Wypowiedzi
-
popieram argumenty przedstawione na tej stronie - choć w wypadku słabej widoczności światła są naprawdę potrzebne
sam złapałem się na tym że nie widzę pieszych jak mi jadą auta ze światłami
dla pokazania kontrastu: są kraje takie jak np Wielka Brytania gdzie kierowcy prawie nie używają świateł, jeżdżą bez nich nawet o zmroku co mnie jeżdżąc tam doprowadzało do szału! Wielka Brytania ma co ciekawe niski współczynnik ofiar wypadków, pomimo że często jeździ siętam po 2 piwkach (mieszczą się w ich limicie) - a wszystko dzięki wysokiej kulturze jazdy, niższym prędkościom jazdy niż we Francji czy Belgii oraz dobremu oznakowaniu dróg i stopów. W Anglii pomimo że jest teraz straszna masa fotoradarów jeździ mi się lepiej - gdyż nie ma tam jednolitego bzdurnego ograniczeniu w terenie zabudowanym do 50 km. Prędkości są co parę set metrów oznakowane i to sensownie - tam gdzie jest naprawdę zabudowany są niskie a gdzie jakieś pojedyncze domki - wyższe niż u nas. -
W tym miejscu muszę się podzielić przygodą którą miałem nad Narwią (obecnie teren zbiornika Siemianówka), kiedyś zostałem zaatakowany tam przez stado much, pędziłem chyba z 3 km wrzeszcząc, tyle ich było. Najgorsze było to, że lgnęły do wilgoci moich oczu. W końcu osłabłem i zacząłem już zabijać tylko te przy oczach (na głowie miałem 5 cm warstwę much. Z ciekawości badacza zacząłem je łapać, żeby zmierzyć ile ich jest. Po kilku minutach miałem reklamówkę PEŁNĄ martwych much. Fascynuje mnie to że muchy pojawiają się czasem niespodziewanie. Dlaczego Narew tak obfituje w muchy??? O dziwo, kiedyś podobną przygodę miałem w... Bułgarii. W górach Strandża szedłem do wioski gdzie odprawiane są obrzędy chodzenia po żarze (nestinarstwa), niestety muchy zawróciły mnie z drogi...Łukasz Łuczaj edytował(a) ten post dnia 05.04.09 o godzinie 07:16
-
- picie surowej wody ze strumienia w dżungli - niedopuszczalne
znam kilka osób które pijały wodę w Amazonii i Tajlandii ze strumieni i nic im się nie stało. Górskie strumienie są czystsze
od dużych rzek. W warunkach przetrwania picie wody która jest klarowna i nie śmierdzi jest dopuszczalne choć może się źle skończyć.
Mój przewodnik w Tajlandii nawet mnie do tego namawiał, już prawie wypiłem i się rozmyśliłem, trochę żałuję...
Za to zjadłem jakieś 50 gatunków surowych warzyw prosto z tajskiego targu, nieumytych, bez cienia sraczki, podobnie jak dziesiątki roślin w dżungli na ślepo - pewnie to totalna głupota, ale pokazuje że świat nie jest aż TAKI straszny. Myślę że bardziej niebezpieczne jest jeżdżenie autem na trasie Kraków - Rzeszów.Łukasz Łuczaj edytował(a) ten post dnia 04.04.09 o godzinie 22:14 -
>
Panie Jędrzeju, czytał Pan może książkę "Zielone piekło" opisującą wędrówkę francuskiego dziennikarza przez dżunglę. Treść zaczerpnięta z jego notatnika, bo tylko tyle po nim zostało, więc wydaje mi się realistyczna.
autor: Raymond Maufrais
facet wędrował po Wenezueli, Gujanie i Brazylii, sam ze strzelbą.
Miał kłopoty ze zdobyciem pożywienia. Polował co prawda na ptaki ale chyba wykończyła go rabbit starvation (nadmiar chudego białka). No i wilgoć. -
No i warto wspomnieć że choć bananowce poczhodzą z Azji południowej to obecnie występują w tropikach wszędzie i można się na nie natknąć równie dobrze w Amazonii. I łatwo je rozpoznać. Więc jest to jak pałka jeden z globalnych surwiwalowych patentów nr 1. Następny wymienił bym bambus (no ale nie jest drzewem...)
