Wypowiedzi
-
Aby mieć możliwość przeczytania tego posta musisz być członkiem grupy Ratownictwo medyczne
-
Nieźle to ujęłaś i jestem bardzo na tak, jeśli chodzi o Twoje wnioski. Mój pierwszy obóz survivalowy (tak go nazwijmy) miał miejsce właśnie w 2007 roku w Bieszczadach. Obóz był prywatny. Organizował go Krzysztof Kwiatkowski. Survivalem interesuję się odkąd tylko pamiętam, tyle, że wcześniej nie wiedziałem, że tak to się nazywa. Pewnego dnia wszedłem na stronkę http://www.survival.infocentrum.com/s/index.html i poczytałem o obozach. Poinformowałem kumpla, wysłałem maila, dostaliśmy zgodę na wyjazd, pojechaliśmy do Łodzi, poznaliśmy się, pojechaliśmy w Bieszczady i tam spędziliśmy wspaniałe dwa tygodnie wakacji. Innych doświadczeń w tej kwestii nie mam. Krzysztof ma na pewno więcej do powiedzenia.
-
No właśnie dochodzimy do sedna sprawy. Oczywiście co kto lubi. Człowiek dorosły, taki jak Dorota może w każdej chwili powiedzieć - mam dosyć, wsiadam w samochód czy w pociąg i wracam do domu. Tego samego nie zrobi jednak dziecko. Ostatnio słyszałem o "obozie survivalowym", w którym uczestniczyły dzieci od 12-15 lat. Facet wsiadł na quada, kazał im wbiegać na górę i zbiegać z niej, przy czym jeździł obok nich wygodnie na swoim "pojeździe". To są własnie te idiotyzmy. Nie wiem ile Doroto miałaś lat będąc w Bieszczadach i przedzierając się przez nie z butelką wody i aparatem, ale z informacji, które przedstawiłaś było to niepoważne - ze strony organizatorów oczywiście. Przy takim marszu powinnaś mieć do dyspozycji co najmniej 3l wody, ktoś powinien mieć dobrze wyposażoną apteczkę i telefon komórkowy. Moim zdaniem to jest minimum. Przydałaby się jeszcze czekolada (ew. glukoza) i choć trochę do jedzenia. Osobiście bardzo miło wspominam obóz z 2007 roku, kiedy to spędziłem wspaniałe dwa tygodnie w bieszczadzkiej dziczy. Do miejsca obozu szliśmy 2 dni, idąc na azymut, tak jak pokazywał GPS, nie szliśmy szlakami. Wchodziliśmy na szczyty gór, na przełaj, później przez łąki i tak wysoką trawę, że ciężko było iść dalej. Rozstawiliśmy namioty i rano zastał nas taki widok:
i w tle ta stara cerkiew...
Najlepsze było to, że nikt nikomu niczego nie narzucał, a to najbardziej sobie cenię. Zajęcia były na tyle ciekawe, że nikt nie odmawiał w uczestnictwie, ale każdy miał tę świadomość, że niczego nie MUSI. Oczywiście wszystko zależy od człowieka - jedni lubią obozy takie jak Ty, inni takie jak ja, jednak organizator powinien zawsze zachować zdrowy rozsądek, chyba, że obóz jest z góry nastawiony na umartwianie ciała i duszy. Pozdrawiam.
P.S. skuwka, zasuwka i nasuwać to wyjątki od tej reguły. Na wyjątki nie ma mocnych, one po prostu są.Jakub Łochowicz edytował(a) ten post dnia 05.04.09 o godzinie 17:47 -
Dorota S.:
Po pierwsze widzę,ż każdy z was kurna stara się tak wypowiedzieć,jak by tu przynajmniej prof. Miodek z wami miał siedzieć i oceniać jakość stylistyczną,czy inną tam wypowiedzi. Brakuje wam luzu-nie wedzieć czemu ...
