konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Zbyszek:
Adamie weź pod uwagę, że Adobe jest spoza UE

Zbyszku,

(trochę upraszczam, ale chcę, żeby było bardzo obrazowo):

Jak kupujesz pakiet Adobe w Polsce, to jaką stawkę podatku VAT i wg jakich przepisów płacisz? A jeżeli polską, to Twoim zdaniem w jakim obszarze prawnym została zawarta umowa kupna-sprzedaży? ;)

Marek:
To Adobe musi się dostosować do rynku lokalnego i jego
uregulowań prawnych, inaczej stąd wyleci z hukiem albo
dostanie „domiar” jak MS.

Oczywiście. Dlatego np. w tzw. licencjach Adobe wiele kwestii, np. w oczywisty sposób nielegalny w większości krajów europejskich blankietowy zakaz dekompilacji kodu, który w amerykańskiej wersji licencji zamknięty jest w jednym akapicie, w licencjach europejskich obwarowany jest wszelkimi „chyba że ustawa…”.

Należy zdawać sobie sprawę z prostej kwestii: warunki licencyjne, grzecznościowo i eufemistycznie zwane umowami licencyjnymi, mają za zadanie jak najdalej chronić interesy producenta oprogramowania — przynajmniej w ogromnej większości przypadków. Zgadzanie się z nimi „na wiarę” jest jak poszukiwanie doradztwa podatkowego w Urzędzie Skarbowym :)

Tak całkiem przy okazji — dodam, że moi główni pracodawcy to: producent oprogramowania i dystrybutor fontów. To odnośnie poszukiwania zdrowego rozsądku.

Marku,

oczywiście masz zgodę na cytowanie. Chętnie oddam Tobie zadanie scalenia/zredagowania tekstu.

A.Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 24.01.11 o godzinie 22:46

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

marek mareksy szewczyk:
>
Nie wiem jak producenci, ale ja zamknąłbym Ci drogę do następnego pakietu za pomocą weryfikacji danych osobowych (jeden pakiet per capita,
I tak właśnie funkcjonuje ta promocja edukacyjna! ;-)
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Zbyszek C.:
marek mareksy szewczyk:
#nienaprawdetorobiadobeniemozliwe
I tak właśnie funkcjonuje ta promocja edukacyjna! ;-)
A co ja napisałem wyżej? ;)
Powiedz to Krzyśkowi, nie jestem adresatem :)
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Adam Twardoch:
Marku,

oczywiście masz zgodę na cytowanie. Chętnie oddam Tobie zadanie scalenia/zredagowania tekstu.

A.
Dziękuję serdecznie. Mam Ci wysłać autoryzację?

BTW. Chciałbym, by Koledzy zauważyli, że nie muszę prosić o zgodę na wykorzystanie publicznej wypowiedzi Adama, o ile dochowam warunków określonych w tzw. prawie cytatu. Jednak dobre obyczaje nakazują, by zapytać w przytomności Adama o zgodę i to jest idealna alegoria sytuacji z licencjami. #oilektoschcetozrozumiec

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Adam Twardoch:
„Wprowadzenie do obrotu oryginału

Wszystko fajnie pięknie, jednak co z nabywcą, który nie posiada stosownych uprawnień do korzystania z wersji student/teacher?
Cóż z tego, że ją sobie, zgodnie z Waszą tezą, na rynku wtórnym kupi, skoro nie będzie mógł jej, formalnie, używać?

Jeśliby jednak mógł, to przyjąwszy Wasze argumenty za słuszne, wszelkie ograniczenia wynikające z umów licencyjnych byłyby li tylko stertą nic nie znaczących literek.
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Adam Twardoch:
Marek:
To Adobe musi się dostosować do rynku lokalnego i jego
uregulowań prawnych, inaczej stąd wyleci z hukiem albo
dostanie „domiar” jak MS.

Oczywiście. Dlatego np. w tzw. licencjach Adobe wiele kwestii, np. w oczywisty sposób nielegalny w większości krajów europejskich blankietowy zakaz dekompilacji kodu, który w amerykańskiej wersji licencji zamknięty jest w jednym akapicie, w licencjach europejskich obwarowany jest wszelkimi „chyba że ustawa…”.

