Piotr Kaczmarczyk

Piotr Kaczmarczyk There is no future,
the future is now

Temat: Survival nieco z innej strony

Zapraszam nieskromnie do zapoznania się tekstem o roślinach leczniczych, które w specyficznych okolicznościach mogą nam uratować tyłek. Czy macie jakieś doświadczenia z terenu w tej materii?
Kłaniam się pięknie i zapraszam do dyskusji

http://intermen.pl/new/content/view/54/38/
Jerzy B.

Jerzy B. always lead don't
follow

Temat: Survival nieco z innej strony

Witamy Kolegę z gazetki zakładowej ;P

Moje doświadczenia ograniczają się jedynie do czosnku, cebuli i mieszanek ziołowych w domu.. wiec chyba niekoniecznie pasują do tematu..

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

parę uwag:

Dziurawiec stosowany zewnętrznie nie powoduje uczulenia na słońce,
Zamiast babki lancetowatej lepiej stosować babkę szerokolistną,
"Kwiat bzu czarnego-jego owoce..." - masło maślane, po za tym świeże Owoce bzu są troszkę trujące, lepiej spożywać je po przetworzeniu.
Owoc jałowca - napisane, ze "z powodzeniem może być stosowany jako przyprawa", ciekawym jak jeszcze można go użyć?, jedzenie go nie jest dobrym pomysłem, bo źle działa na nerki, napoju sie z tego też nie zrobi - jeno tylko jako przyprawa, zresztą znakomita, nie tylko do dziczyzny :).
A mniszek można zajadać w całości (mimo że gorzki sok posiada), nie tylko liście są jadalne.

a tak w ogóle to opisy roślin bardzo chaotyczne, człowiek nieobeznany z tematem z artykułu niewiele skorzysta, a przynajmniej nie w sposób właściwy, natomiast obeznany, nie będzie potrzebował z niego korzystać.
No i nie szafowałbym stwierdzeniem, że to gatunki powszechnie znane i rozpoznawalne....z wyżej wymienionych może babka (ale nie lancetowata) jest dość znana i mniszek, ew. drzewa, natomiast nawet rumianek można i bardzo często jest mylony z maruną bezwonną, a mięta, szałwia...nie tak łatwo poznać, nie tak łatwo wywąchać i nie pomylić.
Natomiast arnika- głownie w górach, nagietek- jak i inne astrowate, nie taki łatwy do spotkania.
No ale zabiła mnie informacja o możliwości pomylenia czernicy i pokrzyku....

Przepraszam za swoją wredność. Kiedyś już ten artykuł na pewnym forum rozpracowywałem.
Ale jedno muszę powiedzieć: widać że uczony farmaceuta temat opisywał, bo i teksty takie suche, apteczne, bez leśnego podejścia :). Moja skromna rada....poczytać książki "niemedyczne", ale ludowe, a jeszcze lepiej pogadać z jakąś znachorką albo po prostu z babcią mieszkającą na wsi, to i sposób opisywania sie na lepsze zmieni i bardziej przystępny będzie.Przemysław F. edytował(a) ten post dnia 13.09.07 o godzinie 17:16
Piotr Kaczmarczyk

Piotr Kaczmarczyk There is no future,
the future is now

Temat: Survival nieco z innej strony

Na wstępię dziękuję za odpowiedź, moim zamysłem było właśnie zainicjowanie dyskusji na temat teoretycznego versus praktycznego zastosowania roślin leczniczych w warunkach nietypowych. Podane przeze mnie informacje są zgodne ze spółczesnym stanem wiedzy w dziedzinie farmakognozji, botaniki farmaceutycznej i zielarstwa, a przy pracy nad tekstem korzystałem z oficjalnych, czytaj akademickich opracowań takich panów jak Ożarowski, Jędrzejko, Lutomski, Samochowiec i innych.
W wielu przypadkach informacje o praktycznym zastosowaniu roślin leczniczych rozmijają się z wiedzą zawartą w licznych poradnikach typu "Survival w weekend", które z uporem maniaka niczym kalka powielają te same, nierzadko oparte na niejasnych doniesieniach porady. Impulsem do napisania omawianego tekstu była właśnie irytacja spowodowana tymi nacechowanymi ignorancją wobec współczesnej wiedzy zestawieniami, które zresztą chętnie czytuje i mam ich nawet sporą biblioteczkę. Nauka opiera się na WIEDZY nie na WIERZE.
Pozwól, że ustosunkuję się po krótce do Twoich uwag:
- dziurawiec stosowany zewnętrznie jednak może działać fotouczulająco, zawiera bowiem substancje podobne do tych np. w Barszczu Sosnowskiego
- nie wiem, czemu babka szerokolistna ma być lepsza od lancetowatej, skoro ta zawiera więcej cennych związków, może ze względu na rozmiar listka, którym poniektórzy chcą zatykać rany ;-)
- kwiat bzu jak sama nazwa wskazuje poprzedza pojawienie się owoców, a kwiatostan i owoc bzu czarnego to odrębne surowce
- jałowiec jest diuretykiem, dziła moczopędnie, co ma niebagatelne znaczenie przy zatruciach związkami rozpuszczalnymi w wodzie, wydalanymi przez nerki, przypominam, że tekst dotyczny zastosowania leczniczego
- racją jest, że człowiek obeznany nie potrzebuje czytać tego tekstu, człowiek obeznany wogóle nie potrzebuje czytać, podobnie jak i pisać ;-)
- niestety trudno mi się zgodzić co do podobieństwa szałwi i mięty, poza tym że oba te surowce rosną u mnie w kuchni koło siebie
- co do arniki i nagietka RACJA, to dość rzadkie rośliny, co nie zmienia postaci że są one bardzo cenne
- przepraszam, że wzbudziłem twój niepokój pisząc o pomyłkach w spożyciu czernicy z pokrzykiem, niepokoją się tym równiez kilka razy w roku toksykolodzy (np.prof. Seńczuk) choć przyznam, że pokrzyk występuje w Polsce coraz rzadziej
- niezmiernie cieszy mnie (jak każdego autora) "rozpracowanie tego artykułu na pewnym forum", ale mam nadzieję, że podawałeś tam nieco inne argumenty
- na koniec: współczesna wiedza farmakognostyczna opiera się właśnie na doświadczeniu nie tylko "znachorek" ale również zakonników i zielarzy, lecz jest ona zweryfikowana w trakcie badań klinicznych

