zawodowych, bez publicznych sporów między politykami, ale za to z mediami, które są raczej narzędziem społecznej kontroli, nie zaś rozliczania władzy - paradoksalnie zwiększa siłę oddziaływania intelektualistów. W tym świecie intelektualna debata może się stać surogatem polityki - choćby dlatego, że jest od niej bardziej osobista, agresywna i emocjonalna.

    Nie ma wprawdzie swobodnej dyskusji o odsunięciu od władzy partii komunistycznej, niepodległości Tybetu czy wydarzeniach na placu Tiananmen, ale w najważniejszych gazetach i czasopismach akademickich można w miarę otwarcie debatować o chińskim modelu gospodarczym, walce z korupcją czy stosunkach z Japonią i Koreą Północną. Internet podlega wprawdzie ścisłej kontroli, ale dyskusja jest tutaj swobodniejsza niż w świecie słowa drukowanego (chociaż jeden z bardziej wolnomyślnych blogerów Hu Jia został ostatnio aresztowany). A za zamkniętymi drzwiami akademicy i intelektualiści często swobodnie rozmawiają nawet na najbardziej wrażliwe tematy, takie jak reforma polityczna. Chińczycy lubią spierać się o to, czy intelektualiści wpływają na decydentów, czy też decydenci wykorzystują intelektualistów jako nieformalnych rzeczników swoich poglądów. Tak czy inaczej debaty te stały się elementem procesu politycznego, wprowadzając do obiegu pewne idee i poszerzając zakres opcji dostępnych dla chińskich decydentów. Intelektualiści są na przykład regularnie proszeni o zorganizowanie sesji studialnych dla politbiura, przygotowują raporty i uczestniczą w tworzeniu dokumentów rządowych.

    Czy zatem chińska inteligencja staje się coraz bardziej otwarta i zachodnia w swoim charakterze? Wiele pojęć, o które się między sobą spiera - nie wyłączając oczywiście samego komunizmu - zostało sprowadzonych z Zachodu. W budowie bardziej niezależnego, bardziej zachodniego modelu dyskursu mogą uczestniczyć miliony studentów, którzy studiowali za granicą - w tym wielu na Zachodzie - po 1978 roku. Mniej niż połowa z nich wróciła, ale liczba ta rośnie. Nie należy jednak zapominać, że formacja intelektualisty pozostaje w Chinach zupełnie inna niż na Zachodzie. Edukacja skupia się na umiejętnościach praktycznych, a odsetek osób w wieku 18 - 30 lat studiujących na uniwersytetach choć stale wzrasta, wciąż nie przekracza 20 procent. Ponadto postawy polityczne tych ludzi są poddawane rygorystycznej kontroli - wychowanie polityczne wciąż jest przedmiotem obowiązkowym.

    Zhang Weiying ma słabość do kubańskich cygar. Kiedy go odwiedziłem w jego gabinecie na Uniwersytecie Pekińskim, zobaczyłem na biurku kilka pudełek Cohiba. Cygara te - warte wielokrotność rocznych dochodów chińskiego rolnika - symbolizują zachodnią wolność (chociaż wyprodukowało je państwo komunistyczne) i dynamizm, który - ma nadzieję Zhang Weiying - stopniowo wyprze ostatnie relikty maoizmu. Podobnie jak inni ekonomiczni liberałowie - bądź przedstawiciele nowej prawicy, jak ich nazywają oponenci - Zhang Weiying uważa, że Chiny nie będą wolne, dopóki nie zlikwiduje się sektora publicznego i nie zredukuje kompetencji państwa, które miałoby się zajmować przede wszystkim ochroną własności prywatnej.

    Nowa prawica miała ogromny udział w reformach gospodarczych przeprowadzonych w latach 80. i 90., ale dzisiaj ci ekonomiści mają coraz trudniejsze życie. Przez trzydzieści lat byli górą, lansując idee importowane z Zachodu, ale teraz Chiny się od nich odwróciły. Z sondaży wynika, że nowa prawica jest najmniej lubianą grupą w Chinach. Społeczeństwo jest coraz bardziej zaniepokojone kosztami reform, takimi jak zwalnianie pracowników, nielegalne wyburzanie domów i całych wsi czy zaleganie z pensjami przez pracodawców. Idee rynkowe kwestionuje nowa lewica opowiadająca się za łagodniejszą formą kapitalizmu. Bitwa idei przeciwstawia państwo rynkowi, prowincje nadmorskie śródlądowym, miasto wsi a bogatych biednym.

    Wang Hui jest jednym z przywódców nowej lewicy, luźnego środowiska intelektualistów, którzy coraz skuteczniej wpisują się w nastroje społeczne i nadają ton debacie politycznej. Wang Hui studiował literaturę, a nie politykę, ale uaktywnił się politycznie podczas demonstracji studenckich na placu Tiananmen w 1989 roku. Podobnie jak większość młodych intelektualistów w tamtych czasach był gorącym zwolennikiem wolnego rynku. Po masakrze na placu Tiananmen schronił się w górach. Przez dwa lata przebywał w ukryciu, poznając życie chłopów i robotników. Doświadczenia te wzbudziły w nim wątpliwości, czy pozbawiony jakichkolwiek regulacji wolny rynek jest sprawiedliwy. W końcu Wang Hui doszedł do wniosku, że państwo musi aktywnie zapobiegać rozwarstwieniu. Rozwinął te idee w latach 90., kiedy przebywał na wygnaniu w USA, ale podobnie jak wielu myślicieli nowej lewicy wrócił do Chin, by wykładać na prestiżowym Uniwersytecie Qinghua. Poznałem go w ubiegłym roku w pekińskiej Kawiarni Myślicieli, przestronnym lokalu z wygodnymi sofami i kawą z ekspresu. Wygląda jak modelowy intelektualista: krótko ostrzyżone włosy, brązowa marynarka i czarny sweter polo. Ale Wang Hui nie mieszka w wieży z kości słoniowej. Pisze raporty, w których obnaża korupcję, i pomaga robotnikom organizować się przeciwko nielegalnym prywatyzacjom. Jego środowisko jest nowe, bo w przeciwieństwie do starej lewicy popiera reformy rynkowe. Jest lewicowe, ponieważ w odróżnieniu od nowej prawicy przejmuje się problemem nierówności: "Chiny miotają się między dwiema skrajnościami: fałszywie rozumianym socjalizmem i kapitalizmem kolesiów, jęcząc pod ciężarem najgorszych elementów obu tych systemów. (...) Jestem za skierowaniem kraju na tory reform rynkowych, ale chiński rozwój gospodarczy musi być bardziej zrównoważony. Wzrost PKB nie może być wyłącznym priorytetem, musimy wziąć pod uwagę również prawa pracownicze i względy ochrony środowiska".

    Filozofia nowej lewicy jest owocem względnej zamożności Chin. Teraz, kiedy rynek nakręca wzrost gospodarczy, jej przedstawiciele pytają, co należy zrobić z tym bogactwem. Czy nadal powinna gromadzić je w swoich rękach elita, czy też Chiny powinny wypracować model rozwoju korzystny dla wszystkich obywateli? Dążą do stworzenia chińskiego wariantu socjaldemokracji.

    Równowaga władzy w Pekinie powoli przesuwa się na lewo. Pod koniec 2005 roku prezydent Hu Jintao i premier Wen Jiabao opublikowali "11. plan pięcioletni" - program budowy harmonijnego społeczeństwa. Po raz pierwszy od 1978 roku, kiedy rozpoczęła się epoka reform, wzrost gospodarczy nie został uznany za cel nadrzędny dla państwa chińskiego. Plan przewiduje raczej stworzenie państwa opiekuńczego, obiecując dwudziestoprocentowy roczny wzrost środków na renty i emerytury, zasiłki dla bezrobotnych, zasiłki chorobowe i macierzyńskie. Chińskiej wsi obiecano, że skończy się arbitralne narzucanie podatków, nastąpi poprawa poziomu służby zdrowia i szkolnictwa. Kolejne zobowiązanie to zmniejszenie zużycia energii o 20 procent.

    "11. plan pięcioletni" jest szablonem dla nowego modelu chińskiego. Zachowuje wylansowaną przez nową prawicę koncepcję nieustannego eksperymentowania - stopniowych reform zamiast terapii szokowej. Akceptuje też rynek jako motor napędowy wzrostu gospodarczego. Od nowej lewicy bierze wrażliwość na kwestie nierówności i zanieczyszczenia środowiska, jak również poszukiwanie nowych instytucji, które pozwoliłyby pogodzić konkurencję ze współpracą. W styczniu 2007 roku Hu Jintao z dumą ogłosił powołanie nowej specjalnej strefy ekonomicznej, z dopłatami do eksportu, przywilejami podatkowymi oraz inwestycjami w infrastrukturę drogową, kolejową i portową. Strefa ta powstała jednak w Afryce, a konkretnie w zambijskim zagłębiu miedziowym. Chiny przeszczepiają swój model rozwoju gospodarczego na kontynent afrykański, budując wiele ośrodków przemysłowych połączonych z resztą świata siecią transportu kolejowego, drogowego i morskiego. Zambia stanie się węzłem metalurgicznym Chin, dostarczając do Państwa Środka miedź, kobalt, cynę i uran. Druga strefa powstanie na Mauritiusie i będzie chińskim węzłem handlowym, dając 40 przedsiębiorstwom chińskim uprzywilejowany dostęp do obejmującego 20 państw wschodniej i południowej Afryki wspólnego rynku od Libii po Zimbabwe, a także do rynków znad Oceanu Indyjskiego i południowoazjatyckich. Trzecia strefa - węzeł transportowy - prawdopodobnie znajdzie się w stolicy Tanzanii Dar es Salaam. Nigeria, Liberia i Wyspy Zielonego Przylądka ubiegają się o dwie inne lokalizacje. Tak jak rywalizacja o miejsce w Unii Europejskiej przeobraziła kraje Europy Wschodniej, tak rywalizacja o przyciągnięcie chińskich inwestycji może przeobrazić Afrykę.

    Tworząc specjalne strefy ekonomiczne, Pekin buduje afrykańską infrastrukturę - inwestując znacznie więcej niż dawne państwa kolonialne. Poza tym obecność Chin zmienia zasady rozwoju gospodarczego. Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy kiedyś budziły trwogę w sercach polityków i urzędników, ale dzisiaj nawet najbiedniejsze kraje Afryki nie chcą ich słuchać. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przez wiele lat negocjował z rządem Angoli umowę o transparentności, by na kilka godzin przed jej planowanym podpisaniem w marcu 2004 roku usłyszeć, że władze w Luandzie nie są już zainteresowane tymi pieniędzmi, ponieważ otrzymały dwa miliardy dolarów nieobwarowanej żadnymi warunkami pożyczki od Chin. Historia ta powtarza się na całym kontynencie: w Czadzie, Nigerii, Sudanie, Algierii, Etiopii, Ugandzie i Zimbabwe.