Ja naprawdę nie chcę być złośliwy, ale o ile przyjemniej czyta się wypowiedzi poprawne stylistycznie, z przecinkami, cudzysłowami, kropkami, niż na przykład te, gdzie pojawia się wyraz nasUwa przez "ó" + literówki i to nie jeden raz. Warto pisać poprawnie, inaczej zrobią się z nas dzieci neo, a chyba nie do tego dążymy.
druga sprawa- jeżeli na temat wątku 20osób wyraziło przeróżne i sprzeczne ze sobą opinie,to nie nasówa wam się tak jakoś naturalny wniosek,iż idiotyzm survivalowy to pojęcie nie tylko względne ale też kompletnie i wyłącznie subiektywne? ;]
Po części tak, ale survival można traktować ogólnie i stwierdzić jednoznacznie co jest idiotyzmem a co nie. Przede wszystkim robienie czegoś ponad swoje możliwości. "Ten facet na Discovery to zrobił, to ja też" i tak ludzie giną nawet w naszych Tatrach.
no bo w sumie powstaje chciec czy nie chciec pewna sprzeczność- idiotyzmem jest nie nosic przydatnych narzędzi,no bo w zasadzie czemu nie,skoro można? idiotyzmem też jest uwazanie się za kogoś kto wszędzie przetrwa,jeśli najważniejszą dla niego sprawą jest to,czy jest jeszcze gazik w apteczce- jakoś ludy afrykańskie,czy inne pigmeje potrafią sobie zawiązac liść wokół palca,czy znaleść odtrutkę na jad,czy wycisnąć coś z mrówki,przewiązać ranę lianą,pokrzywą czy inną truskawką, usztywnić gałązką, czy dac polizac psu ;)
Ja szłam na wyprawy bez niczego-jedynie z butlą do napełnienia wody i-o zgrozo najnowszej generacji cyfrówką,której egzystencja wraz z kilometrami i warunkami zmniejszała swoją zasadność
To pytanie już padło, ale ja też je zadam - jakie to były wyprawy? Z butelką wody i aparatem można iść na niedzielny spacer podziwiać ptaki w lesie, ale na pewno nie na kilkudniowy marsz chociażby przez Bieszczady.
Natomiast na upartego to bym mogła wziąc i klucz 10tkę,WD40,tasmę izolacyjną,piłe mechaniczną, latarki diodowe,kombinezon narciarski,rękawiczki termo odporne i skafander przeciwatomowy- i wszystko to by spowodowało,że mogłabym naprawić samochód,przezyć wojnę nuklearną czy stworzyć sobie chałupę. Tylko...gdzie sens się zaczyna a gdzie już definitywnie kończy,co? ;)
Doświadczony survivalowiec zabierze tylko to, co potrzebne najbardziej, wiedząc przedtem w jakie tereny się zapuszcza. Krisek kiedyś powiedział, że survival to zapewnienie sobie JAK NAJWIĘKSZEGO komfortu przy wykorzystaniu rzeczy jakie posiadamy i sytuacji w jakiej się znajdujemy, więc wzięcie tej taśmy izolacyjnej może być niesamowicie przydatne. Podejściem niesurvivalowym byłby natomiast wyjazd na narty w krótkich spodenkach i podkoszulce :-) -
Moim zdaniem survivalowy idiotyzm polega na mylnym pojęciu survivalu i błędach, jakie popełniają instruktorzy na takich obozach. Chodzi mi głównie o zbyt mocno przyspieszony kurs survivalu. Sprzęt... niech każdy ma jaki chce, byleby tylko wiedział jak go użyć :-)
P.S. Wasze wypowiedzi idealnie nadają się do mojego tematu maturalnego na temat anglicyzmów w języku polskim. Prawie w każdej wypowiedzi znalazłem kilka ;-) Pozdrawiam.
