Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy
Pogranicze 6
Serhijko mełł w rękach postrzępioną rączkę teczki, niegdyś z brązowej, sztywno wyprawianej skóry, dziś pociętej zmarszczkami wzdłuż linni. Mundur ucznia jedenastej klasy, brązowobury, teraz nadpłowiały i sfatygowany, z wyraźnymi śladami błota na nogawkach wisiał nieco luźno na szczupłym ciele chłopaka, na swój wiek niskiego i delikatnego. Kędzierzawe, brązowe włosy ocieniały w pozczepianych zakędzierzeniach wysokie czoło i smutne, pokrzywowe oczy, w których było poczucie krzywdy i drzemiące niespełnienie, zwilżone najzwyklejszymi łzami. Piegowate ledwie co policzki i nos, powoli haczykujący się i uwydatniający dawały wrażenie starego orła zamkniętego w ciele podrosłego, nielotnego jeszcze pisklaka, podobnie jak figura ciała – drobnego i smukłego w proporcji do dużych ocząt i wielkiej, poskręcanej grzywy przypominających okrewki fasoli włosów. Otaczał go piaszczysty dół, w ktorym siedział, wykopany w środku dzikiej polany po zwalonym buku, wraz z żóltymi, przemokniętymi trawami i barbakanem lasu wokół, oblanym anemicznym, październikowym słońcem, nie wdzierającym się nawet głębiej niż półkoronia rdzawolistych i krwawolistych drzew, pozostawiając w półszarości siwiejące runo i brzemienne schnącymi jerzynami splotami kolczastych pnączy.
-A łzy to nie zawsze zła rzecz jest...- powiedzialo jestestwo za jego plecami. Serhijko czuł zawsze zbliżanie się jestestwa i zawsze czuł wtedy tę samą otuchę, jaką czuł, gdy odnalazło go, jako dziecko w nocy i zaprowadziło na skraj lasu. Teraz nawet nie odwrócił się, żeby przyjrzeć się znowu jego siwej pelerynie, plątaninie włosia i gałązek, które miał zamiast zarostu na głowie, ubloconych, nagich płaskopalcych stóp, które nigdy nie zostawiały śladów i dłoni o grubych, czarnych paznokciach i zaskakująco miękkich opuszkach. Nie widział nosa wystającego spomiędzy pozlepianych pajęczyną i żywicą wąsów, pyrkatego i bladoszarego od brudu, ani opalizujących błysków zza zasłony skołtunionego sierściowia, które należały do oczu, w które nigdy nie spojrzał. Wstał z ziemi i odwrócil się w końcu do jestestwa. Było teraz niskie, nawet dla niego, karłowate i pękate jak pniak. Serhijko wiedział, że często właśnie stawało się pniem, gdy chciało zniknąć, lub zasnąć w słońcu w otwartej polanie, nie budząc sensacji. –Zwierza, drzywa, krzewczyny...trawiny i grzybiny nawejt oglundały...oglundały łzy różniste- mówiło jestestwo.- Były te grymaśne, co som jak czerwuna jeżyna, były te zimne, co som jak nieprzeglądny lód i były gorzkie, co som jak żywica, kołkiem w żołądku i były te, które płakasz ty, płakasz ty, tak... Jego mowa dobywala się już wyraźnie z umysłu do umysłu, jak zwykle, bez ruchu wąsów wskazującego, że istnieją jakie wargi, co mogą cokolwiek modulować... Tyle, że teraz wsze było pojmowalne Serhijkowi bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.. jestestwo miało z nim pełną więź i docierało do niego wszystko, co jestestwo chciało wypowiedzieć. Bywało, że mówił coś, czego Serhij nie rozumiał. Wtedy w głowie chłopca rozlegał się cichy pomruk, jakby przy rozmowie przez telefon w sygnał wcinał sie obcy impuls. Wystarczyło jednak, by Serhij zrozumiał wyjaśnienie i wnet w jego głowie rozbrzmiewało już słowo, które było najkrótszą drogą do znaczenia rzeczy, którą chciało przekazać jestestwo. Ciekawe, jak z wielką czułością odnosiło się zawsze do życia, mówiąc – jagodziny, ptaszyny, mszyny... Jeśli zaś nie przepadało za czymś, mowiło – chłopiszcza, dymiszcza, ogniszcza... wszystko to było juz tak proste i spójne, że chłopiec nie miał z pojęciem tego żadnych trudności. W pewnym sensie rozumiał jestestwo lepiej niż ludzi.
