Temat: jak pomóc naszemu zwierzakowi
Edyta K.:
ciekawe jakimi metodami pracowaliście przez ten rok??
możesz opowiedziec bardziej szczegółowo?
Zaczęliśmy od analizy sytuacji i znalezienia przyczyny agresywnych zachowań Kory. To jest bokserka - czyli pies ciekawy świata i ludzi z natury. Niestety nie była poprawnie zsocjalizowana w szczenięctwie - stąd problem. Bała się obcych ludzi (bo nie miała z nimi kontaktu za młodu), boi się nadal hałasu, dużych przedmiotów (np. baławana).
Nauczyła się w poprzednim domu, że jak dziabnie, to dadzą jej spokój, więc u nas zastosowała wypracowaną przez 3 lata, sprawdzoną strategię przetrwania.
Atakowała bez najmniejszego uprzedzenia - zero warczenia, czy szczekania - po prostu krótki strzał zębami.
Zaczęliśmy od podstaw - szkolenie z posłuszeństwa. Co ważne - metody pozytywne, żadnej, absolutnie najmniejszej awersji.
Wszystkich ludzi, którzy próbowali ją głaskać zatrzymywaliśmy prostym zdaniem "Schowaj ręce ona gryzie". Chodziło o to, żeby nie utrwalać zachowania w postaci gryzienia - nie dopuszczać do tego, żeby Kora powtarzała tę czynność.
Wytresowaliśmy znajomych - wchodząc do nas nie witali się z Korą - kompletnie ją ignorowali. My zaś skupialiśmy uwagę Kory na sobie lub na zabawce - tak, by nie przywiązywała wagi do tego, że ktoś wchodzi.
Nauczyliśmy się obserwować Korę tak dokładnie, by zauważyć ten ułamek sekundy tuż przed atakiem, kiedy jeszcze można coś zrobić. U nas było tak, że ogon Kory zawijał się pod brzuch, uszy schodziły płasko w tył i zanim się mrugnęło okiem, człowiek już był dziabnięty (nie raz zdarzyło się jej pogryźć do krwi).
Ale jeśli wyczuło się odpowiedni moment można było odwrócić jej uwagę zanim dziabnie...
Ponieważ ona gryzła też nas, wykonaliśmy ciężką pracę z odwrażliwianiem. Mieliśmy łatwo, bo nasz pierwszy pies uwielbia, gdy mu się czyści uszy, wyciera łapki, czesze sierść. Kora najpierw patrzyła, co z nim robimy. Potem pozwalaliśmy jej poznać akcesoria, które do tego służą (co śmieszne musieliśmy zrezygnować z używania białych ręczników - ona się ich potwornie bała na początku).
Równolegle do tego trwały zajęcia z posłuszeństwa - nauczyliśmy ją podawać łapy, a potem zaczęliśmy je brać do rąk przez ręcznik - tak, by w końcu móc wytrzeć te łapska z błota.
Robiliśmy jej masaże - ale tego się nie da opowiedzieć jak. Generalnie Kora na początku przy każdym dotyku ludzkim sztywniała. Po 2-3 miesiącach codziennego masowania - najpierw na bardzo ograniczonej powierzchni ciała, potem coraz bardziej - zaczęła się rozluźniać pod wpływem dotyku. Paradoksalnie ona od początku ładowała się nam na kolana, chcąc się poprzytulać. A jednocześnie dotknięta dłonią sztywniała calusieńka...
Potem przyszedł czas na odwrażliwienie na znajomych - gdy wchodzili, pozwalali jej powąchać dłonie, ale nie głaskali jej, dopóki pies nie przestał się bać. I cały czas chwaliliśmy Korę za to, że nie gryzie.
Potem zafundowaliśmy Korze wyjazd z grupą naszych znajomych na tydzień. Tam się okazało, że inni ludzie mogą być też fajni.
Potem były wizyty u behawiorysty, bo nie mogliśmy sobie poradzić z przełamaniem oporu wobec obcych w obcych miejscach.
Przełomem okazał się warsztat o agresji - to było weekendowe spotkanie, podczas którego Kora miała bodaj 3-4 sesje odwrażliwiania na obcych ludzi w grupie około 30 osób (tego się nie da zrobić domowymi sposobami...).
Te sesje wyglądały tak, że ona podchodziła swobodnie do kolejnych osób, które pozwalały jej się obwąchać - poprawna reakcja była nagradzana smakołykiem. W kolejnych sesjach ci sami ludzie ją dotykali - po bokach (nie po głowie!) i znów poprawne reakcje były nagradzane... Jeśli było widać, że Korciucha ma dość, to po prostu odchodziłyśmy na chwilę od tego tłumu. Podczas tego warsztatu Kora po raz pierwszy zawarczała, gdy się wystraszyła kogoś - bynajmniej nie skarciliśmy jej za to, że warczy. Odeszliśmy na bok, by przez chwilę poćwiczyć posłuszeństwo (dosłownie 2-3 polecenia, chodziło o to, żeby zaprezentowała zachowanie, które można nagrodzić i jednocześnie, żeby obniżyć jej napięcie - komendy zna i dobrze się czuje współpracując z nami) - kończąc sesję zabawą, tak by się Kora mogła rozluźnić.
Zabieraliśmy też Korę do weterynarza - ilekroć była potrzeba pojechać tam z Maxem (a on jest przewlekle chory więc bywa w lecznicy często) - tylko po to, żeby mogła tam sobie pobyć i zobaczyć, że to dobre miejsce, nie straszne.
Cała praca z Korą oparta była na trzech podstawowych zasadach:
1. Nie dopuszczać do powtarzania niepożądanego zachowania.
2. Przesuwać granicę niewłaściwej reakcji małymi kroczkami (nie umiem tego inaczej opisać, ale chodzi o to, żeby np. w końcu móc wytrzeć psa ręcznikiem - wiadomo, że nie jest to do zrobienia od razu).
3. Doprowadzić do tego, żeby pies był często chwalony, czyli żeby prezentował jak najwięcej pożądanych zachowań.
A dziś, gdy spotkałam sąsiadkę na schodach podczas wychodzenia na spacer z psami, Korusia przywitała ją normalnie - merdając ogonem i liżąc po dłoniach. Absolutnie zero strachu, a tę panią widziała może drugi raz w życiu. Pani co prawda też psiara i wiedziała, że nie należy pochylać się nad psem i głaskać czubka głowy, tym nie mniej to spotkanie dało mi dużo radości.
Nie da się w krótkim poście opisać wszystkiego, co robiliśmy z Korą. Jak przeczytałam, co napisałam, to pewnie wiele osób tu znajdzie w tym błędy...
Ja zanim zaczęłam pracować z Korą sporo przeczytałam o psach z agresją lękową ("Strachopies", "Pies, który kochał zbyt mocno", "Mój pies się nie boi" i inne, których tytułów dziś nie pamiętam). Jak to stwierdziła pani behawiorystka - mieliśmy dobrą intuicję w postępowaniu z Korą... tym nie mniej bez Jej pomocy nie udałoby się doprowadzić do tego, by nasza sunia witała radośnie obcych ludzi na ulicy...