Należy zdawać sobie sprawę z prostej kwestii: warunki licencyjne, grzecznościowo i eufemistycznie zwane umowami licencyjnymi, mają za zadanie jak najdalej chronić interesy producenta oprogramowania — przynajmniej w ogromnej większości przypadków. Zgadzanie się z nimi „na wiarę” jest jak poszukiwanie doradztwa podatkowego w Urzędzie Skarbowym :)

I dodatkowo… czekałem, kiedy padnie w dyskusji, ale nie padło, więc:
należy wyobrazić sobie licencję jako formularz, instrukcję czy zbiór klocków, który skrojony jest pod prawodawstwo prawie 200 krajów na Ziemi. Producenci są kosztofobowi ;, miast pisać 200 licencji (wyobraźmy sobie ile to sztabów prawników i konsultantów) wiedzą, że taniej jest napisać jeden tekst mający cechy tzw. tekstu uzgodnionego, zwłaszcza, że lokalne prawodawstwo i tak ma prymat nad nim, więc automatycznie rozstrzygnie rozbieżności.
Z tego powodu oczywistym jest, że licencja zamieniła się w praktyce w instrukcję-algorytmem: jeśli warunek spełniony, to, jeśli nie to tamto… bardziej obrazowo się nie da.

Goldenline nauczył mnie, że pewne kwestie trzeba jasno wyrażać, bo myśli forumowiczów dziwnymi ścieżkami chodzą i potem można się dowiedzieć, że nawołujemy do łamania prawa (raz np. ktoś tu napisał, że nie lubię Adobe, myląc uczucia z krytycznym osądem ;D #LOL).

Myślę więc Adamie, że musimy wyraźnie napisać: licencji jako elementu stanowienia prawa, należy przestrzegać!!!

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Wszystko fajnie pięknie, jednak co z nabywcą, który nie posiada
stosownych uprawnień do korzystania z wersji student/teacher?

Warunki licencji — te zgodne z prawem miejscowym — oczywiście obowiązują i kolejnych nabywców. Na tej samej zasadzie co w sytuacji: kupuję film na DVD z licencją na oglądanie w domu (a nie na odpłatne wypożyczanie). Oczywiście mogę ten film odsprzedać komuś innemu, który przejmuje warunki licencyjne, a więc w "magiczny" sposób nie otrzymuje on nagle prawa do odtwarzania publicznego, odpłatnego wypożyczania itd.

Z zasady wyczerpania prawa właściciela do dysponowania egzemplarzem utworu po wprowadzenia go do obrotu wynikają takie prawa nabywcy jak np. prawo do odsprzedania, prywatnego wypożyczenia (pod warunkiem, że ja nie będę używał), sprezentowania czy zniszczenia egzemplarza.

Częściowo kwestie są nie do końca jasne, ale załóżmy taką sytuację: kupuję ileś tam programów, mam "imienne" licencje, instaluję te programy na swoim komputerze, rejestruję je itd. — a następnie oddaję koledze *swój komputer (wraz z zainstalowanym oprogramowaniem)* w użytkowanie. Ponieważ nie dochodzi tutaj w momencie użyczenia komputera do powielenia egzemplarza utworu (cały czas jest jeden, ten zainstalowany), to czy producent oprogramowania może mi zabronić dowolnego dysponowania tymże egzemplarzem? (Mam nadzieję, że odpowiedź jest jednoznaczna?)

Natomiast warunki licencji dopuszczające użytkowanie oprogramowanie w takim albo innym rodzaju działalności nadal obowiązują: jeżeli kupiłem wersję edukacyjną oprogramowania i mogę jej używać tylko do celów edukacyjnych, to użyczywszy mój komputer koledze, te same restrykcje obowiązują i jego.

