konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

O Niedźwiedzicu, Darbożycu
cz1
Działo się to , gdy bogowie przechadzali się wśród zwierząt.



Nisko na niebie słońce wtedy stało... ........ kiedy niedźwiedź znów stał się człowiekiem.

Kucal nagi i zziębnięty pod szorstkim teraz i kłującym świerkowym pniem.

Był to dzień w kolejny rok po tym, jak spotkawszy Boga Darującego poprosił, by owej zimy dane mu było zaznać niezaśnięcia.

...................................

Bóg Darujący zmartwił się, ale nie mógł odmówić, tak wielka była ciekawość zimy samotnego niedźwiedzia.

 Dlaczego chcesz nie spać, gdy twoi współplemieńcy wkraczają w łąki niedźwiedziego przednieba?- spytał Darbóg

 Bowiem nigdy nie pamiętam przednieba z czasu, gdy śpię. Mysle, że to bajania dla małych niedźwiedziątek.- Darbóg potrząsnął rogatym łbem i sapnął w zadumie...

 Są dwa sposoby, byś nie zasnął.- powiedział -Pierwszy to dać ci białą sierść i przenieść tam, gdzie zima nie ustaje. Drugi, to uczynić z ciebie kogoś, kto najlepiej wie, jak nie spać zimą.-

 Nie pragnę wiecznej zimy,-wzdrygnął się niedźwiedź- chcę tylko móc zrozumieć, jak się wtedy żyje. Czuję, że nie jestem stworzony, by spać.

 Tedy niechaj będzie.- powiedział Darbóg

 Kim mnie uczynisz?- niedźwiedzia przejął dreszcz- Nie wiewiórką chyba? Darbóg stanął na tylnych kopytach i prychnął chrapami. W jednej chwili stał się nagim samcem człowieka, pozostało mu jen poroże, przez które przebijało blade słońce.

 Dar przemiany jest częścią daru życia, zapomniany przez tych, co zapomnieli, że żyją. Dar ten jest podobny darowi śmierci i odradzania, bowiem i jedno i drugie jest li tylko przemianą. O tym zapomnieli już nawet bogowie zmyleni długością i trwałością i ch żywotów. Oto przemieniam cię w istotę najgroźniejszą i najstraszniejszą w całym lesie. Jest silna swoją wolą przetrwania, która jest silniejsza od ich lęku, który jest wielki. Będziesz nią do chwili, gdy obudzi się pierwszy niedźwiedź, a staniesz się nią, gdy ostatni zaśnie-

 Jak możesz tak mówić o tej bezbronnej, bezwłosej istocie?- dziwił się niedźwiedź- Czy nie lepiej byłoby mi być wilkiem... choć nie w smak mi stado i słuchanie basiora... może lisem, ale to brudasy i bałaganiarze... zającem nie, bo nie potrafię żyć w strachu... ptakiem żadnym być nie chcę, bo przyzwyczajony jestem do potęgi moich ciężkich kości... trawożujem żadnym byc nie chcę, choćby najmocarniejszym, bo znów przyszłoby mi w stadzie łbem się co rusz z innymi trykać, a smak mięsa i miodu zbyt mi jeszcze miły... Ale wszystkie te istoty szybsze są, silniejsze i ostrzejsze mają zmysły po wielokroć od nagiego dwunoga...-

Darbóg zmarszczył ludzkie brwi i podniósł ludzką dłoń.

 Pierwszą arogancją drapieżcy jest myśl, że jest u szczytu wszechstada. Kochasz wolność i smak mięsa z miodem – jestem najniższym z bogów, bowiem zajmuję się darowaniem. Odmówiłem esencji pierwszych żywiołów i zrozumiałem cierpienie. Twój dar powstał w chwili, gdy wypowiedziałeś życzenie. Odrzucając go, skażesz się na szereg żyć oczekiwania na następne ze mną spotkanie. A wtedy ludzie będą tak liczni, jak drzewa i wtedy nic nie zyskasz, będąc człowiekiem. Będziesz tylko bestią, wśród bestii

 A jak mam żyć wśród ludzi? Oni się podobno rządzą jak wilki i jelenie. Ja nie umiem co dzień wstając, witać się i pozdrawiać, kłaniać i nozdrza zadzierać, strzec samic i nie móc odejść w knieję, gdy starość, lubo choroba dopiecze. Stado jest okrutne, jego związki faŁszywe, a zalety przechwalone...- Darbóg stanął na czterech łapach i był teraz niedźwiedziem, czarnym jak mrok jaskini. Mimowolnie niedźwiedź zadrżał i zjeżyła mu się sierść na grzbiecie. Stał przed nim myśliwy-samotnik, niedoścignione wyśnienie jego rodu, czarny duch-cień-światło niedźwiedzi przewodnik samotnych wędrówek.

 Zatem będziesz musiał poznać smak czegoś nowego. To pierwsza i najważniejsza ludzka cecha – ciekawość większa od strachu. To czyni ich silnymi i brak tego zabije kiedyś wszystkich bogów, uzależni od modłów i ofiar istot krótkożyjących. By móc je wiecznie otrzymywać trzymać ich będą w niewiedzy i zalęknieniu w zamian za błogosławieństwa. Ale duch ciekawości, szukalstwa i nienasycenia czasem i przestrzenią to ludzkie przeznaczenie. Jeśli chcesz znać zimę będąc niedźwiedziem – uczyniłeś pierwszy krok, by stać się człowiekiem...- Niedźwiedź nie potrafił przeciwstawić się Darbogu pod postacią ducha-cienia-światła. W milczeniu przystał na spełnienie swego życzenia i poznał palący lękiem smak bliskości spełnienia.

