Temat: Ku zaczytaniu ...

W.Tochman, Wściekły Pies, wyd. Zank 2007


Kuba ocknął się w autobusie, nic i nikogo przed sobą nie
widział, żar na policzkach, dźwięki niewyraźne, stłumione,
zlane w jeden szum. Spojrzenie za siebie. Cel:
muszę wyjść! Drzwi pośrodku autobusu? Zablokowane.
Ale na końcu koledzy zdążyli wykopać szybę. Dobiegł
do nich i zrozumiał, że musi poczekać na swoją
kolej, poczekał, wyskoczył. Stłumione dźwięki stały
się nagle głośne, realne. Pojął: to, w czym bierze udział,
dzieje się naprawdę.
Rozglądał się po łące obok szosy. Osmolone twarze,
smród palonego plastiku, palonego białka, rany
po szkle, krzyki, telefony do rodziców.
Nie widział Karoliny.
Z Białegostoku, niedaleko przecież, nadjechali
pierwsi rodzice. Biegali wokół wraku, szamotali się to
tu, to tam w jakimś szaleństwie, wołali swe dzieci po
imieniu, bezradnie dzwonili na ich komórki, abonent
niedostępny, wsiadali więc do samochodów, pędzili do
miasta. Szukali, szpital po szpitalu, sala po sali, łóżko
po łóżku.
Tym, którzy dziecka nie znaleźli, można by dzisiaj
zadać pytania: jak wyglądają ich noce, poranki? jakie
marzenia pochowali w trumnach? czego w ich życiu
już nie będzie, a miało być? na co liczyli? dziecko miało
zostać lekarzem? inżynierem? wnuki miały być kiedyś
na świecie? co teraz z podręcznikami, zeszytami,
komputerami? z ubraniami? ze złością na umarłych,
którzy zawinili? na tych, co przeżyli? na Boga?
Czego im życzyć na Boże Narodzenie?
Nie trzeba pytać. Sami siebie pytają. I w konfesjonałach:
dlaczego mojego Bóg nie ocalił? dlaczego tak
chciał?
Nie wiem - być może tak odpowiada im spowiednik.
A inny może mówi dłużej, sam stawia pytania: gdzie
jest powiedziane, że Bóg ma sprawiedliwie ocalać? cuda
sprawiedliwie rozdawać? cuda nam się w ogóle należą?
ma nam Bóg z czegokolwiek się tłumaczyć? że
tak chciał? tak, czyli jak? żeby dzieci w ogniu ginęły?
a inne na to patrzyły?
Wierzymy, że On chce dobrze, choć często go nie
rozumiemy. Czuł złość. Bo do Niego jechali. Do Jego Boskiej
Matki, która zna przecież to największe z cierpień, jakiego
tylko matka może doświadczyć. Urodziła, żeby
pochować.
Tamtego dnia białostoccy maturzyści pielgrzymowali
na Jasną Górę w osiemnastu autobusach. Tym,
którzy tam dojechali, pewien młody ksiądz powiedział:
to, co się stało dzisiaj waszym kolegom, jest sprawdzianem
dla naszej wiary. Jeśli czujecie złość albo strach, jakiś, jeśli nie ma w was nadziei na życie po śmierci, to
w Pana Boga nie wierzycie. Kto się da zdławić tej tragedii,
nie jest człowiekiem wierzącym.
Ten sam ksiądz mówi dzisiaj: - Bo uważałem, że z tą
rozpaczą trochę przesadzają. Jakby Boga nie było.
Krzyś po cichu opłakuje swoje marzenie: mądra była
Karolina, ładna, prawdziwa, niczego nie udawała. Jego
pierwsza dziewczyna. Włosy miała takie trochę rude,
widać je dobrze na zdjęciu, Krzyś nosi w kieszeni jej
fotografię. Z matematyki najlepsza w klasie, w nauce
pomagała innym. Dobra koleżanka, życzliwa, skryta,
ale nie cicha. Energiczna, roztrzepana. Żyła chwilą, nie
lubiła daleko planować. A Krzyś tak. I ona w jego dalekich
planach była. Mieli razem jechać do Warszawy.
Razem zdawać do Szkoły Głównej Handlowej. Chciał
jej mówić dalej, co jeszcze w przyszłości będą robić razem,
ale ona go hamowała: - Uważaj, bo się spłoszę.
Co teraz? Im człowiek młodszy, tym większa w nim
iluzja własnej nieśmiertelności. Ona pozwala człowiekowi
wstawać codziennie z łóżka, uczyć się, pracować,
być z innymi ludźmi, cieszyć się. Jest niezbędna, by żyć.
- Zycie jest już tylko czekaniem - mówi Krzyś.
Nie pójdzie na ekonomię, finansistą nie będzie, pieniądze
już nie mają znaczenia. Może zda na filozofię,
jeszcze nie wie. Ambicje zupełnie go opuściły. Jest tylko
czekanie. - Na tamtą stronę - mówi. - Bo tam coś
musi być.