Reasumując, dzięki za komentarz, i "skromne rady" choć jak widać nie ze wszystkim się z Tobą zgadzam i odwołujac się do pierwszego postu prosze o komentarze i doświadczenia dotyczące WASZYCH PRAKTYCZNYCH DOŚWIADCZEŃ, jeśli takowe posiadacie. Większość opracowań "survivalovych",podobnie zresztą jak mój tekst to teoria poparta wiedzą rzetelną, lub nieco mniej, lecz ja poprosze o opisy własnych doświadczeń, w praktyce, w terenie. Teori dość. Od tego są specjalistyczne podręczniki, do których lektury zainteresowanych serdecznie zachęcam (służę piśmiennictwem). Piszcie proszę o życiu.

Kłaniam się pięknie i nie odbieram Twej riposty jako wredność, lecz głos w dyskusji.
Jacek Peczeniuk

Jacek Peczeniuk Tanto - dziad borowy
wykopany w
wielkomiejskie
klimaty :-(

Temat: Survival nieco z innej strony

Dawno temu w 'Survivalu' był artykuł o bolesnej przygodzie z kciukiem, autor wspomniał również o tym że stosował również naturalne metody lecznicze. mam takie mgliste wrażenie że napisał to Krisek.

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

Drogi Tanto - kciuk ma się tak dobrze, że faktycznie mogą istnieć tylko mgliste wrażenia... ;)

Drogi Piotrze.
Wybacz mi, że ja wybaczam Tobie Twoją niewiedzę, ale powinieneś wiedzieć, że Przemysław F., osobnik zwany w survivalowych kręgach "Fredi", jest określany przez osoby otwarte, szczere i rozsądne jako "fredny". Powinno Ci to wystarczyć...

;)))

Wracając do roślin, to myślę, że szczególnie dobrze mógłby się na ich temat wypowiedzieć Bogdan Jaśkiewicz - niewątpliwie obecny na tym Forum.

Ja z pewnością nieraz posługiwałem się metodami pozamedycznymi, jak i nasi przodkowie, kiedy medycyna odwoływała się głównie do prostych darów natury, w tym ziół.

Pokrzywę uważam za jeden z największych darów, a ona to właśnie służyła mi istotny środek zastępujący antybiotyk oraz "pobudzacz" procesów przemiany materii i regeneracji uszkodzonych zakończeń nerwowych w niemal odciętym palcu. Można to zobaczyć na mojej stronie w dziale 'Przygody', w historii 'Bieszczady 2003' Bezpośredni link: http://www.survival.infocentrum.com/s/przyg/bies2003.html

Korzystam też z reguły z ziół najbardziej znanych i najczęściej występujących, bowiem jest to sprawa niebagatelna - dostępność środka przez wiedzę i nim i przystępność. Szukanie "gruszek na wierzbie" w sytuacjach opresyjnych jest mało opłacalne.

Przy okazji... lansuję w survivalu raczej określenie "sytuacja opresyjna" niż "sytuacja ekstremalna". To drugie jest w użyciu raczej wśród ludzi lubiących podbudowywać swe ego przez barwne opisy oraz użyte słowa :)
Jacek Peczeniuk

Jacek Peczeniuk Tanto - dziad borowy
wykopany w
wielkomiejskie
klimaty :-(

Temat: Survival nieco z innej strony

Krzysztof J. K.:
Można to zobaczyć na mojej stronie w dziale 'Przygody', w historii 'Bieszczady 2003'

W 'Survivalu' było to dużo ciekawiej opisane, może masz gdzieś tamten tekst? No i sytuacja była jak z tejr reklamy o ukradzionym 'maluchu' ;-)

ps. coś niedobrego dzieje się z kodowaniem pl-znaczków na Twojej stronie.
Trzeba zmienić w kodzie stron zapis
<meta http-equiv=" Content-Type"content="text/html; charset=iso-8859-2">
na
<meta http-equiv="Content-Type" content="text/html; charset=iso-8859-2">
________________________^^^^^^^^^Jacek Peczeniuk edytował(a) ten post dnia 14.09.07 o godzinie 13:12

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

PROWOKATORZE!!!