.....................

Gdy tej zimy budził się drżący pod świerkiem, miał już imię. W stadzie ludzi, gdzie zagrzał miejsce nazwano go Świętoborem. Bano się go i szanowano, bowiem uznano, że skoro przychodzi z pierwszym śniegiem, a odchodzi z roztopami, to domem jego musi być knieja. Jego znajomość myśliwskich i bartnych szlaków, potężny głos i ostre zmysły zyskały mu sławę człowieka świętego. Budził lęk i zaciekawienie, gdy nadchodził. Za miód i mięso ludzie obdarzyli go wiedzą o krzesaniu ognia, którego dotąd bał się panicznie i o wyprawie skór i pleceniu płócien, które chroniły przed mrozem jego nagie ciało. By go nie urazić, nikt w stadzie, zwanym siołem lubo plemieniem nie ważył się przywdziać niedźwiedziej skóry, ni zabić niedźwiedzia od czasu, gdy widziano, jak pewnego przedwiośnia jego ślady po jednej stronie rzeki były ludzkimi, zaś po drugiej leżało już tylko jego odzienie, włócznia, nóż a ślad dalej wiódł już niedźwiedzi. Sam Świętobór nie krył, że pochodzi z niedźwiedziego rodu, co w smak było wielce plemieniu, które go cozim przyjmowało, bowiem był to znakiem, że bogowie obdarzyli ich silnym opiekunem. Mieszkał on w chacie, którą zbudowali mu dlań celowo, którą cowioseń opuszczał i cozim do niej się wprowadzał. Nie mieli sami świętego człowieka, który by za nich gadał z bogami, tedy z utęsknieniem czekali każdego jego przyjścia i aż do kolejnej zimy wynosili niedźwiedziom ofiarę z miodu i mleka i wszyscy poczęli nosić chroniciele z niedźwiedzich wizerunków i nadawać sobie imiona , co niedźwiedziej natury wołały. Zimy były u plemienia ludzkiego tłuste i bezpieczne, bowiem wszelkie kły i pazury z dala omijały chaty plemienia pachnące niedźwiedzim potem.

Drzewa wokół sioła poznaczone były pazurami a w korze ich było pełno brunatnego włosia, a ścieżki łowieckie Świętobora pełne były zwierza. Chata Świętobora zwana była zimną gawrą, gdzie mieszkał sam, bowiem nigdy nie nauczył się z nikim dzielić posłania. Zbliżały sie do niego samice, zwane żonami, zwabione nadzieją niedźwiedziego potomstwa, które rodziło się każde jesienie z rzędu, po zimach, gdy Świętobór był w siole. Były burowłose, silne i nieposłuszne, pierwej radosne i niefrasobliwe, z wiekiem coraz bardziej niezawisłe i wolnego ducha. Ich oczy były koloru żywicy, a rysy twarzy żywe i grubowate. Jen z pierwszego roku nie było ni jednego potomka świętoborzego , kiedy to zbytnio się go jeszcze bano. Wtedy to samce, zwani mężami, chcieli go ubić, lecz on wszystkich położył. Jen żony poczęły przynosić mu strawę i tym zwabiły go do sioła. Tam nauczyły go trefić włosy i brodę i odziewać się, jak też przyrządzać pokarm ogniem i wodą, oraz poznał dobrodziejstwa soli i syconego miodu, który pity w nadmiarze rozwiązywał język i uwalniał szaleństwo.

Gdy mężowie ujrzeli go odzianego, jak człowieka przestali chcieć go zabijać, a zapragnęli się od niego uczyć. Wtedy też zbudowali mu zimną gawrę i pijąc z nim miód nocami słuchali jego opowieści o Darbogu i bóstwach wszystkich zwierząt, których należy znać, jeśli się naprawdę chce znać drogi w lesie.

Od tych opowieści właśnie nazwano go również Darbożycem, choć Świętobór tłumaczył im, że nie jest synem Darboga. Była własnie kolejna zima, gdy szykowano sie na jego przyjście. Mężowie i żony wychodziły przed sioło codzień palić ognie i graĆ głośną hucbę, żeby Świętobór Darbożyc łatwiej ich odnalazł. Śpiewy, piszczałki i bębny usłyszał z daleka, gdy kora świerku obudziła go, drapiąc w bezwłose plecy.

Szedł, posiniałymi stopami brnąc w rozmokłym runie, w które wsiąkł pierwszy, słaby jeszcze śnieg. Wiatr smagał jego poczerwieniałą skórę i wtłaczał oddech z powrotem w płuca. Zgrabiałymi dłońmi odgarniał gałęzie, które smagały mokrymi razami zmarzniętą twarz.

Szedł, jak zawsze, ku dźwiekom, jak ćma ku światłu...

Przywitali go beczułką miodu, którą wychylił zrazu do połowy, ostatni łyk wylewając na swoje włosy i brodę.

Ostawił ich weselić sie, jak to czynił zawsze i okryty skórą i przyozdobiony witkowym wieńcem zimowym poszedł do zimnej gawry, gdzie gorzał dla niego ogień i leżały futra wilcze, w których spał.