-
Jędrzeju, to nie musi być tłuszcz, cukier też się nadaje...
co do regulacji zbioru - wydaje mi się że chodzi o zbiór w maju a nie kwietniu
Takie wielkie stosy małż (omułków) znajdują też archeolodzy w Normandii - to pewnie podobna kultura
sam kiedyś w Normandii nazbierałem 20 kg (plus pewnie drugie tyle wody i piasku) omułków w ciągu 30 min, jako że odpływ był 2 km od plaży ledwo to doniosłem.
I rzeczywiście jedliśmy to w kilka osób przez kilka dni. -
pisząc że potrzeba tyle ślimaków nie chciałem deprecjonować ich jako pokarmu,
w mezolicie i neolicie jak ludzie wybili większość grubej zwierzyny w Europie na zachodzie Europy ślimaki i małże stanowiły niezwykle ważny element pożywienia,
chciałem tylko uświadomić aspekt ochroniarski
kiedyś policzyłem winniczki które wyszły na gody w kilkumetrowym pasie między polami a rzeką Wisłok. Na 2 km wyszło mi kilka tysięcy. Mogłem je wyzbierać w 2-3 godziny a mógłbym tym wykarmić 20 osobową grupę. A co potem? Wylazłoby jeszcze ze 2 tysiące - przyszedłby inny amator i tak populacja się kurczy.Łukasz Łuczaj edytował(a) ten post dnia 17.03.09 o godzinie 14:27 -
Polecam info o pewnym survivalowcu który zrobił sobie chatkę na drzewie, na pierwszy rzut oka: chyba z tzw. europalet
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6387235... -
Problem "ślimaki a survival" można niestety streścić w następującym równaniu:
dzienne zapotrzebowanie energetyczne człowieka = 150 winniczków...
winniczki mają też znikome ilości tłuszczu, stąd grozi nam "rabbit starvation" i dlatego trzeba je posmarować masłem -
4. Włóż je do jakiegoś naczynia i DOKŁADNIE obsyp solą kuchenną. Mięczaki nie znoszą soli i w reakcji obronnej spienią się i ponownie schowają do muszelek. I o to właśnie chodzi.
w Katalonii zamiast soli stosuje się ocet, 2 razy, też się pienią -
to metoda rozwinięta przez ludy które nie miały garnków tylko skórzane wory albo pudełka zrobione z kory, zalepione żywicą...
Indianie tak nawet wygotowywali sok klonowy zanim przybyli biali -
niestety bambusa chyba sie nie da zastąpić, jest rewelacyjny.
U nas sprobowalbym lodyg Reynoutria ale nie wiem czy nie sa za kruche...
Gotowanie z bambusem pokazal mi przewodnik w lesie w Talandii, jak sie dowiedzialem to podstawowa metoda przygotowania posilkow wsrod tamtejszych zbieraczy-lowcow Sakai (pd tajlandia), tu podaje link, na zdjeciu F widac bambus oparty, ogrzewany ogniem:
http://www.erajournal.org/ojs/index.php/era/article/vi...Łukasz Łuczaj edytował(a) ten post dnia 08.03.09 o godzinie 22:01 -
a pro pos gorących kamieni - to naprawdę działa,
jak się z godzinę kamień nagrzeje w ognisku, to jak się go wrzuca do garnka to cała woda może się wygotować - Indianie tak nawet wygotowywali sok klonowy
kamieniami wodę można gotować w skórze lub brzozowej korze -
No i jeszcze jedno, te brzanki ciągle cię gryzą, ale to niegroźne, one tak mają, trzeba szybko ruszać nogami albo je... łapać.
-
Przeczytałam właśnie o sumiku z kolcem jadowym.
Płynąc rzeką w Laosie będę łowić ryby na haczyk i żyłkę (może na pupe)
Może wiesz coś jeszcze Łukaszu o rybach słodkowodnych w tamtym rejonie?
Niestety niewiele. Jestem jednak zapalonym akwarystą i z przyjemnością obserwowałem przeróżne gatunki brzanek. -
niektore pierwotne ludy nie uzywaja w ogole soli np. Indianie Yanomami, dzieki temu nie choruja na serce...
