Temat: Legendy Inków
A tu jeszcze coś:
Leader D.Ph. Jacek Palkiewicz,
36022 Cassola (Vi), via Filzi 26, Italy, ph/fax -39-0424-566812,
e-mail: jacek@palkiewicz.com,
http://www.palkiewicz.com
Legenda o złocie Inków nie jest tylko legendą 10. 06. 2002
El Dorado istnieje
Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadające przez okno podkreślają kontury skromnie umeblowanego pokoju i dodają blasku przerzedzonym siwym włosom sędziwego mężczyzny siedzącego przy biurku. Drżąca ręka szkicuje w zamyśleniu plan starając się wydobyć z pamięci wystarczającą ilość szczegółów niezbędnych do przydatności mapki. Zatrzymuje się i patrząc mi prosto w oczy zdecydowanym tonem przekazuje rewelacyjną informację: - Tu leży Paititi!.
Paititi to mityczne "ciudad perdida", zaginione miasto, utożsamiane z legendarnym Eldorado, miejsce, gdzie Inkowie schronili się przed bezlitosną masakrą konkwistadorów w 1532 roku i gdzie też ukryli swoje bajeczne bogactwa.
Autorem tej bezcennej wskazówki jest 90-letni polski salezjanin, ojciec Edmund Szeliga, zachowujący doskonałą formę fizyczną i godną pozazdroszczenia trzeźwość umysłu. Jego nazwisko związane jest ze znanym w Peru Instytutem Fitoterapii Andyjskiej w Limie.
Ojciec Szeliga ofiarowuje mi nową kostkę, doskonale pasującą do mozaiki, którą cierpliwie komponuję już od kilku lat. Tasiemcowe badania historyczne, analiza starożytnych dokumentów i annałów w Centralnym Archiwum Indii Zachodnich w Sewilli, wielokrotne rozpoznania w terenie, głębokie indagacje archeologiczne i zasługujące na wiarygodność relacje Indian, dały solidne podstawy do zmierzenia się z legendarnym Eldorado poszukiwanym bezskutecznie od prawie pięciu wieków w sercu amazońskiej dżungli i podjęcia próby przeniesienia legendy w ramki nauki. Rozległy, dziewiczy region szczyci się ponurą sławą, bo pochłonął niejedne zbrojne oddziały hiszpańskie, niezliczonych awanturników i wielu głośnych eksploratorów. Nieznośny klimat, skrajnie surowe, pełne niebezpieczeństw środowisko, choroby i zasadzki nieprzyjaznych Indian zawsze powstrzymywały tam pochód człowieka. Ten, komu udało się umknąć śmierci podsycał jeszcze bardziej mit miasta pełnego niewyobrażalnych bogactw. W ten sposób jedna z najbardziej fascynujących legend w historii ludzkości nie straciła nigdy na swojej aktualności.
Polski misjonarz przez wiele lat często przebywał w dorzeczu Rio Madre de Dios, najbardziej dzikim zakątku Ziemi, kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych piekła, ochrzczonego imieniem Madonny. Tubylcy często opowiadali mu o "nietykalnej świętości", fortecy pochłoniętej przez zaborczą roślinność, od kilku stuleci strzeżonej przez wrogo nastawionych Indian Huapakores, bezpośrednich potomków Inków, rzekomo posiadających do spełnienia posłannictwo ochrony antycznej aglomeracji. Podobno pozostało ich nie więcej niż 30 - 40 rodzin i unikają jakiegokolwiek kontaktu z białym człowiekiem.
- Żaden z moich informatorów nie ośmielił się dotrzeć do Paititi, okazując paniczny lęk przed miejscem rzekomo zdominowanym przez siły nadnaturalne - mówi ojciec Szeliga, którego wiara w egzystencję miasta złota jest niezachwiana. Na potwierdzenie swoich słów pokazuje mi cenny klejnot inkaski. - Tę złotą “hacha”, siekierkę, podarował mi pół wieku temu na znak przyjaźni pewien Indianin z plemienia Pirów, który zdobył się na odwagę i trafił do Paititi, gdzie widział całe stosy złotych przedmiotów.