Padł tam i zasnął z nieprzytomną rozkoszą witając każdą krzywiznę ściany, każdy łuk oproża, ostre krawędzie skór i nierówności klepiska, znajomo rozgrzanego wokół paleniska otoczonego kamieniami, z których każdego mógl w myslach opisać nawet teraz, gdy oczy sklejał mu miód i senność.

Gdy zasypiał dochodził go głos bębna i daleczejące bardziej i bardziej śpiewy.

I słyszał jeszcze kwilenie, ciche i choć ciche takie - dojmujące wielce.

Nie miał tylko sił, by unieść choć powiekę, by dojrzeć skąd ono...

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy


Obrazek


A tak wygląda zamek Eilean Donan ;-) Miejsce akcji;-)Anna Gabor edytował(a) ten post dnia 13.04.09 o godzinie 08:51
Józefina Jagodzińska

Józefina Jagodzińska Astrolog, kursy
astrologii i tarota,
Warszawa

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Niezłe, naprawdę :)

Szkoda mi rycerzy, co ich hurtem zabito razem z wysłannikami Koscioła.

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Aniu, już Ci mówiłem... to jest jak przekład oryginalnej legendy.. WIĘCEJ!!!!

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

cz 2

Dłonie Świętobora pod światło pzypominały rozwinięte liście młodej paproci – oklejone miodem i sierścią z futer, w których spał.

Czuł, jak bardzo głodny jest jeszcze stanu obudzenia, zimy i bycia człowiekiem, bowiem z ulgą powitał rzecz, że obudził się w dzień i przeciąg mroźnego, pachącego śnieżycą powietrza, jak zielone jabłka, poruszający popieliskiem pozostałym po powitalnym ogniu.

Zdziwiło go, że nikt nie podtrzymywał ognia. Zwykle rano klęczała przy nim jedna z żon z sioła i doglądała, by rano płonął jeszcze. Nie tym razem jednako.

Misy z zimnym już mięsem, jak wyspą w jeziorze ściętego wywaru stały zapewne od nocy, po mokrych śladach sądząc, przyniesione przez ucztujących, którym ledwie przypomniało się w stanie rozniecenia mowy i myśli , by Darbożycowi zanieść strawę jaką. Oblizał wargi jak niedźwiedź i poczuł jak bardzo jest głodny. Zmarzniętym nosem odtrącił skórę narzuconą na twarz i wyszedł w chłód izby nagi, jako że głód silniejszy był dla niego od zimna.

Wtopił zęby we włókna, zjadając w całości kawałki zastygłego tłuszczu rosołowego. Jego skóra najeżyła wszystkie włoski i zarumieniała. Zimny rosół lał się po wąsach i brodzie, burego, wchodzącego w kasztan ubarwienia, pod nosem dużym i prostym, a oczami barwy prześwietlonej słońcem żywicy z dodatkiem kawałków młodego mchu.

Duża głowa, jak na męża przystało, większa jeszcze była dzięki najeżonemu futrowiu włosów. Łagodziło to wrażenie barczystości, będące niewątpliwie cechą jego sylwetki. Jadł jak zwierzę, szybko i zachłannie, jen gdyby żyć wtedy, widzieć by się dało, że nie było podówczas ludzkiego sposobu jedzenia. Zamarzył o kąpieli, gdy tylko nasycił żołądek.

Uśmiechnął się do swoich rozochoconych myśli i nie dbając nawet o skórę wyszedł nagi na rozświszczany śnieżycą podwórzec sielski. Zrazu z szczekaniem otoczyły go psy, nie było jednak żon, ani mężów, ni nawet dzieci.

Drewno leżało koło łaziebnej izby, na palenisku zaś stały już kocioł z zimną wodą i kamienie. Brzozowe witki z pożółkłymi liśćmi walały się po ławach. Świętobór skrzesał płomień i odmówił modlitwę Swarożyca, której nauczyli go sielanie, by płomień przyjął się jen w palenisku, a nie przenosił na ściany izby. Były one namoczone olejem, by nie przechodziły wilgocią, a jak mawiano – Swarożyc lubi jadać tłusto.

Minęła chwila nim kocioł zawrzał, a izba nagrzała się jak trza, to jest, gdy wszędzie unosił się tuman pary, a powietrze cisnęło w płuca i parzyło w nozdrza, a na skórze wystąpiły łzy ciała, zwane pospolicie potem. Świętobór smagał mokra skórę giętkimi witkami, oddając się rozkosznemu szczypaniu, gdy gorąca woda brana na plecy ręcznym czerpakiem spływała po nich zmywając wypocone i wychłostane nieczystości.

Ze wszystkich ludzkich wymyślników niedźwiedź najbardziej ukochał łaźnię. Czasem, w zwierzęcej skórze podchodził zimną wiosną pod chaty nocami w pełnię miesiąca i słuchał tęsknie rozplasków i klaśnięć wody z cebrów i buchnięć pary, trzaskania płomieni, zapachu palonej brzeziny i piwa, obficie ówczas wylewanego w gardła, jak mawiali ludzie – by dać ciału więcej wody ku obfitszemu poceniu.

To plemię było w istocie zamiłowane w wodzie i obmywaniu.

