Wypowiedzi
-
Bogusz Julian Kasowski:
Kamil Krzysztof:
a wcześniej Londyn i jeszcze wcześniej Szczecin...
Taki pogląd mogą mieć ino ludzie z wielkich miast. Jak wszedłem na twój profil, no to miałem rację... Warszawa, nie inaczej.
W obu tych miejscach miałem pracę bez znajomości.
I teraz najciekawsze - w Londynie do pracy dojeżdżałem czasami 40km do roboty, w Warszawie nie pracuję, bo pracuję poza Warszawą. I też dojeżdżam 30km. Co niektórzy mówią, że by im się nie chciało dojeżdżać tyle do pracy. I dziwisz się, że ludzie nie mają pracy? Jak chcą pracę 300m od domu?Zapraszam na prowincję aby się przekonać, że rzeczywistość bywa inna.
popatrz, wszędzie na świecie jest tak, że w mniejszych miastach jest mniej pracy niż w większych. Jak nie możesz znaleźć pracy w jednym mieście to migrujesz do innego. Sposób sprawdzony przez lata w bardziej rozwiniętych krajach kapitalistycznych. Spójrz na Niemcy: we wschodnich możesz dostać mieszkanie taniej niż w polskim mieście podobnej wielkości. Bo wszyscy emigrują gdzie jest praca czyli do Niemiec zachodnich.
Do Londynu do pracy niektórzy dojeżdżają po 150km. Sam znałem takich i to nie były jakieś wysokie stanowiska kierownicze z sześciocyfrową stawką roczną.Jeśli masz dobry kontakt to robotę możesz mieć od sprzątaczki po kierownika, to już zalezy od aspiracji. A jeśli dodać do tego jeszcze praktyki zatrudniania ludzi w różnych instytucjach i agencjach państwowych, to już zupełnie żyjemy w całkowicie innych bajkach.
Patrz, często bywam w swoim małym mieście "na prowincji" i spotykam się z ludźmi, którzy tam zostali. I jakoś sobie radzą, żyją, mieszkają i spędzają wakacje w Egipcie nurkując na co ja nie mogę sobie pozwolić z moją "warszawską" pensją.
Ja to rozumiem. Sam miałbym takie poglądy gdyby moje życie inaczej się ułożyło i wylądowałbym w dużym mieście.
W rozwiniętych krajach mieszka się tam gdzie się pracuje, u nas się pracuje tam gdzie się mieszka. To stara prawda i trudno żeby się zmieniła - ludzka mentalność i niskie dochody, mało pracy.
Ja nie mam nic przeciwko aby dojeżdżać nawet 50 km ale pracodawca czy rekruter puka się w głowę kiedy zgłaszam chęć podjęcia pracy w miejscowości oddalonej choćby 15-20 km. Uważają, że nie będzie mi się chciało/opłacało itp. Tzn to nie siedzi tylko w umysłach tych, którzy szukają pracy ale jest bardziej ogólnym poglądem.
Na Dolnym Śląsku też znam firmę produkcyjną, do której zwożą ludzi (darmowymi) autobusami z całego regionu. Nawet w promieniu ponad 90 km. Biorąc pod uwagę czas dojazdu, kiepskie drogi i ich zarobki, to czyste nieporozumienie. Ale cóż jeśli alternatywy brak. -
Ja równiez odradzam cyfre+ a zwłaszcza jej obecne dekodery. Przełączanie kanału trwa 2-3 sekundy podczas których nie ma obrazu ani dźwięku, trzeba grzecznie czekać aż pojawi się żądany kanał. Jeśli nie mamy full pakietu i na liście kanałów są "dziury" (czyli kanały zakodowane) to skakanie po kanałach góra-dół nawet u osób z wrodzonym flegmatyzmem powoduje wybuch niekontrolowanej agresji. A to z tego powodu, że czas oczekiwania wydłuża się do jakichś 5 sekund przy kazdym takim zakodowanym kanale. Przykład: oglądasz kanał niekodowany, wybierasz na pilocie kolejny kanał (który jest kodowany) czekasz 2-3 sekundy aż pojawi się czarny ekran a następnie nazwa kanału, potem po kolejnych 2 sekundach pojawia się na ekranie informacja, że nie masz uprawnień do odbioru tego kanału. Ten komunikat musisz potwierdzić wyłącznie klawiszem OK na pilocie, bo żaden inny w tym momencie nie reaguje. Przez cały ten proces musisz grzecznie czekać, bo nie da się nagle cofnąć, a czas leci, poziom agresji niebezpiecznie wzrasta.
