Temat: Terapia rodzin - czy to ma sens?
Czytam Wasze posty z zaciekawieniem. No to teraz moja kolej na komentarz :)
Sama byłam na studiach koterapeutką w zespole pracującym z parą i mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony, tak jak piszcie, dla wielu jest to często okazja, żeby po raz pierwszy naprawdę usłyszeć tę drugą stronę. Przy okazji faktycznie, ponieważ cały system podlega leczeniu, spadają szansę wystąpienia zjawiska sabotowania terapii przez partnera, który się nie leczy.
Z drugiej zdarza się, że pomimo wysokich umiejętności terapeutów i zdolności do zachowania neutralności między małżonkami rodzi się rywalizacja "a komu i ile razy pani psycholog dziś przyzna rację". Ewentualnie poczucie, że jest to miejsce, gdzie o racjach się rozstrzyga. Byłam zdumiona, jak wiele osób (nawet byłych klientów/pacjentów) tak postrzega ten proces.
Jeszcze jedno zagrożenie, które przychodzi mi do głowy, to sytuacja, gdy małżeństwo czy członkowie rodziny reprezentują różny poziom otwartości bądź motywacji do leczenia. Dla części wtedy tempo może być zbyt wolne i hamujące, dla innych z kolei zbyt szybkie i niebezpieczne.
Dlatego bardzo mi się podoba pomysł Danuty Mostwin w terapii ekologicznej (jeśli mnie pamięć do nazw nie myli), żeby równocześnie prowadzić terapię indywidualną i pracę w parze. Każdy członek rodziny ma wtedy przydzielonego swojego terapeutę. W sesjach zbiorowych biorą udział wszyscy członkowie rodziny + wszyscy terapeuci, a osobno spotykają się na zajęcia indywidualne.
Oczywiście model mało realny z uwagi na koszty.