Masz za karę ten tekst, ale nie dziw się, że inni będą sarkać na jego długość:

Krzysztof J. Kwiatkowski
Ukryte zakamarki survivalu III

Lieber Klaus-Joseph!

Rozumiem Twoje zainteresowanie moim palcem. Ja sam zbieram skrzętnie w pamięci własne i cudze przygody, które mnie lub kogoś zaskoczyły, mimo że był doświadczonym poszukiwaczem przygód. Opowiem Ci zatem całą historię z detalami i moimi komentarzami.

Było to piątego dnia mego bieszczadzkiego obozowania. Już od rana zaczęło się feralnie, bo Martin poszedł do naszej latrynki – pełen leśny komfort! – i miał jakieś nieporozumienie z końską muchą. W efekcie wyszedł z tego spotkania z poczuciem, że mocno piecze go... jego męska duma. Cóż – cierpiał w milczeniu. Przyszedł jednak do mnie ze swoim problemem, gdyż parcie pęcherza zwiększało się coraz bardziej, ale nijak nie dawało się ulżyć cierpieniu, gdyż wszystko zapuchło. Od ugryzienia minęły już trzy-cztery godziny, a nic nie wskazywało, że opuchlizna ustępuje. Obejrzałem ją. Nie da się ukryć, że na swój sposób wyglądała imponująco. Miejsce ugryzienia wyglądało jak okrągła, przezroczysta i różowa choinkowa bombka. Żałuję, że nie zrobiłem fotografii tej bombki właśnie w tej chwili, ale dopiero po piętnastominutowym schłodzeniu jej w górskim potoku. Bo właśnie takie było moje pierwsze zalecenie – schłodzić. Biedny Martin usiadł, w czystej co prawda, ale przejmująco zimnej wodzie i próbował się nawet uśmiechać. Gdy spojrzeliśmy na efekt moczenia, od razu wiedziałem, że popełniłem błąd z tą fotografią. Obecnie też było co uwiecznić, ale najwspanialsze efekty znikły. To, co właśnie widzieliśmy, możesz zobaczyć na mojej stronie internetowej.

Potem przyszła pora na dalsze działania. Gdy wróciliśmy od potoku do obozowiska, Martin łyknął środek przeciwuczuleniowy oraz wapno. Potem zrobił sobie kompres. W wypadku podobnych ugryzień trzeba zastosować zimny i kwaśny okład. W polowych warunkach przydatny jest każdy kwas naturalny, przy czym owo szczególne miejsce ugryzienia wymaga bardzo łagodnego potraktowania. W naszym pobliżu mieliśmy szczaw i kwaśne owoce zdziczałej jabłoni. W naszej spiżarni była jednak cytryna i parę jej kropel kapnęliśmy na zmoczony zimną wodą gazik. Kompres był w użyciu 20 minut. Wieczorem Martin już mógł zainaugurować oddawanie moczu w nowej rzeczywistości. Nie wiedziałem jednak o tym. W tym czasie siedziałem w karetce pogotowia.

Dzień miał byś widać dniem mocnych wrażeń. Wkrótce po udzieleniu wszystkich wskazówek odnośnie pogryzień przez pchły, gzy, komary i końskie muchy postanowiłem wspomóc dobrą radą drugiego uczestnika obozu, który męczył się przy rąbaniu drewna do ogniska.

Sam wiesz, że są ludzie, którzy – tak jak Ty – potrafią i pół dnia spędzić w towarzystwie siekierki, dziabać, rozłupywać, naciosywać, rąbać i kawałkować. Ja – niespecjalnie. Nawet, czego nie da się ukryć, niespecjalnie też umiem. Kiedy pokazywałem ową czynność i jej tajniki, miałem wizję. Moja prawa dłoń była pozbawiona kciuka. Dokładnie przy ostatnim stawie. Wzdrygnąłem się w myślach i pomyślałem: „Niezłe ostrzeżenie!”... Ach, zapomniałem, że możesz w kolejnym liście do mnie spytać, dlaczego piszę o kciuku w prawej dłoni... Bom oburęczny taki jakiś. Piszę prawą, rysuję lewą, lewą też rzucam, „młotkuję” lewą lub prawą, a przy siekierce też mi obojętnie. Wystarczy – widziałem prawego kciuka skróconego i tyle.

Odłożyłem siekiereczkę, ale wróciłem do niej jeszcze przez chwilę. Żeby chłopak chociaż używał ostrej, to ją podostrzyłem ślicznie pilnikiem diamentowym. Przekazałem narzędzie, siadłem leniwie na pniaczku i zacząłem patrzyć w ogień. No i mnie coś podkusiło. Dalszego nauczania mi się zachciało! Równie dobrze mogłem zrobić sobie herbaty... Podniosłem się jednak, podszedłem do siekierki, wyjąłem ją z cudzej, niezgrabnej ręki, powiedziałem kilka słów. Mój kciuk był wciąż zdrowy i cały. Potem moja lewa ręka trzymająca siekierkę uniosła się nad głowę i... źjuuuut! Kciuk dał do zrozumienia, że coś się nagle zmieniło.