To są elementarne sprawy związane z tzw. polami eksploatacji. Każda licencja utworu objętego ochroną prawnoautorską obejmuje jakieś pola eksploatacji. Jest tzw. "użytek prywatny" i są przeróżne inne pola eksploatacji, które muszą być odpowiednio w licencji wymienione.

Jeżeli kupimy książkę w księgarni i sprzedamy w antykwariacie to nabywca tejże oczywiście nie nabywa "znikąd" prawa do digitalizowania i publikowania w internecie jej treści. Obowiązują go te same warunki licencji (czyli, ogólnie rzecz biorąc, "dozwolony użytek prywatny") co pierwotnego nabywcy egzemplarza.

Ale żaden wydawca książki nie może mi zabronić dowolnego dysponowania kupionym przeze mnie *egzemplarzem* książki. Mogę go spalić, przerobić na papier toaletowy, pożyczyć koledze, dać w prezencie, sprzedać.

> Myślę więc Adamie, że musimy wyraźnie napisać: licencji jako elementu
stanowienia prawa, należy przestrzegać!!!

Napisałbym inaczej: należy przestrzegać warunków licencji zgodnych z prawem :)

Jeżeli nie mamy pewności co do zgodności któregoś z warunków licencji z prawem, to oczywiście bezpieczniej jest również tego warunku przestrzegać. Jeżeli zdecydujemy się na zignorowanie tego zapisu, to powinniśmy liczyć się z ryzykiem, że w przypadku sporu sąd zasądzi na naszą niekorzyść. Jeżeli chcemy tej przykrej ewentualności zapobiec, a jesteśmy przekonani co do niezgodności jakiegoś warunku z prawem, to możemy sami złożyć odpowiedni pozew sądowy.

Istnieją takie mechanizmy jak pozwy zbiorowe, organizacje konsumenckie itd. Generalnie w Polsce mechanizm ich działania jest dość nieudolny, ale po części też dlatego, że mało kto z nich korzysta (problem jajka i kury).

Pozdro,
A.

Ps. Marku: Nie wymagam autoryzacji, chyba żebyś jakieś wielkie fragmenty miał zmieniać, wstawiać nowe słowa itd. Zresztą, jak to do bloga, to napisz jak uważasz, opublikuj, podeślij mi linka — bo z zainteresowaniem przeczytam — a jak coś zauważę, to się ewentualnie poprawi.Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 25.01.11 o godzinie 12:55

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Przyjrzyjmy się jeszcze takiej, dość typowej, sytuacji: kupujemy u polskiego dystrybutora pudełko z programem, instalujemy, i dokonujemy aktywacji online za pomocą serwera amerykańskiego producenta.

Oznacza to, że zawarliśmy dwie umowy:
1. Umowę kupna-sprzedaży egzemplarza utworu chronionego prawem autorskim — z polskim dystrybutorem.
2. Umowę udzielenia licencji na eksploatację utworu w określonym zakresie — z producentem oprogramowania.

Te dwie umowy nie są od siebie niezależne: zawarcie umowy nr 2 jest konsekwencją zawarcia umowy nr 1. A to oznacza, że umowa nr 1 ma znaczenie pierwszorzędne. Odnoszą się do niej regulacje prawne miejsca, w którym została zawarta. I w pierwszej kolejności to na podstawie tej umowy regulowany jest stan prawny.

Analogiczny przykład: kupujemy w Empiku anglojęzyczna książkę wydaną przez amerykańskie wydawnictwo. Zawarliśmy umowę kupna-sprzedaży egzemplarza utworu chronionego prawem autorskim — z empikiem. Konsekwencją tej operacji jest też jednak nabycie licencji na "dozwolony użytek osobisty" (regulowany _polskim_ prawem autorskim) z amerykańskim wydawcą.

Wracając do przykładu pierwotnego:

To, że do "zadziałania" naszego programu wymagane jest jeszcze dostarczenie jakichś "części zamiennych" (w tym przypadku numeru czy kodu aktywacyjnego) przez producenta, to kwestia przede wszystkim techniczna, która nas nie musi interesować.

