Adam
Pietrasiewicz
Półliterat, Audytor
dostępności
Temat: Władza gardzi moją pracą.
http://pietrasiewicz.salon24.pl/374534,wladza-gardzi-m...Dziwne rzeczy się dzieją w naszym socjalistycznym państwie. Wierzyć się nie chce, ale jednak to się dzieje tu i teraz, a wszystkim to zwisa i powiewa.
Wydawałoby się, że tak zwane pracownicze "prawa nabyte" są wielką świętością. Tak głoszą socjaliści i ludzie się przyzwyczaili. Oczywiście kryzys robi swoje, czasami z różnych praw zrezygnować trzeba, ale zazwyczaj odbywa się to po burzliwych negocjacjach, wyjaśnianiu i tym podobnych szopkach (głównie medialnych skądinąd), które oczywiście prowadzą do tego, by pracownik pracował więcej za mniejsze pieniądze. Jak się te negocjacje toczą, to ważne jest jeszcze, czy ci, w imieniu których one się toczą mają wystarczająco siły, samozaparcia i pieniędzy, by przyjść pod Sejm czy pod Urząd Rady Ministrów, wystarczająco głośno wrzeszczeć, wystarczająco mocno rzucać kamieniami, a na koniec najlepiej sparaliżować na przykład wszystkie pociągi w Polsce. Jeśli mają, to okazuje się, że jednak "prawa nabyte" SĄ świętością i nie można ich odbierać pracownikom, bo przecież muszą z czegoś żyć, mają rodziny i malutkie dzieci i w ogóle byłaby to niesprawiedliwość wielka. No i wszystko się dobrze kończy. A jeśli nie mają?
Jeśli pracownicy, którym odbiera się "prawa nabyte" nie mają wystarczająco siły, samozaparcia i pieniędzy, jeśli nie mają żadnej organizacji, która potrafiłaby wystąpić w ich imieniu, to się zarządza tymi "prawami nabytymi" wedle uznania i potrzeby chwili. A sprawiedliwość, przyzwoitość, wyobraźnia? ... nie żartujmy!
Osoby niepełnosprawne do niedawna miały ustalony ustawowy czas pracy na 35 godzin tygodniowo. Na to nakładał się zakaz wykonywania przez nie godzin nadliczbowych. Nie wnikam w to, czy miało to sens, bo nie o tym chcę pisać i ZUPEŁNIE nie o to tutaj chodzi.
Dotychczas niepełnosprawny pracował 7 godzin dziennie. Od 1 stycznia 2012 będzie pracował 8 godzin dziennie. Takie nowe prawo upichciła nam władza. Jeśli niepełnosprawny chce pracować nadal 7 godzin dziennie, to musi się udać do lekarza i skłonić go, by wydał odpowiednie zaświadczenie.
Ja osobiście nie pójdę do lekarza, by takie zaświadczenie przedstawić. Mnie tam nie przeszkadza, będę pracował 8 godzin. Moi koledzy, którzy też by mogli taki kwit dostać, też nie pójdą do lekarza i od stycznia będziemy pracowali 8 godzin zamiast 7 dziennie. Prawdę mówiąc w 99% przypadków takie zaświadczenie byłoby całkowitą fałszywką, ale to jeszcze inna historia.
Jesteśmy z moimi niepełnosprawnymi kolegami bardzo dzielni, prawda?
Problem polega jednak na tym, że nasza władza jest mało dzielna. Praca, którą wykonuję została przez tę władzę kompletnie zlekceważona. Władza, która wydała nowe prawo uznała, że to, co ja w pracy robię jest bezwartościowe. Wbrew wszelkim zapewnieniom, wbrew szeroko prowadzonym kampaniom na rzecz zatrudniania niepełnosprawnych i tym podobnym bzdurom, w których opowiadano jak to pracownik niepełnosprawny jest "pełnowartościowym elementem w firmie", okazało się, że praca niepełnosprawnego jest zdaniem władzy bez wartości. Otóż po podniesieniu czasu pracy z 35 do 40 godzin tygodniowo nie przewidziano ŻADNEJ podwyżki wynagrodzenia.
NIC.
Oznacza to, że mój pracodawca całkiem legalnie od stycznia obniży mi pensję tylko dlatego, że jestem niepełnosprawny. Mój kolega, sprawny, pracujący przy biurku obok nie będzie miał żadnej obniżki, zaś ja będę zarabiał mniej.
Ja mojemu pracodawcy sprzedaję swoje umiejętności, które daję mu do dyspozycji przez pewien czas. Gdy ten czas się wydłuża, to ja daję więcej. Mogłoby się wydawać, że w związku z tym należy mi się więcej, ale jak się okazało, wcale nie. A ponieważ źródłem nowego prawa jest ustawodawca, to oznacza to, że uznał on, że moja praca jest NIC NIE WARTA, bo tylko w takim przypadku można dowolnie przedłużać czy skracać obowiązkowy czas jej wykonywania bez zmieniania wynagrodzenia.
Chciałbym, żeby sprawy były jasne - ja się nie domagam przywrócenia 35 godzin tygodniowo dla niepełnosprawnych. Uważam, że zrównanie czasu pracy wszystkich pracowników jest logicznym i dobrym kierunkiem. Mnie chodzi o pogardę, z jaką potraktowano wartość tego, co ja robię, bo inaczej niż POGARDĄ tego nazwać się nie da. Uznano po prostu, że skoro biedna kaleka ma w ogóle możliwość robienia czegoś, to powinien się cieszyć, a przecież wszyscy wiemy, że taka kaleka to niewiele może... A takie tam gadania o "integracji niepełnosprawnych", "pełnowartościowych pracownikach" i tym podobne banialuki, to przecież wielkie bzdury. Wiemy o tym wszyscy, tylko nie wolno tego powiedzieć wprost.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że dotychczas mój pracodawca dostawał z PFRON dofinansowanie do mojego wynagrodzenia. Kosztowałem go o około 1800 zł mniej miesięcznie niż pracownik sprawny zarabiający tę samą pensję co ja, przy czym mój pracodawca nie miał ŻADNYCH specjalnych kosztów wynikających z faktu zatrudniania mnie. Od 1 stycznia 2012 będę pracował dla mojego pracodawcy dłużej. Dłużej średnio o jakieś 21 godzin miesięcznie. To dużo. A mój pracodawca nadal będzie dostawał te 1800 zł za to, że mnie zatrudnia. Ja nie dostanę nic.
Jest to taki prosty obraz niesprawiedliwości... Albo nie. Niesprawiedliwość, to coś, do czego się przyzwyczailiśmy, co nam towarzyszy od dobrze ponad półwiecza, coś, w czym żyjemy i w czym czujemy się jak ryby w wodzie.
Jest to proste zilustrowanie, że władze NADALnawet nie próbują przeprowadzić JAKIEJKOLWIEK refleksji na temat sprawiedliwości. Że działają wyłącznie w oparciu o grę sił.
Jestem przekonany, że gdyby ten zapis ustawy przedstawić do oceny Trybunałowi Konstytucyjnemu, to by został uznany za rażąco niezgodny z Ustawą Zasadniczą. Ale nikt tego nie zrobi - niepełnosprawni, to bezkształtna masa złożona z osobników, którzy nie mają właściwie żadnych wspólnych interesów.
Ale pozostaje pytanie: jak można szanować prawo, gdy jest ono w sposób tak ewidentny niesprawiedliwe?
Tylko kogo to obchodzi?