Bóg Kupała, ojciec wodników, topielic, ryb i wodnego ptastwa był w poczytaniu u nich, zaraz po Swarogu i Swarożycu pierwszym, którego czcili. Zapewne stąd byli oni płodni i lubowali się w miłowaniu się sobą wzajem w świętych i zwykłych obcowaniach. Pewne było, że pierwszego dnia w łaźni po przebudzeniu, nie miał Świętobór z kim obcować, bowiem nikogo rozgrzana ranem łaźnia nie zwabiła. Żadna żona nie przybiegła, by mu włosy gęste jak trawa wysoka trefić, ni brodę pleść w warkoczyki z piórami. Pamiętał, gdy się z beczułką piwa, soloną rybą w czworo męża z kilkoma żonami w łaźni zamykali. Bywał to czas radosny, zwykle w dni poświęcone Makoszy Wesnie, lubo Kupale samemu. Wtedy zasmakowal w widoku oczu siwoniebieskich, jakich pełno było w plemieniu i dłoni rozgrzanych ogniem, które targały go za ułożone sobą kudły i w głosie, który wraz za owym ruchem dłoni mówił:

-”terażeś krasny jak sprawżny Darbożyc, pójdźże miśko słodkiej barci popróbować...”- Smagnął się mocniej na samo wspomnienie wszelkich słodkich barci, bo mu się samczość, jak po pszczelim użądleniu rozrosła w dwójnasób. Westchnął i rozpachawszy dźwierze od izby łaziebnej wziął z przedsionka dwa cebry z zimną wodą, na której lekkim kożuchem ściął się już lód, po czym oba, jednym prawie ruchem chlusnął na siebie. Podziałało. Tęsknym spojrzeniem omiótł przyrządy do włosów trefienia leżące na ławie przyściennej.

Chwycił grzebień i zniknął w parach mrucząc pieśń o jeżu, co trzciny nad jeziorem uczesał, z czego się wszystkie raki ucieszyły tak, że go zaraz utopiły.

Bo tak gładko po nich sunął

Kolcyma się już nie czepił

Traw, ni trzcin, do wody runął

wnet się nadeń staw zasklepił

uczesany niczym runo

rusałczewych włosów wieńcem

stal się jeż odmętów jeńcem...

heeheheeej jeeńceem...

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Józefina Jagodzińska:
Niezłe, naprawdę :)

Szkoda mi rycerzy, co ich hurtem zabito razem z wysłannikami Koscioła.
---------------------
a mi nie szkoda

nie byli grzeczni

;-))

poza tym dobro nie zwycięża...
ale prawda!

zamawiam Ciąg dalszy okrutnej historii
od Anny
(ona sama jest chyba czarownicą!)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Oleg Pawliszcze:
cz 2

Dłonie Świętobora pod światło pzypominały rozwinięte
>

heeheheeej jeeńceem...
------------------------------------------
ciekawe choć niejasne...
albo się skupić dziś nie mogę!
------------------------------------------
poza tym przydałaby się mała korekta
;-)
ale czarodziejskość jakaś w tym
jest

zapraszam na opowieści, czyli na
zetknięcie tej opowieści
z żywym odbiorcomJarosław Budnicki edytował(a) ten post dnia 13.04.09 o godzinie 13:13

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Jarosław Budnicki:
Józefina Jagodzińska:
Niezłe, naprawdę :)

Szkoda mi rycerzy, co ich hurtem zabito razem z wysłannikami Koscioła.
---------------------
a mi nie szkoda

nie byli grzeczni

;-))

poza tym dobro nie zwycięża...
ale prawda!

zamawiam Ciąg dalszy okrutnej historii
od Anny
(ona sama jest chyba czarownicą!)
Żadna ze mnie czarownica;-) i nie ja jestem pierwowzorem bohaterki;-)
Rycerzy też mi szkoda. Nic złego na pewno nie planowali a o ukrytych motywach wysłannika kościoła mogli nie wiedzieć. Ale cóż, moja bohaterka przeżyła w młodości niezłą traumę i nie chciała ryzykować.

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

dwie dziurki w nosie
i skończyło się!

szkoda

;-)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Ale przed Tobą Jarku dalsze części przygód Niedźwiedzia Darbożyca;-)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Anna Gabor:
Ale przed Tobą Jarku dalsze części przygód Niedźwiedzia Darbożyca;-)

---------------------------------------------------
tak myślisz?

Niedźwiedź mnie tak nie kręci
jak ten Twój Harlekin
;-)
----------------------------------------------
Niedźwiedź niesie
jak dla mnie
za dużo kołtunów na grzbiecie...

jakoś nie mogę go sobie
wyobrazić
a to dla mnie podstawa do odczytania opowieści

wyobrazić sobie bohatera...

----------------------------------------------
lepiej szybko pisz

jakąś inną historię!

;-)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Jarosław jest normalny i całkowicie podzielam jego zdanie:)
Jarek, weź tabletke, bo zaraz kupa futra i innych alergenów:)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

W świeżej koszuli, ciepłej przepasce z dziczej skóry i takimże płaszczem na ramionach, z włosami i brodą poplecioną w warkoczęta obciążone kawałkami zębów i kamyczków wyszedł Świętobór na podwórzec sielski i rozejrzał się. Psy, zaskoczone odmianą w wyglądzie i zapachu człowieka nieufnie merdały ogonami pod ścianami i płotami, smużąc oczami spode łbów wyrażających niepewność. Łaził Świętobór po chatach, zaglądał w okna, dźwierze, wołał, pohukiwał... Psy łaziły za nim korowodem, przystając zrazu za nim pół piędzi i dziwnie patrzały wciąż na niego. Człowiek-niedźwiedź spojrzał ku przewodnikowi sfory i przyklęknąwszy zagadał:

Znacie po czemu pusto w siole? Jeszcze przecie wczera grali tu i tańcowali...