Zapłaciliśmy dystrybutorowi, to on jest obowiązkiem sprzedawcy dostarczyć nam pełnowartościowy produkt. Jeżeli np. producent z jakichś powodów w określonym czasie nie dostarczy nam kodu aktywacyjnego (bo mu na przykład przestał działać serwer aktywacyjny), to my mamy prawo wdać się w spór prawny nie z producentem amerykańskim, tylko z polskim dystrybutorem. Mamy prawa wynikające z regulacji ustawowych o gwarancji i rękojmi, możemy domagać się usunięcia wady, a w przypadku, gdy to się nie stanie w określonym terminie, możemy odstąpić od umowy i domagać się zwrotu pieniędzy.

Wszystko to odbywa się w porządku prawnym miejsca, w którym ma siedzibę prawną podmiot, z którą zawarliśmy tę pierwszorzędną umowę (kupna-sprzedaży). Jeżeli umowa drugorzędna (licencyjna) nam czegoś zabrania, ale umowa pierwszorzędna (kupna-sprzedaży) lub odnośne do niej regulacje prawne (np. polski kodeks cywilny czy polska ustawa o prawie autorskim) nam na coś bezwzględnie pozwalają, to dany warunek umowy drugorzędnej jest bezskuteczny.

Zastrzeżenie: Oczywiście prawnikiem nie jestem. Przedstawiam moje rozumienie tego porządku. Rozumienie to nie jest jednak, jak sądzę, "z głowy czyli z niczego". Wynika z wieloletniej wnikliwej lektury tematu, z kilku semestrów spędzonych na wykładach z prawa, oraz z dość długich i wielokrotnych konsultacji i dyskusji z różnymi prawnikami specjalizującymi się w tematyce ochrony własności intelektualnej.

Pozdro,
AdamAdam Twardoch edytował(a) ten post dnia 25.01.11 o godzinie 13:35
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Adam Twardoch:
> Myślę więc Adamie, że musimy wyraźnie napisać: licencji jako elementu
stanowienia prawa, należy przestrzegać!!!

Napisałbym inaczej: należy przestrzegać warunków licencji zgodnych z prawem :)
Punkt, pominąłem, bo to jest tak oczywiste, że aż opisane wcześniej, ale OK. :)
>
Jeżeli nie mamy pewności co do zgodności któregoś z warunków licencji z prawem, to oczywiście bezpieczniej jest również tego warunku przestrzegać.
Bezpieczniej jest zasięgnąć porady prawnej, na piśmie, z podaniem podstawy prawnej i z wpięciem do akt sprawy (tzn. skatalogowaniem jej tam, gdzie trzymamy dokumenty dot. sprawy jak licencje, rachunki itp.). W razie problemów będzie dowód na dobrą wolę i podstawa do zwolnienia od zarzutów.
Jeżeli zdecydujemy się na zignorowanie tego zapisu, to powinniśmy liczyć się z ryzykiem, że w przypadku sporu sąd zasądzi na naszą niekorzyść.
Już to widzę oczami wyobraźni, jak nagle pół pl zmądrzało i bierze odpowiedzialność za swoje czyny ;) #joke
Jeżeli chcemy tej przykrej ewentualności zapobiec, a jesteśmy przekonani co do niezgodności jakiegoś warunku z prawem, to możemy sami złożyć odpowiedni pozew sądowy.
Można też wystąpić na mocy praw konsumenckich, o których wspominasz, o wiążącą, z podaniem podstawy prawnej, na piśmie, interpretację do sprzedawcy/ i lub producenta. No tak, ktoś odpowie, ale firma A. jest znana z nieodpowiadania… Konsekwencje milczenia tych podmiotów są dokładnie opisane w prawie.
Niestety podchodzenie do producentów jak do Baala, tak charakterystyczne dla pl i widoczne też w tym wątku, nie pomaga… podchodzącym ;)