P.S.'Przemysław F.:
Pseudo kursy można śmiało nazwać survivalowym idiotyzmem, jesli wyglądają one tak jak pokazuje w swoich filmach Bear Grylls...Discovery mogłaby się nie ośmieszać puszczając tą farsę pod tytułem Szkoła Przetrwania... :/
Co do tego programu, to moim zdaniem też jest żenujące. Natomiast innym, moim zdaniem dużo ciekawszym programem na Discovery jest "Człowiek, który przetrwa wszystko (survivorman)". Les Stroud zapuszcza się w dzikie tereny bez ekipy telewizyjnej, lekarzy itd. Jest zupełnie sam, ma kilka kamer i filmuje to, co robi. Poza tym nie jest takim "pozerem" (tylko takie określenie znalazłem) jak Grylls. Sposoby, jakie pokazuje mogą człowieka narazić na utratę zdrowia, co najmniej. Chodzi mi o to, jak mówił o jedzeniu padliny. To też podchodzi pod idiotyzm survivalowy, jakkolwiek by na to nie patrzeć.Jakub Łochowicz edytował(a) ten post dnia 01.04.09 o godzinie 19:19 -
Po konsultacji z lekarzem: "Generalnie do antybiotyków należy podchodzić bardzo ostrożnie. Gdy jednak wychodzimy na długo w teren, gdzie do najbliższego lekarza jest daleko, proponowałbym zabrać ze sobą antybiotyk o szerokim spektrum działania, gdzie prawdopodobieństwo skuteczności tego antybiotyku będzie duże. Takie są zasady racjonalnej antybiotykoterapii. W normalnych warunkach najpierw pobiera się materiał do badania bakteriologicznego, żeby określić typ bakterii i wrażliwość na antybiotyk, na wynik czeka się 2 doby, ale od razu daje się antybiotyk o szerokim spektrum, który najprawdopodobniej poradzi sobie z infekcją. Uważam, że antybiotyk w puszcze SOS jest zarezerwowany nie dla infekcji górnych dróg oddechowych, przeziębień itp. (i ich się nie obawiamy podczas pobytu w dziczy, bo mamy czosnek, jesteśmy odporni, żyjemy w zgodzie z naturą, mamy inne możliwości leczenia i nie należy szafować antybiotykami w tego typu infekcjach, tym bardziej, że mogą być to infekcje wirusowe). Problemem natomiast według mnie są: biegunki i zanieczyszczone rany. Nawet nie będąc lekarzem uważam, że każdy, może nie od razu, zdecyduje się w takiej sytuacji wziąć antybiotyk, gdzie biegunka z gorączką trwa 4. dzień, a jesteś w drodze do lekarza, gdzie zraniłeś się w rękę, w nogę i rana jest zainfekowana (głęboka, kłuta-niebezpieczna ze względu na głęboką penetrację i możliwość głębokich infekcji). Wówczas zaaplikowanie sobie antybiotyku o szerokim spektrum (np. którejś z cefalosporyn II generacji lub z innych grup, ale mających rzeczywiście szerokie spektrum(!) jest w moim przekonaniu słusznym rozwiązaniem). Proponuję posiadać zapas antybiotyku na pełną kurację, która trwa w zależności od ciężkości infekcji od 5-14 dni (wyjątkiem jest Sumamed, który bierze się przez 3 dni). Jeżeli chodzi o konkretne antybiotyki, to proponuję Zinnat (jest to cefalosporyna II generacji), dlatego, że:
1. Ma szerokie spektrum .
2. W swojej praktyce zauważyłem znikomą ilość nadwrażliwości czy uczuleń na ten antybiotyk.
3. Ma niewielkie skutki uboczne.
4. W praktyce lekarskiej widzimy, że bardzo dobrze działa na infekcje tkanek miękkich przy zanieczyszczonych ranach, a także przy uporczywych biegunkach, które wymagają łączenia leków przeciwbiegunkowych (np. Nifuroksazyd) z antybiotykiem.
Takich antybiotyków jak Zinnat możnaby poszukać więcej i na pewno znajdą się "za i przeciw" pod różnymi względami (uczulenie, skuteczność, tolerancja), ale zapytacie "Dlaczego Zinnat?". Trzeba zdecydować się na jeden antybiotyk w takiej puszcze SOS, który potencjalnie będzie skuteczny dla różnych ludzi (dzieci, młodzież, dorośli z współistniejącymi chorobami), dlatego nie ma sensu nosić 2, 3 antybiotyków w puszcze, a mieć jeden skuteczny, bezpieczny i w miarę możliwości uniwersalny w użyciu i dlatego z mojego doświadczenia Zinnat jest antybiotykiem godnym polecenia. Można go używać w dawce: 2xdziennie 500mg, w cięższych infekcjach nawet 3x po jednej tabletce (postać Zinnat 500mg dla dorosłych i 250mg dla dzieci). Zawsze, gdziekolwiek nie wyjeżdżam, zwracam uwagę na zawartość swojej apteczki. Gdybym mógł coś doradzić, to proponowałbym zrobienie sobie listy zawartości apteczki w zależności od strefy klimatycznej podróży. Na przykład w krajach arabskich lub dalekiego wschodu, gdzie łatwo o biegunkę, trzeba zmodyfikować i zabezpieczyć się w odpowiednią ilość leków przeciwbiegunkowych. Jednak najistotniejszą rzeczą czy to w trekkingu, czy w survivalu jest posiadanie podręcznej małej apteczki przy pasku, w której znajdują się leki przeciwbólowe, środki opatrunkowe, a nawet antybiotyki, ale z uwagi na mały rozmiar ta apteczka przewidziana jest do doraźnej pomocy w każdym miejscu, w którym się znajdujemy, nawet przy krótkim wyjściu. Duża apteczka (w moim przypadku zestaw do szycia, plastikowy gips, inne leki) znajduje się w obozie i wykorzystanie tych środków nie musi być natychmiastowe."
