Joanna P. Czas na zmiany
Temat: Żłobek - adaptacja. Ile to może trwać?
Witam,Jestem mamą prawie dwuletniego chłopczyka. Od urodzenia był ze mną w domu - jak skończył mi się macierzyński, przeszłam na wychowawczy. Synek jest bardzo pogodnym dzieckiem, niesamowicie towarzyskim, chętnie poznaje nowe miejsca, nowe osoby, podejmuje wyzwania, lubi przebywać wśród dzieci. Jada praktycznie wszystko (uwielbia owoce morza i oliwki ;) ) W tym roku udało nam się w końcu dostać do państwowego żłobka. Z racji otwartego charakteru synka byłam przekonana, że łatwo zaadaptuje się do nowej sytuacji - przecież lubi dzieci, lubi tańczyć, bawić się na podwórku. Byłam z nim na Dniu Otwartym - poznał panie, które będą się nim opiekować, mógł obejrzeć salę, zabawki, ogródek. Nim zaczęliśmy chodzenie do żłobka opowiadałam mu, dokąd pójdzie, że będzie tam dużo dzieci i fajne panie, będzie się bawił, tańczył, jadł razem z dziećmi i będzie wesoło. W połowie września po raz pierwszy zaprowadziłam go do żłobka - przez pierwsze dwa przychodziliśmy po domowym śniadaniu, spędzaliśmy tam 2h, ja mu towarzyszyłam. Wszystko było ok, chętnie jadł z dziećmi drugie śniadanie, niestety złapał katar i kaszel. Trzeciego dnia został sam na godzinkę - też było ok. Czwartego zostawiłam go na 2h i już odbierałam go z nietęgą miną. Pediatra zalecił żeby go w piątek już nie posyłać, w poniedziałek też jeszcze został w domu. We wtorek ponownie go puściłam, tym razem już od śniadania - mała zaraza rozpoznaje już trasę do żłobka i nim doszliśmy do budynku zaczął głośno protestować. Wstawał z wózka, chciał wyjść, prosił o wzięcie na ręce. W żłobku nie chce w ogóle jeść - więc zaraz po odebraniu muszą go nakarmić za pół "głodnego" dnia. Cały tydzień chodził na 4h, był odbierany przed drzemką - chociaż panie mówią, że płacze "pół na pół", nawet zaczyna coś tam jeść w ciągu dnia, to rano przy zaprowadzaniu jest istny dramat. Dziecko wyje, sceny rozstania są dramatyczne. Po weekendzie wcale nie jest lepiej. W ten poniedziałek rozpoczęliśmy trzeci tydzień żłobkowania a nadal panie muszą mi synka odbierać niemal siłą - biedak wyciąga do mnie rączki wołając "mama" a ja się muszę twardo odwrócić plecami i wyjść. Dziś pierwszy raz zostawiłam synka na leżakowanie.
Wiem, że dzieciom tam się żadna krzywda nie dzieje - opiekunki są bardzo pomysłowe i cierpliwe, jak trzeba to przytulają dzieciaki, noszą je na rękach. Jak obserwuję inne maluchy, które przychodzą do żłobka z uśmiechem na ustach, chętnie wchodzą po schodach i bez problemu same idą do sali gdzie czekają na nie panie i inne dzieci to aż mnie zazdrość bierze.
Zastanawiam się, ile czasu może trwać jeszcze taka histeria? Jak długo mogę zrzucać rozdzierający płacz na proces adaptacyjny? Kiedy powinnam zacząć szukać porady specjalisty - może synek nie jest jeszcze gotowy na takie zmiany? Z drugiej strony dalsze siedzenie ze mną na wychowawczym raczej nie ułatwi mu rozstania ze mną za rok. A ja będę gnuśniała w domu.
Czuję się rozdarta. Potrzebuję pokrzepiających słów wsparcia :)
Pozdrawiam,
Joanna