Mam, Adamie, tylko 2 zastrzeżenia.
1. Pamiętajmy, że oprogramowanie jest traktowane szczególnie w polskim prawie autorskim, dlatego zestawianie go z książką, nieobjętą tą szczególną ochroną, jest generalnie dobre, bo podstawowe zasady są wspólne, ale może prowadzić do błędnych wniosków.
2. W polskim prawie obecnie nie ma rękojmi in spe, z nazwy. Jest instytucja niezgodności przedmiotu umowy z umową. Poza tą formalną uwagą, pozostałe wnioski są OK.
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Krzysztof B.:
Wyobraźmy sobie sytuację.
Jestem uczniem/studentem/nauczycielem. Kupuję tani soft. Wedle Waszego pomysłu, mam prawo go sprzedać.
Więc…
…wyobraźmy sobie inną sytuację, skoro apelujesz do mojej wyobraźni.
W jakiś sposób legalnie wchodzisz w prawa i obowiązki ww. podmiotów i teraz, zgodnie z FAQ producenta podanym wcześniej, upgrejdujesz oprogramowanie do nowej komercyjnej wersji… zysk z różnicy w cenie jest w Twojej kieszeni.
Co Ty na to? ;)
Możliwe/ Niemożliwe?*

Albo tak… a nie, nie, takie rzeczy to tylko w erze ;), ale jest tu sporo pytajników w tej sprawie, które ktoś mądry może wykorzystać… to tylko moje zdanie i nie moim zadaniem jest pouczać czy pomagać za darmo pracownikom Adobe ;)

* Założenia:
nie znam licencji, a FAQ jest dla mnie wątpliwym źródłem prawa (aczkolwiek to już kwestia procedowania jakby co), zakładam, że prawnicy Adobe coś mogli przeoczyć, co nie zdarzyłoby się pierwszy raz w historii ich obecności na rynku, to tylko ludzie i są omylni, a prawo polskie bywa zawiłe.

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

marek mareksy szewczyk:
1. Pamiętajmy, że oprogramowanie jest traktowane szczególnie w polskim prawie autorskim, dlatego zestawianie go z książką, nieobjętą tą szczególną ochroną, jest generalnie dobre, bo podstawowe zasady są wspólne, ale może prowadzić do błędnych wniosków.

W formie ciekawostki: pamiętajmy też — bo wszak jesteśmy na forum Świat pisma — że o ile w większości krajów fonty komputerowe przez orzecznictwo jednoznacznie uznawane są za programy komputerowe, o tyle w Polsce jest tak niekoniecznie. Jeden z nielicznych wyroków (oczywiście nie mających charakteru precedensowego) w tej sprawie stwierdzał, że fonty programami komputerowymi nie są, i paradoksalnie był to wyrok na korzyść dystrybutora fontów. A to dlatego, że na podstawie "amnestii na nielegalne oprogramowanie" z 1994 roku stosowane wówczas nielegalnie w różnych wydawnictwach fonty z dnia na dzień stałyby się legalne, a fonty, w odróżnieniu od typowego oprogramowania, nie starzeją się tak szybko (tzn. po dziś dzień można spokojnie składać teksty fontami Type 1 z 1990 roku, a raczej niełatwo spotkać typowe programy komputerowe, które bez zmian działałyby przez 20 lat).Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 25.01.11 o godzinie 21:00

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

A teraz wracamy do pierwotnego pytania.

Kupuję font do zastosowań komercyjnych.
Czy wyłączenie (w licencji) zastosowania do projektu znaku firmowego ma rację bytu w świetle przytoczonych przez Was argumentów?

Opracowanie znaku to działanie komercyjne, font do komercyjnych celów został zapłacony...

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Jest to praktyka stosowana przez niektórych producentów fontów i ma swoje uzasadnienie.

Właściciel autorskich praw majątkowych przy udzieleniu danej licencji ustala pola eksploatacji, które obejmuje ta licencja. Jeżeli jakieś pola eksploatacji wyłącza ze standardowych warunków licencji, to najprawdopodobniej oczekuje, że klient za licencję na tychże polach zapłaci więcej. Jego (producenta) prawo. A prawo klienta polega na tym, że może się na taką licencję zgodzić, albo próbować negocjować warunki, albo wybrać produkt konkurencyjny, oferujący bardziej odpowiadające mu warunki licencyjne. Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 25.01.11 o godzinie 23:31

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Adam Twardoch:
Jest to praktyka stosowana przez niektórych producentów fontów i ma swoje uzasadnienie.