Tyle ile udało mi się wyciągnąć od ojca. Jest ortopedą z 15. letnim stażem i tak naprawdę to on zaszczepił we mnie "chęć wychodzenia do lasu", harcerstwa, dawno temu, kiedy nie miałem pojęcia o tym, że istnieje coś takiego jak survival.
Jeśli chodzi o naturalne antybiotyki, typu czosnek, inne rośliny zawierające naturalne antybiotyki, to tradycja, która od pokoleń pokutuje leczeniem różnych schorzeń, infekcji, nie jest pozbawiona naukowych argumentów. Ostatnio "amerykańscy uczeni" :-) zbadali zawartość bulionu drobiowo-warzywnego (nie wiem czy był z czarnej kury), ale w szczegółowych badaniach znaleziono obecność polipeptydów (związków zbudowanych z aminokwasów), które mają budowę bardzo podobną do antybiotyków polipeptydowych. Przykładem takiego antybiotyku jest ostatnia deska ratunku dla lekarzy - Wankomycyna. Po prostu gotując wywar z mięsa drobiowego, w połączeniu z warzywami, białko rozpada się pod wpływem tych warunków na składniki, które przypominają fragmenty niektórych antybiotyków.
Pozdrawiam,
ŁosiuJakub Łochowicz edytował(a) ten post dnia 22.02.09 o godzinie 14:51 -
Ok, w takim razie postaram się znaleźć te wątki, o których mówi Bogdan i tam coś napiszę, rzeczywiście to o czym mówimy tutaj nijak ma się z "niekonwencjonalnymi sposobami na skaleczenia". Co do haczyków i żyłek - po prostu wsadziłem je do tego pudełka, a nuż będzie w pobliżu jakieś jezioro...
-
Rozumiem Wasze podejście, bo na przykład w szkolnym plecaku, który zabieram ze sobą również na jakieś wypady mam zawsze: moje leki na astmę (te doraźne), nóż Opinel (Jimmi bardzo go polecał, nie wiem czy go znacie, w każdym razie nóż jest poręczny i dość trwały), pudełko od kliszy, a w nim: żyłkę z haczykiem, zapałkę z draską i kompas :-) Staram się tylko nie zwariować, bo w niektórych sytuacjach bycie takim "wielbłądem" jest moim zdaniem zbędne, a nawet przeszkadza. W samochodzie, w jakimś plecaku, rozumiem, ale wypchane kieszenie multitoolem i żyłką na studniówce, no bez przesady. Mamy telefon, jest 112, są setki ludzi, którzy również mają telefon. Oczywiście w budynku jest też apteczka, i jak się ładnie uśmiechniemy, to ktoś nam z niej plaster wyciągnie. Ja Was rozumem, bo też lubię być niezależny, tylko każdy wyznacza swoje granice no i ma do tego pełne prawo. Pozdrawiam.
P.S. Ten "Jakub", to tak formalnie, jestem Kuba, albo Łosiu :-) -
Jasne, należy przewidywać różne możliwości, nieprzyjemne wypadki i wiedzieć jak się przed tym chronić, to jest niewątpliwa zaleta. Myślę tylko, że najważniejsze w tym wszystkim jest zachowanie zdrowego rozsądku. Sytuacje, które przedstawiłeś z tym plecakiem i apteczką są bardzo mało prawdopodobne. Z zasięgiem jest podobnie, ale nie jesteśmy w stanie uchronić się przed całym nieszczęściem tego świata i wydaje mi się, że choćbyśmy niewiadomo jak byli przygotowani, zawsze znajdzie się coś, co nas zaskoczy. Jeśli spojrzeć na to tak jak Krisek, to zapinanie pasów w samochodzie, wożenie koła zapasowego, apteczki, a nawet porcji suchej racji żywnościowej to też "działania survivalowe" i taki pogląd mi się podoba. Gorzej jak jakiś "survivalowiec" nosi ze sobą multitoola i sznurek na imprezy :-) a znam takich. I o tę przesadę mi chodzi.