Pies kichnął i w języku, który mógł zrozumieć tylko niedźwiedź odpowiedział:

Nie wczera, bury bracie, nie wczera...

Jakże to?- spytał niedźwiedzic

Nie wie! Nie zna! Patrzajcie! Wąchajcie tę jego niepamięć! Słyszcie, co gada! Nie wie! Nie pamięta! - rozszczekała się sfora, kotłująca się u nóg niedźwiedzica , jeden przez drugigo, na wyprzódki.

Cichajcie! - warknął przewodnik. - ludzie już trzy i trzy i jeszcze trzy noce wyszli z sioła. Porzucili wszystko, nam kazali sioła pilnować. Spałeś bury bracie dłużej, niźli ostatnim razem, kiejś tu był. Spałeś i spałeś, a nadzieja gasła że się obudzisz.

Niedźwiedzic słuchał uważnie psa-przewodnika milczący, a pies podłechtany mile uwagą człowieka, nawet jeśli był to tylko człowiek przez trzy księżyce rozejrzał się dumnie po sforze, mlasnął i pociągnął dalej:

Jedna samica ichnia, co waryła mi zawsze zupę na trawach jakowychś, jak mnie wzdęcia brały i zawsze nocami najpóźniej spać chodziła, ta , co to gadała z nami i nigdy nas nie kopała, ani kamieniami w nas nie rzucała, ta właśnie samica napiła się jakichś wywarów swoich, trzy razy zwyiotowała i poszła do łaźni, gdzie śpiewała i nic nie jadła. Po dwóch dniach wyszła i rzekła, że zasnąłeś, bo się...eee...jak to było...?

Ja wiem, ja wiem!- z nieśmiałym szczekaniem z brzucha sfory wyrwał się szczeniak, półkrwi wilczek, na koślawych jeszcze, witkowatych łapach, chudy jak niebożę. Zaraz by go zaszczekały inne psy, ale niedźwiedzic warknął tylko na nich swoim rdzennym warkotem i zaraz wszystkie stuliły uszy po sobie. Wilczkowaty mówił.

Powiem zrazu, bo my, leśne mówim zrazu, nie dla plotki próżnej, podobniśmy w tym do was bury bracie – nieprzychylne powarkiwania ozwały się na to w sforze. Nikomu się nie spodobały słowa wilczkowatego.

Świętobór spojrzał na jego żelaziste w kolorze, uparte oczy wolnego zwierza i wiedział, że kiedyś on zostanie perwszym w stadzie. Jeśli go wprzódy nie zagryzą pobratymcy. Do niedźwiedzica zwracał się na Wy – leśny zwyczaj stadnych zwierząt, jeśli mówi ten, co niżej w stadzie stoi.

Samica, co ma siwe pasma włosów, chociej nie jest stara jeszcze powiedziała, że w boru od kilku dni czeka ich inny Darbożyc, podobnież z innego zwierza powzięty. Rzekła, że zwierzęcej jego postaci nie rozpoznać. A jej raczej. Bo to samica jaka.

Jasne tedy, po co w bór wyszli – szukać jej. Jakże jen tedy wytłumaczyć mój sen tak długi?- spytał Świętobór

Tużem nie zrozumiał, ale powiem, jak zapamiętałem : “ Musi przeznaczona Darbożyna naszemu siołu, bo sen naszego Świętobórka jakby mówi, że nie wstanie z niedźwiedziego przednieba, pierwej, niż się pojawi tu ona... Bogi mi tego nie rzekły. Serce mi to mówi”. I wtedy ludzie zwinęli namioty, załadowali je na konie i poszli w las za siwowłosą.- Niedźwiedzic wstał i w oczach mu pociemniało, nie wiedział ali to z nagłego wstania, ali z dziwnego uczucia, które nim władnęło po opowieści wilczkowatego. W jego myślach rozbłysł obraz za obrazem i przypomniał sobie o czym śnił, gdy był już człowiekiem.



Sen Niedźwiedzica ...

zasypaiając słyszał ciche kwilenie. Las miał barwy gęstsze nawet od tych, co je widzi człowiek i było ich znacznie więcej.Głosów stało się stokroć liczniej i każdy z nich szeptał do niego Wszystko było mocniejsze i zdało się, że nie było wolnego miejsca w przestrzeni, w której by co nie żyło i nie tętniło. Niebo było bez słońca ni księżyca, za to świeciło sobą same jarzębinowo, błękitno, piaskowo i znowu barwami liści, że ledwie same liście na tle jego było widno. W szeptach drzew, wiatrów, spadających ptasich piór i wirujących nasion drzew kwilenie, które słyszał Świętobór było niepokojące i zabierało mu spokój, jakby małe gzieś łkało, ojca w nim wołając. Wiedział chyba, że znajdował się w przedniebie. Raz pierwszy spamiętał, ale wiedział też, że zawsze gdy w nim był, wiedział, że w nim jest.

Aż wstał.