Właściciel autorskich praw majątkowych

W świetle przytoczonych argumentów, sprzedawca nie może mi mówić co mogę zrobić z zakupionym fontem.

Tak wiem, upierdliwie przekładam Wasze argumenty na swoje.
Skoro więc niesprzedawalną licencję można sprzedać, czemu komercyjna działalność miałaby być wyłączona z komercyjnej działalności?


Skoro komuś nie pasuje, że licencja Adobe student/teacher jest niesprzedawalna, niech, cytując Cię Adamie, kupi produkt konkurencyjny bez tych ograniczeń.Krzysztof B. edytował(a) ten post dnia 26.01.11 o godzinie 01:38
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Krzysztof B.:
Ale odróżniamy, Krzysiu, dozwolone limitowanie od niedozwolonego ograniczania praw.

Z prawem jak z życiem i robieniem pieniędzy. Wymaga wyczucia. Kto go nie ma, nie jest w beznadziejnej sytuacji, nadal może wynająć specjalistę.

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

marek mareksy szewczyk:
Krzysztof B.:
Ale odróżniamy, Krzysiu, dozwolone limitowanie od niedozwolonego ograniczania praw.

Ależ Mareczku.
Jeśli:
a) produkt nie jest produktem pierwszej potrzeby (czytaj: niezbędnym do życia),
b) treść licencji jest znana w momencie transakcji.

To nie widzę żadnego powodu, by różnicować przytoczone warunki w taki sposób, by jeden był tym złym a drugi dobrym.

Ciągle robię jako advocatus diaboli...Krzysztof B. edytował(a) ten post dnia 26.01.11 o godzinie 03:12
Marek Mareksy Szewczyk

Marek Mareksy Szewczyk creative & art
direction, branding,
advertising, graphic
...

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Krzysztof B.:
marek mareksy szewczyk:
Krzysztof B.:
Ale odróżniamy, Krzysiu, dozwolone limitowanie od niedozwolonego ograniczania praw.

Ależ Mareczku.
Jeśli:
a) produkt nie jest produktem pierwszej potrzeby (czytaj: niezbędnym do życia),
b) treść licencji jest znana w momencie transakcji.

To nie widzę żadnego powodu, by różnicować przytoczone warunki w taki sposób, by jeden był tym złym a drugi dobrym.

[i]Ciągle robię jako advocatus diaboli...
Nic nie zrozumiałem, zwłaszcza związku przyczynowo-skutkowego ze zdaniem cytowanym ode mnie!

Spróbuję więc krótko: art. 385(3) kc

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

§ 3. Nie uzgodnione indywidualnie są te postanowienia umowy, na których treść konsument nie miał rzeczywistego wpływu. W szczególności odnosi się to do postanowień umowy przejętych z wzorca umowy zaproponowanego konsumentowi przez kontrahenta.

Kupujący wersję Edu ma obowiązek przed zakupem zapoznać się z jego warunkami zakupu i licencjonowania. Świadomie podejmuje wybór zakupu tej konkretnej wersji mając do wyboru inne dostępne na ryku (np. licencja komercyjna, licencja komercyjna wielostanowiskowa). Zawiera więc umowę cywilno-prawną dotyczącej oprogramowania (w tym zakresu/pola jego użytkowania).

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Skoro więc niesprzedawalną licencję można sprzedać,
czemu komercyjna działalność miałaby być wyłączona
z komercyjnej działalności?

Ustawa taka jak prawo autorskie ma za zadanie zbalansowanie interesów właściciela praw autorskich (w uproszczeniu: producenta) oraz interesów użytkownika tych praw (czyli klienta).

Wbrew niektórym mniemaniom, prawo nie istnieje po to, żeby istniało (tzn. dla sztuki, albo z powodu czyjegoś widzimisię). Nie jest też „czarnym ludem”.