Pozdrawiam,
Łosiu -
Bogdan Jaśkiewicz:
Spora część lekarzy zna się tylko na tym, co było w podręcznikach kiedy oni byli na studiach. Jeszcze niedawno jakiś lekarz na kursie BHP rozwodził się nad zaletami opaski uciskowej.
Niestety nie mogę się zgodzić. Nie wiem jaką grupę lekarzy ma pan na myśli. Mogę się wypowiedzieć na temat ortopedów, bo mam z nimi nieco do czynienia (na przykład z moim ojcem). Istnieją specjalne kursy, gdzie za udział i ukończenie dostaje się punkty. Na tych kursach dokształca się lekarzy w dziedzinie nowych technik operacyjnych, obsługi nowego sprzętu itd., więc ta wiedza sprzed kilkunastu lat jest już bardzo nieaktualna. Czasem poruszane są tematy ogólne, czyli na przykład zmiany działania przy pierwszej pomocy. Ci lekarze, których znam, wiedzą co nieco na temat medycyny niekonwencjonalnej (czasem nawet sporo), jednak nie lubią na ten temat rozmawiać (szczególnie w towarzystwie innych kolegów z branży);-) Wiedza okazuje się przydatna na jakiś wyjazdach, nawet w "dzicz", na żaglówkę. Z drugiej strony nie było wyjazdu bez apteczki, w której oprócz antybiotyków, znajdowały się leki przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, rozkurczowe, igła i nici chirurgiczne (przydały się jak dotąd dwa razy), no i oczywiście środki znieczulające. Po tych doświadczeniach, moim zdaniem, takie działania survivalowe, jak znajomość leczniczych roślin, są przydatne, ale chyba częściej jest to hobby niż wiedza, bez której człowiekowi będzie ciężko w "buszu". Idąc na wyprawę, w trakcie której mogą stać się dziwne, nieprzyjemne niespodzianki, uważam, że wzięcie apteczki z lekami i środkami opatrunkowymi jest przejawem survivalu, a nie pójściem na łatwiznę. Pytanie: "A co jeśli nie mamy tego czy tamtego" nie powinno mieć miejsca w rzeczywistości. Jako hobby - nie ma sprawy. Znajomy kiedyś śmiał się ze mnie, bo trochę interesuję się ogólnie survivalem, i powiedział, że "survival to wymyślanie sobie problemów i próba ich naprawy najdłuższą możliwą drogą". Jako przykład podał dyskusje nad problemem ognia. "Nie prościej wziąć trzy zapalniczki w kieszeń i trochę podpałki do plecaka? Po co szukać całymi dniami leczniczych roślin, jak można połknąć aspirynę, paracetamol i iść dalej?" Nie mogłem zaprzeczyć, survival ("a jak nie mamy tego przy sobie") mówi o sytuacjach bardzo mało prawdopodobnych, więc utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że jest to świetne hobby, które mnie w pewien sposób pasjonuje i staram się poszerzać wiedzę na ten temat przy każdej możliwej okazji.
Druga rzecz, która mnie zastanowiła, to ta opaska uciskowa... O co chodziło temu lekarzowi?
P.S. Przepraszam za ogólny offtop, ale sporo myśli przyszło mi do głowy, które jakoś się ze sobą powiązały. Jeśli będzie to bardzo nie tak, to podzielę tego posta i poprzenoszę w odpowiednie miejsca.
Pozdrawiam,
Łosiu -
W takim razie ja również witam wszystkich.
-
Myślę, że Erwin ma rację co do wieku dziecka. Wydaje mi się jednak, że pójście w teren dwóch 15. czy 16 latków na dłużej niż jeden dzień, to raczej nie jest dobry pomysł niezależnie od ich zaawansowania survivalowego. Te magiczne 18 lat ma moim zdaniem wielkie znaczenie, o czym przekonałem się na własnej skórze :-) Uważam też, że pierwszy taki wyjazd survivalowy (nie mówię o chorych obozach, na których targa się dzieciaki po błocie, je się na śniadanie obiad i kolację korzonki i mrówki) powinien być z opiekunem - kimś doświadczonym w tej kwestii, a nie tylko osobą pełnoletnią.
P.S. Krisek, o co chodzi, bo chyba nie wyłapałem :-)