Temat: Moj kotek umiera
Odgrzebuję stary temat, żeby nie zakładać nowego.
Moja Tysia za półtora miesiąca miała skończyć 18 lat.
Od roku przewijały się problemy związane z jelitami, w międzyczasie guzy na sutkach, które mimo operacji niestety przerzuciły się także na narządy wewnętrzne.
Od grudnia nieustanny problem rozwolnienia, wszystkie badania pozytywne, po lekach poprawa. W kwietniu duży nawrót, pierwszy raz pomysł aby zrobić diagnostykę trzustki - zakończenie terapii, brania leków i wizyta w maju.
Niestety od dwóch dni nawrót rozwolnienia + od wczoraj zupełne osłabienie i brak możliwości stania na tylnych łapach. W ciągu tygodnia nagły spadek wagi, brak apetytu, pierwszy raz w życiu chęć picia.
Tysia nigdy nie ważyła nawet 1,5 kg, jest maleńka, jednak przez ostatnie 3 tygodnie schudła z 1,45 do niecałego 1,1 kg. Widać jej wszystkie kostki, nie ma mięśni.
Wczoraj nie dało się jej nawet pobrać krwi, choć to co się udało - jest prawidłowe. Nie ma problemów z wątrobą, nerkami, żadnego stanu zapalnego, OB ma idealne i niewskazujące na wiek. I coś ją zżera od środka.
Dziś po wyjściu z pracy jadę zrobić dodatkowe badania i sprawdzić czy wczorajsze leki i kroplówka podziałały.
Jednak ja już wiem, że nie podziałały.
I wiem, że badania, podobnie jak wszystkie robione przez pół roku wiele nie wykażą.
I wiem, że usłyszę to co wczoraj - nie można jej zoperować, wyniki wskazują na to, że nie ma jej na co leczyć, lepiej jest się zastanowić...
Już wczoraj zdecydowałam się na położenie tego maleńkiego ciałka pod kroplówką, ciałka które nawet nie miało siły się poruszyć, wiedząc, że wiara dłużej nie zdziała cudów.
Wyszłam dziś z domu zostawiając to ciałko na poduszce i pod kocem i wiedząc, że to jej ostatni dzień w domu.
Będę musiała podjąć tę decyzję, ale nie chcę jej podejmować. Nie chcę wracać do domu i wieźć jej do weterynarza, nie chcę się z nią pożegnać.
Wiem, że nie mogę jej męczyć i mówić "nie" tylko dlatego, aby przedłużać dla siebie jej czas, ale nie chcę podejmować tej decyzji.
Urodziła się na moich rękach, wykarmiłam ją i utrzymywałam przy życiu na termoforze, a teraz kilkanaście godzin dzieli nas od utracenia siebie nawzajem.
Nie mogę sobie wyobrazić, że będę musiała patrzeć jak umiera.