Był niedźwiedziem. Kupa liści rzędem zalegająca niczym góry żywej rdzy pchniały miodowo jak jesienna łąka i kusiła unoszącą się, oddychającą lekkością, jak posłanie. Niedźwiedź wstał na tylne łapy i zakręcił się jak wrzeciono. Miał zamknął oczy, widząc już wyobraźnią zbliżającą się, zapraszającą miękkość, gdy w kącie wejrzenia dojrzał czarny, węgielkowaty coś , który poruszył się i targnął nagle w miejscu, w które nieuchronnie leciało bure cielsko zwierza. Liście przyjęły jego ciężar małym huraganem rudych, szeleszczących piór drzew..

Powietrze w przedniebie było żywe i gęste, szystko tu wzlatywało wyżej, silniej wirowało, ale i wolniej się uspokajało. Chmura listowia ogarnęła go, liście opadać poczęły na jego pysk i futro. Krótki szał opadł, wzrok zwierza szukał w zalęknieniu, co jego skóra szukała pod sobą, czy nie leżał na cymś, lubo na kimś, kto miał nieszczęście znaleźć się w tej chwili... Niedźwiedź znał smak krwi na dziąsłach, jednak myśl, że zabił kogoś w chwili zwykłej chwili radości, właśnie tego dziwnego węgielkowatego kogoś, nasyciła jego serce wielkim smutkiem. Po cichu wielkiemu wstał. Podniósł pierwej łeb, potem kałdun i zad, patrząc uważnie pod każde odsłonięte sobą miejsce. Liście wciąż spadały, widać było już jednako niebo. Ale niedźwiedź w niebo nie patrzył. Wpatrywał się skupienie i uparcie w wygniecione sobąkotliniszcze w łańcuchu gór listowia i patrzał nań jak ustępujący lodowiec, co przygląda się wyzłobisku, roniąc łzy topnienia. Zwierz też płakał. Nauczył się tego jako człowiek, chociaż znał rozpacz już jako czworonóg. Niewyjaśnienie czuł, że tej śmierci yć nie powinno – kolejne przekleństwo przednieba – przeczucia mówiące wyraźnie i jasno jak myśli. Krzyk poderwał mu łeb do góry. Niebem krążył czarny kształt, drobny i ptasio ostry. Nieoczekiwanie spadł śnieg. Padał grubymi płatami. Powietrze schłodło, ziębiło się, po czem zmroziło... śnieg stał się sypki i drobny, ale nawet teraz śnieżynki podlatywaly blisko do jego źrenic i skrzyły się przed nim w pełni swej gwiaździstości.

Czarny kształt zniżał lot zbliżając się coraz bardziej do rozdziawionego pyska niedźwiedziego, powoli coraz to pewniej przypominając ptaka, małego, prędkiego i smukłoskrzydłego. Ptaszę zatoczyło ostatni krąg i z szumem przyziemiło się w liściach posiwiałych teraz warstwą opadłych kryształków śniegu. Czarne piórka polśniewały jak wieczorne niebo, oczy, jak paciorki patrzyły niemo unieruchamiając spojrzenie niedźwiedzia. Jej głos był zaskakująco mocny, ciepły, ale też onieśmielający i czuło się w nim nutę nieśmiałości, zadziwiająco dobrze skrywanej.

Wiesz, co lubię w tym dziwnym miejscu?- spytała ptaszka. - Że mogę lądowić na ziemi i zawsze wzlecę w powietrze. Na ziemi nigdym nie umiała. Dlatego tutaj śpię w liściach – to coś, o czem zawsze marzyłam. Ale to nie te same liscie. Te są zawsze suche, miękkie i przytuliste. Takie nieprawdziwe Na ziemi raz położyłam się w liściach. Były wilgne, pachniały grzybami i ziemią i było w nich cieplej , niż bez nich. Wtedy pojawiła się ta mała samiczka człowieka i zaczęła mnie gonić. Mam słabe nóżki do biegania, a skrzydła za szerokie, żeby wzlecieć wzwykłym powietrzu z tak niska. Tedy dogoniła mnie łatwo. Poczułam rwące palenie, kiedy kijem przycisnęła mi skrzydełko do ziemi. Potem biła mnie kilka razy po główce, aż zemdlałam, a ona się śmiała. Myślała, że nie żyję, ale ja tylko zemdlałam. Ściskając nie tak, że ledwie oddychałam, poniosła mnie w podskokach. Moja główka podskakiwała przy każdym jej podskoku i przez krew nie widziałam nic..- ptaszka mówiła pogodnym głosem, jak mówi się, gdy jest się od czegoś wolnym. Nie było śladu bólu w jej rozjarzonch oczkach, zaś cała ona wydawała się całkowicie zdrowa i nienaruszona. Ale niedźwiedź łkał. Nie potrafił opanować targnącego nim współczucia. A ptaszka mówiła dalej.