Zobaczyłem przerażone oczy tego, który miał siekierkę przed chwilą w ręku, Jackemona. Bardzo go lubię, poza tym jest młodziutki i niedoświadczony – wchodzi dopiero w survival – więc te oczy zrobiły na mnie większe wrażenie, niż mój kciuk. Kiedy otrząsnąłem się, spojrzałem na palec. Krwawił. Każdy ciachnięty siekierą palec raczej krwawi, więc nie byłem zdziwiony. Linia cięcia przebiegała wzdłuż paliczka, więc nie byłem zdziwiony także i wtedy, gdy unosząc podcięty płat skóry, ujrzałem podczepione kawałeczki kości. No cóż, tak się trafiło!

W tym momencie już wiedziałem pierwszą rzecz – ten palec musi trafić do lekarza, a ja razem z nim. Poprosiłem współtowarzyszy, aby podali mi bandaż. Wyciągnęły się w moim kierunku ręce z bandażami. Szybko opatuliłem palec tak, aby powstrzymać krwawienie. Potem już tylko spytałem, kto mógłby towarzyszyć mi w drodze na pogotowie. Bagatela! Z głębi bieszczadzkiej kniei miałem do przebycia około 40 kilometrów. Znałem co prawda siebie, ale też znałem i życie, i wcale nie miałem pewności, czy z jakiegoś powodu nie przewrócę się gdzieś w gęstwinie leśnej na skutek – na przykład – szoku wywołanego zdarzeniem. Wiesz przecież, że należę do osób bardzo opanowanych, a nawet umiem opanowywać i wygaszać ostry ból (i w tym przypadku też tak było), ale zawsze jestem przygotowany na to, że coś może wyrwać się spod mojej kontroli. Dlatego wolałem mieć kogoś przy sobie.

Zgłosił się Jony. Ten facet zawsze okazuje się obecny pod ręką, kiedy jest jakaś potrzeba i za to go cenię. Ruszyliśmy ścieżką w dół od naszych namiotów, ku strumieniowi, potem gliniastą ścieżką (bałem się, że się przewrócę i oprę uszkodzoną ręką) aż do wypalaczy drewna, węglarzy. Tutaj wpadłem na pomysł, żeby Jony skoczył do pobliskiego schroniska Jaworzec. Miałem nadzieję, że zaprzyjaźnieni z nami „ludzie schroniska” podwiozą nas do szosy, czyli około 5-6 kilometrów. Zawsze to mniej do lezienia. Jony popędził, a ja tymczasem wyciągnąłem telefon komórkowy i zadzwoniłem do swego ratowniczego guru. Krzysiek Panufnik (znasz go?) jak zwykle miał dla mnie czas. Powzdychał na odległość nad moim palcem, a potem wymienił wszystkie czynności, którego jego zdaniem powinny być przy nim wykonane po zszyciu: prześwietlenie, podanie anatoksyny i zabezpieczenie antybiotykiem.

Nadjechał terenowy UAZ. Kubek-Jakubek zahamował koło mnie i od razu powiedział, że przez radio powiadomili GOPR, tamci zaś zadzwonili po pogotowie i już jest w drodze. Mamy się spotkać przy którymś tam z kolei domu zanim się dojdzie do szosy. Nie rozumiałem dlaczego tak ma być, więc zaproponowałem, żeby stanąć jednak na skrzyżowaniu. Ten pomysł okazał się jednak nietrafiony. Bowiem karetka mimo naszego machania minęła nas i pojechała na umówione miejsce. Nie było to jednak zbyt daleko. Tu okazało się, że w jednej miejscowości było... dwóch poszkodowanych. Ja oraz mężczyzna, który zwichnął rękę w łokciu.

Nie uważasz, że zaczyna się opowieść jak z lichego serialu telewizyjnego? W całych wielkich Bieszczadach jest dwóch różnych facetów poszkodowanych na ciele i akurat są oni w jednym-jedynym miejscu Bieszczadów, do którego podąża karetka...! I w dodatku ma to znaczenie dla dalszego ciągu. Zapakowano nas do samochodu, Jonego też. Zaczęła się żmudna jazda do Leska. Żmudna, bo na całej trasie odbywała się renowacja szosy i parę jej odcinków było zapchanych ciężkim sprzętem oraz ludźmi. Był czas na rozmowy. Młody sanitariusz miał poważny problem, bo praca polegająca na niesieniu pomocy bardzo mu się podobała, pragnął poszerzyć swoją wiedzę, zdobyć nowe umiejętności, ale jedyne oferty szkoleniowe wymagały od niego, by przerwał pracę. Nigdzie nie oferowano nauczania zaocznego, lecz jedynie dzienne. Chłopak był zafrasowany: „Pan wie, jak tu trudno o pracę? Jak się zacznę uczyć, to po powrocie i tak nie będę mógł wykorzystać nowych kwalifikacji, bo moje miejsce w pogotowiu będzie zajęte...” Dałem mu telefon do mego guru – na pewno pomoże mu w tej sprawie. Sanitariusz, uszczęśliwiony, rozgadał się. Dowiedziałem się jakie miałem szczęście, bo dziś na dyżurze w pogotowiu jest chirurg. Drugim lekarzem, który nie jest na urlopie, jest laryngolog. Ucieszyłem się, że nie będzie się mną zajmował laryngolog. „Boli pana?” – zapytał sanitariusz. Odpowiedziałem, że nie. Zafrasował się: „Niedobrze”. Nie powiedziałem mu, że już od dawna umiem pozbywać się bólu bez środków chemicznych, ale pewnie by mi nie uwierzył.