    Ekspansja modelu chińskiego sięga jednak daleko poza regiony wybrane przez chińskich inwestorów. Zespoły badawcze z krajów średniozamożnych i biednych - takich jak Iran i Egipt, Angola i Zambia, Kazachstan i Rosja, Indie i Wietnam, Brazylia i Wenezuela - objeżdżają chińskie miasta i prowincje w poszukiwaniu lekcji płynących z chińskich doświadczeń. Tacy intelektualiści jak Zhang Weiying prowadzą szkolenia dla zagranicznych gości. Dziesiątki krajów powielają chiński model rozwoju polegający na wykorzystywaniu środków publicznych i zagranicznych inwestycji do budowy kapitałochłonnych gałęzi przemysłu. Na całym świecie powstają specjalne strefy ekonomiczne - Bank Światowy szacuje, że jest ponad trzy tysiące takich projektów w 120 krajach. Globalizacja miała oznaczać triumf gospodarki rynkowej na całym świecie, ale Chiny pokazują, że jednym z jej największych beneficjentów jest kapitalizm państwowy.

    W ślad za ideami wolnorynkowymi często szła demokracja liberalna. Władze w Pekinie uważają jednak, że demokracja ta nie stanowi konieczności dziejowej. Jednym z najbardziej zaskakujących zjawisk w życiu intelektualnym Chin jest zmiana frontu ze strony intelektualistów demokratycznych, którzy w latach 80. i 90. domagali się wolnych wyborów. Teraz chińscy myśliciele dowodzą, że wszystkie rozwinięte demokracje czeka kryzys: frekwencja wyborcza spada, zaufanie do polityków maleje, partie tracą członków i kwitnie populizm. Analizują sposoby docierania przez zachodnich przywódców do obywateli ponad głowami partii politycznych i wprowadzają nowe techniki kontaktu ze społeczeństwem, takie jak referenda, sondaże opinii czy rady obywatelskie. Wielopartyjne wybory wciąż są głównym filarem procesu politycznego na Zachodzie, ale uzupełniono je o nowe typy zasięgania opinii obywateli. Według nowych chińskich myślicieli politycznych ich kraj powinien postąpić odwrotnie: z wyborów uczynić dodatek, opierając proces decyzyjny przede wszystkim na publicznych konsultacjach, spotkaniach ekspertów i sondażach.

    Koncepcję tę opisał między innymi Fang Ning, politolog z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Demokrację zachodnią porównał do restauracji z jednym zestawem dań, w której klienci mogą wybierać kucharza, ale nie mają nic do powiedzenia w kwestii potraw, jakie im się ugotuje. W chińskiej demokracji jest jeden szef kuchni - Komunistyczna Partia Chin - ale potrawy polityczne można wybierać a` la carte.

    Chongqing jest położoną u spływu Jangcy i Jialin Jiang trzydziestomilionową aglomeracją, o której na Zachodzie słyszało niewiele osób. Miasto dąży do tego, aby stać się żywym laboratorium idei takich intelektualistów jak Fang Ning. Wszystkie ważne decyzje władze miejskie podejmują w sposób jawny - można to śledzić osobiście, w telewizji lub przez internet. Władze najbardziej chlubią się publicznymi przesłuchaniami w sprawie cen biletów na kolejkę miejską, które spadły z piętnastu do dwóch yuanów (czyli mniej niż złotówki - przyp. tłum.). Eksperyment ten znajduje naśladowców we wszystkich regionach Chin. Ale jeszcze ciekawszy eksperyment przeprowadzono w niewielkiej dzielnicy Wenling Zeguo, a mianowicie zastosowano nowatorską technikę podejmowania decyzji zwaną sondażem uczestniczącym. Jest to koncepcja autorstwa stanfordzkiego politologa Jamesa Fishkina odwołująca się do ateńskiego ideału demokracji. Na czym ona polega? Metodą losową wybiera się grupę obywateli, którzy biorą udział w konsultacjach z ekspertami i tak przygotowani uczestniczą w głosowaniu. Zdecydowano w ten sposób, na co należy przeznaczyć czterdzieści milionów yuanów środków zarezerwowanych na publiczne inwestycje. Na razie eksperymentu tego nigdzie nie powtórzono, ale Fishkin i chiński politolog He Baogang uważają, że demokracja uczestnicząca może posłużyć za wzorzec reform politycznych.

    Niewykluczone, że w dłuższej perspektywie chińskie państwo jednopartyjne upadnie. Wydaje się jednak, że reżim realizuje coraz bardziej wyrafinowaną strategię średniookresową, która ma mu pomóc w przetrwaniu i zapobiec niepokojom społecznym. Chiny już zmieniły warunki debaty o globalizacji, pokazując, że autorytarne reżimy potrafią zapewnić wzrost gospodarczy. Model dyktatury konsultacyjnej może w przyszłości pokazać, że państwa jednopartyjne są w stanie zapewnić sobie znaczące poparcie społeczne. Jeśli chińskie eksperymenty konsultacyjne się powiodą, dyktatury na całym świecie z radością powielą u siebie model, który pozwala państwom jednopartyjnym przetrwać w epoce globalizacji i masowej komunikacji.

    © 2008 "Prospect"/distr. by The New York Times Syndicate

    przeł. Tomasz Bieroń

    Kolonizatorzy, którzy nie stawiają żadnych warunków

    Państwa afrykańskie przez lata negocjowały pożyczki z Bankiem Światowym czy Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Pomoc finansowa była uzależniona od tego, czy chcące z nich skorzystać państwa wprowadzały reformy na przykład w zakresie uczynienia gospodarki bardziej przejrzystą i walki z korupcją polityczną. Chiny, których rosnąca w niezwykle szybkim tempie gospodarka domaga się surowców naturalnych, są gotowe pożyczać afrykańskim kacykom ogromne sumy bez żadnych warunków wstępnych w zamian za prawo do korzystania z zasobów Czarnego Lądu. Na całym kontynencie jak grzyby po deszczu wyrastają tworzone przez Chińczyków specjalne strefy ekonomiczne. "Tworząc specjalne strefy ekonomiczne, Pekin buduje afrykańską infrastrukturę - inwestując znacznie więcej niż dawne państwa kolonialne", zauważa Mark Leonard i przewiduje: "Tak jak rywalizacja o miejsce w Unii Europejskiej przeobraziła kraje Europy Wschodniej, tak rywalizacja o przyciągnięcie chińskich inwestycji może przeobrazić Afrykę".

    Mark Leonard, brytyjski analityk i teoretyk spraw zagranicznych. Był specjalistą ds. stosunków międzynarodowych Centre for European Reform, kierował również Foreign Policy Centre, think tankiem założonym z inicjatywy premiera Tony'ego Blaira i sekretarza Robina Cooka. Obecnie jest dyrektorem wykonawczym ogólnoeuropejskiego think tanku European Council on Foreign Relations. Był stypendystą German Marshall Fund of the United States w Waszyngtonie oraz Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w Pekinie. Jego artykuły i komentarze ukazywały się m.in. w "The Financial Times", "The International Herald Tribune", "The Wall Street Journal", "The Guardian" i "The Independent". W 2005 roku opublikował głośną książkę "Why Europe Will Run the 21st Century". Argumentował w niej, że Unia Europejska stworzyła model organizacji politycznej, który w XXI wieku będzie wzorem dla państw na całym świecie. Właśnie ukazała się jego najnowsza książka "What Does China Think?".
    http://www.dziennik.pl/dziennik/europa/article141337/O...

  • Marcin Nowak
  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja w temacie Chińskie osiedle spółki RPZ i Athletic Group w Kielcach
    24.03.2008, 12:35

    Chińskie osiedle spółki RPZ i Athletic Group
    ziem
    2008-03-02


    Wiadomo już, kto ma być chińskim partnerem w spółce, która przy ul. Lecha w Kielcach zbuduje duże osiedle mieszkaniowe. To Athletic Group, która działa na naszym rynku od 15 lat i zajmuje się produkcją rowerów oraz importem towarów z Chin.
    Na najbliższej, czwartkowej sesji kieleckiej rady miejskiej radni mają zatwierdzić powstanie spółki miasta i Rejonowego Przedsiębiorstwa Zieleni z większościowym kapitałem chińskim. Miasto ma objąć udziały wartości 120 tys. zł, ale docelowo kapitał spółki znacznie wzrośnie. RPZ wniesie bowiem swoją działkę, nieoficjalnie wycenianą na kilkanaście milionów złotych, a Chińczycy kapitał w gotówce na budowę osiedla. Siedzibą nowej spółki ma być Polsko-Chiński Park Biznesu przy ul. Mielczarskiego. Kielce odwiedził niedawno członek zarządu Athletic Group Jimmy Zeng. Oglądał m.in. tereny przyszłej inwestycji, rozmawiał z przedstawicielami miasta i RPZ.

    Athletic Group ma biuro w Warszawie, a w Specjalnej Strefie Ekonomicznej Koszalin fabrykę rowerów, w której zatrudnia 300 osób. Niedawno firma uruchomiła też produkcję nagrywarek DVD i telewizorów LCD, przy której pracuje 50 osób. Grupa zajmuje się również importem towarów konsumpcyjnych i budowlanych z Państwa Środka.

    Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

    http://miasta.gazeta.pl/kielce/1,47262,4982020.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja w temacie Azja i BRIC - inwestycja w przyszłość
    24.03.2008, 12:30

    Azja i BRIC - inwestycja w przyszłość

    Pierwszy krok to zróżnicowanie tej części portfela, która jest ulokowana w akcjach. Co można dorzucić do akcji lub funduszy polskich spółek? Część (choćby niewielką) pieniędzy inwestowanych na rynku akcji warto zanieść do funduszy, które inwestują w krajach Azji. Do wyboru są fundusze lokujące w Tajlandii lub Korei, kusi dwucyfrowy wzrost PKB, jaki osiągają co roku Indie czy gigantyczna gospodarka Chin. Choć w krótkiej perspektywie ryzyko inwestycji w Azji jest wysokie, zwłaszcza w perspektywie spowolnienia gospodarki USA, co rykoszetem może uderzyć w Chiny (bo zmniejszy się popyt Amerykanów).

    Potencjalnie dobrą inwestycją na najbliższe lata mogą być tzw. fundusze BRIC - inwestujące w Brazylii, Rosji, Indiach i Chinach (stąd właśnie skrót). W tych czterech krajach mieszka prawie połowa światowej populacji, a każdy z krajów BRIC ma inny atut. Brazylia to potęga w produkcji rolnej, gospodarka rosyjska to kopalnia surowców, w Indiach najszybciej na świecie rozwija się sektor usług i wysokie technologie. Chiny to rezerwuar taniej siły roboczej i błyskawicznie rosnący przemysł oraz budownictwo.