Przyszła do jakiegoś dziwnego gniazdowia, gdzie było pełno ludzi, wiesz? Pochyliło sie nade mną pełno ich dziobów zarośniętych włosiem i dużych oczu, co je mają tak bardzo białe po okolach. I wtedy ten, co był z nich najbielszych piór pokazał na ruchomą ścianę gniazda, przez którą wchodzili i wychodzili z gniazda i powiedział coś w tej ich okopnie jednostajnej mowie. Wtedy wzięli mnie pod skrzydełka i przybili do tej ściany, powtarzając często słowo “dźwirze” i “pierun”. Umierałam długo i bardzo mnie bolało. Oni wszyscy zapalili ogień i upadli na kolana. Długo coś śpiewali okropnie brzydkimi łosami i schylali czoła do ziemi przede mną. Krew mi wyschła na łebku, więc widziałam wszystko, ale byłam bardzo słaba i widziałam to , jak gdyby mgła obsiadła. Dym z ognia gryzł mnie w gardełko, ale było mi bardzo wszystko jedno. I wtedy pojawił się przee mną piękny i wielki jaskólec. Nigdy nie widziałam tak pięknego ptaka mojego rodu. Był nieprzeniknienie czarny, jak prawdziwa noc w tym dziwnym miejscu, w którym teraz tu sobie leżę na liściach i opowiadam ci to wszystko. Jaskólec spytał mnie, czy nie chę kary dla tych ludzi, którzy przybili mnie do “dźwirzów”. Wtedy ja spytałam, dlaczego to zrobili, a on odpowiedział, że mnie ofiarowali, czy jakoś tak bogu , co na imię miał Perun i podobno często posyłał na ziemię jaskółki, żeby zapowiedziały, że spuści swe gromy i błyskawice do ziemi, czyli, że będzie chędożył ziemię i kochał, przez co ona znowu urodzi. A oni tylko nie chcieli, żeby im się coś wtedy stało, bo jak się Makosza chędoży z Perunem, zawsze im coś błyskawica spali. No to ja wtedy powiedziałam, że jakbym mogła obronić gniazdo przed wichrem, albo czymś takim okropnie niebezpiecznym, jak błyskawica, to bym chyba mogła też zabić i pewnie bym się z tego cieszyła. Wtedy jaskólec zamilkł i powiedział, że mam wielkie serce, ale ja mam małe, wiem, bo czułam, jak mi bije. I wtedy jaskólec powiedział, że nazywa się Darbogiem i że niesie mi od Peruna podarunek , ale postanowił mi go dać jen, jak wybaczę ludziom, co mnie pognębili. I wtedy umarłam i znalazłam się tutaj. Jak się nazywa to dziwne miejsce, gdzie nie można się skrzywdzić?-

Przedniebo...-wybąkał niedźwiedź ledwie zdolen mówić, zagadany przez jaskółkę, która szurała dziarsko listowiem, wierciła się w stercie i co jakiś czas pocierała dziobek szponikiem. Podniebo? Tak myślałm, że to dobra nazwa jest, tak... a jak tu można przyjść? Umierając? Ty też umarłeś?

Ee... nie... ja tu trafiam zawsze, kiedy śpię na zimę, wszystkie zwierzęta, co zasypiają na zimę, tu przychodzą. Nie można tu być nie śpiąc.- wybełkotał niewyraźnie niedźwedź.

Aaaa... no jasne... już wiem dlaczego nigdy tu nie byłam. Ja na zimę odlatuję. I teraz też bym odleciała, ale mnie chyba zabili na tę ofiarę no... Jestem tu cały dzień i noc i dzień i noc, a ciebie nie widziałam. Kiedy zasnąłeś?

I niedźwiedź opowiedzał jaskółce historię swojego obcowania z Darbogiem i w zasadzie chyba coś mu krzywo poszło, bo nie powinien być w przedniebie, tylko być teraz człowiekiem i iść do łaźni i napić się miodu, a potem iść na łowy.... Jaskółka pokiwała główką, co oznaczało, ż zrozumiała. Zrozumienie, jak to czuł sobą niedźwiedź, od niej całej buchało, pachniała nim nawet – ten zapach był słodki i lekki jak zapach jeżyn.

Taaa... musi jesteś w dziwnym położeniu...- zniżyła swój ton na taki bardziej zasłuchany, cichszy i miękciejszy.- ale chyba zda mi się, że jest dla ciebie nadzieja, bo żywiesz przecie...

Nie wiem przez to jednej rzeczy - czy tyś tutaj , ze mną, czy tam, zaśnięty. Aleś przynajmniej żyw. Mnie zabili...- chyba raz pierwszy głos ptaszyny stał się smutny, zadrżała w nim niespokojność.

Niedźwiedź nie podołał nawet chwili się zadumać nad głębokim pomysłem i odkryciem ptaszyny, nad którym nigdy się nie zastanawiał i nie myslał, bo wnet powietrze wokół zgęstło i zasmakowało jak po burzy, co nieodmiennie obu przypomniało pewne istotne zdarzenie...

Jedno z drzew otworzyło do nich trzy dziuple, dwiema zamrugało a trzecią zaklekotało wydając z siebie głos brzmiący jak klekot gałązek o kamienie, jęki wyginanego drewna i szelest ulistnienia. Nie dało się nie poznać jednakowoż cichego i gromistego jednocześnie głosu darbogożego. Mówił do nich z korzeni i korony, a nawet dochodził do nich słowami spod ziemi i z powietrza, które poddawało się jego słowom drgając i łaskocząc ich w uszy i nozdrza.

- Znalazłem was oboje, a mówili mi bogowie, że nie będzie to możne... Ale ja trochę temu dopomogłem, bo widzicie dziatki moje, połowa dzieła to to czas i miejsce, druga zaś połowa, to wola i moc...-zdałoby się, że Darbóg roześmiał się w nagłym porywie wiatru i rozkołysaniu wszystkiego dokoła.