(informacja z ksiazki "Na początku był głód" Konarzewskiego, polecam ją!!!)
zbieracze-lowcy czerpali ok 50% kalorii z miesa, ktore ma wystarczajaco soli mineralnych wlasnych
niektore szczepy indian dodaja do potraw troche popiolu ze specjalnie spalonych roslin (np sadźca Eupatorium). Popiol roznych roslin roznie smakuje. Zoledzie odgoryczano popiolem z lipy bo jest smaczny, jak sie robi z drewnem olchy, robia sie gorzkie, ja bym wiec probowal dodawac troche popiolu lipowego.
Indianie Leśni solili syropem klonowym (ma on mase soli mineralnych), to tak jak w Azji Wsch czesto sie potraw nie soli bo juz sol jest w sosie sojowym...Łukasz Łuczaj edytował(a) ten post dnia 10.02.09 o godzinie 06:54 -
ja jestem za krwawnikiem, to swietny dezinfektant
mocz pilem, nawet sie da pic, ale ran nie sikalem
jak sobie skaleczylem kiedys palec to znajomy Chinczyk powiedzial "po co to polewasz czyms, u nas Chinach sie palec wystawia sie na swieze powietrze, chi samo go uleczy" Chi to energia zyciowa.
Mialem jednak kiedys zakazenie z goraczka (przebilem stope w Wielki Piatek na gwozdziu, nie umyslnie) i nie jestem az takim optymista co do ran... -
A ja podkreślam znaczenie kontaktu z miejscowymi, obojetnie czy jest to mowiacy po angielsku tubylec, misjonarz, czy lokalny naukowiec. Bedac w dzungli w Tajlandii nie docenialem moich przewodnikow, dopoki nie zauwazylem jak bardzo wiedza co moze byc niebezpieczne, a co jest bezpieczne. Kilka razy facet darl sie "Nieeeeeee jedz tego", raz jak dotknalem jednej z tych roslin caly pokrylem sie wysypka. Innym razem mowili ze cos mozna jesc albo tylko ze jedynie gotowane nasiono. Tam lokalna wiedza o roslinach jest duzo bardziej zywa niz na polskiej wsi.
Przypomina mi sie jeszcze sytuacja z dziewczyna z Zimbabwe ktora byla na moich warsztatach i wlazla w pokrzywy. Myslala ze ja kasaja weze! Ona nigdy nie widziala pokrzywy. Wiec vice versa, my nie znamy ich pokrzw. I nie wierzylbym w przewodniki o roslinach, bo lokalne bogactwo jest tak wielkie, ze trzeba po prostu wziac za jezyki miejscowego.
Innym razem lowilismy ryby. Zlapalismy sumika, ja go chce do reki, a facet mi pokazuje kolec jadowy...
Mi sie rzucily tez w oczy pijawki spadajace z krzakow na ciebie. Wiec MUSISZ wziac dlugie spodnie i koszule z dlugim rekawem, o ile sa tam pijawki. No i komary - hamak Z MOSKITIERA. -
Smród mokrej ziemi oddającej ciepłą parującą wodę jest dla mnie nie do wytrzymania. Już na samą myśl mnie muli. Sądzę, że sposób jest skuteczny ale wymaga wielu prób. Ziemia, która przykrywamy rozgrzane gamienie musi być sucha a i głębokość dołka w którego umieszczamy kamienie jak i grubość warstwy przykrywającej kamienie musi być proporcjonalna ale to już ustalimy na zasadzie prób i błędów.
zapach mokrej ziemi to rzecz gustu - ja uwielbiam, gorzej jak sie zapali trawa albo korzonki - wtedy mozna sie zaczadzic -
Zaznaczam na początku, że mało doświadczony ze mnie praktyk.
Zamiast żaru użyłbym włożonych wcześnie do ogniska kamieni, moim zdaniem wolniej oddają ciepło. Istotne jest, aby nie używać kamieni wyciągniętych z rzeki.
O skuteczności tego rozwiązania nić więcej nie mogę powiedzieć.Grzegorz Wykrota edytował(a) ten post dnia 13.01.09 o godzinie 10:22
rzeczywiscie kamienie sa i lepsze i bezpieczniejsze (nie produkuja dymu) - ale nie zawsze sa