Ludzie go nie chcieli. Zrozumiał to, odkąd wyrósł spod wysokości maminej spódnicy. Już pierwsze spotkanie z jestestwem zmienilo go. Pies przybiegał zawsze, gdy go chciał zawołać, zanim zagwizdał, koty chodziły mu przy nodze jak psy, a gdy wyciągał małe rączki do motylków, one same siadały mu na paluszkach. Batko z matulą przyglądali się temu podejrzliwie, ale milczeli... Póki był mały, sąsiedzi nie widzieli, bo i tak większość czasu spędzał w lesie, albo na zagonach, ale nawet jak kto w polu go minął, to widok małego srajtka gadającego do kapusty i pogwizdującego do wróbli na płocie nie był jeszcze w niczym dziwny w seljanskomu sredowyszczi... Mijały lata, Serhij poszedł do szkoły, gdzie wpisali go do dziennika pod nazwiskiem Siergiej Siemionowicz Zadarożnyj. Na całe selo była jedna nauczycielka literatury i to z Doniecka. Słowa po miejscowemu nie bałakała, wszystko po rusku trzeba z nią było...
Dyrektor musiał cały program ustalić w moskalewszczyni, żeby z rajkomem nie mieć problemów... Dla małego Serhijka, co poza batkową zagrodą i lasem świata nie oglądał, Zenowja Anatoljewna była istotą z Marsa, a porządki w szkole, lekcje i ciągła atmosfera dyszącej w kark nadzorczości dusiła i tłamsiła chlopca.
Serhijek rozglądał się po szkole wzrokiem zaszczutego rysiątka i z szokiem odkrywał, że dzieciaki odnajdywały się znakomicie w boksach klas, w rzekach przemocy, obojętności i samotności, jakimi były dla niego korytarze szkoły, gdzie jak stada owiec, od dzwonka do dzwonka przewalały się klany chłopackie, bluzgających jak marynarze, o których Serhijek tylko czytał, z hierarchią od zeków przez swojaków, po kujony i niedojdy, których stawiano mniej więcej razem, toczące wojny między sobą, tępiące wszelką słabość, wykorzystujące każde frajerstwo i brak refleksu stadnego.
Widział chadzające parami i trójkami dziewczyny, zawierające, zrywające, negocjujące i zdradzające sojusze mniej lub bardziej krwawo opatrywane pieczęcią śmiertelnej sekretności, organizowane orszakowo – dwie brzydsze i biedniejsze, wokół jednej bogatszej i ładniejszej, do czego jakaś zakujoniona brzydula, na odrobek, odrabniająca wszystkim lekcje... Alianse krasawic zdarzały się, były jednak trwałe jen do pierwszej kłótni. Z przyjaźniami niedojd nikt się nie liczył. Ich stronnictwa nie miały głosu na korytarzu. Do jego szkoły zjeżdżało setki dzieciaków z kilkunastu wsi, z których nawet te z kasty “niedodelok” odnalazły swoje miejsce i społeczną rolę. Każdy był od czegoś – zeki i krasawice od rządzenia wszystkimi, równiachy i przeciętniary od rządzenia kujonią, debilią i jemocją, kujony, debile i jemoty zaś stanowiły klasę robotniczą i siłę pozbawioną wiary w wartość mocy, która jednako nieświadomie niosła na barach odrobek całej społeczności – od odrabiania prac domowych, po marginesy w zeszytach, daninę w drugich śniadaniach i noszenie tornistrów i teczek. Serhijko zaś nie należal nigdzie. Dziewczyny wszelkiej maści omijały go, ze względu na skromny strój i milczkowatą naturę. Wolały nawet chamskich i niechlujnych zeków i oportunistycznych równiachów, zawsze rozszczekanych, przy forsie, dobrze ubranych... Kujony i debile nie trzymali z nim ze strachu przed utratą tej resztki uznania, ktorą oferował im korytarz, choć uczył się nieźle, szczególnie przyrodniczych przedmiotów, a z nich najwięcej biologię. Dla zeków i równiachów był dziwnym zwierzem, o którym krążyły anegdoty podobne dowcipom o kosmitach, idiotach, jednak obcość jego odstręczała wszystkich od nadawania mu zleceń i pobierania podatków. Był to los gorszy od najgorszego. Nawet jemota mógł liczyć na pomoc, gdy mu ktoś z obcej grupy rozkwasił nos, albo miał dziesięć pał na okres.