Mało tego. Średnio raz dziennie dekoder lubi się zawiesić. Po prostu oglądasz i nagle obraz się zatrzymuje, choć dźwięk dalej odtwarza prawidłowo. Pilotem nic nie zrobisz. Trzeba wyłączać dekoder z prądu na żywca i czekać ok 40 sek aż się załaduje. Można dalej oglądać. Tak jest przynajmniej raz dziennie.
Dekoder był 2 x wymieniany na nowy.
Konsultant na infolinii stwierdził, że zawieszanie się dekodera jest sytuacją nieprawidłową (coś takiego!) i należy oddać go do punktu w celu sprawdzenia.
No więc robiłem tak 2 x ale już nie mam siły.
Koniec umowy za pół roku. Telewizji unikam. -
Bogusz Julian Kasowski:
Michał Ciałoń:
Powiem krótko - większej bzdury nie słyszałem. Nie każdy dostaje pracę po "znajomości". Ba, wręcz mało kto dostaje pracę po znajomości, bo jeśli jest właścicielem firmy to wie, że musi zatrudnić najlepszą osobę na dane stanowisko, a jeśli jest pracownikiem firmy to może wylecieć za przyjęcie znajomego, który nie będzie umiał nic zrobić.
Też nie lubię tego słowa. Ale każdy wie, że pracę dostaje się po "znajomości", więc o to musi zadbać.
Po tzw znajomości się dostaje pracę jak jest się dobrym w tym co się robi. I to się nazywa "z polecenia" - ktoś poleca specjalistę. Wyznacznikiem jest znajomość zagadnień niezbędnych na dane stanowisko, a nie fakt, że się zna.
Jak będziesz najlepszym analitykiem finansowym w Polsce, to będziesz dostawał oferty pracy. Będziesz analitykiem, którego analizy mijają się z faktami to nawet znając najlepszego analityka nie dostaniesz pracy.
Proste.
Taki pogląd mogą mieć ino ludzie z wielkich miast. Jak wszedłem na twój profil, no to miałem rację... Warszawa, nie inaczej.
Zapraszam na prowincję aby się przekonać, że rzeczywistość bywa inna. Jeśli masz dobry kontakt to robotę możesz mieć od sprzątaczki po kierownika, to już zalezy od aspiracji. A jeśli dodać do tego jeszcze praktyki zatrudniania ludzi w różnych instytucjach i agencjach państwowych, to już zupełnie żyjemy w całkowicie innych bajkach.Kamil Krzysztof edytował(a) ten post dnia 04.01.13 o godzinie 21:44 -
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Rozwój osobisty
-
Temat znajomości mnie interesuje. Ale jest to stwierdzenie ogólne. Nadal zero konkretów. Zamiast mnożyć pleonazmy może lepiej wyłożyć kawę na ławę? Bo przecież nie mamy nic do ukrycia.
-
Dlaczego nie możecie wprost napisać o co w tym chodzi, co trzeba mieć, co trzeba robić, gdzie, kiedy, ile itd.? Po co ta cała mydlana retoryka?
Znajomości? OK i co dalej? -
Andrzej Pieniazek:
Ksenia K.:
Być może pracodawcom też nasuwają się te idiotyczne pytania same, tak spontanicznie...tak "od siebie" :))
No ale rozmowę prowadzi nie "pracodawca" lecz rekruter, który też jest normalnym człowiekiem. Można to teoretycznie zrobić zadając pytania "z listy", można też zrobić to bardziej po ludzku?
Guzik prawda. Normalny człowiek nie bawi się w jakies filozoficzne dywagacje. Ma stanowisko do obsady więc szuka człowieka, który będzie umiał wykonać robotę, o którą się rozchodzi. Kandydat ma zadeklarować lub udowodnić, że zrobi tę pracę jak należy. I tyle. Wprowadzanie takich czynników jak: uzasadnienie motywacyjne, myslenie perspektywiczne, deklarowany/uznawany partiotyzm, subiektywna ocena wartości pieniądza, to już jest czysty snobizm i azjanizm, świadczące o kompletnym oderwaniu się od logiki i rzeczywistości. Każdy kto broni takiego podejścia rekruterów/pracodawców widać, że nie dostał nigdy w duqę szukając pracy. -
Ewa S.:
albo jak się Pani/Pan widzi za 10 lat...?