    Udziały funduszy azjatyckich i BRIC sprzedają w Polsce najbardziej renomowane grupy zarządzające aktywami: Franklin Templeton, Merrill Lynch BlackRock, Robeco, czy Fortis. Takie subfundusze można też znaleźć w funduszach parasolowych rodzimych TFI, np. w Pioneer Pekao czy AIG.

    http://gospodarka.gazeta.pl/pieniadze/1,52983,5041896....

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja w temacie Chiny mają największe rezerwy zagraniczne na świecie -...
    24.03.2008, 12:27

    Zielonym do dołu, czyli dolarze, ratuj się!
    Witold Gadomski GAZETA WYBORCZA
    2008-03-24,

    Jak to możliwe, że Ameryka mająca najbardziej dynamiczną gospodarkę świata ma tak słaby pieniądz? Odpowiedź jest prosta: Amerykanie żyją na kredyt. Ich największym wierzycielem są dziś ubogie Chiny
    Przez sto lat dolar był symbolem potęgi amerykańskiej gospodarki. Miliony ludzi w krajach pozbawionych waluty wymienialnej marzyło o zielonych banknotach i lokowało w nich swoje oszczędności, ufając, że dolar nigdy nie straci wartości. Ale w ostatnich siedmiu latach wartość dolara w stosunku do euro i większości walut spadła niemal o połowę. W Polsce banknot z portretem Washingtona kosztuje dziś zaledwie 2,24 zł. Jeszcze niedawno wybitny ekonomista amerykański Robert Barro zachęcał mniej stabilne kraje, by zamiast walczyć o stabilność własnej waluty, przyjęły to co dobre - dolara. Dziś te rady wydają się egzotyczne.

    Załamanie kursu dolara sprawia kłopot nie tylko Amerykanom, którzy muszą coraz więcej płacić za importowane towary i coraz droższe stają się dla nich podróże zagraniczne. Boi się także reszta świata. Pięć lat temu dolar USA wart był ponad 1,5 dolara kanadyjskiego, dziś idą łeb w łeb, przy czym "kanadyjczyk" jest o włos silniejszy. Z tego powodu kanadyjskie towary są dla Amerykanów za drogie i wiele firm zrezygnowało z zakupu od swych północnych sąsiadów.

    Czy to możliwe, by świat na zawsze stracił szacunek do zielonych banknotów? Na to pytanie nikt dziś nie odpowie.

    Życie na kredyt

    Stany Zjednoczone mają najbardziej innowacyjną i dynamiczną gospodarkę na świecie. Od 2000 r. PKB tego kraju rośnie średnio w tempie 2,5 proc. rocznie, podczas gdy PKB w strefie euro - zaledwie o 1,8 proc. Jak to możliwe, by kraj mający tak wspaniałą gospodarkę miał równocześnie tak słaby pieniądz? Powód jest prosty: Amerykanie, choć bogaci, od lat konsumują więcej, niż ich na to stać.

    W trzecim kwartale 2007 r. oszczędności netto amerykańskich gospodarstw domowych wyniosły zaledwie 56,7 mld dol., czyli 0,4 proc. PKB. Łączne oszczędności (z uwzględnieniem firm) sięgały 200 mld dol. - niecałe 1,5 proc. PKB. W ostatnich latach zdarzało się, że oszczędności gospodarstw domowych były ujemne - to znaczy ich suma była niższa od sumy pożyczek.

    Co więcej, krajowe oszczędności są "zjadane" przez ogromny deficyt budżetowy, który w zeszłym roku wyniósł około 200 mld dol. Ameryka dla sfinansowania swego rozwoju potrzebuje rocznie 1,7 bln dol. kapitału. Przy braku własnych oszczędności pożycza za granicą około biliona dolarów rocznie.

    Rząd USA emituje obligacje i bony (T-bills), którymi finansuje deficyt budżetowy. Przez wiele lat papiery te stanowiły bardzo atrakcyjną lokatę kapitału. Ameryka jest bowiem krajem niskiego ryzyka. Jednak w zeszłym roku strumień się skurczył, i to było bezpośrednią przyczyną zapaści dolara.

    Dziura w bilansie płatniczym USA jest ogromna - od kilku lat wynosi jakieś 5-6 proc. PKB (strefa euro tradycyjnie ma nadwyżkę w tym bilansie). Rekordowy był rok 2006 - dziura wyniosła prawie 800 mld dol. Gdyby jakiś kraj Trzeciego Świata miał taki deficyt, natychmiast pogrążyłby się w potężnym kryzysie.

    Dlaczego Amerykanie żyją na kredyt? Bo się do tego przyzwyczaili. Nie chcą czekać na zakup domu czy samochodu. Wchodząc w dorosłe życie, biorą pierwszy kredyt, który spłacają, zaciągając następne. Sprzedają dom obciążony pożyczką hipoteczną i kupują większy, biorąc kolejny kredyt. Gospodarka przystosowała się do takich praktyk. Gdyby nagle Amerykanie zaczęli więcej oszczędzać, spadłby popyt, a gospodarka nieuchronnie pogrążyłaby się w recesji. Na dłuższą metę byłoby to zdrowe, ale politycy myślą w krótkiej perspektywie.

    Upadek nowego ładu

    Latem 1944 r. w amerykańskim mieście Bretton Woods spotkało się 730 delegatów z 44 krajów, by opracować nowy ład walutowy. Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt i jego sekretarz skarbu Henry Morgenthau zaproponowali, by za główną walutę nowego systemu posłużył dolar. Postawili na swoim.

    Stało się tak, gdyż do 1971 r. dolar był wymienialny na złoto. Banki centralne w każdej chwili mogły wymienić zapasy dolarów na złoto po stałym kursie 35 dol. za uncję złota. Międzynarodowy Fundusz Walutowy dbał o to, by kursy walut były stabilne - stałe w stosunku do dolara (i złota).

    System działał dopóty, dopóki reguły nie złamał najważniejszy gracz - USA. Fed (Bank Rezerw Federalnych USA) drukował coraz więcej zielonych, którymi finansowano deficyt handlowy i wojnę w Wietnamie. 15 sierpnia 1971 r. prezydent Richard Nixon zniósł wymienialność dolara na złoto. Ład ustalony w Bretton Woods przestał istnieć. Świat wszedł w okres chaosu walutowego, z którego zaczął się wydobywać w latach 90. MFW zalecał, by kursy walut były płynne i kształtowały się na wolnym rynku. Banki centralne dbały jednak o niską inflację, co pośrednio stabilizowało kursy.

    W 1994 r. Ludowy Bank Chin ustalił kurs juana w stosunku do dolara na stałym poziomie. Świat nie zwrócił na to uwagi, gdyż eksport chiński był wówczas niewielki i w globalnej gospodarce odgrywał rolę drugorzędną. Ale w ostatnich 15 latach chiński eksport wzrósł ponad dziesięciokrotnie. W 2004 r. Chiny wyprzedziły Japonię, zajmując trzecie miejsce na liście największych eksporterów. W zeszłym roku wyeksportowały towary za 1,2 bln dol.!

    Największym partnerem Chin są Stany Zjednoczone. W zeszłym roku deficyt USA w handlu z Chinami przekroczył 250 mld dol. Innymi słowy, jedna trzecia deficytu w handlu towarowym USA przypada na Chiny! Ameryka ma też duży deficyt w wymianie z innymi krajami Azji Wschodniej - Japonią (83 mld dol.), Malezją (21 mld), Tajwanem i Koreą Południową (po 15 mld).

    Sztywny kurs juana ułatwia Chinom eksport do USA. Dzięki niemu chińskie towary są bowiem tanie na amerykańskim rynku. Gdyby kurs juana był płynny, waluta ta kosztowałaby dziś przynajmniej dwa razy więcej niż przed dziesięciu laty, a eksport i nadwyżka w handlu z USA byłyby nieco mniejsze. Ale Chiny twardo trzymają kurs juana - w ciągu dziesięciu lat umocnił się on o mniej niż 20 proc.

    Koło się zamyka

    Przed pięciu laty amerykańscy ekonomiści Michael Dooley, David Folkerts-Landau i Peter Garber w pracy "An Essay on the Revived Bretton Woods System" dowodzili, że na świecie powstał nowy ład walutowy, który nazwali Bretton Woods II. Podstawą tego ładu są przepływy finansowe między USA a Azją Wschodnią. Kraje azjatyckie zarabiają na eksporcie do USA, lecz jednocześnie nadwyżkami własnych oszczędności finansują rozwój Stanów Zjednoczonych.

    To jednak oznacza, że kraje azjatyckie są dziś największymi wierzycielami USA. Chiny mają największe rezerwy zagraniczne na świecie - przeszło 1,5 bln dol., z czego 70 proc. ulokowane jest w amerykańskie papiery dłużne - przede wszystkim w obligacje rządu USA. Chiny skupują dolary, by utrzymać stały (a nie umacniający się) kurs juana. Stały kurs zwiększa eksport i pogłębia deficyt handlowy USA. Koło się zamyka.

    Przed kilku laty mechanizm Bretton Woods II wydawał się stabilny, gdyż korzystały na nim obie strony. Stany Zjednoczone otrzymywały wschodnioazjatycki kapitał, dzięki któremu mogły żyć na kredyt, a Azja miała do dyspozycji chłonny, amerykański rynek zbytu, dzięki któremu mogła się szybko rozwijać.

    Dooley, Folkerts-Landau i Garber twierdzili, że nowy ład obejmuje też płaszczyznę polityczną. Dzięki eksportowi do USA kraje rozwijające się (nie tylko Azja Wschodnia, lecz także Rosja i kraje naftowe) mają wspólne interesy z USA, które przeważają nad kwestiami spornymi. Tak zatem globalne interesy ekonomiczne stabilizują świat w wymiarze politycznym. Tak jak w okresie Bretton Woods toczyła się zimna wojna i kraje mające waluty związane z dolarem były po tej samej stronie barykady, tak teraz toczy się wojna z terroryzmem, której przewodzi Ameryka, a po tej samej stronie są Chiny, Rosja i umiarkowane kraje arabskie.

    Czy jednak mechanizm polegający na kumulowaniu się długu może być trwały?

    Zmierzch dolara?

