Temat: Savoir-vivre flirtu
Przeczytawszy całą dyskusję na temat sztuki flirtowania, nasunęło mi sie poniższe. Tekst niniejszy należy traktować bardziej jako anty-vademecum, czyli jak nie postępować.
Obserwując swoich znajomych, ale także znajome zauważam ot takie kurioza, które nazwać wypada jedynie galopanctwem, hucpą i omamianiem.
Jedno zastrzeżenie, nie przypisujmy monopolu owych technik wyłącznie Panom, dziewczęta postępują niemal identycznie, a często przerastają faceta w socjotechnikach.
Rzecz o Galopancie,
czyli jak zaprzepaścić szansę na poznanie wartościowej partnerki, partnera. Ku przestrodze.
Jeśli przyszło Ci poszukiwać wybranki/wybranka ot chociażby przez Internet - trzeba zawalczyć słowami, intelektem, humorem, pomysłowością, odpada natomiast własny czar, czarowanie wyglądem, zachowaniem, głosem. Mało tego - galopant nigdy nie ma pewności, z iloma osobami (takimi jak on) aktualnie rozmawiasz, ani kim tak naprawdę jesteś (sobą, jakimś kawalarzem, czy stadem ludzi gapiących się w jeden monitor dla śmiechu). Telefon - to rozmowa jeden na jeden, rozpraszająca wątpliwości co do płci drugiej osoby. No i kwestia kluczowa - rozmowa telefoniczna odrywa Cię od komputera, od pogawędek z innymi. Galopant ma więc wtedy fantastyczną szansę zająć całą Twoją uwagę i dodatkowo wykopać opieszałą konkurencję (która jeszcze rozmawia z Tobą tyko na GG, a nie przez telefon). Czyli - kto pierwszy w danej chwili, tym lepszy.
I nadchodzi etap czarowania głosem i słówkami - czyli sztuka, zwana niegdyś krasomówstwem, tudzież retoryką, flirtem. Jest to cała nauka, z której można czerpać pełnymi garściami - by przykuwać uwagę, uwodzić, omamiać. I robić to znacznie szybciej, bo
a) koncentrujesz się na jednej osobie,
b) dochodzi czarowanie tembrem głosu.
Zdobycie numeru telefonu to krok pierwszy w podrywie - jego uzyskanie umacnia w galopancie przekonanie o własnych umiejętnościach, dodaje mu pewności siebie.
Krokiem drugim jest oczywiście umówienie się. Wcześniej jednak należy dokładnie poznać oczekiwania wybranki, aby wstrzelić się dokładnie w jej potrzeby, marzenia - to już normalna, "agenturalna" socjotechnika, czyli zajście człowieka od tyłu i pokazanie (fałszywe z gruntu), że patzry się w tę samą stronę. Czyli - czytamy (w profilu, w archiwum), co deliktwentka lubi, zadajemy kilka dodatkowych pytań - o preferowaną kuchnię, typ lokalu, lubiany alkohol.
Gdy już dochodzi do spotkania, należy czujnie słuchać, co ona mówi - bo pod wpływem emocji (spotkanie nowego człowieka...) mówi sporo o sobie, zdradzając różne "klucze" do siebie. Czyli słuchamy jej potrzeb i gramy pod nie - bułka z masłem. Stopień prawdziwości, naturalności zachowań takiego galopanta - bliski zeru.
Po dokładnym "wybadaniu" galopant zaczyna ofensywę, czyli proces oczarowywania wybranki. W tym celu chowa skrzętnie wszystkie swoje wady (których jest świadom - ma doświadczenie...), a zalety wzbogaca o te fikcyjne, które podobałyby się Jej (kwestia uważnego słuchania i wyczucia). W ten sposób facet potrafi w kilka sekund zmienić swój gust kulinarny, muzyczny, sposób spędzania wolnego czasu, ba, nawet filozofię życia ;-).
Nie chciałbym upraszaczać, że reszta jest kwestią chemii - dobrze oczarowana kobieta zaczyna odpuszczać wszelkie hamulce, ponieważ budzi się w niej mechanizm oceny i porównania (z innymi facetami, oczywiście). Sprawą czysto drugorzędną okazuje się problematyczna prawdziwość galopanta - który sprzedaje tylko swój błyszczący wizerunek. Jak jest w tym dobry - to odnosi sukcesy. Sukcesem (nie u każdego - ale w większości) jest zaciągnięcie kobiety do łóżka, oceny, jak MU z nią było i podjęcie decyzji, czy warto spotykać się drugi raz - a jeśli tak, to czy tylko dla romansu, czy może warto angażować się bardziej. Nie musze chyba dodawać, że gdy kobieta jest zbyt entuzjastycznie nastawiona do związku, to tylko odstrasza faceta... który lubi polować i zdobywać. Jak zdobędzie - a jeszcze nie pokochał głęboką, szczerą miłością - to idzie polować gdzie indziej.
Prawda, że boli ?
Uwierzcie, że znam zawodowców.