Temat: Czas na Rewolucje?
Jedrzej Majewski:
Co do marnujących się głosów to się z Panem zgadzam.
Ale jak się pan ze mną zgadza skoro twierdzi pan że obecny system promujący duże partie jest słuszny? Moim zdaniem właśnie tutaj tkwi sedno sprawy, duże partie dorwały się do władzy i wykorzystały sytuacje żeby wyplenić swoich mniejszych przeciwników. Równie dobrze zamiast progu wyborczego mogły już wtedy ogłosić że odtąd będzie tylko Solidarność i SLD i było by to równie słuszne i demokratyczne jak to co zrobiły.
>
Zgadzam się o tyle, że to rzeczywiście szkoda, że duża liczba głosów się marnuje, ale niewiele można na to poradzić.
Wprowadzenie jednomandatowych okręgów też wiele nie zmieni, bo nadal będzie duża liczba wyborców, którzy nie będą mieli swoich przedstawicieli. System wielopartyjny w pewien sposób poszerza reprezentatywność społeczną (w granicach progu oczywiście).
System winner-take-all powoduje, że ogromna rzesza wyborców nie ma szans na swoich przedstawicieli. Niech Pan spojrzy na Anglię - tam marnuje się jeszcze więcej głosów w postaci poparcia dla Partii Liberalnej, która nie może wejść do Izby Gmin. Pod tym względem system jednomandatowy jest jeszcze bardziej bezwzględny.
Ja przedkładam wzmocnienie władzy wykonawczej nad pełną reprezentację i dlatego przedkładam taki system nad system wielopartyjny (czyli widzę tu szansę na jeszcze większe wzmocnienie, tak nielubianych przez Pana partii ;) ).
Nie wiem tylko dlaczego Pan wzdycha nad straconymi głosami proponując równocześnie system jednomandatowy???
Rzuca Pan hasło pt. "Niech przeprowadzą przez Sejm tylko
jedną ustawę byleby była dobra" Ładne hasełko, ale byłoby
straszne w konsekwencji dla państwa. Wie Pan o ilu ustawach
prawodawczych, które są rokrocznie przyjmowane nawet nie wiemy?? > A w większości wypadków są one bardzo istotne dla działania
państwa a co za tym idzie obywateli.
Dziennik ustaw na 2008 r. to ok. 1600 pozycji, jeżeli założymy że tylko połowa z nich to ustawy to mamy ok. 800 ustaw przyjętych przez Sejm w zeszłym roku.
Owszem i przeraza mnie to, proszę wziąć pod uwagę że w zeszłym roku polska istniała i dawała sobie radę, tak samo dziesięć lat temu, to dlaczego od tego czasu potrzeba było tylu ustaw? Czy naprawdę uważa pan że one są takie niezbędne?
Są niezbędne, bo w dużej liczbie przypadków wiele istotnych zmian i przydatnych nowelizacji istniejącego prawa wymaga formy ustawowej, bo takie są zasady konstytucyjne. Czyli nie chodzi tutaj o wprowadzanie ciągle zupełnie nowych przepisów i ustaw, ale zmianę albo korektę istniejącego prawa, dostosowywanie go do zmieniających się realiów.
Czy
może mi pan napisać jakie 20 ustaw z zeszłego roku poprawiło pana życie? Kraj rozwija się dobrze wtedy kiedy jest brak nowych ustaw a nie kiedy jest ich dużo. Czy wie pan na przykład ze jest kilkaset rodzajów działalności gospodarczej które objęte są rożnymi specjalnymi pozwoleniami itd, każda z nich to jakaś tam ustawa decyzja itd itp.
Jak dla mnie rozsądne jest wydawanie pozwolenia na handel: bronią, lekarstwami, ewentualnie papierosami czy alkoholem. Ale o co chodzi z bodajże 700 innymi pozwoleniami?
Tu już można się spierać o zakres koniecznych regulacji, ale nie zmieni Pan mojego zdania, że ciągła aktywność prawodawcza parlamentu jest konieczna.