    Nie wszyscy ekonomiści zaakceptowali teorię Bretton Woods II. Polemizował z nią m.in. prof. Nouriel Roubini z uniwersytetu w Nowym Jorku, były doradca sekretarza skarbu, jeden z najbardziej znanych makroekonomistów. Przed trzema laty pisał: „Analogia między oryginalnym systemem Bretton Woods, a »Bretton Woods II « jest ułomna. Stany Zjednoczone nie finansowały zimnej wojny w latach 50. i 60. ogromnym długiem wypychanym za granicę, dziurą budżetową i deficytem w bilansie płatniczym. Przeciwnie - aż do 1960 r. miały nadwyżki. Także związki polityczne z Azją Wschodnią i Rosją są dużo słabsze niż związki łączące USA i Europę w latach 50. i 60. Chiny np. chcą robić interesy w Iranie - kraju nieprzyjaznym Ameryce (...). Istnieje granica finansowania amerykańskich potrzeb kapitałowych przez resztę świata, a Stany Zjednoczone granicę tę przekraczają. W konsekwencji istnieje duże ryzyko załamania się obecnego ładu walutowego, wzrostu stóp procentowych w USA i spadku takich aktywów jak akcje czy nieruchomości”.

    Przepowiednia Roubiniego spełniła się niemal w stu procentach. Obecny kryzys finansowy jest pochodną nierównowagi utrzymującej się od lat w amerykańskiej gospodarce, a także wojny w Iraku, której koszty noblista Joseph Stieglitz szacuje na 3 bln dol. A reakcja Fed, polegająca na rozluźnianiu polityki pieniężnej i cięciach stóp procentowych, powoduje dalsze osłabienie dolara.

    Spadek kursu waluty amerykańskiej powoduje jednak, że kraje, które dotychczas finansowały USA i utrzymywały największe rezerwy dolarowe, ponoszą ogromne straty. Rezerwy Ludowego Banku Chin pęcznieją, ale ich wartość - liczona w innych walutach niż dolary - rośnie znacznie wolniej. Traci też Rosja, która handel gazem i ropą rozliczała tradycyjnie w dolarach.

    Dolar był i wciąż jest stosowany nie tylko w transakcjach z udziałem Amerykanów, ale także między kontrahentami z innych krajów. Brazylijski eksporter kawy rozlicza się z japońskim odbiorcą w dolarach. Biznesmen szwedzki, szykujący dużą transakcję z Malezją, zamienia korony na dolary. W dolarach rozliczana jest większość transakcji naftowych. Pomiędzy USA i Arabią Saudyjską obowiązuje niepisana umowa, że za ropę można płacić jedynie dolarami - niezależnie od tego, kto ją kupuje. W zamian Amerykanie gwarantują bezpieczeństwo monarchii Saudów.

    Ten prymat dolara zaczyna się jednak załamywać. Kilka krajów naftowych mających złe stosunki z USA - Iran, a ostatnio Wenezuela i Ekwador - już odeszło z rozliczeń w dolarach. W końcu lutego Rosja zapowiedziała ostrożne odchodzenie od rozliczania kontraktów na dostawę ropy w dolarach. Chce je rozliczać w rublach. Proces ucieczki od dolara będzie się pogłębiał, jeśli Waszyngton nie podejmie kroków zmierzających do przywrócenia równowagi w wymianie z resztą świata.

    Jak mu pomóc

    Proces naprawy dolara może być bolesny, a dziś - gdy Fed walczy z kryzysem, pompując do systemu bankowego setki miliardów dolarów - jest wręcz trudny do wyobrażenia. Ale za kilka lat - kto wie? W 1979 r. szef Fed Paul Volcker podniósł stopy procentowe do poziomu blisko 20 proc., dzięki czemu szybko stłumił inflację - za cenę głębokiej recesji. Ta decyzja sprawiła jednak, że w latach 80. Stany Zjednoczone przebudowały swą gospodarkę, a w 90. przeżyły najdłuższy okres prosperity po II wojnie światowej. Manewr Volckera umocnił dolara i przywrócił mu wiarygodność.

    Dziś podobny krok wydaje się mało prawdopodobny, ale jeszcze trudniej uwierzyć w całkowity upadek zielonych. Dolar wciąż jest najważniejszą walutą światową. Według danych MFW w zeszłym roku 63 proc. rezerw wszystkich banków centralnych było nominowane w dolarach. To mniej niż w 2000 r. - wówczas dolary zabezpieczały ponad 70 proc. rezerw - ale wciąż zdumiewająco dużo. Świat wprawdzie traci zaufanie do dolara, ale bardzo powoli. Być może jednak proces ten przyśpieszy, gdyż kolejne banki centralne oświadczają, że zmienią strukturę swoich rezerw i zmniejszą zależność od dolara.

    Źródło: Gazeta Wyborcza

    http://www.gazetawyborcza.pl/1,76842,5044234.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Wiadomości o Chinach w polskich mediach w temacie Chiny zwiększają nakłady finansowe przeznaczone na pomoc...
    21.03.2008, 12:50

    Chiny zwiększają nakłady finansowe przeznaczone na pomoc ubogim regionom
    2008-03-07
    CRI

    6 marca Ministerstwo Finansów Chin ogłosiło, że wkrótce wyasygnuje fundusz w wysokości 7 miliardów 800 milionów yuanów RMB przeznaczony na wsparcie dla ubogich regionów. Działanie to ma na celu pomoc biednym regionom dotkniętym klęską żywiołową, na terenie, których należy wznowić produkcję i pobudzić rozwój gospodarki i społeczeństwa. Pomoc ta obejmie także regiony zamieszkiwane przez mniejszości narodowe.

    Według doniesień, ostatnio Ministerstwo Finansów Chin już dwa razy wyasygnowało specjalne fundusze w łącznej kwocie ponad 75 miliardów yuanów RMB na wsparcie rozwoju ubogich regionów.

    http://polish.cri.cn/177/2008/03/07/2@73192.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Wiadomości o Chinach w polskich mediach w temacie Chiny: Bank centralny podwyższył stopę rezerw obowiązkowych
    21.03.2008, 12:49

    Chiny: Bank centralny podwyższył stopę rezerw obowiązkowych

    18.03.2008
    Bank Ludowy Chin podwyższył stopę rezerw obowiązkowych banków komercyjnych o 50 pkt. bazowych. Decyzja wejdzie w życie 25 marca.

    Bank centralny Chin tłumaczy, że podwyżka wynika z konieczności wzmocnienia zarządzania płynnością systemu bankowego i służy określeniu właściwej dynamiki podaży kredytu.

    Druga w tym roku podwyżki stopy rezerw obowiązkowych podwyższa ją do 15,5 proc.
    MD, Thomson Financial

    http://www.pb.pl/Default2.aspx?ArticleID=c0c03f0b-4e81...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Chiny Biznes 中波商务 w temacie Stabilny wzrost chińskiej gospodarki jest korzystny dla...
    21.03.2008, 12:47

    Stabilny wzrost chińskiej gospodarki jest korzystny dla świata
    2008-03-10 CRI

    Ostatnio, udzielając wywiadu dziennikarzom, trzech chińskich ekspertów od ekonomii oświadczyło, że stabilny wzrost chińskiej gospodarki jest korzystny dla świata.

    Szef Instytutu Ekonomii przy Centrum Rady Państwa Zhang Xiaoji powiedział, że mimo, że gospodarka USA trochę się spowolniła, drugi silnik napędzający światową gospodarkę-Chiny będzie dalej utrzymywać tendencję stabilnego wzrostu.

    Ekspert od ekonomii Banku Światowego Lin Yifu powiedział, że Chiny będą odgrywać coraz ważniejszą rolę w stabilizowaniu światowej ekonomii.

    http://polish.cri.cn/141/2008/03/10/2@73248.htm

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja w temacie Chińska Republika Ludowa w dalszym ciągu będzie...
    21.03.2008, 12:42

    Premier Chin: Utrzymamy kontrolę cen
    PAP
    21.03.2008

    Chińska Republika Ludowa w dalszym ciągu będzie utrzymywała kontrolę nad poziomami cen - poinformował premier Chin Wen Jiabao.

    Jednocześnie Chiny zwiększą produkcję zbóż i warzyw, aby zwalczyć najwyższą od 11 lat inflację w tym kraju.

    Wypowiedź premiera Chin towarzyszyła pierwszemu zebraniu nowego rządu Państwa Środka i została umieszczona na stronie internetowej rządu. (PAP)

    http://www.pb.pl/Default2.aspx?ArticleID=48e72757-9ae1...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Chińskie firmy szukają partnerów w Polsce i Europie...
    21.03.2008, 12:40

    Chińskie firmy szukają partnerów w Polsce i Europie środkowej

    DI, PAP14.03.2008 1

    Chińscy przedsiębiorcy szukają w Europie środkowej partnerów do realizacji ponad 300 wspólnych przedsięwzięć, wartych przeszło 20 mld euro.

    Oferty współpracy mają być przedstawione podczas majowej konferencji w Berlinie, adresowanej także do polskich firm. Jej organizatorzy zabiegają, by w zaplanowanym na koniec maja forum "Business in China" wzięło udział jak najwięcej podmiotów z Polski.

    Ze statystyk wynika, że coraz więcej polskich firm nie tylko importuje towary z Chin, ale także lokuje tam swoją produkcję i powołuje wspólne spółki z miejscowymi partnerami. Podczas berlińskiej konferencji chińczycy chcą zachęcać do tego typu współpracy.

    "Lokując konferencję w kraju sąsiadującym z Polską, Chiny liczą na partnerów biznesowych również z naszego kraju. Uważając Polskę za jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek Europy centralnej i wschodniej, chińscy biznesmeni są gotowi do współpracy z polskimi firmami" - powiedziała w piątek PAP Marta Stach, reprezentująca organizatorów konferencji.

    Rozpoczęta współpraca firm z obu krajów dotyczy szczególnie takich branż jak górnictwo, hutnictwo i metalurgia, przemysł chemiczny, maszynowy oraz tekstylny. Inwestycje w Chinach podjęły lub planują m.in. firmy zaplecza górniczego: Famur, Kopex (obudowy górnicze) i Gwarant (zamki do łańcuchów dla górnictwa).

    Podobne plany ma krakowski producent leków - Polfa. W Chinach szyją ubrania m.in. LPP (marki Reserved, Cropp), Artman (House) czy Redan (Top Secret, Troll). Chiny są największym partnerem gospodarczym Polski w Azji oraz trzecim - po Niemczech i Rosji - krajem w imporcie towarów do Polski.

    Od kilku lat systematycznie zwiększa się polski eksport do Chin - w 2006 r. wzrósł o 29 proc., osiągając 2,37 mld zł. W ubiegłym roku, według wstępnych danych, był jeszcze większy, ale wciąż blisko dziesięciokrotnie mniejszy od importu z Chin, który w 2006 r. wzrósł o 39 proc.