Pracował na swoje miejsce na korytarzu od pierwszej klasy, od Oktjabrjenka, przez całą pionierkę. W ramach, tego, kim był, mógł liczyć na kumpli, współstadników, dłużników... Serhijko był nikim. Był dziwadłem, co było gorsze niż jemotyzm. Piętnowali to nawet nauczyciele, a zwłaszcza zaangażowana w edukację uspołeczniającą Zenowja Anatoljewna. Tępiła, gdy mówił do niej bezwiednie: –Zinowijo Anatolijewno....- jako objaw gwary. Wygłaszała w klasie i na forum pedagogicznym opinie o szkodliwości osobniactwa i introwertyzmu, który w porę nie zauważony i nie zneutralizowany zdrowym wpływem kolektywu staje się zalążkiem aspołecznych postaw życiowych.
Nieśmiało bronił go biolog, mrukliwy Taras Mychajlowycz, wąsal o aparycji przedrewolucyjnego czynownyka, ale jako nauczyciel ulubionego przez Serhijka przedmiotu był pomijany, jako stronniczy.
Fizkulturnik, były zeka z ostatniej ławki, wyrażał się o nim pogardliwie – lebiodowaty Zadorożnyj, choruje tylko, puknąć go, to w pół się złamie...
Jedynie plastyczka obserwowała jego dłonie gdy rzeźbił w glinie, lubo kreslił coś w skupieniu kawałkiem ołówka i kiwała głową... Nazywała się Nina Fjodorowna i była z Marjupola, znad samego Azowskiego Morza, mówili, że Natsmenka...nikt tylko nie wiedział Greczynka, czy Tatarka. Kiedyś przeżyła wielki głód i w czasie wojny była w armii zaopatrzeniowcem... Jej czarne, wnikliwe oczy taksowały zawsze zaintrygowane czymś i nieobecne jednocześnie spojrzenie Serhijka. Czasem sam on zauważał, że patrzy na niego, gdy w czasie przerwy szkicował coś w notatniku, albo gapił się przez zasmarowaną szybę na gałęzie, co roku wyżej rosnące i grubsze Mówiła do niego po ukraińsku i nigdy nie kazał mu nic robić tematycznie. Żadne tam
– Serjożenka, namaljuj kinia abo dim, abo namaljuj, jak by ty chotiw kanykuly prowesty... Po prostu rzucał mu temat, cicho, w tajemnicy przed innymi uczniami i patrzała jak z jego wyobraźni w dłoniach rodzi się jakiś byt. Tak...
Ojciec przestał go rozumieć od chwili, gdy skończył przedszkole. Maty nie umiala go odtrącać, ale bała się jego inności.
–Oj synok... Czomu ty ne jak wsi, tobi lipsze by bulo chulyhanom buty jak cej Tolik wid Herasymczukiw, nyż takym widljudkom... Jak ty żinku najdesz, jak ty ditej chowaty budesz, jak ty syl ne naberesz.. nychto tebe ne zachocze... Ljudy palcamy pokazywaty tebe budut
Maty chodziła do cerkwi. Ojciec nie mógł, bo pracował w kołchozie. Stąd nie mógł, jak matula, wyżalic się Otcu Swjatomu, że syn odmieniec, do zwierząt gada, a z ludźmi nie chce, ani świeczki zapalić przed ikonostasem. By móc dalej żyć w nadzieji, że chłopczyk znormalnieje...
Jedyne chwile, gdy oddychał pełną piersią, gdy śmiał się, mówił pełnym głosem, albo w ogóle nie musiał się odzywać, były momentami, gdy był z jestestwem. Nie pytał go o imię, bo czuł podświadomie, że mu go nie poda, lubo, że nie ma go, lubo, że nie potrzebuje....
Przy nim sam nie odczuwał, żeby istniała konieczność , by miał jakiekolwiek miano. Dziwnie czuł się, gdy wracając do domu słyszał je wołane drżącym głosem matki, czy niecierpliwym, jak warknięcie owczarka – ojcowskim.
Tego właśnie dnia, gdy Serhijek odwrócił się do jestestwa stojąc w swoich znoszonych butach i szkolnej formie w dole pełnym mokrego, ciemnożółtego piasku, zobaczył w jednym mgnieniu pod powiekami w błyskach kilku mrugnieć oczyma mokrymi od łez, całą swoją historię życia wśród ludzi...
–Płakaj, płakaj, skoro się płaka samo – powiedziało myślą jestestwo. Słowa jego brzmiały polszczyzną.