To tez jest bomba. Albo wariant: co chciałby pan robić za 5 lat?
Ogólnie można odnieść wrażenie, że wszelkie te pytania nie związane konkretnie ze stanowiskiem, są głównie po to żeby dać upust ambicjom rekruterów. Przecież czymś się trzeba wykazać, stworzyć jakieś pozory profesjonalizmu swoich działań.
Tak naprawdę za 5 lat chciałbym siedzieć pod palmą na wybrzeżu Nowej Zelandii i jeść banany. Mam o tym powiedzieć na rozmowie? Przeciez i tak guzik obchodzą kogokolwiek takie plany człowieka, który jeszcze nie pracuje w danym miejscu. -
Krzysztof Szymańczyk:
Kamil Krzysztof:
"Dlaczego chce pan u nas pracować?"
to pytanie o znajomość firmy / motywacje
Znajomość firmy...
Idę pytać o pracę i nie wiem dokąd idę? No to opcje są dwie, trzeba być niewidomym albo kretynem. Rozumiem że takie pytanie ma na celu wyeliminować te dwa przypadki kandydatów?
Motywacje...
Co mógłbym odpowiedzieć, żeby odpaść? Że mnie mama wysłała? Albo że firma ma fajne logo i chciałbym mieć takie samo na swoim identyfikatorze?
Praca, to tak w uproszczeniu z definicji, wszelkie czynności za które otrzymujemy gratyfikacje. Zatem kim trzeba być, żeby nie wiedzieć po co człowiek chce pracować? -
Alicja Bednarska:
Jeśli ktoś czuje się niepewnie przed rozmowami kwalifikacyjnymi polecam szkolenie "Aktywizacja zawodowa: Metody i narzędzia poszukiwania pracy oraz skuteczna autoprezentacja". Tego typu szkolenie trwa jeden dzień i z reguły są bezpłatne a otwierają oczy. Rekruter często zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły, jak uścisk dłoni, czy w jaki sposób siedzimy.
Ja takie szkolenie odbyłam i polecam.
http://www.inwestycjawkadry.info.pl/
Na tej stronie można znaleźć różnego typu szkolenia, płatne, dofinansowane przez UE jak i darmowe.
Pozdrawiam
Nie ma nic za darmo. Przynajmniej nie dla każdego. -
"Dlaczego chce pan u nas pracować?"
To pytanie jest tak denne, że sie az odechciewa rozmowy. Za to ktoś, kto stawia takie pytania, myśli sobie, że uchodzi za wielce inteligentnego i przebiegłego.
Równie dobrze można zapytać:
Dlaczego je pan pierogi ruskie?
-Bo mi k*** smakują!
rany... -
Marceli Kubik:
Tak, inteligentni wiedzą :). Na przykład dlatego, bo ktoś po 10 latach kariery nie będzie chciał wykonywać takich zadań jak dzwonienie i rezerwowanie salek konferencyjnych albo korekta dokumentów, a ktoś to musi też robić - nie będę zatrudniał do tego osoby z MBA i po karierze w dużej firmie, choćbym nawet zaoferował odpowiednie wynagrodzenie.
Bo takie rzeczy na ogół wykonują 19letnie dziewczęta z maturą.
Zamierzasz przeprowadzać testy na inteligencje rzekomo inteligentnym absolwentom? Ładnie mniemanie masz o sobie i innych. Ale przecież każdego szanujesz.. miłe. Jakie stopnie naukowe i z jakich dziedzin posiadasz?
Szukasz absolwentów ale guzik cię obchodzi jaką szkołę kto ukończył? To też inteligentne podejście.
Ja ci z kolei proponuję wyszukać w słowniku definicję terminu "inteligentny" bo najwyraźniej mylisz go z pojęciem "naiwny". Jeszcze kilka podręczników o manipulacji masz do przeczytania.... -
Marceli Kubik:
To nie jest ogłoszenie o pracy (mogę umieścić na GL, tylko nie mam pojęcia w której kategorii?), tylko pytanie w jakich serwisach szukać absolwentów różnych kierunków, gdzie umieścić ogłoszenia.
Co do wymagań - tylko inteligencja, motywacja i obsługa komputera.