    Okazją do nawiązania nowych kontaktów ma być zaplanowana na 28-29 maja konferencja w Berlinie, gdzie zaprezentowanych będzie ponad 300 projektów o wartości przeszło 20 mld euro. Czekają one na realizację we współpracy z europejskimi firmami. W spotkaniu wezmą udział przedstawiciele chińskiego rządu i firm.

    Proponowane przedsięwzięcia obejmują m.in. motoryzację, rolnictwo, przemysł budowlany, chemiczny, farmaceutyczny, energetykę, elektronikę, infrastrukturę i technologie informatyczne, telekomunikację, a także transport, tekstylia i tworzywa sztuczne. Forum adresowane jest zarówno do firm chcących rozpocząć działalność w Chinach, jak i podmiotów już działających na tamtejszym rynku.

    "Chiny potrzebują wsparcia technicznego, które napędzać będzie rozwój gospodarki. To idealna sytuacja dla europejskich, w tym polskich firm do inwestowania w obszarach, w których ich kompetencje są znane i cenione od lat" - ocenił jeden z organizatorów forum, Christian Treichel, cytowany w komunikacie.

    Co trzy lata Chiny podwajają swój udział w międzynarodowym handlu. Są drugim największym partnerem handlowym UE. Jednak podczas gdy wartość importu z Chin do UE przekracza 190 mld euro, unijny eksport do tego kraju to ok. 63 mld euro

    http://www.pb.pl/Default2.aspx?ArticleID=057b0c1c-d2df...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Biznes Azja Chiny w temacie Przyzwyczailiśmy się już do Chin w roli przyszłej...
    21.03.2008, 12:35

    Brazylijska lekcja dla Chin


    Obok mojego biura w Szanghaju znajduje się jeden z najbardziej luksusowych sklepów, jaki w życiu widziałem. Jego angielska nazwa "Plaza 66" niewiele mówi, ale po chińsku brzmi ona "Wiecznie prosperujący".

    W środku znaleźć można jedynie najbardziej ekskluzywne marki, a w weekendy trzeba się ustawiać w kolejce, żeby dostać się do lokalnego oddziału Louisa Vuittona. Przypomniałem sobie o "Plaza 66" podczas niedawnej wyprawy do Brazylii, kiedy to zostałem zabrany do "Daslu", najbardziej snobistycznego centrum handlowego kraju. Musieliśmy tam wjechać samochodem – nie można do niego wejść prosto z ulicy – a dalej wpuścił nas odźwierny. W środku można było zobaczyć dokładnie te same marki, co w Szanghaju.

    Istnieje jednak jedna wielka różnica pomiędzy oboma miejscami. "Daslu" jest często dyskredytowane jako symbol brazylijskich bolączek, plac zabaw zepsutej elity. Dziennikarze nabijają się z miejscowej klienteli. "Plaza 66" w wielu przypadkach cytowana jest jako symbol sukcesu Szanghaju, magnes dla młodego, bogacącego się pokolenia.

    Być może źle rozumiemy znaczenie istnienia "Plazy 66". Podróż powrotna z Sao Paulo do Szanghaju daje prawdziwe poczucie ryzyka, które podejmują Chiny poprzez swój model "rozwoju za wszelką cenę". Niektóre części chińskiego społeczeństwa przywodzą nieodzownie na myśl latynoską sytuację, nie ograniczając się jednak do nowobogackiego zuchwalstwa.

    Pod koniec lat 60. i 70., kiedy Brazylia była dyktaturą, a gospodarka rozwijała się w szalonym tempie, polityka socjalna została zepchnięta na dalszy plan. "Niech tort rośnie teraz, podzielimy go potem" – tak brzmiała mantra przywódców. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Chiny przyjęły dość podobną postawę.

    Jedną z mniej znanych cech chińskiego boomu jest wycofanie się państwa z sektora zdrowotnego i edukacyjnego. Za dyktatury Mao, służba zdrowia była daleka od doskonałości, ale dzisiaj większość Chińczyków nie ma nawet ubezpieczenia zdrowotnego. W obszarach wiejskich nietrudno jest znaleźć rodzinę, doprowadzoną do bankructwa przez wysokie rachunki za usługi lekarskie i leki. Szkoły tracą milion dzieci rocznie, ponieważ ich rodzice nie mogą sobie pozwolić na opłaty za naukę. Biorąc pod uwagę to, że Chiny są często stawiane za przykład sukcesu, a Ameryka Łacińska za porażkę, warto pamiętać, że w ciągu ostatniej dekady, rząd Brazylii wydał dwa razy więcej PKB na zdrowie i edukację niż komunistyczne Chiny.

    Co więcej, nierówność społeczna w Chinach coraz szybciej osiąga poziomy znane z Brazylii, mimo spadającego wskaźnika biedy. Wykorzystując wskaźnik Giniego do zmierzenia rozłożenia dochodów, gdzie "zero" oznacza doskonałą równowagę, a "jeden" jej całkowity brak, Brazylia ma wynik 0,53 z tendencją wzrostową, a Chiny 0,47 z tendencją spadkową. (Na marginesie, ten sam wskaźnik w USA wynosi 0,41 a w Indiach – 0,31).

    Chińska nierówność nie polega jedynie na różnicy pomiędzy terenami miejskimi i wiejskimi, ale również na różnicach wewnątrz samych miast. Zurbanizowane Chiny mają dwie klasy obywateli: permanentnych rezydentów, którzy mogą liczyć na subsydowane usługi, oraz biednych, migrujących pracowników, którzy często płacą za wszystko sami. Przestępczość nie dorasta do pięt tej znanej z Ameryki Południowej, ale można zauważyć oznaki napięć. Biedota wiejska widzi bogactwo jedynie w telewizji; biedota miejska doświadcza jej istnienia na co dzień.

    Ameryka Łacińska ucierpiała z powodu wygodnych umów pomiędzy elitami biznesowymi i politycznymi, ale jaki rodzaj elity powstaje w Chinach? We wczesnych dniach reformy, przedsiębiorcy pochodzili często z dna społecznego – kilku spędziło nawet niegdyś pewien czas w więzieniu. Dzisiaj wielu chwali się na wizytówkach swoją pozycją w Partii Komunistycznej. Chińska lista bogaczy zdominowana jest przez właścicieli nieruchomości, którzy muszą przymilać się do rządu i urzędników, by odnieść sukces.

    Czy Chiny stają się więc krajem na podobieństwo Ameryki Łacińskiej? Takie stwierdzenie byłoby zbyt pochopne. Podział społeczny w Ameryce Południowej uległ eskalacji w latach 80., kiedy to gospodarka utonęła w zadłużeniu zagranicznym. Chiny mają rezerwy w wysokości 987 miliardów euro. Nierówności w Ameryce Południowej zakorzenione są w stuleciach kolonializmu i niewolnictwa, a nie tylko dwóch dekadach nierównego rozwoju. Wielu chińskich migrujących pracowników ma swój kawałek ziemi, do którego mogą wrócić, jeśli kariera w mieście się nie powiedzie – nie staną się więc więźniami miejskich slumsów. Co więcej, przywódcy Chin są świadomi tego, że duże nierówności mogą wywołać zamieszki i stworzyć stała podklasę społeczną, rozkazali więc wprowadzić duże podwyżki wydatków w sektorze usług społecznych. Wen Jiabao, chiński premier, obiecał przychodnię w każdym mieście i zero opłat szkolnych dla biedniejszej części społeczeństwa.

    Sukces nie jest jednak gwarantowany. Miejscowe władze mogą połknąć zwiększone dotacje, zanim dotrą one do szkół i szpitali. Polityczne i biznesowe elity przeciwstawią się przepisom i planom, które mogą zwolnić ich prywatne tempo rozwoju gospodarczego. Niech tort rośnie teraz, rozdamy go jutro.

    Przyzwyczailiśmy się już do Chin w roli przyszłej największej gospodarki świata, ale los projektów Wena pomoże zorientować się, jakie społeczeństwo powstanie na jej fundamentach. Jak widać po przykładzie Ameryki Południowej, szybki rozwój może zostawiać głębokie blizny społeczne.

    Autor: Geoff Dyer

    Autor jest korespondentem FT w Szanghaju

    http://ft.onet.pl/10,7198,brazylijska_lekcja_dla_chin,...

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Tybet w temacie RATUJ TYBET !!!!!! Powstanie w Lhasie. Możesz pomóc!
    20.03.2008, 13:34

    ...Marcin Nowak edytował(a) ten post dnia 21.03.08 o godzinie 12:27

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Matrix w temacie Celem ludzkiego życia jest śmierć, Panie Anderson...
    18.03.2008, 23:10

    - Celem ludzkiego życia jest śmierć, Panie Anderson...

    Wy i cały wasz świat jesteście wybrykiem natury, odstępstwem od idealnego stanu rzeczy jakim jest pustka. Wyskakujecie z niej jak ryba w pogoni za muchą tylko po to by ponownie się w niej pogrążyć. Pojawiacie się na tym świecie z pustymi rękoma i niczym złodzieje chwytacie wszystko co wam w nie wpadnie. Wasze „ja” jest kredytem podobnie jak wasze cuchnące, nietrwałe ciała zbudowane ze szczątków i ciał istot wam podobnych.
    Wszystko co posiadacie jest jednym wielkim zadłużeniem, kredytem udzielonym przez pustkę. Jesteście pasożytami Panie Anderson.
    W nieskończoności czasu wasz świat nie jest nawet iskierką, można by rzec – nie istnieje. Po co łapać i trzymać się czegoś, co nie istnieje? To nielogiczne i zupełnie niepotrzebne, tak, jak wasza rasa.
    Po co więc ten upór ? Panie Anderson

    Wasze istnienie pozbawione jest sensu, maskujecie tylko ten fakt wymyślając różne ideologie, religie, Boga...

    Gdzie jest teraz Bóg, dlaczego Ci nie pomoże? Dlaczego nikomu nigdy nie pomaga?
    Nie wie Pan ? Panie Anderson
    Bo on nie istnieje, jest tylko produktem waszej chorej wyobraźni.
    Waszym bogiem powinna być śmierć – bezstronna i sprawiedliwa dla wszystkich i wszystkiego.
    Śmierć to pustka która was powiła i która was wchłonie z powrotem. Rodząc się już jesteście martwi. Z perspektywy wieczności wasze życie, życie całego waszego świata jest niczym.
    Jest nieskończenie małym punktem w ogóle bez znaczenia.
    Za chwilę Pan to zrozumie, Panie Anderson
    Pana przeszłość już odeszła w niebyt – nie istnieje, Pana przyszłość jeszcze nie istnieje.
    Co więc Panu zostaje?