Z innej beczki, dlaczego prowadząc pub z jedzeniem i alkoholem musi pan mieć w kuchni 5 słownie pięć zlewów? Czy to ma jakieś praktyczne uzasadnienie?
To jest pytanie do autora regulacji, za którą stoi pewnie jakieś uzasadnienie, normy sanepidu itd.
Czy byłby Pan sobie w stanie wyobrazić przyjęcie np. całego pakietu ustawodawstwa unijnego, które trzeba było przyjąć przed akcesją do UE, gdyby każdy poseł miał własne zdanie??
Tak.
A ja nie, bo nie wierzę, żeby każdy z niezależnych posłów, bez wsparcia machiny partyjnej byłby w stanie ustosunkować się do każdego z dokumentów nowelizujących polskie prawo.
Chyba, że głosowałby zupełnie nie znając się na tym nad czym głosuje (a z Pana wypowiedzi odnoszę wrażenie, że nie pochwala Pan takiego działania).
A poza tym w większości wypadków posłowie nie mają zielonego pojęcia o tym nad czym głosują i jest to zrozumiałe bo reprezentują różne zawody i wykształcenie.
Wniosek: nie powinni nad tym glosować jeśli nie maja o tym pojęcia. Jeśli uznajemy że to jest dopuszczalne to dajmy sobie spokój z glosowaniami i utrzymywaniem 480 posłów, niech specjaliści i ministrowie podejmują decyzje samotnie.
Gdyby posłowie przerabiali nawet te 100 ustaw rocznie to mieli by czas się z nimi zapoznać i wiedzieć nad czym glosują.
A ja uznaję to za dopuszczalne, bo działająca sprawnie machina partyjna pozwala posłom na korzystanie z zaleceń specjalistów i rad tych kolegów posłów, którzy się specjalizują w danej dziedzinie.
Tym sposobem jeden poseł nie musi pilnować 100 ustaw przez rok, tylko koncentruje się na kilku a przy reszcie korzysta z rekomendacji partii. Gdyby miał być od wszystkiego to byłby, jak pan słusznie zauważył, od niczego.
Ministrowie i specjaliści sami? Może i tak, ale po co Nam wtedy demokracja przedstawicielska?
Co do zapisu Konstytucyjnego, interpretuje go Pan dokładnie odwrotnie do zamierzenia jego autorów. Zapis art.4, ust.2 oraz w bezpośredni sposób art. 108, wprowadzają zasadę "mandatu wolnego" co oznacza, że nie są związani instrukcjami wyborców. Co jak już powiedziałem wcześniej nie oznacza, że nie biorą oni pod uwagę ich zdania.
Chodzi w tym zapisie o to, że jak np. wyborcy z Kołobrzegu chcieliby wprowadzić szkodliwe prawo w skali krajowej, ale korzystne dla nich w skali lokalnej, to ich przedstawiciel nie musi się tylko i wyłącznie ich słuchać, bo musi myśleć o interesie wszystkich obywateli Państwa.
Nie interpretuje przepisu, po prostu się z nim nie zgadzam bo widzę że prowadzi do tego ze zamiast wszystkich to posłowie nie reprezentują nikogo oprócz partii. Nie oszukujmy się nie można reprezentować wszystkich, każda decyzja jaka podejmie sejm komuś przyniesie korzyści komuś straty. Wiec dajmy sobie spokój z reprezentowaniem wszystkich i niech posłowie wiedza kogo reprezentują a wyborcy kto ich reprezentuje.
Można reprezentować interes Rzeczypospolitej a to nie oznacza wcale, że reprezentuje się interes wszystkich jego obywateli.
I szkoda, że np. o takim interesie nie pamiętał Pan Gosiewski, który dobrze wiedział kogo reprezentuje i komu najpierw ma służyć, zatrzymując ekspresy we Włoszczowej.
To, że posłowie jedno obiecują a drugie robią to nie jest kwestia systemu wyborczego tylko nie rozliczania ich z obietnic wyborczych przez obywateli przy wyborach.
Obecny system ich nie rozlicza bo tak naprawdę nikt ich nie zna i nie wiec co dali rade dokonać w poprzedniej kadencji, odpowiedzialność jest tylko na poziomie partii, i albo ściągniemy ją z powrotem do posłów albo dajmy sobie z posłami spokój w ogóle.