Co do obowiązków, np. wyszukiwanie informacji w internecie i przez telefon (np. kontakty do potencjalnych wykonawców, porównywanie i negocjowanie ofert itp.), pomoc w obiegu dokumentów, podpisywaniu umów, załatwianiu różnych spraw, zamawianiu towarów i usług, zarządzanie serwisami internetowymi (np. aktywacja kont z zakupów grupowych, odpowiadanie na maile, sprawdzanie poprawności działania, rozwiązywanie problemów wraz z zespołem technicznym), współpraca przy koordynacji prac podwykonawców (np. firm programistycznych, grafików, studiów nagraniowych), współpraca przy prowadzeniu działań marketingowych w internecie (np. zarządzanie kampaniami Adwords, zlecanie zadań agencjom reklamowym), tworzenie raportów i podsumowań...
Jak widać nie pasuje to specjalnie do żadnego "zawodu" czy "specjalizacji" - kampanie reklamowe robią agencje, programują programiści, rysują graficy itd., a my "tylko" zarządzamy tym wszystkim - nie wymaga to żadnej wiedzy poza ogólną, ale odpowiednich cech osobowości (dokładności, logicznego myślenia) i umiejętności uczenia się nowych rzeczy.
No nieźle... wygląda mi to na gruby WIRTUALNY biznes. Przez ostatnie 1,5 roku naczytałem się mnóstwo rozmaitych ofert. Całkiem niezamieżenie stało się to moją jakby specjalnością i tak szczerze, to zupełnie jakbym czytał o kolejnym super produkcie polegającym na werbowaniu każdego naiwnego. MLM czy coś w ten deseń.
Piszesz takie ogólniki, że na twoją 'ofertę' mogłoby odpowiedzieć pozytywnie przynajmniej 60% ją czytających, a ty masz problem żeby dotrzeć z nią do odpowiednich osób. Zastanów się. Albo lepiej zrób sobie pilotażową kampanię i zobacz co ludzie piszą w swoich CV. Kto z młodych i szukających pracy nie uważa się za inteligentnego albo silnie zmotywowanego? Kto z młodych nie potrafi obsługiwać komputera? Na dodatek mieliby to być ludzie bez doświadczenia (już pomijam z jakiego powodu akurat takie kryterium, inteligentni wiedzą w czym rzecz), a rozejrzyj się dookoła lub rzuć okiem na statystyki rynku pracy, zapytaj w UP ile jest takich osób.
Wg mnie jest to kolejna ściema, piszesz rozwlekle w zasadzie o niczym, żadnych konkretów, normalny populizm. -
Zbigniew Głąb:
Ksenia K.:
Na swojej pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej byłam w jednej z łódzkich firm.
Na pytanie " Jak Pani ma zamiar przyjeżdżać do pracy tak daleko?"(ok.50 km w jedną stronę) . Odpowiedziałam "A czy to ważne jak i czym dojadę?ważne że będę na 8:00":D:D
nie widzę w tej wypowiedzi żadnej wpadki. Pytanie pracodawców o dojazd do pracy uważam za żałosne. To nikogo nie powinno obchodzić. Chyba, że pracodawca zamierza mieć pracownika pod telefonem i na każde wezwanie. Jeśli pracodawca zadaje takie pytanie to dla mnie sygnał, że warto się zastanowić nad sensownością pracy u niego.
Słyszałem o pracodawcach, których przeraża dojazd pracownika na odległość 15 km (zresztą jest taki wpis na forum). Zawsze się zastanawiam jak z taką dozą ostrożności i niewiary w możliwość przebycia paru kilometrów prowadzą swoje biznesy.
No to ja się z takim podejściem spotykam bardzo często, kiedy pytam o pracę w którymś z sąsiednich miast (w promieniu 30 km od mojego). Kiedy słyszę pytanie o to jak będę dojeżdżał i co będzie w zimie, to już mam pewność, że pracodawca szuka wymówki żeby mnie nie zatrudniać. No bo czym to wytłumaczyć? Nie wierzę, że w dzisiejszych czasach we wszystkich przedsiębiorstwach pracownicy mieszkają po sąsiedzku z firmą. XIX wiek dawno minął.
Ale z drugiej strony, to może też być przejaw pewnej "troski" takiego pracodawcy o to, żeby człowieka nie krzywdzić finansowo. Bo zakładam, że taki szef ma świadomość tego, że koszty transportu i komunikacji nie są tanie i ciągle rosną, a on może zaproponować wynagrodzenie w wysokości najniższej krajowej... Więc byłoby to jakieś tam usprawiedliwienie. -
A ja wam zazdroszczę, bo mnie jeszcze wtedy na Ziemi nie było. Przynajmniej jakaś to przygoda i teraz macie co wspominać i coś was łączy. Byle jakie te przeżycia ale zawsze to coś się działo. A dzisiaj?