Serhijek odkrył to, gdy kiedy, jako pierwoklasnik jeszcze skubał słonecznik skryty pod płotem. Zatrzymał się samochód jakiś i wyszło z niego dwóch mężczyzn i zapaliwszy papierosy poczęło gadać słowami, które Serhijko natychmiast zrozumiał. W zaaferzeniu pognał ku batkowi i przyciągnął go, by mu powiedział, co za ludzie, co leśną mową gadają. Ojciec spojrzał wtedy dziwnie na niego i pogłaskał po głowie.
–Ljachy synoczok... Poljaky. Wony żywut o het, het taam..- i pokazał wielką dłonią za las w kierunku, gdzie tamtego dnia miało zajść słońce.
–A wony szczo...w lisi żywut, batku? Ojciec zarechotał, aż zgiął się w pół.... Na myśl, że Polacy mieszkają w lasach jego pokrzywowe, mgliste oczy łzawiły ze śmiechu. Długo potem opowiadał wszystkim to zdarzenie, jako dowcipną historyjkę z czasów serhijkowego dzieciństwa. Kiedyś spytał jestestwo, dlaczego mówi do niego po lachowemu i dlaczego rozumie każde słowo. Nie rozumiało chłopca, gdy o to pytał. Odpowiadało z wyraźnym zakłopotaniem:
- Mysli mi się, że takie gadanie przydatne ci jest i więźba jest wyraźna z przyszłym twoim żywotem . Aleć jesli przyszłość isnuje, bo równie może jej nie być - i tu zawsze, gdy była mowa o przyszłości, jestestwo chichotało.
- Jakże to?- pytał Serhijek- jakże nie ma przyszłości?
I wtedy jestestwo wzięło patyczek, nadmurszały od deszczy i cisnęło nim w Serhijkową twarz, wprost.... Chłopiec ledwie zdołał się zmarszczyć, gdy nagle wsze zamarło.
Powietrze zgęstniało i wszystko, co w nim frunęło, liście, patyk ów, uniesione wiatrem włosy, nawet wiecznie krążące wokół jestestwa pyłki i zarodniki grzybów - wszystko zamarło...
Myśli Serhijka biegły zwykłą drogą, szalenie i gorączkowo, choć nie mógł ruszyć ni ręką, ni końcem nosa, ni brwią nawet...
A słowa jestestwa płynęły mu do głowy swoim miedzianobrzmiącym szeptem po polsku:
- Nie ma ma w przestrzeni wolnego miejsca, nie ma sceny, na kierej mógłby grać niezależny muzykant... Nie ma muzyki, skoro nie ma jej kto grać. Tedy nie ma równie dobrze braku muzyki, ani nie ma stanu zanim muzyka się narodziła.... Wszytko jest tak jednym ciałem, że ani pyłek, ani chwilka czasu, ani gram powietrza nie istnieje bez kolejnego i kolejnego i kolejnego....
- Czemu zatem myśli nasze i słowa słyszę, a wszystko jest jak nieżywe?- pytał myślami Serhijko
- Bo to, co baczysz dzieje się w tobie, ale starczy, by znów wsze ruszyło w kołowrocie zmian i zda ci się, że ty w tym wszystkim się dziejesz...- chichot jestestwa ozwał się, dziecięco radosny i niepokojący.
- Dlaczego wsze mi to pokazujesz? Na cóż mi lepiej znać to, czego inni nie baczą?- Serhijko czuł radość, ale wiedział, że kiedy tylko wizja minie, znów zaleje go smutek.
- Żebyś wiedział, jaka jest prawda. Będziesz tej wiedzy potrzebował, kiedy nadejdzie ta z niezliczoności chwil, kiedy zawoła cię mocny duch tej, która zrodziła mnie i wszystko dokoła. Pierwej musi doznać ciała, a potem cię zawoła...
- Dlaczego mnie?- słowa te w tej chwili wydawały się wysoce sensowne i spoiste. Spositości tej miał potem juz doznawać tylko w przeczuciach.
- Dla tego samego powodu, dla którego gnijąca ściółka ratuje chrząszcza przed śmiercią, a podmuch wiatru kieruje pajączka na babim lecie w miejsce, gdzie zagniazduje, lubo zemrze w chwilce jednej i prędzej trafi tu, gdzie teraz obaj stoim...-
Patyczek stuknął w nos chłopca. Lekkie trącenie nieproporcjonalnie do swej niewielkiej siły wytrąciło z go równowagi. Chłopiec padł w piasek i jeszcze lśniącym od znowu żywych łez oczami zapytał jestestwo o to ,czego najbardziej się bał, ale i pragnął.
- Tak- odpowiedziało w jego myślach jestestwo- Nic nie dzieje się na darmo.-