Dojechaliśmy. Poproszono mnie od razu na stół. Wyciągnąłem rękę w bok i ten sam lekarz, który był w samochodzie pogotowia, pochylił się nad nią. „Ocho-cho! – powiedział – miał pan szczęście, bo widzę, że siekierka była ostra.” Wyjaśnił, że tępa, a zwłaszcza mająca zadziory na ostrzu siekierka narobiłaby mi dużo więcej szkody. Kazał mi zdjąć obrączkę z palca, bo gdyby mi ręka spuchła, byłyby kłopoty. Zawstydziłem się, że sam nie pomyślałem o tym wcześniej. Kiedy znieczulał palec i oglądał wnętrze rany, patrzyłem na każdy jego ruch. Kiedyś chciałem bardzo zostać lekarzem. W sumie jestem nim, ale od dusz skołatanych. Tymczasem chirurg zabrał się do układania odciętych drobinek kostnych, które sobie sam usunąłem z ich miejsca pobytu. Działał jak zegarmistrz. Widziałem nie tylko jego precyzję w działaniu, ale i zaangażowanie. Zaszył torebkę stawową, podłapał ścięgno i wziął się za zszywanie powłok skórnych. „Mógłby mi pan powiedzieć, jaki byłby scenariusz zdarzeń, gdybym nie pojawił się z tym palcem tutaj?” – poprosiłem. Oto jego dwie wersje:

1. WERSJA OPTYMISTYCZNA
Obwiązałem palec sam jakimś czystym bandażem, nie dopuszczam do infekcji – goi się. Ponieważ kość została poważnie naruszona, tworzy się staw rzekomy. Palec może być nie do użytku, ale zagojony.

2. WERSJA PRAWDOPODOBNA
Ponieważ naruszona została torebka stawowa, a produkuje ona maź smarującą staw, powstaje sytuacja kłopotów z gojeniem się rany – maź utrudnia gojenie. Nawet, gdyby rana zasklepiała się, maź powodowałaby ciągłe jej otwieranie się – wysoce prawdopodobna późniejsza konieczność amputacji palca.

Kończąc zabieg lekarz kazał pielęgniarce zadzwonić do szpitala, by pani obsługująca rtg nie wychodziła jeszcze do domu. Zbliżała się 22,00. Wsadzono mnie jeszcze raz do samochodu, zawieziono do szpitala i wkrótce byłem znów w pogotowiu. Lekarz zajmował się tym drugim człowiekiem, od zwichniętego łokcia. Usiadłem na ławeczce na placyku przed budynkiem. Po chwili dosiadł się do mnie sanitariusz: „A wie pan, jakie ma pan szczęście?” To już kolejna scena z serialu – taką właśnie miałem myśl. „Ten lekarz mógł panu założyć opatrunek, wstrzyknąć anatoksynę i antybiotyk, a potem odesłać do szpitala. Tam posiedziałby pan chyba do rana w poczekalni, bo nocą brakowało by tego albo tamtego. Ktoś by wchodził i wychodził, czekaliby na niego. Kiedy by wrócił, to by brakowało kogoś innego. Paranoja!” Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, że mnie tak pociesza w nieszczęściu. „A ten chirurg to z powołania. Jak on czegoś dotknie, to już sam musi skończyć – od początku do końca sam wszystko robi”. Wkrótce siedziałem w gipsowni, zaś pielęgniarka kształtowała twardniejący opatrunek na mojej dłoni. „Wie pan – powiedziała – jakie ma pan szczęście? Nasz doktor jest naprawdę dobry. I bardzo się przykłada do pracy.”

Teraz wyjaśniło się znów, że miałem szczęście już dużo wcześniej. Podczas, gdy ja się martwiłem jak razem z Jonym wrócimy do naszej leśnej głuszy o jedenastej w nocy, w niedzielę, 40 kilometrów, w części kraju, gdzie i w dzień ruch drogowy jest bardzo słaby – po mojego współtowarzysza niedoli, tego ze zwichniętym łokciem, przyjechała rodzina. W Polonezie nie było zbyt dużo miejsca, ale dopakowano nas dwóch i drzwi się jakoś zamknęły. Prawda, iż myślałem, że tym razem jednakowoż szczęście mnie opuściło, i to być może na dobre, bo w samochodzie opary alkoholu mogły zapalić się w każdej chwili. Jednak, jak sam widzisz – piszę do Ciebie, zatem żyję. Od szosy do obozowiska szliśmy z Jonym w piękną noc rozświetloną księżycem w pełni. Coś szeleściło w głębi lasu, trzeszczały jakieś gałązki, las żył i oddychał. My też oddychaliśmy czystym powietrzem i było nam... wspaniale! Co tam jakiś palec! Co tam ta wielka psia łapa odciśnięta w błocie!