Temat: Ku zaczytaniu ...

]- Najgorzej byłoby myśleć - błyszczą Krzysiowi oczy
- że zginęła przez przypadek, bez żadnego sensu. Mój
sen mówi, że jej śmierć miała się zdarzyć, że sens jakiś
ma. Codziennie go szukam.
Włożył na szyję medalik: - Bóg chce mi coś powiedzieć.

Temat: Ku zaczytaniu ...

Czytaj miedzy wierszami.
Dziel się swoimi znajomościami. Znajomi to sposób na nieśmiertelność.
Bądź dobry dla planety.
Módl się. W modlitwie jest zamknięta niewyobrażalna moc.
Pozwól by okazywano Ci sympatię bez ucinania krótko tego tematu.
Nie wtrącaj się do innych.
Nie wierz kobiecie/ mężczyźnie, który całuje Cię nie zamykając oczu.
Raz na rok odwiedź miejsce, którego jeszcze nie znasz.
Jeżeli dużo zarabiasz pomóż innym dopóki możesz. To jest największa satysfakcja

z posiadania szczęścia.
Pamiętaj, że niespełnienie marzeń bywa czasami łutem szczęścia.
Naucz się wszystkich reguł, żeby potem którąś pominąć.
Pamiętaj, że najlepszy jest związek, w którym miłość między dwojgiem ludzi

przewyższa chęć dominacji.
Oceniaj swój sukces w relacji jak wiele wyrzeczeń poniosłeś żeby go odnieść.
Chwytaj miłość i jedzenie bez zachłanności.

Temat: Ku zaczytaniu ...

Prawdziwa miłość i pokora dają mistykom prawo do
nadziei. Tauler powiada, że kto nisko zstępuje, ten wysoko
zajdzie.

Temat: Ku zaczytaniu ...

