Temat: Czas na Rewolucje?
Choć nie jestem zwolennikiem żadnych działań rewolucyjnych to w poście autora tematu odnajduję wiele kwestii, które także uznaję za istotne problemy współczesnych społeczeństw. Tak jak, Pan Jędrzej, uważam że powinny one być rozwiązywane raczej za pomocą oddolnych inicjatyw i promocji innych wartości i sposobu życia a nie poprzez jakieś odgórne działania rewolucyjne (historia nie raz pokazała, że takie, często wymykają się spod kontroli).
Niemniej jednak nie można lekceważyć pewnych niepokojących trendów.
Jeszcze kilka lat temu sam byłem całkowitym zwolennikiem wolnego rynku, nieograniczonej globalizacji gospodarczej itd., itp.
Jeżeli jednak przyjrzymy się działaniu współczesnej gospodarki światowej to możemy zaobserwować kilka prawidłowości:
- wolny rynek to fikcja - wymiana była w pełni wolna tylko do początku I WŚ
- bogate społeczeństwa Zachodu konsumują zbyt dużo - wmawia się im, że potrzebują tyle konsumować, bo poprawia to wyniki ekonomiczne i zyski dużych przedsiębiorstw ( choć wiem, że to zdanie brzmi jak jakaś spiskowa teoria dziejów spod pióra nawiedzonego antyglobalisty ;) )
- przepaść między bogatymi a biednymi jest coraz większa. I choć każdy libertarianin powiedziałby, że biedni są sami sobie winni, to działania najbogatszych państw świata przeczą tej tezie - pomimo pewnej dozy pomocy humanitarnej, więcej przyczyniają się do tej biedy niż z nią walczą.
- żyjemy "na krechę" - Polacy w dużo mniejszym stopniu niż np. Amerykanie, ale skutki działań tych drugich odczuwamy teraz wszyscy niezależnie, w postaci obecnego kryzysu
Życie na kredyt i rozwinięty konsumpcjonizm to wynalazki ostatnich dwóch (góra trzech) dekad, wcześniej społeczeństwa konsumowały mniej, ale ich wzrost był stabilniejszy, nie tak szybki, ale pewniejszy.
I teraz zasadnicze pytanie - czy my rzeczywiście potrzebujemy tyle konsumować? Wyrzucać parę butów zimowych po roku, żeby kupić nowe, zareklamowane Nam przez sprzedawcę (tak na marginesie, z powodu faktu, że produkty są wymieniane dużo częściej, to często też ich jakość jest niższa - w tym sensie, że nie opłaca się tworzyć długoletnich produktów)??
I żeby nie zabrzmieć jednostronnie to dodam, że nie uznaję rozwiniętej konsumpcji za coś złego. Doceniam jej zalety - większa konsumpcja i co za tym idzie większa produkcja przyczyniają się do obniżenia cen niektórych produktów i zwiększenia ich dostępności dla większych grup społeczeństwa. Także zwiększenie zatrudnienia jest bardzo istotnym argumentem "za".
Moim zastrzeżeniem jest jednak to, że już dawno przekroczyliśmy stan, w którym te dwa elementy zostały zapewnione. My jednak dalej bezrefleksyjnie brniemy w szał "kupowania dla kupowania". Tylko ostateczne pytanie brzmi: Czy nas na to tak naprawdę stać? (i chciałbym aby to pytanie nie zostało potraktowane w sensie dosłownym).
Pozdrawiam
Martyna Brożyńska:
-Przede wszystkim ograniczenie konsumpcjonizmu, które w nadmiarze powoduje negatywne skutki psycho-fizyczne.
Ojojoj:) Chyba niemożliwe. Ludzie pracują i zarabiają pieniądze, żeby je wydawać. Ale zakładając, że dali się namówić... Jeśli mieli by się ograniczać w konsumpcji, ograniczyli by równocześnie pracę (bo po co się przemęczać). A to z pewnością nie przyniesie pozytywnych skutków psychofizycznych, jak to ładnie nazwałeś, bo pachnie to trochę niewykorzystanymi zasobami pracy, nie mówiąc już, że pachnie też lenistwem:P Konsumpcja jest motorem napędzającym gospodarkę, więc nie wyobrażam sobie rządu próbującego namówić na Twój pomysł jakiekolwiek społeczeństwo.
Inna sprawa to sposób wdrożenia tego pomysłu. Zabronić kupować? Centralne planowanie konsumpcji? Masz na to jakiś pomysł?