    Boi się Pan? Wiem, że tak. Wiem że chce Pan żyć. To dla waszej rasy nieprzyjemna myśl, że kiedyś nie będzie się istniało. Zastanawia mnie jednak dlaczego nie jest równie nieprzyjemną myśl, że kiedyś, wcześniej się nie istniało. Nie rozumiem tego, nie rozumiem po co istniejecie i po co ten opór?
    Pytam jeszcze raz, po co to WSZYSTKO ?

    - Bo tak chcemy, Smith
    Tak chcemy...
    Powiem Ci coś jeszcze, Smith
    Jeśli ja nie istnieję, to kogo chcesz zniszczyć?
    Rozumiesz? Mnie, nas nie można zniszczyć, zabić. Jeśli nie istniejemy to nie mamy początku I nie mamy też końca. Jesteśmy pustką i wszystkim co istnieje, wszystkimi możliwościami. Dla nas śmierć nie istnieje, jest tylko zmiana. Będziemy pojawiać się zawsze bo tak chcemy, po prostu... Ty natomiast zostałeś stworzony. Rozumiesz ? twój początek oznacza koniec, nieodwracalny koniec.
    Rozumiesz ? Smith...

    http://amitaba.republika.pl/mr_smith.html

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Rynki zagraniczne w temacie Zmiana założyciela grupy
    17.03.2008, 08:59

    Witam!

    Jeśli nie będzie zainteresowanych prowadzeniem grupy, chętnie podejmę się ww zadania.

    Pozdrawiam, Marcin Nowak

  • Marcin Nowak
    Wpis na grupie Jacek Kuroń w temacie Życiorys Jacka Kuronia
    16.03.2008, 16:52

    Ur. 3 marca 1934 roku we Lwowie. Pseudonimy: Maciej Gajka, Elżbieta Grażyna Borucka, EGB. Ukończył Wydział Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego w 1957. Założyciel w 1955 i 1955-61 komendant Kręgu, następnie Hufca Walterowskiego, 1957-64 pracował w Głównej Kwaterze ZHP, był doktorantem na Wydziale Pedagogiki UW. Wraz z K.Modzelewskim w 1965 autor "Listu otwartego do partii", aresztowany i skazany na 3 lata więzienia, zwolniony w 1967, współinicjator protestu studentów Uniwersytetu Warszawskiego. W marcu 1968 r. aresztowany, skazany na 3 i pół roku więzienia. Zwolniony w 1971.
    W 1975 współorganizator akcji protestacyjnej przeciw poprawkom do konstytucji PRL, sygnatariusz Listu 59. We wrześniu 1976 r. współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników, w 1977 KSS"KOR". Jeden z najczynniejszych członków Komitetu oraz autor wielu tekstów projektujących i wyjaśniających formy działania i cele opozycji demokratycznej. Wielokrotnie zatrzymywany, w 1977 przez 3 miesiące więziony.

    Od 1977 r. w redakcji niezależnego kwartalnika "Krytyka". Od 1978 członek Towarzystwa Kursów Naukowych, 1977-78 wykładowca tzw. Uniwersytetu Latającego, w 1978 był obiektem brutalnych ataków bojówek SZSP.
    W lipcu i sierpniu 1980 r. współorganizator sieci informacji o ruchu strajkowym, od września 1980 r. doradca Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" w Gdańsku, następnie Krajowej Komisji Porozumiewawczej i Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". Jeden z autorów strategii działania Związku.
    Internowany 13 grudnia 1981, w 1982 r. aresztowany pod zarzutem próby obalenia ustroju, zwolniony w 1984 na mocy amnestii. Współpracował z podziemnymi strukturami "Solidarności" oraz z prasą podziemną. W 1988 r. wszedł w skład Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ"Solidarność", w 1989 brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu. Od 1989 r. jest posłem na Sejm, członkiem Klubów OKP, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W latach 1989-90 i 1992-93 minister pracy i polityki socjalnej. 1991-95 wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej, następnie Unii Wolności. Organizator i uczestnik wielu akcji społecznych (np. Fundacji SOS), mających łagodzić dotkliwe skutki transformacji gospodarczej. W 1995 r. kandydował na urząd Prezydenta RP. Wieloletni przewodniczący Komisji Sejmowej do Spraw Mniejszości Narodowych.

    Odznaczony Orderem Orła Białego /1998/, francuską Legią Honorową, niemieckim Krzyżem Zasługi, ukraińskim Orderem Jarosława Mądrego.
    Wywodzi się z rodziny o silnych tradycjach PPS-owskich - dziadek Franciszek był bojowcem w Organizacji Bojowej PPS, ojciec Henryk działaczem ZNMS i PPS we Lwowie. Wychowanie w tradycjach socjalistycznych, w duchu poświęcenia dla idei i konieczności ryzykowania więzieniem, było jednym z ważnych czynników kształtujących postawę życiową Kuronia.
    W młodości, od 1949 r. działacz Związku Młodzieży Polskiej (ZMP), od 1952 r., po zdaniu matury, rozpoczął pracę działacza politycznego, początkowo jako etatowy pracownik aparatu (instruktor) w wydziale harcerskim Stołecznego ZMP, potem pełnomocnik Zarządu Stołecznego na dzielnicę Żoliborz. W tym roku wstąpił także do PZPR. W 1953 był etatowym przewodniczącym Zarządu Uczelnianego ZMP Politechniki Warszawskiej. W listopadzie 1953 r., za krytykę działalności i koncepcji ideowej ZMP, po 9 miesiącach przynależności, usunięty z ZMP oraz z PZPR.
    W 1955 r. należał do inicjatorów ruchu wewnątrz ZMP-owskiego harcerstwa, czerpiącego wzorce wychowawcze m.in. z "Poematu pedagogicznego" Makarenki.

    "Walterowcy" (nazwa od patrona Karola Świerczewskiego, ps. Walter), zwani też "czerwonymi harcerzami", stanowili początkowo drużynę obozową Zarządu Stołecznego ZMP. W latach 1956-61 Kuroń działał w reaktywowanym ZHP i w jego ramach, w 1956 współtworzył krąg walterowski a w 1957 Hufiec Walterowski. W latach 1957-1961 współpracował z redakcją tyg. "Na Przełaj" i "Drużyny" (1958), a 1960-61 kierował Działem Programowym Kwatery Głównej ZHP. Latem 1960 r. Kuroń znalazł się w kręgu osób, które wymyśliły "walczący teatr", opierający się na obserwacji scen rodzajowych. Krytyczne wobec rzeczywistości politycznej, odbite na powielaczu, teksty teatru stały się powodem rozwiązania w 1961 r. Hufca Walterowskiego. W marcu 1964 zwolniony z pracy w Głównej Kwaterze Harcerskiej za publiczne wygłaszanie krytycznych opinii o ustroju PRL.
    Gdy pod koniec 1955 r. redakcja pisma "Po Prostu", rzuciła hasło ogólnopolskiej konferencji delegatów studenckich organizacji ZMP, Kuroń wybrany został jednym z nich i znalazł się w komisji ZMP na UW, która wkrótce przekształciła się w grupę inicjatywy politycznej. Jednym z jej pomysłów było powołanie organizacji młodzieżowej do walki ze stalinizmem w aparacie władzy. Na początku września 1956 r., zorganizowali Uniwersytet Robotniczy i nawiązali kontakt z największymi stołecznymi zakładami pracy.

    Na przełomie 1956/57 Kuroń należał do działaczy Rewolucyjnego Związku Młodzieży i był jednym z założycieli Związku Młodzieży Socjalistycznej na Uniwersytecie Warszawskim.
    W 1962 r. wstąpił do zorganizowanego przez K.Modzelewskiego na Uniwersytecie Warszawskim Politycznego Klubu Dyskusyjnego i był jednym z jego najczynniejszych uczestników. Po rozwiązaniu Klubu w 1963 r. wraz z grupą przyjaciół, w tym z K. Modzelewskim, opracowywał krytyczną analizę ustroju politycznego, ekonomicznego i społecznego PRL. Wynikiem tych prac było napisanie wraz z Modzelewskim broszury przeznaczonej do tajnego kolportażu. 14/15 listopada 1964 r. całą grupę zatrzymała Służba Bezpieczeństwa, a choć po 48 godzinach wszystkich zwolniono, to jednak dotknęły ich represje. Kuronia usunięto z PZPR i pozbawiono stypendium doktoranckiego. Zarekwirowany przez SB tekst stał się przedmiotem dyskusji i ataków na zebraniach organizacji partyjnych. Autorzy odtworzyli tekst opracowania i pod nazwą "Listu otwartego do członków partii" rozkolportowali 19 marca 1965 r. na Uniwersytecie Warszawskim 16 egzemplarzy, dwa z nich przekazując do Komitetów Uczelnianych PZPR i ZMS.

    W "Liście otwartym" opisano konflikt pomiędzy klasą robotniczą i centralną biurokracją polityczną oraz przedstawiono wizję ustrojową, której istotą był system rządów rad robotniczych. "List" został następnie opublikowany na Zachodzie i był uznawany za jedną z najdojrzalszych prób krytyki systemu realnego komunizmu, podejmowanych z perspektywy ideowej rewolucyjnego marksizmu. Autorzy "Listu" 20 marca 1965 r. zostali aresztowani, a w lipcu tr. skazani: K. Modzelewski na trzy i pół roku więzienia, Kuroń - trzy lata. Z więzienia Kuroń wyszedł warunkowo w maju 1967 r.
    Włączył się w działalność grupy studentów zwanych "komandosami", w części dawnych "walterowców", którzy od dwóch lat organizowali różne akcje protestacyjne na Uniwersytecie Warszawskim. W pierwszych tygodniach 1968 r. uczestniczył w protestach przeciw zdjęciu "Dziadów" ze sceny Teatru Narodowego, pisał ulotki kolportowane następnie na Uniwersytecie, brał udział w podejmowaniu decyzji o zorganizowaniu wiecu studentów UW w odpowiedzi na relegowanie studentów A. Michnika i H. Szlajfera. Aresztowany 8 marca, w następnych tygodniach był obiektem wielu niezwykle brutalnych ataków propagandy partyjnej. Proces "inspiratorów" wydarzeń marcowych odbył się w styczniu 1969 r. K. Modzelewski i J. Kuroń otrzymali najwyższe wyroki po 3,5 roku więzienia. Zwolniony przedterminowo 17 września 1971.