O psie, który mieszkał w klasztorze
U człowieka i psa najważniejsze są oczy. One są światłem duszy. A Blake to oczy na czterech łapach. Kto zna Blake'a wie, że przez dłuższą część dnia zasnute są delikatną mgiełką psiej drzemki, ale wystarczy wypowiedzieć dwa tajemne słowa: "ciasteczko" lub "spacer", by zaiskrzyły się oczekiwaniem posuniętym do granic psiej wytrzymałości. Potrafi doskonale gniewnymi błyskami swoich ślepi manifestować wyrzut, gdy te dwa słowa ktoś wypowiedział dla żartu. Miodowa barwa jego tęczówek ciemnieje z powodu nudy, która od czasu do czasu przybrana w duchowe szaty pije herbatę z jego panem. Ale zdarza się, że miód oczu Blake'a jest lipcowy — tak się dzieje, kiedy pakuję plecak i wyjeżdżam nad rzekę. W kajaku czeka na nas zawsze nasz wspólny przyjaciel ojciec Maciej dominikanin, który ma 50% udziałów w Blake'u. Nie ustaliliśmy do dnia dzisiejszego, za którą połowę psa jest odpowiedzialny — czy za tę ciągnącą się od głowy przez mocny kark z gęstym czarnym włosem i opierającą się na szerokich wilczych prawie łapach — czy tę od ogona fikuśnie zawiniętego do góry, ubraną w portki z siwiejącego włosa i próbującą nadążyć na zajęczych łapach za uciekającym przodkiem? A może nie jest to takie ważne, skoro do serca naszego psa mamy jeden klucz? Klucz, który nazywa się szacunek. Blake nie jest znajdą, bo to on znalazł naszą grupę pielgrzymującą do Różanegostoku, a nie my jego. W lesie za Szczytnem podszedł do nas wypoczywających na polanie i został. Szedł ze studentami z Gdańska prawie dwieście kilometrów do Matki Boskiej Różanostockiej. Potem kupiłem mu bilet i wróciłem z nim do klasztoru na Świętojańskiej. Ojciec przeor nic nie powiedział, ponieważ śpieszył się do chorych, a ojciec bibliotekarz z uznaniem popatrzył na psią skórę, która po pewnej adaptacji nadawałaby się do zbierania kurzu z regałów. Blake na pielgrzymce pił tylko wodę. Pił i szedł — nie chcial brać jedzenia od nas. Schowany w sobie, mrukliwy, czasami marzycielski, przyzwyczajał nas powoli do swojej natury. A kiedy już został zaklasyfikowany w naszych myślowych, urzędniczych szufladach i lekko zdyskwalifikowany, ukazał się niespodziewanie innym, nieznanym nam jeszcze. Raz poszedł nagle w głębokie trawy, rozpędził się do szybkości pocisku i biegł, galopował, unosząc się prawie nad kwitnącą łąką. Zataczał kręgi, wytyczał nowe trajektorie, nie przestawał. My patrzyliśmy z góry na tę ukwieconą dolinkę i czarną smugę Blake'a przeciągającą po trawach. Tak wygrał z naszą wyobraźnią, ludzką pychą wszechwiedzy i przyzwyczajenia. Był jak człowiek, który nagle wstaje od stołu w sennym morskim miasteczku i zaciąga się w ostatnich chwili na żaglowiec. Chociaż nikt się nie spodziewał.
Razu pewnego na wiślanym wale porwał z gniazda małą kuropatwę, kiedy indziej bawił się całymi godzinami z królikiem, wylizując jego futerko od uszu do ogonka. Ale był i dzień, w którym walczył z większym od siebie wilczurem na śmierć i życie. Wygrał i przez kilka tygodni nad prawym okiem nosił chwalebną ranę. Jesienią nad Motławą rejterował przed kotem, szargając psi honor na oczach gapiów. I trzeba było to uznać. Trzeba uszanować jego inność, chociaż aż prosi się, by projektować na niego cechy ludzkie. W swojej sierści przynosi zapach słonego morskiego wiatru, brudnymi łapami stawia pieczątki na klasztornych schodach, zajmuje najlepsze miejsce w moim (naszym) pokoju, przygotowując się do popołudniowej sjesty. Jakiś mądrala powiedział mi kiedyś, że pies traktuje swojego właściciela jak dużego psa, który nad nim panuje. Blake wie, że nie jestem psem.
Przekrzywia czasami głowę w postawie bezbrzeżnego zdziwienia. Na przykład wtedy, kiedy bezskutecznie próbuje złapać kanarki, które wypuściłem z więzienia czyszcząc klatkę. On, wielki łowca, przekrzywia głowę i dziwi się, że tak można kaleczyć rzemiosło. Wie, że nie jestem psem, kiedy coś przerzucam w papierach, wertuję, piszę, głośno czytam i wyrywam sobie włosy z głowy, kiedy poprawiam to, co napisałem. On w tym czasie śpi pod piecem wiedząc, co jest najważniejsze. A co do pieca... Kiedy drzwiczki są otwarte, a ogień obejmuje szczapy drewna, Blake z bezpiecznej odległości śledzi niepokój żywiołu, lekko strosząc uszy na dźwięk trzaskających sęków. Płomień i brązowe kafle odbijają się w jego oczach. I są to najpiękniejsze wieczory naszego życia. Tworzy się wtedy nasze ocalenie i pamięć. Kto to wie... Może kiedyś los będzie musiał nas rozdzielić? Ale miłości nie wolno obserwować, miłością trzeba żyć — dlatego jeden drugiemu zbytnio się nie przypatruje. To nie jest męskie ani psie.
Kiedy w życiu człowieka pojawia się pies, trzeba ten fakt czytać symbolicznie. To znaczy odkryć ukryty pod zasłoną zjawisk sens. Matce św. Dominika przyśnił się kiedyś pies z płonącą żagwią w pysku. Urodziła Dominika, który podpalił świat mocą głoszonego Słowa Bożego. Czasami nas dominikanów zwą Domini canes, czyli Pańskimi psami. Mamy być wierni Kościołowi, czujni, przygotowani na każde ludzkie i Boże wezwanie, zaciekli w teologicznych dysputach i... nieprzewidywalni w działaniu, bez schematów — czyli z rasą. Często bez rodowodu i medali, ale ze skrzącą się jak u kundli inteligencją i podniesionym jak ogon sztandarem veritas. Nie gniewajcie się, dominikanina nie można wziąć na łańcuch. Markotnieje wtedy, matowieje mu oko i opadają uszy. Nie nadaje się na psa łańcuchowego z ciasnym horyzontem podwórka.
Tak, myślę, gdy patrzę na drzemiącego Blake'a. Chciałbym podjąć ślad, wpaść na trop Tego, który niewidzialnymi stopami znaczy miejsca swego pobytu. Podobno pies upodabnia się do właściciela, a właściciel do psa. I w tym jest jakaś pociecha...
Michał Zioło OCSO

Temat: Ku zaczytaniu ...

tak mnie jakoś ten pierwszy post natchnął...:)



Wyślij zaproszenie do