Może gdybym był w tamtych czasach młodzieńcem, który dostał parę razy od ZOMO, to dzisiaj tak bym nie marudził i w ogóle.
Tak, bliżej mi do maso niż do sado... -
Aleksander Pietrzak:
Kamil Krzysztof:
Jaki biznes?!
Śmieszna jest ta cała nagonka na samozatrudnianie, bo to niby najlepsza droga aby zarobić konkretne pieniądze, niezależność, możliwość rozwoju, robienia tego co się chce, bla bla bla..
Tylko za co?? Ludziom bezrobotnym w urzędach pracy wciska się kit o programach unijnych, o przepraszam - projektach, to taki odpowiedniejszy termin, możliwości założenia własnej działalności, pomocach, dofinansowaniach stąd i stamtąd i jeszcze z nieba. A jak przychodzi co do czego to co się okazuje? Że żeby jakakolwiek działalność, nawet jednoosobowa, miała ręce i nogi i miała szansę powodzenia, to musisz mieć konkretne zaplecze finansowe. Biednemu nikt nic nie da ani nie pomoże, bo nie miałby w tym interesu. A człowiek bezrobotny to w wiekszości człowiek biedny, nie oszukujmy się.
Ale jednak nie chodzi tylko o nieporadnych bezrobotnych, bez umiejętności planowania własnego czasu, bez jakiegokolwiek kapitału. Są ludzie, którzy potrafią wykorzystać dotacje unijne, ale... one wcale nie są tak potrzebne. Ważniejsze chyba są posiadane kontakty i nawiązana już współpraca z klientem dg.
Zgoda. Jednak ci ludzie: z kapitałem, pomysłami, zaradnością, kompetencjami, kontaktami itd. jeśli są tacy przedsiębiorczy, to chyba nie zadają sobie pytań typu: czy warto robić biznes. Po prostu to robią albo nie. A siedzenie i dumanie "czy warto" to właśnie moim zdaniem oznaka nieróbstwa. -
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Klub Języka Ciętego
-
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Klub Języka Ciętego
-
Jaki biznes?!
Śmieszna jest ta cała nagonka na samozatrudnianie, bo to niby najlepsza droga aby zarobić konkretne pieniądze, niezależność, możliwość rozwoju, robienia tego co się chce, bla bla bla..
Tylko za co?? Ludziom bezrobotnym w urzędach pracy wciska się kit o programach unijnych, o przepraszam - projektach, to taki odpowiedniejszy termin, możliwości założenia własnej działalności, pomocach, dofinansowaniach stąd i stamtąd i jeszcze z nieba. A jak przychodzi co do czego to co się okazuje? Że żeby jakakolwiek działalność, nawet jednoosobowa, miała ręce i nogi i miała szansę powodzenia, to musisz mieć konkretne zaplecze finansowe. Biednemu nikt nic nie da ani nie pomoże, bo nie miałby w tym interesu. A człowiek bezrobotny to w wiekszości człowiek biedny, nie oszukujmy się. -
Aha to może wyjaśnisz po co producent miałby ograniczać liczbę nabywców swoich produktów poprzez taką dziecinadę z zamkniętym kółkiem własnej adoracji? Na dodatek w tym kółku ma być taniej rzekomo. No i na czym zarabia to familio?
Producenci sobie zastrzegli.. to może to jakiś lewy towar, z defektami albo z innych przekrętów?
Dlaczego mam się rejestrować (udostępniać moje dane osobowe) u pierwszego lepszego spryciarza, który zwabi mnie hasłami TANIO, DARMO itp. a tak naprawdę nie wiadomo ile i za co?
Ludzie! To są zakupy wysyłkowe czyli sklep ma mi zrekompensować fakt, że nie widzę dokładnie tego produktu który mnie interesuje, widzę tylko ładne zdjęcie i obietnicę, że to jest OK. Nie widzę towaru, nie widzę ceny, a mam się legitymować nie wiedząc komu?!
I jeszcze te hasła o "zarabianiu" to już w ogóle pogrąża tę spółkę.
Produkty po groszu, kurier za free i jeszcze zarobić można! Kto w to ma uwierzyć? Elektorat tuska czy klienci amber? Rany...