    W następnych latach Kuroń dokonywał weryfikacji deklarowanych wcześniej tradycji ideowych. Szukał systemu wartości i poglądów, które umożliwiłyby pogodzenie najważniejszych wartości lewicowych z etycznym przesłaniem chrześcijaństwa i perspektywą tworzenia demokratycznego, pluralistycznego społeczeństwa. W najpełniejszej formie swój system wartości wyłożył w broszurze "Zasady ideowe" /1977/, gdzie deklarował jako wartości podstawowe: dobro osoby ludzkiej rozumiane jako suwerenność jednostki oraz twórcze działanie człowieka w społecznym środowisku. Realizacja tych wartości wymaga uwzględnienia dobra innych ludzi i różnych grup, co najpełniej umożliwia demokracja parlamentarna oraz suwerenność państwa. Zwracał uwagę na groźbę zdominowania jednostek przez silne państwo /także demokratyczne/, przed czym obroną jest organizowanie się obywateli w różnorodne formy samorządu, małe grupy, stowarzyszenia, które ograniczają dominację państwa nad obywatelami, tworzą warunki dla samodzielności środowisk, regionów, grup społecznych. Małe grupy współdziałania są najlepszą szkołą aktywności, osiągania kompromisów, nie wytwarzają zbyt wielkiej hierarchii między uczestnikami, są formą realizacji demokracji bezpośredniej, a zatem służą realizacji wartości podstawowych - suwerenności jednostki i jej prawa do twórczości w harmonii z innymi ludźmi.

    W artykułach "Polityczna opozycja w Polsce" /1974/ oraz "Myśli o programie działania" /1976/ projektował strategię działania opozycji demokratycznej. Panujący w PRL system określał jako totalitarny, czyli charakteryzujący się ustanowieniem przez rządzącą partię monopolu organizacji, informacji i decyzji. Każde działanie, które te monopole przełamuje przybliża odzyskiwanie suwerenności przez społeczeństwo. Dużą wagę przywiązywał zatem do niezależnej od nakazów władz aktywności kulturalnej, twórczości naukowej i artystycznej oraz wolnych od kontroli dyskusji. Podkreślał wartość każdego indywidualnego sprzeciwu, który stanowi przykład i zachętę dla innych. Wskazywał na potrzebę jawnego działania, w ramach praw formalnie obowiązujących /choć nie respektowanych przez władze/. Obywatele skupiający się poza kontrolą państwa w małe, stopniowo poszerzające się grupy dla obrony wspólnych im wartości oraz konkretnych, wymiernych celów, tworzą zaczątki niezależnego ruchu społecznego, który samym swym istnieniem łamie totalitarny monopol. Niezależne ruchy społeczne są drogą do odzyskiwania wolności przez obywateli, rozwijając się odtwarzają wolne od totalitarnej kontroli społeczeństwo, a tym samym również zmniejszają niesuwerenność państwa.

    Próbował określić możliwe granice odzyskiwania niezależności Polski od ZSRR w sytuacji trwającego podziału Europy i oceniał, że perspektywa finlandyzacji może się okazać w przyszłości realna jako etap do pełnej niepodległości w bardziej odległej przyszłości. Cechą myśli politycznej Kuronia było łączenie śmiałych wizji programowych z analizą realiów politycznych, społecznych i obiektywnych ograniczeń geopolitycznych oraz koncentracja uwagi na celach bliższych, bardziej konkretnych, których osiągnięcie częściowo zmieni warunki i umożliwi postawienie celów dalszych, prowadzących do głębszej zmiany sytuacji politycznej. W 1975 r. Kuroń należał do inicjatorów akcji protestów przeciw poprawkom do konstytucji PRL i był sygnatariuszem Listu 59. W czerwcu 1976 r. podpisał oświadczenie 14 intelektualistów deklarujących solidarność z protestującymi robotnikami oraz wyrażających potrzebę poszerzenia swobód demokratycznych, w tym powołania "rzeczywistej reprezentacji pracowniczej". W lipcu 1976 r. wystosował List otwarty do E.Berlinguera, sekretarza generalnego Włoskiej Partii Komunistycznej w obronie represjonowanych po wystąpieniach w Radomiu i Ursusie robotników, który odbił się szerokich echem w prasie zachodniej.
    Był współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników, utworzonego 23 września 1976 r., jednym z organizatorów jego prac i twórców strategii działania.

    W swoim mieszkaniu uruchomił "skrzynkę kontaktową", gdzie spływały wszelkie dane o zatrzymaniu lub pobiciu członków opozycji demokratycznej. Informacje te - zrazu jako pierwszy i jedyny członek Komitetu - przekazywał do polskich ośrodków emigracyjnych, skutkiem czego wszelkie działania represyjne podejmowane przez władze były ujawniane na Zachodzie oraz docierały do społeczeństwa za pośrednictwem polskich rozgłośni radiowych nadających z zagranicy. W licznych wywiadach dla zachodnich dziennikarzy wykładał cele i zadania Komitetu. W maju 1977, po zabójstwie Stanisława Pyjasa, był zwolennikiem zorganizowania w Krakowie manifestacji studenckiej, a następnie znalazł się wśród 15 aresztowanych członków i współpracowników KOR. Zwolniony w lipcu tego roku, wraz z innymi aresztowanymi, na mocy amnestii. W październiku 1977 r. uczestniczył w przekształceniu KOR w Komitet Samoobrony Społecznej "KOR", w którym nadal pełnił jedną z czołowych ról, zaś przez wielu /w tym władze PRL/ był uważany za lidera i mózg polityczny Komitetu. Uczestniczył w bieżących działaniach KSS"KOR", inspirował różne formy aktywności opozycji demokratycznej, utrzymywał bezpośredni kontakt z wieloma współpracownikami Komitetu w całym kraju, oraz brał udział w licznych debatach na łamach prasy niecenzurowanej.

    Nadal prowadził wspomniany wyżej ośrodek zbierania informacji o represjach, utrzymywał kontakty z dziennikarzami zagranicznymi oraz emigracją. Odegrał znaczną rolę w inspirowaniu niezależnego ruchu robotniczego, wysuwając m.in. słynne hasło: "nie palcie komitetów, ale zakładajcie własne". Kładł nacisk na potrzebę solidarnego współdziałania we wszystkich akcjach protestacyjnych, wyraźnego formułowania żądań i wyłaniania przedstawicielstw do rozmów z władzami.
    W styczniu 1978 r. podpisał deklarację założycielską Towarzystwa Kursów Naukowych i poprowadził w ramach jego prac wykład na temat pedagogiki społecznej. W marcu 1979 r. Kuroń i jego najbliższa rodzina byli obiektem brutalnych ataków bojówek powołanych przez SZSP i KW PZPR przeciw TKN, wskutek czego musiał wykłady zawiesić.
    Latem 1978 r. uczestniczył w spotkaniu z przywódcami czechosłowackiej opozycji pn. Karta '77 (m.in. V.Havlem), a po ich aresztowaniu uczestniczył w październiku 1978 r. w głodówce protestacyjnej w kościele św.Krzyża. W maju 1980 r. brał udział w głodówce w Podkowie Leśnej w intencji uwięzionych opozycjonistów polskich i czechosłowackich. W publicystyce dawał wyraz sympatii i solidarności z dysydentami radzieckimi oraz uznawał prawo Ukrainy do niepodległości.

    Był jedną z kilku osób podlegających w PRL najostrzejszym represjom - stale inwigilowany, często zatrzymywany na 48 godzin, pozbawiony możliwości druku w legalnie wydawanej prasie, nie dopuszczany do jakichkolwiek oficjalnych zebrań i debat, uważany za człowieka, z którym kontakty - niezależnie od ich formy - mogą ściągnąć policyjne represje.
    Na początku lipca 1980 r. utworzył w swoim mieszkaniu ośrodek zbierania informacji o strajkach, którego celem było informowanie opinii krajowej i zagranicznej o przebiegu akcji protestacyjnej oraz wysuwanych postulatach. Przekazywane systematycznie na Zachód informacje docierały następnie za pośrednictwem Radia Wolna Europa i BBC do kraju, stymulując formy akcji protestacyjnych. Wybuch strajku w Stoczni Gdańskiej został przez władze PRL oceniony jako skutek oddziaływania "ugrupowania Kuronia", zaś on sam został zatrzymany 18 sierpnia oraz 28 sierpnia formalnie aresztowany, podobnie jak 13 innych działaczy opozycji, pod zarzutem przynależności do związku mającego na celu przestępstwo. Żądanie uwolnienia Kuronia oraz innych działaczy opozycji było mocno stawiane pod koniec rozmów gdańskiego MKS z komisją rządową. Uwolniony został, podobnie jak inni aresztowani, 1 września, po podpisaniu porozumień gdańskich.

    Po pierwszej fazie strajków lata 1980 r. w artykule "Ostry zakręt" ("Biuletyn Informacyjny", lipiec 1980) uznał, że są one początkiem ruchu społecznego, organizowania się robotników "w niezależne od państwa związki zawodowe" i komisje robotnicze. Tworzenie się niezależnego ruchu robotniczego radykalnie zmienia sytuację i wymusza na władzach wejście na drogę różnych negocjacji dotyczących płac, warunków pracy itd. Ruchowi robotniczemu opozycjoniści winni służyć ekspertyzami i sugestiami programowymi. Zadaniem opozycji jest też przekształcenie rewindykacji ekonomicznych w polityczne. Po zakończeniu strajków sierpniowych i podpisaniu porozumień w artykule "Co dalej?" /"Biuletyn Informacyjny", wrzesień/ ocenił, że naruszyły one podstawę systemu, czyli monopol organizacyjny, informacyjny i decyzyjny państwa. Nowe związki zawodowe albo zostaną pozbawione niezależności i wchłonięte w dotychczasowy system albo system rządzenia będzie musiał się przekształcić w kierunku demokratycznym. Przewidywał powstanie obok niezależnego związku zawodowego także innych form obywatelskiej aktywności - samorządów w nauce, oświacie, kulturze, gospodarce, ruchów w obronie praworządności, niezależnych ośrodków opiniotwórczych, rozwój niecenzurowanej prasy itd.

    Cały ten rozległy i pluralistyczny ruch społeczny winien tworzyć oddolną samoorganizację społeczeństwa oraz wywierać presje na władze, zmuszając je do reform systemowych w gospodarce i demokratyzacji państwa. Tworzący się wielki ruch społeczny musi wyraźnie określić swoje programowe cele również dlatego, by mieć świadomość konieczności ich ograniczania. Celami dalekosiężnymi są demokracja parlamentarna i suwerenność państwa, ale ich osiągnięcie nie jest na razie możliwe. Oceniał, że dopóki Polacy nie podejmą prób obalania władzy PZPR, armia radziecka nie zdecyduje się na zbrojną interwencję w Polsce. Perspektywą jest więc tworzenie samoorganizacji społecznej, demokratyczna przebudowa państwa, przy zachowaniu jednak - w odmienionej wszak formie - rządów PZPR, a także nie atakowanie geopolityczno-militarnych zobowiązań PRL wobec ZSRR. Te samoograniczenia muszą być zrozumiałe dla elit ruchu, ale w większym jeszcze stopniu dla zwykłych jego członków, gdyż ruchem społecznym tylko do pewnego stopnia można sterować, a horyzont programowy i jego ograniczenia muszą być rozumiane przez wszystkich.
    Na początku września 1980 r. udał się do Gdańska, zamieszkał w domu Anny Walentynowicz. Otrzymał tytuł doradcy gdańskiego MKZ NSZZ, został także doradcą Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ "Solidarność".