- Tu jestem o wiele potężniejszy, w przedniebie - powiedział ubawiony Darbóg - kraina życzeń, gdzie każdy jest swoim ciałem pragnieniowym to moje prawdziwe dzierżawie... Tam skąd was sprowadziłem, rządzi Wesna, lubo Makosza, jako ją tam zwie które plemię. Dalej w niegęstość włada Perun, a między nim, mną a Wesną uwija się rój istot władczych, co abo mają włodztwa, abo, bezdomni są tylko podróżnikami i doznają przygód.

Ani niedźwiedź , ani jaskółka nie pojmowali do końca, co to przygoda, ale zdało im się, że to coś danego jen bogom.

Ludzie z plemienia Świętobora mawiali coś kiedyś o jakichś łowach, że przygodne były, uciechy i strachu było bowiem przy nich co niemiara. Dla Niedźwiedzica byl to jedynie szał łowów, nic więcej.

- Czeka was przygoda, dziatki moje. Czy wam ją jednak ofiaruję, muszę wprzódy znać, czy chcecie ten dar ode mnie?- las zamarł w oczekiwaniu, a ptaszka i zwierz ...oni również.

- Twoje dary są jak coś w dziurze pod kamieniem, nigdy nie wiadomo, co naprawdę dajesz...- powiedział niedźwiedź

- Rozczarowałeś się jak dotędy?- Darbóg nie czekał odpowiedzi, znał ją bowiem.

- Ale jak mam wiedzieć, że przygodowam się, skoro mnie zabili?

- Czy można naprawdę umrzeć i słyszeć słowa bogów i istot cielesnych? Jak może cię był spotkać koniec, skoro jesteś tu ze mną, który nie pamięta swego początku i z tym tu zwierzem, który zapomniał nawet początek tego, co teraz nim rządzi, a zapewniam cię, był z wszystkimi bogami przy zrodzeniu się świata, przednieba i powłok bożych?

Ach, przekleństwo przeczuć w przedniebie, jakże są wyraźne i jakże niezagłuszalne!

Oboje przeczuwali przeznaczenie zgody.

I zgodzili się..
Beata M.

Beata M. Darth Miracle

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

chcę jeszcze o Świętoborze!!!!
czy się w końcu zakocha...
i w kim...
:-)))

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Beata R.:
chcę jeszcze o Świętoborze!!!!
czy się w końcu zakocha...
i w kim...
:-)))
Następny odcinek jutro:)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Jarosław Budnicki:
Anna Gabor:
Ale przed Tobą Jarku dalsze części przygód Niedźwiedzia Darbożyca;-)

---------------------------------------------------
tak myślisz?

Niedźwiedź mnie tak nie kręci
jak ten Twój Harlekin
;-)
----------------------------------------------
Niedźwiedź niesie
jak dla mnie
za dużo kołtunów na grzbiecie...

jakoś nie mogę go sobie
wyobrazić
a to dla mnie podstawa do odczytania opowieści

wyobrazić sobie bohatera...

----------------------------------------------
lepiej szybko pisz

jakąś inną historię!

;-)
Hmmm... Napisałam kiedyś harlekin;-) O innej celtyckiej czarownicy.. Krukini.
Pamiętasz Oleg?;-)
A potem zaczęłam nawet pisać alternatywną wersję ale była już tak harlequinowa;-), że padłam ze smiechu i nie skończyłam;-))

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Anna Gabor:
Jarosław Budnicki:
Anna Gabor:
Ale przed Tobą Jarku dalsze części przygód Niedźwiedzia Darbożyca;-)

---------------------------------------------------
tak myślisz?

Niedźwiedź mnie tak nie kręci
jak ten Twój Harlekin
;-)
----------------------------------------------
Niedźwiedź niesie
jak dla mnie
za dużo kołtunów na grzbiecie...

jakoś nie mogę go sobie
wyobrazić
a to dla mnie podstawa do odczytania opowieści

wyobrazić sobie bohatera...

----------------------------------------------
lepiej szybko pisz

jakąś inną historię!

;-)
Hmmm... Napisałam kiedyś harlekin;-) O innej celtyckiej czarownicy.. Krukini.
Pamiętasz Oleg?;-)
A potem zaczęłam nawet pisać alternatywną wersję ale była już tak harlequinowa;-), że padłam ze smiechu i nie skończyłam;-))
O Krukini do dziś pamiętam i to był klasyczny romans, który wyciskał żywe jak cholera tęsknoty..:)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

więc może nie warto
mimo
przeszkód
(bolący od/ze śmiechu brzuch!)
przerywać pisania!!

pokaż co masz najlepszego
o, Anno!
;-))

to że napisałem Harlekin
nie znaczy że napisałem
gniot

miło się czyta i wyobraża tę
krwawą i krwistą Twą
pannę czarowną...

dawaj dalej!!

-------------------------
a Olega gdzie
zalega
futrzak??
miał być
"jutro"
które przeminęło wczoraj
;-))
----------------------------
ale nie napinam się, poczekam...

dobrych wyrazów wam życzę, kochani
cudosłowotwórcy!

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

A spójrz no wyżej..:)

konto usunięte

Temat: Bajania - tym, co mity są dobra metodą na mówienie prawdy

Oleg Pawliszcze:
A spójrz no wyżej..:)
--------------
o Krukini?

poproszę!



Wyślij zaproszenie do