Po powrocie do miasta, do swego własnego domu udałem się po pewnym czasie na kontrolne badania zgojonego już kciuka. Chirurg-ortopeda obejrzał go, kazał zginać, chwytać i mocno trzymać ołówek, spojrzał na stare zdjęcie rentgenowskie, spojrzał na nowe... „Wie pan co? – rzekł – Miał pan cholerne szczęście.” Odpowiedziałem, że wiem o tym, bo wszyscy mi o tym mówili. Spojrzał na mnie trochę jakby nieprzytomnie. „Ale ja mówię o tym, co ja teraz widzę. Ja nawet w to nie wierzę. Zna pan prawdę? Ten palec był właściwie kandydatem do częściowej amputacji, a ja go widzę w stu procentach sprawnego, i jeszcze tu – o, widzi pan? – nawet śladu nie ma. O! A na nowym zdjęciu też!”.

PS’. Kiedy przez kilka dni nie miałem antybiotyku – już po powrocie do obozu – zdejmowałem gips i parzyłem palec pokrzywą. Ta roślina ma silne właściwości przeciwgnilne, a więc przeciwbakteryjne. Poza tym zwiększało się lokalnie krążenie krwi, a więc wspomagało to gojenie.

PS’’. A w telewizji był program, że tam, gdzieśmy byli, stado wilków rozszarpało na oczach właściciela kilka owiec. Mieliśmy jednak szczęście!

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

Piotrze:
Masz racje pisząc, że poradniki survivalowe tego tematu nie oddają należycie, może wreszcie ktoś, kiedyś napisze taki poradnik fachowy i dla ludzi :).
Moja wypowiedź jest niestety mocno związana z doświadczeniami i obserwacją. Uczestnicząc w wielu imprezach leśnych zbyt często spotykam się z tym, że ludziki nie znają nawet tych podstawowych roślinek rosnących dookoła nas, stąd moje wynurzenia.
Babka szerokolistna i lancetowata mają bardzo zbliżone właściwości lecznicze, ale właśnie babka pospolita, jak nazwa wskazuje jest tą rozpoznawalną.
Przykładanie liścia babki do rany brzmi może jak "lek sympatyczny", ale jeśli te liście uprzednio zgnieciemy albo nawet przeżujemy i taką papkę przyłożymy, działanie będzie lepsze niż przyklejenie zwykłego plastra.
Przyznaję, że dziurawiec jest fotouczulający, ale jeszcze nie spotkałem się z takim efektem po stosowaniu dziurawca miejscowo, zewnętrznie-może za mało widziałem i słyszałem.
Bez.....przyjrzyj się proszę jeszcze raz zdaniu w artykule, po prostu zamiast "kwiat bzu czarnego", powinno być tam "dziki bez czarny" lub "bez czarny", bo "kwiat bzu czarnego" nie jest sam w sobie roślina i nie wydaje owocu, wiem o co ci chodziło, ale uważam, że nie jest to jasne sformułowanie-tyle.
I trzeba jasno wyróżnić, że to owoce działają rozwalniająco, a kwiaty jeno tylko moczopędnie i napotnie oczywiście tak jak i lipa, oba te napary dobrze jest pić gdy łapie nas jakieś przeziębienie, ale wtedy leżymy w łóżku.
Jeśli chodzi o podobieństwo szałwii i mięty to faktycznie przesadziłem, choć każde z nich ma swoje odmiany i zapachy jak i liście na pierwszy rzut oka mogą być troche podobne.

A żeby było jasne to nie czepiam się Twojej fachowości i wiedzy, również nie dlatego wspomniałem o znachorkach....
Chodzi o to aby inaczej spojrzeć na zioła, a szczególnie jeśli wiedzę o nich przekazuje się ludzikom leśnym. Jesteś survivalowcem, spójrz na to jak survivalowiec, który nie uczył się o roślinach w akademickiej ławie, ale wychodząc na łąkę i wiedzę zdobywał samemu albo od bardziej doświadczonego kolegi.
Trzeba tylko zwrócić uwagę na lepszy przekaz, a będzie super :).Przemysław F. edytował(a) ten post dnia 14.09.07 o godzinie 13:57
Piotr Kaczmarczyk

Piotr Kaczmarczyk There is no future,
the future is now

Temat: Survival nieco z innej strony

Krzysztof J. K.:
PROWOKATORZE!!!

Masz za karę ten tekst, ale nie dziw się, że inni będą sarkać na jego długość:

[i]Krzysztof J. Kwiatkowski
Ukryte zakamarki survivalu III......