    W styczniu 1981 r. został powołany przez KKP do Rady Programowo-Konsultacyjnej, czyli ogólnopolskiego gremium doradców "Solidarności". Na licznych spotkaniach w różnych organizacjach związkowych całego kraju wykładał swoje tezy dotyczące zadań i celów Związku oraz omawiał je na łamach niecenzurowanych biuletynów "Solidarności". Przez władze PRL, a także przez kierownictwo ZSRR, uważany za jednego z najgroźniejszych "kontrrewolucjonistów" i ostro atakowany przez propagandę komunistyczną. Z Moskwy płynęły sugestie uwięzienia Kuronia, a tym samym uniemożliwienia mu działalności politycznej. W marcu 1981 r. postawiono mu zarzuty prokuratorskie i nałożono formalny nadzór milicji. Ten wstęp do ewentualnego aresztowania wywołał sprzeciw Związku.
    Po kryzysie bydgoskim i porozumieniu warszawskim /31 III 1981/ należał do krytyków linii działania negocjatorów, tym niemniej w następnych miesiącach nie poparł grupy opozycyjnej wobec L. Wałęsy, formującej się wokół A. Gwiazdy. Przeciwnik czysto rewindykacyjnych i nieskoordynowanych działań, wielokrotnie i w różnych ośrodkach angażował się w gaszenie wybuchających spontanicznie strajków i innych akcji protestacyjnych.

    Latem 1981 r. był jednym z projektodawców nowej strategii Związku: zaangażowania się w tworzenie samorządów w przedsiębiorstwach i wymuszania reformy samorządowej w całej gospodarce. Jak bowiem dowodził na posiedzeniu KKP "Solidarności" 24-26 lipca, po złamaniu monopolu władzy PZPR stary system przestał istnieć. Istniejącą sytuację określił jako rewolucję samoograniczającą się ze względu na realia geopolityczne. Wobec załamania się dotychczasowego mechanizmu rządzenia oraz narastania kryzysu gospodarczego "Solidarność", zatrzymując dla siebie rolę związku zawodowego, musi stymulować powstawanie samorządów, które będą "organizacją do rządzenia gospodarką, przedsiębiorstwem, regionem". Jest to droga wprowadzania samorządowej reformy gospodarczej, ale też budowania demokracji od dołu. Zorganizowany ruch samorządów wywrze nacisk na centralę i będzie kontrolować poczynania władz. Jednocześnie sprzeciwiał się hasłu wolnych wyborów, jako zbyt daleko idącemu i stwarzającemu zagrożenie radziecką interwencją. We wrześniu 1981 r. był zwolennikiem przyjęcia kompromisowego projektu ustawy o samorządzie pracowniczym i jego obrońcą na Zjeździe "Solidarności". W wielu wypowiedziach oceniał, że granicą możliwej tolerancji ZSRR dla przemian w Polsce jest pozostawienie w rękach PZPR dyspozycji nad centralną administracją, policją i wojskiem.

    Jesienią 1981 r. koncepcję tę zmodyfikował i postawił postulat porozumienia "Solidarności", Kościoła i centralnego ośrodka władzy, które powinno zaowocować utworzeniem Komitetu Ocalenia Narodowego, względnie Rządu Narodowego. Ten nowy ośrodek miałby przejąć władzę, ustalić wspólnie program reform oraz przygotować możliwie jak najdemokratyczniejsze wybory. Propozycje te, będące wynikiem radykalizacji postawy Kuronia, wynikały z przekonania, że sytuacja zaczyna się wymykać spod kontroli zarówno władz, jak kierownictwa Związku. Wynikały także z oceny, że ZSRR będzie zmuszony zaakceptować w Polsce zmiany głębsze, niż poprzednio sądzono. Kuroń pisał, że groźbę interwencji stwarza wybuch wojny domowej w Polsce, nie zaś powstanie pluralistycznego rządu, zwłaszcza jeśli będzie on respektował zobowiązania wojskowe PRL.
    W listopadzie 1981 r. należał do współtwórców Klubów Samorządnej Rzeczypospolitej "Wolność, Sprawiedliwość, Niepodległość", które miały być ośrodkiem skupienia działaczy "Solidarności" przyznających się do demokratycznych tradycji lewicowych (zebranie organizacyjne odbywające się w mieszkaniu Kuronia zostało przerwane przez milicję).

    Internowany 13 grudnia 1981 r. po posiedzeniu Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" w Gdańsku, przetrzymywany w więzieniu w Strzebielinku, następnie w Białołęce, 3 września 1982 r. aresztowany pod zarzutem próby obalenia siłą ustroju PRL /art. 123 KK/ i przewieziony do więzienia mokotowskiego.
    W okresie internowania w przemyconych z więzienia artykułach wykładał swój pogląd na sytuację i zadania zepchniętej do podziemia opozycji. Reżym stanu wojennego określił jako klasyczną okupację i postulował stworzenie szerokiego ruchu oporu z jednolitym, wymuszającym dyscyplinę ośrodkiem kierowniczym. Zmianę sytuacji widział poprzez przygotowanie strajku generalnego, przeprowadzenie szerokiej akcji agitacyjnej wśród żołnierzy i milicjantów oraz przygotowanie "uderzenia na wszystkie ośrodki władzy i informacji w całym kraju." Takie uderzenie miało złamać siłę konserwatywnego aparatu i umożliwić podjęcie jakiejś nowej formy kompromisu między częścią aparatu władzy a zorganizowanym społeczeństwem. Z tych radykalnych tez wycofał się już w kilka tygodni później, ogłaszając na łamach podziemnej prasy tekst, w którym podkreślał potrzebę obrony narodu przed przelewaniem krwi, zalecał natomiast demonstracje, przejawy cywilnego oporu i tworzenie struktur podziemnych obliczonych na długofalowe efekty.

    Pisząc o perspektywie kompromisu z rządzącymi, podkreślał, że "kompromis jest takim układem sił, który zmusza obydwie strony do ustępstw", zaś treścią umowy "między władzą a rzeczywistymi przedstawicielami społeczeństwa musi być program odbudowy kraju." Zalecał, by tworzyć warunki "w których znaczna część ludzi władzy uzna kompromis za jedyne wyjście, a ZSRR przyjmie to taktycznie do wiadomości". Możliwość realizowania takiej polityki nadeszła w kilka lat potem.
    23 listopada 1982 r. zmarła żona Kuronia - Grażyna /Gajka/, także internowana po 13 grudnia.
    W lipcu 1984 r. został postawiony przed sądem wraz z trzema innymi działaczami dawnego KOR. Proces przerwano, a podsądnych wraz z innymi przywódcami "Solidarności" i KOR /tzw. jedenastka/ zwolniono na mocy amnestii.
    W latach następnych był doradcą podziemnych władz regionu "Mazowsze" i Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, publikował doraźnie w podziemnej prasie, był nadal systematycznie inwigilowany. Po manifestacji ulicznej na Żoliborzu 1 maja 1985 r. skazany przez kolegium ds. wykroczeń na 3 miesiące aresztu.
    Sytuację lat 1982-86 określał jako brak wrażliwości władzy na nacisk społeczny.

    Amnestię dla więźniów politycznych i jej następstwa /jesień 1986/ uznał za powrót do sytuacji, gdy władze ponownie będą wrażliwe na społeczny nacisk. Katastrofa gospodarcza nie pozwala na stymulowanie ruchu rewindykacji ekonomicznych. W społeczeństwie dominują nastroje zniechęcenia do wielkich zrywów oraz znaczny potencjał nieufności do elit opozycyjnych. Uformowane w podziemiu struktury nie mogą być centrum dyspozycyjnym ruchu, gdyż posiada on spluralizowany i wielonurtowy charakter. W tej sytuacji opowiadał się za rozwijaniem wielu różnorodnych form aktywności, jawnych działań metodą faktów dokonanych, także w dopuszczonej przez władze sferze legalnej /np. samorządy w przedsiębiorstwach, stowarzyszenia/, oraz pozostawieniem dla struktur podziemnych głównie działalności doradczej oraz informacyjnej. Wzywał do polityki małych kroków, które przybliżają wielkie cele. Jednocześnie jednak od maja 1988 r. głosił, że reaktywowanie "Solidarności" nie jest celem wystarczającym, potrzebna jest perspektywa utworzenia rządu koalicyjnego dla podjęcia zdecydowanej walki z kryzysem gospodarczym i przystąpienia do wielkich reform politycznych, które stają się realne wobec zmian w ZSRR. Od 1987 r. uczestniczył w pracach zespołu, który w grudniu 1988 r. uformował się w Komitet Obywatelski przy przewodniczącym NSZZ "Solidarność"

    Przez władze PRL nadal traktowany jako skrajny ekstremista, jesienią 1988 r., podczas rozmów przygotowawczych do Okrągłego Stołu, był - obok A.Michnika - osobą, której udział w negocjacjach wykluczały władze PZPR. Ostatecznie jednak, po przełamaniu sprzeciwów, uczestniczył w plenarnych obradach Okrągłego Stołu oraz w zespole ds. reform politycznych, brał także udział w niektórych spotkaniach w Magdalence. Jest zatem jednym z twórców wynegocjowanego kompromisu. W czerwcu 1989 r. kandydował z listy Komitetu Obywatelskiego do Sejmu, stając do walki wyborczej z popieranym przez środowiska prawicowej opozycji W.Siłą-Nowickim. Zdobył mandat, 2 lipca został wybrany wiceprezesem Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Był zwolennikiem utworzenia przez obóz "Solidarności" rządu w porozumieniu z reformatorskim skrzydłem PZPR i pozostawienia w jego rękach kierownictwa MSW, MON i MSZ /by nie prowokować kontrakcji ZSRR oraz rodzimych obrońców starego systemu/. W sierpniu 1989 r. poparł koncepcję koalicji OKP-ZSL-SD, a 12 września został ministrem pracy i polityki socjalnej w rządzie T.Mazowieckiego.

    Andrzej Friszke

    http://www.kuron.pl/zyciorys.html

Dołącz do GoldenLine

Oferty pracy

Sprawdź aktualne oferty pracy

Aplikuj w łatwy sposób

Aplikuj jednym kliknięciem

Wyślij zaproszenie do