Temat: Jak ktoś chce się pobawić z odlecianymi
Joanna Chełmicka:
Wytłumacz mi Arturze jedną rzecz, która zastanawia mnie od jakiegoś czasu. Jeśli chcesz przekonać ludzi do swoich racji, albo pokazać im jakiego rodzaju błędy popełniają i jakie to ma dla nich konsekwencje, to czemu wybrałeś taki sposób, który doprowadza do tego, że ludzie jeszcze mocniej bronią swoich przekonań, wiary, podejścia itp. Przecież osiągasz tym dokładnie odwrotny efekt do zamierzonego, a w sumie jeszcze Ci się dostaje w wielu sytuacjach, w których naprawdę można byłoby znaleźć punkty wspólne, a dyskusja z Tobą kończy się tylko uskarjnieniem postaw. Może intencja jest dobra, ale może w wykonaniu coś jest nie tak? Zamiast na otwartości i ciekawości kończy się na reaktancji wszystkich stron.
Taka luźna refleksja mi się nasunęła.
Z pewnym opóźnieniem, jako że weekend spędziłem na urlopie i celowo ograniczałem swoje wykorzystanie netu.
1. Przede wszystkim muszę zgodzić się z Anią, mój główny cel w rozmowach to dotarcie do postronnego czytelnika. Osoba będąca np. zwolennikiem medycyny alternatywnej czy MLM zwykle jest w to zaangażowana emocjonalnie, finansowo czy energetycznie (w znaczeniu poświęconej uwagi i energii). Zmiana zdania byłaby dla niej bardzo kosztowna, dlatego moim nadrzędnym celem nie jest dotarcie do niej, ale wskazanie absurdów, błędnych założeń*, czy po prostu przedstawienie faktów w temacie dla postronnych czytelników.
Przy odrobinie szczęścia i uwagi, nie dając się przy tym wciągnąć w pyskówki, o które niestety zdumiewająco łatwo w takich sytuacjach.
2. Do pewnego stopnia zależy mi również na dotarciu do moich bezpośrednich dyskutantów, choć jak wspominałem jest to drugorzędne. Jednocześnie nie muszę bynajmniej dotrzeć do nich od razu - rzadko kiedy będzie to możliwe zresztą. Wystarczy, że zasieję pierwsze ziarna, stworzę podstawy do struktury poznawczej, która kiedyś, przez kogoś innego zostanie wypełniona. I byłem już świadkiem takich sytuacji, byłem świadkiem tego, jak wielki zwolennik danej idei na początku odrzucał argumenty które podawałem jako całość, potem zaczął je akceptować, ale jako sytuację specjalną, obecnie akceptuje je, ale sugeruje, że pewne firmy potrafią ten problem obejść, itp.
Zmiana utrwalonych postaw rzadko kiedy dzieje się od razu, ale wystarczająco wielu osobom udało mi się w wystarczającym stopniu naruszyć ich sztywny światopogląd, by pojawiła się tam stopniowo możliwość zmiany, nawet jeśli w trakcie pojedynczej dyskusji wydawało się, że następuje polaryzacja przekonań. I dla mnie jest to wystarczający efekt, nie potrzebuję bowiem, żeby ktoś mi przyznawał rację. Po prostu z radością obserwuję, czaem po roku-dwóch jak czyjaś postawa uległa ewolucji.
3. Oczywiście, możnaby zagrać inaczej - możnaby się np. pobawić w podejście manipulatywne p.t. "wesprę twoja stronę dyskusji w sposób tak ostry i absurdalny, że żeby się od tych bzdur odciąć będziesz musiała nieco osłabić swoje stanowisko i tym samym, poprzez dysonans poznawczy, swoje przekonanie dla danej idei". Jest to możliwa metoda, jednocześnie mało etyczna, zwłaszcza w sytuacji, gdy dany wątek czytają też naiwni** czytelnicy, którzy mogliby w takie bzdury jeszcze uwierzyć. Choć można by tą metodę pewnie zastosować np. w korespondencji prywatnej, tylko pytanie znów o etykę.
* Ktoś kiedyś zarzucił mi, że sprawiam wrażenie, jakbym znał się na wszystim i dyskutuję w każdym temacie. Wbrew pozorom jest masa tematów na których zupełnie się nie znam i nie podejmuję dyskusji (np. samochody - nawet nie rozpoznam marki na ulicy, nie mówiąc o tym jak działa silnik). Jednocześnie, paradoksalnie, w wielu dyskusjach możnaby faktycznie brać udział bez żadnej wiedzy w temacie, jedynie z wiedzą n.t. retoryki i logiki, ponieważ błędy logiczne i retoryczne są szalenie powszechne w tego typu rozmowach. Sam się tego wystrzegam, ale wiem, że można by to skutecznie robić i nie widzę w tym problemu - to również wnosiłoby do dyskusji.
** naiwni w znaczeniu nie mający wiedzy w temacie, nie w znaczeniu łatwowierni