Dziękuję serdecznie, mocna historia. Chylę czoła dla opanowania przy tym przykrym naruszeniu ciągłośi twych szanownych tkanek, zwłaszcza w blasku bieli odłamków kostnych ;-). Powiedz proszę, które to z bieszczadzkich ostępów zwykłeś obierać za tymczasowy leśny adres. Dawno nie gościłem w Bieszczadach, a powoli szykuję się do październikowego wypadu w te cudne ostępy.

W rewanżu dwa słowa o mojej dawnej przygodzie:
Otóż w czasach licealnych miałem przyjemność ganiać po krzakach z chłopakami z grupy paramilitarnej GreenPoint. Umundurowanie i robione w warunkach domowych atrapy broni zastępowały współczesne goretexy, gpesy i asg. W trakcie z jednej z gier terenowych wędrowaliśmy kortem rzeki, aby podejść chytrze wroga. Woda do pasa, cisza, skradanie, czujność...wysotrzone zmysły z wolna brodzących kolegów rejestrowały ruch nie świadomych jeszcze naszej obecności "ofiar". I tu, nie zdzierżyłem. Cichutko sięgnąłem po leżący na dnie zzardzewiały czajnik i rzuciłem nim tuż przed czoło naszego "zwiadu". Reakcja była natychmiastowa, część ekipy dała nura w mętną lurę zakola rzeki, część usiłowała dać susa w nabrzeżne chabazie. I byłoby może nawet i śmiesznie, gdyby nie to że rdzawa krawędź czajnkika rozcieła mi głębko paluchy. Szybkie oględziny, poprzedzone totalną zjebką zaowocowały decyzją o konieczności szukania profesjonalnej pomocy. Po wygrzebaniu się z zamulonego koryta i chaszczy naprędce zatamowaliśmy obfite krwawienie i ruszyliśmy w kierunku najbliższej szosy. Na skutek przecięcia ważniejszych naczyń ręka nadal spływała krwią, a ja zyskałem szlachetną bladość cery właściwą dla ofiary wypadku. Niestety, co zresztą zrozumiałe, kierowcy raczej nie chcieli zatrzymac się przed umundurowaną grupą, z wymalowanymi paszczami, wymachującą karabinopodobnymi rekwizytami (przypominam - początek lat 90). Dopiero "blokada" drogi spowodowała, że wiotki i chwiejny wsiadłem do zatrzymanego malucha i dzięki uprzejmości nieco zdezorientowanego kierowcy dotarłem już po godzinie na pogotowie. Tam oczywiście dłuuuuga kolejka. Koleś z wbitą kotwiczką wędkarską w śródręcze, pijana baba co spadła z krzesła wprost w puste butelki, jakiś pan w garniturze co pił przez 3 doby i roztrwonił potas i ja. W mundurku wojskowym, z pasem głównym, ładownicami, manierkami, "komandoskim" nożem do kolan, drewnianym MP5 i skrywającym bladośc kamuflarzem na twarzy. Nie czekałem długo, bo spływająca z ciuchów rzeczna, śmierdząca mułem woda powolutku rozlała się w kałużę, co wzbudziło zrozumiały sprzeciw personelu i przyspieszyło moment kontaktu z lekarzem. A lekarz, okazał się miłym ukraińcem, co po polsku umiał nieco i stwierdził, że jak chcę się w sołdata bawić to szyć będziem na żywca. Zaczeliśmy razem, ale po moim natychmiastowym omdleniu sam już w spokoju pochwytał nitką tkanki. Pod koniec zacząłem z powrotem czić bazę i nawet wydawało mi się zabawnym wracać pieszo w tych śmiesznych, mokrych ciuszkach z bandażową pacynką na ręce przez pół miasta. Cóż, za głupotę się płaci.
Kłaniam się pięknie
Bartosz Gorayski

Bartosz Gorayski specjalista d.s.
reklamy organizator
imprez firmowych ,
i...

Temat: Survival nieco z innej strony

... Witam kolegę Piotra ... mam dość specyficzną wiedzę o roślinach które można wykorzystać w terenie ... choćby oczyszczony wygotowany i wysuszony mech torfowiec , zawinięty w kawałek wygotowanego i wysuszonego materiału to dobry tampon do tamowania krwawienia ... biały sok z mleczu , mniszka lekarskiego łagodzi swędzenie po ukąszeniach komarów ( stosowany miejscowo ) ... a np. zdjęta umiejęnie kora brzozy to doskonały materiał do sporządzenia łupków by unieruchomić uszkodzoną kończynę ...moim zdaniem rośliny które dobrze ratują tyłek to takie które można bezpiecznie zjeść , wycisnąć z nich sok lub wodę do picia ... kiedy wdaje się zakażenie to ratuje silny antybiotyk , kiedy np. zostajesz ranny i ból staje się problemem sprawdzi się znieczulenie farmaceutykiem ... dobrze wiedzieć z których roslin drewno nadaje się do niecenia ognia ... których nie wolno używać do wędzenia ani wogóle ich stosować do kontaktu z żywnością ...Bartosz Gorayski edytował(a) ten post dnia 06.01.08 o godzinie 14:54

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

wpisałem w wyszukiwarkę GL z siekierą na słońce i znalazłem ten ciekawy wątek...co polecicie na pszczele użądlenia?
Jacek Straszak

Jacek Straszak Szef działu HR

Temat: Survival nieco z innej strony

Na pszczółki to nie wiem... ale moja Babcia ukąszenia np. komarów kazała mi zawsze smarować przekrojoną cebulą. Nie wiem czy to efekt placebo, ale działało.