Jakby obywatele uważniej patrzyli partiom na ręce, to i ich członkowie inaczej podochodziliby do wyborców.
W ogólnym rozrachunku to ten system jest lepszy, bo większość wyborców mało interesuje się konkretami. Partia zakłada realizację ogólnych celów politycznych a obywatel udziela im poparcia. Z ich realizacji rozlicza partię kolektywnie.
Konkretne idee i projekty, kojarzone z konkretnymi politykami, najważniejsze są na szczeblu samorządowym i tutaj odpowiedzialność osobista byłaby szczególnie ważna. Ale nie na szczeblu ogólnokrajowym.
Sejm zastanawia się najczęściej nad abstrakcjami?? Polecam odejście od telewizora i przejrzenie Dziennika Ustaw..
Myślę że już wyżej na to odpowiedziałem, są tysiące absurdów. Nie twierdze ze 100% tego co robi sejm to bzdury, ale myślę ze jest to sporo ponad 50%.
Ja oceniam to trochę inaczej - 30 % bzdury, 70 % istotne rzeczy.
I owych bzdur nie da się wyeliminować, chyba że za posłowanie wezmą się tylko i wyłącznie wysokiej klasy specjaliści, co jest niewykonalne z uwagi na przedstawicielski charakter rządów.
Pan mówi o ideałach a ja o realiach polityki (ogólnie, nawet nie w Polsce).
Nie, nie mówię o ideałach, mowie o tym co w niektórych krajach na świecie jest rzeczywistością a u nas jest ideałem.
Ale to
właśnie takie podejście które zakłada że to niemożliwe i trzeba politykom trochę popuścić prowadzi do tego ze się im popuszcza wiec do ideału nigdy nie będziemy dążyć.
Trochę Pan odjechał tutaj więc pozwolę sobie przekleić początkowy wątek.
"Nie można liczyć na to, że polityk będzie otwarcie przyznawać się do wszystkich swoich poglądów i za nimi obstawać - jego zadaniem jest pozyskiwanie jak największej rzeszy wyborców. Zmuszanie go do konkretnego deklarowania się oznacza zmniejszenie jego szans wyborczych.
Ale czy my robimy dobrze im czy jednak chodzi o dobro wyborców? Do cho**ry jasnej to nie są aktorzy czy gwiazdy muzyczne to są nasi pracownicy którzy zajmują się administracja w kraju, nie maja być popularni maja wykonywać swoja prace."
Mówi Pan to z takim przekonaniem, jakby w polskiej polityce decydowała merytokracja a nie demokracja.
W demokracji, choć też wolałbym żeby było inaczej, decyduje popularność. Może ona wynikać z dobrej pracy na stanowisku przedstawicielskim, realizacja dobrych projektów i praca dla ogólnego dobra.
Najczęściej jednak wynika z prostej sympatii do kandydata, jego (jej) aparycji, reprezentowania określonej ideologii, religii, reprezentowania przez niego różnorodnych grup społecznych, grup interesu. Czasami liczy się wszystko tylko nie rzeczywiste zalety potrzebne do sprawowania władzy.
Często więc aby zdobyć poparcie dla swoich działań polityk musi iść na pewne kompromisy, uogólniać swój program tak aby nie zrażać do siebie różnych grup wyborców, którzy rzadko decydują na podstawie rzeczywistej oceny sensowności programu (najczęściej zresztą i tak nie są w stanie go zweryfikować).
Reasumując, odnosząc się do konkretnej propozycji Pana który chciał zmuszać polityków do konkretnego deklarowania poglądów, uznałem że nie powinno być to od nich bezwarunkowo wymagane.
Nie oznacza to wcale, że namawiam do tworzenia pustych sloganów, tylko zwracam uwagę, że bardzo jaskrawe poglądy oraz mocno skonkretyzowane programy mogą być dla polityka przeszkodą dla prowadzenia przez niego działań politycznych i uniemożliwiać mu zdobywania poparcia dla skądinąd dobrych propozycji.