Generalnie prawo (przynajmniej w teorii, choć zwykle sprawdza się to w praktyce) jest stanowione po to, żeby określać ramy społeczne, które regulują potencjalnie sprzeczne ze sobą interesy różnych grup czy podmiotów. (Jeżeli na jakimś polu nie ma w ogóle sprzecznych interesów, to prawo w ogóle tego nie reguluje. Np. nie ma regulacji prawnych dotyczących obowiązkowej kolejności czytania stron w gazecie.)

Na przykład prawo administracyjne definiuje ramy stosunków na linii obywatal – władza publiczna dlatego, że interesy obywateli i władzy publicznej bywają ze sobą sprzeczne. Na przykład obywatel chciałby mieć (ze swojego punktu widzenia) prawo do gromadzenia się i demonstrowania gdzie i kiedy zechce, a władza publiczna chciałaby, żeby panował "porządek społeczny". Po to jest więc prawo o zgromadzeniach publicznych, czy jak to się tam nazywa. Podobnie prawo pracy: pracodawcy mają jedne interesy (np. żeby pracownicy pracowali jak najdłużej i byli jak najtańsi, i żeby można ich było zatrudniać i zwalniać całkowicie dowolnie), a pracownicy mają interesy odmienne. I tak dalej i tak dalej.

Różne systemy prawne mają różne filozofie regulowania tych aspektów. Prawo anglosaskie (w tym amerykańskie) ma podejście liberalne, tzn. "stara się" nie regulować tych aspektów, których "nie musi", zakładając, że umowy między stronami mogą być dość dowolne. Dlatego amerykańskie umowy cywilne czy handlowe mają po 100 stron. Europejskie prawo kontynentalne, w tym niemieckie, opiera się w głównej mierze na kodeksie napoleońskim, a w Polsce (a także w Rosji) duży wpływ miało też prawo niemieckie, szczególnie w XIX i XX wieku (choć tradycja ta sięga już XIII wieku, gdy w całej europie powstawały miasta lokowane na prawie magdeburskim czy lubeckim). Generalnie w Europie kontynentalnej dominuje rzymsko-francusko-niemiecka tradycja prawodawstwa. Niektórzy twierdzą, że to najdoskonalszy system prawny opracowany przez ludzkość ;)

To tak tytułem wstępu. Wracając do konkretnego pytania:

Tylko i wyłącznie w oparciu o prawo autorskie przytoczyłem różnicę:

1. Prawo autorskie zakłada, że to producent w ramach udzielanej licencji określa dozwolone pola eksploatacji utworu. Innymi słowy, pod tym względem, prawo autorskie jednoznacznie chroni interesy producenta. A więc to producent w ramach licencji określa do jakiego rodzaju działalności może wykorzystywać utwór użytkownik. (W zakresie pól eksploatacji prawo autorskie chroni też pewne prawa użytkownika, określając tzw. dozwolony użytek osobisty — choć nie odnosi się on do programów komputerowych).

2. Z drugiej strony prawo autorskie w różnych przypadkach chroni też interesy użytkownika. A więc zakłada, że po wprowadzeniu do obiegu egzemplarza danego utworu to użytkownik, a nie producent, decyduje o dalszym losie tego egzemplarza. W bardzo konkretny sposób wyłącza więc prawo autorskie możliwość ograniczania przez producenta losu egzemplarza utworu "w drugim obiegu".

Użytkowanie komercyjne albo niekomercyjne to pola eksploatacji. Więc w tym przypadku prawo autorskie _daje producentowi_ pełną swobodę kształtowania warunków w tym zakresie.

Odsprzedaż w drugim obiegu to dysponowanie egzemplarzem po wprowadzeniu do obiegu. W tym przypadku prawo autorskie _nie daje producentowi_ swobody kształtowania warunków w tym zakresie.

Jest to klasyczny przykład tego, jak ustawowe regulacje prawne starają się zbalansować potencjalnie sprzeczne ze sobą interesy dwóch podmiotów. "Te prawa należą tylko do producenta, ale te już tylko do użytkownika".