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

Jacek Straszak:
Na pszczółki to nie wiem... ale moja Babcia ukąszenia np. komarów kazała mi zawsze smarować przekrojoną cebulą. Nie wiem czy to efekt placebo, ale działało.
muszę rozważyć-myślę że nie placebo. Mam taki specjalny preparat na ukąszenia którego jednym ze składników jest sok z cytryny...Wiem tyle że jad zasadowy należy naturalizować kwaśnym czymś a kwaśny zasadowym...

Pszczoły mają kwaśny...Zresztą już mi zeszło. (ciężkie są pszczelarskie początki)Marek Bronisław Hubert edytował(a) ten post dnia 15.06.10 o godzinie 15:29
Katarzyna Moskal

Katarzyna Moskal Psycholog, Trener
Treningu
Interpersonalnego,
Senior Acco...

Temat: Survival nieco z innej strony

Owoc jałowca - napisane, ze "z powodzeniem może być stosowany jako przyprawa", ciekawym jak jeszcze można go użyć?, jedzenie go nie jest dobrym pomysłem, bo źle działa na nerki, napoju sie z tego też nie zrobi - jeno tylko jako przyprawa, zresztą znakomita, nie tylko do dziczyzny :).


Widzę, że wątek pociągnięty został już w innym kierunku, ale wpadł mi w oko powyższy kawałek i nie wdając się dyskusje, na które stan mojej wiedzy na temat survivalu mi jeszcze nie pozwala, spieszę tylko donieść, że owszem z jałowca napój się zrobi i robi się go od lat (od ilu nie pomnę, ale ja go jeszcze z dzieciństwa pamiętam), czego dowodem jest niniejszy produkt (http://www.shopmania.pl/shopping~online-zywnosc~kupowa... - niegdyś mocno niszowy, od kilku lat przyuważam go jednak w marketach także poza rodzimym Piotrkowem.

Nie wiem, ile procent jałowca jest w "Jałowcu" i czy zaiste posiada zdrowotne właściwości, ale zdecydowanie jest to ciekawa pozycja smakowa - zachęcam do spróbowania:)

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

oj, ciekawym smaku tegoż jałowca...
a po latach czytając swoje wypociny zauważam, że nie wspomniałem o Ginie, który też z jałowca jest robiony...no, może bardziej na jałowcu ;).
Bartosz C.

Bartosz C. Mente et Malleo

Temat: Survival nieco z innej strony

Ziołolecznictwo - temat rzeka.
Raz miałem okazję leczyć się z powodzeniem (choć trwało to dłużej niż normalnie) z przeziębienia (surowiec zastosowany to kora wierzby, sosna, orzech włoski, owoce bzu czarnego oraz róży), może to nie był do konca dobry pomysł zważywszy na to, że dopiero jestem w fazie nauki ale zdało rezultaty...
Jedyne co moge polecić to raczej książki, dobre pozycje można kupić za grosze w antykwariatach... Przecież net nie pójdzie z nami na łąkę;)

Jałowiec pospolity - można stosować napar z owoców działający moczopędnie, pobudzająco na trawienie, działanie żółciopedne,. Suszone owoce w Żywcu stosowano na uśmierzenie bólu żołądka. Nalewka spirytusowa do wcierania przy bólach reumatycznych i ucha(wata nasączona wkładana do tegoż bolącego ucha). Wywar czasami podawany był w rejonie Wrocławia przy leczeniu korzonków nerwowych. Ponoć w za dużych ilościach jest szkodliwy dla organizmu.

Dodam, że owoc ma do 30% cukrów...Bartosz C. edytował(a) ten post dnia 20.06.10 o godzinie 18:48

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

Bartosz C.:
Przecież net nie pójdzie z nami na łąkę;)


Czyżby? Kolega chyba deczko zacofany :P
Bartosz C.

Bartosz C. Mente et Malleo

Temat: Survival nieco z innej strony

Ach... ja taki prymitywista, w lesie siedzę, podgryzam żoędzie i o bożym świecie nic nie wiem;P

konto usunięte

Temat: Survival nieco z innej strony

Czolgv...! Dowal Frediemu!
Och jak się cieszę! Znów awantura i to między niezłymi zawodnikami!

PS. Pardon za OT

Edit: na poważnie to chcę tylko przypomnąć Szanownemu Gronu, że jałowiec w większej ilości i częściej stosowany potrafi nieźle podrażnić nerki

Edit2: a może pisze się "przypomnonć"?Krzysztof J. Kwiatkowski edytował(a) ten post dnia 22.06.10 o godzinie 08:49

Następna dyskusja:

Dlaczego survival...?




Wyślij zaproszenie do