A to wszystko tylko w oparciu o jedną ustawę — prawo autorskie. Jak pisałem wcześniej, te przepisy regulują "drugorzędną" umowę przy zakupie oprogramowania. "Pierwszorzędną" umowę, czyli umowę kupna-sprzedaży, reguluje kodeks cywilny — który rządzi się dokładnie tymi samymi zasadami, czyli staraniem o zbalansowanie interesów różnych podmiotów. Stamtąd też wynikają różne regulacje, np. kwestie odpowiedzialności sprzedawcy za sprawne działanie produktu, możliwość domagania się naprawienia lub zwrotu pieniędzy itd. Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 26.01.11 o godzinie 14:50

konto usunięte

Temat: Czcionka do LOGO, a prawa autorskie.

Krzysztof B.:
Ależ Mareczku.
Jeśli:
a) produkt nie jest produktem pierwszej potrzeby (czytaj: niezbędnym do życia),
b) treść licencji jest znana w momencie transakcji.

To nie widzę żadnego powodu, by różnicować przytoczone warunki w taki sposób, by jeden był tym złym a drugi dobrym.

Powód jest prosty: generalnie jest taka zasada, że prawo europejskie skonstruowane jest (w odróżnieniu od prawa amerykańskiego — w uproszczeniu) w taki sposób, że podpisanie umowy sprzecznej z prawem nie posiada żadnych skutków prawnych.

Jeżeli np. podpiszę z Tobą umowę kupna-sprzedaży na sprzedaż mojej żony, to taka umowa nie ma skutków prawnych, jest nieważna. Bo jej postanowienia są sprzeczne z prawem.

Prawo amerykańskie jest skonstruowane w inny sposób. Być może nie jest tak w tym konkretnym przypadku, ale zasada jest taka, że w amerykańskim prawie kodeksowym w ogóle nie ma regulacji na temat kupna-sprzedaży żony, natomiast w USA instutycją stanowiącą prawo jest nie tylko ustawodawca ale też władza sądownicza. Więc w przypadku pierwszej w historii (dajmy na to, 200 lat temu) umowy o sprzedaży żony, którą ktoś (np. żona) zaskarżyła w sądzie, sąd wydał _stanowiącą prawo_ decyzję, że taka umowa jest sprzeczna z porządkiem społecznym, i taki wyrok w sposób inkrementalny wszedł do korpusu prawnego USA. (Dlatego w serialach amerykańscy prawnicy mają gigantyczne biblioteki pełne opasłych tomów. Zresztą nie tylko w serialach. Wyposażenie europejskich kancelarii prawnych jest zwykle mniejsze :D ). Oczywiście europejski system prawny też nieco się skomplikował po powstaniu Unii Europejskiej, ale to przyczynek do zupełnie innej dyskusji, w którą nie będę wchodził, bo aż takiej wiedzy nie posiadam. Tzn. zwykle wiem, kiedy dzwonią, nawet wiem z której strony, ale z pewnością nie wiem, kto o 11:00 u św. Jana obsługuje dzwonnicę.
Ogólnie to wydaje mi się, że o ile prawo generalnie jest dziedziną społeczno-filozoficzno-lingwistyczną, to prawo europejskie ma silniejsze skierowanie na aspekt matematyczno-logiczno-inżynierski, a amerykańskie na aspekt historyczno-retoryczny. W Europie prawo jest bardziej „ścisłe” (ale też nieco elitystyczne, tzn. zawierzamy oświeconym elitom stanowiącym prawo, co jest niejako pokłosiem systemu feudalnego), a w USA bardziej „humanistyczne” (i bardziej demokratyczne, tzn. zawierzamy „mądrości mas społecznych”). W moim mniemaniu model europejski sprawdza się, paradoksalnie, lepiej. Adam Twardoch edytował(a) ten post dnia 26.01.11 o godzinie 15:10

Następna dyskusja:

Prawa autorskie "Twentieth ...




Wyślij zaproszenie do