Projekt naszej wyprawy narodził się w 1999 roku. Z czasem stworzył się zespół antropologów, historyków, archeologów, geofizyków, etnologów reprezentujących uniwersytety w Padwie, Limie, Trieście i San Paolo. Powoli nasze archiwum wzbogacało się o coraz to nowe materiały i to, co dla innych poszukiwaczy mogło być tylko intuicją, dla nas stawało się niemal pewnikiem.
W odróżnieniu od poprzedników dysponujemy najbardziej nowoczesnymi zdobyczami technologii. Zasadniczy wkład wniosły mapy satelitarne o dużej rozdzielczości. Nieocenioną przysługę oddaje w terenie georadar, instrument pozwalający zarejestrować konstrukcje podziemne, ten sam, którego Amerykanie użyli po raz pierwszy do bombardowania grot i tuneli kompleksu Tora Bora, gdzie skrywali się afgańscy talibowie.
Uzyskaliśmy też - jak nikt dotąd - najwyższe wsparcie rządowe. We wrześniu ubiegłego roku wiceprezydent Peru Raul Diez Canseco Terry podpisał "Rezolucję ministerialną", w której okazał pełne poparcie dla ekspedycji, zwracając się do wszystkich kompetentnych instytucji o okazanie niezbędnej pomocy. Honorowy patronat nad naszą wyprawą roztoczyli także prezydent Aleksander Kwaśniewski i włoski premier Silvio Berlusconi.
W końcu ubiegłego roku wylądowaliśmy na wschodnim przedgórzu Andów, w rejonie oznaczonym na mapie topograficznej dużą, białą plamą z napisem "Datos insufciente" - niewystarczające dane. Założyliśmy obóz nad dopływem rzeki Maestron, która później wpada do górnego Rio Madrede Dios, skąd będziemy robić wypady rekonesansowe. Oprócz naukowców w grupie są piloci śmigłowca, tłumacz, szef łączności, lekarz oraz liczni tragarze. Mam ze sobą wiele wypraw w głąb Amazonii, ale jeszcze nigdy nie natknąłem się na tak ciężkie warunki. "Selva alta", dżungla górzysta, to gęsta i niedostępna roślinność, rwące rzeki, strome wzniesienia, głębokie wąwozy. Wszystko to sprawia, że poruszanie się tutaj jest bardzo powolne i wyczerpujące.
Pierwsi idą zwykle Indianie Huachipairowie, zwerbowani w osadzie Pilcopata, doskonali "macheteros", którzy metr po metrze otwierają przejście w zielonym murze. Za nimi kroczy sierżant Hermogenes, jeden z policjantów eskortujących wyprawę, potem reszta grupy.
Wprawdzie znajdujemy się na wysokości zaledwie 1 tys. m n.p.m., ale musimy wykazać się znajomością techniki wspinaczkowej. Nieustannie trzeba wybierać pomiędzy ostrożnością i nadmierną wiarą w siebie, bo niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku, najczęściej kiedy musimy pokonywać strome podejście pokryte śliskim mchem. Kilka dni temu Felipe zsunął się kilkadziesiąt metrów po zdradliwym zboczu, zatrzymując się tuż nad głębokim urwiskiem. Nieustannie trzeba patrzeć, gdzie stawia się nogę i opiera rękę, aby nie narazić się na ukąszenie jadowitego węża "szuszuja". A miejscowi mówią, że jest ich przynajmniej ze dwadzieścia gatunków, w tym takie, których jad nie rokuje więcej niż kilka godzin życia.
Kiedy po dziesięciogodzinnym marszu, przed zachodem słońca skonani wracamy do obozu, oczekują nas ojciec Juan Carlos Polentini, 75-letni salezjanin, znany historyk Paititi, i niezastąpiona Maricarmen Rodriquez, odpowiedzialna za logistykę i kuchnię. Zawsze uważałem, że trudno jest liczyć na dobre wyniki ekspedycji jeśli jej członkowie są niezbyt dobrze żywieni.
Dzisiejszy dzień pozostanie na długo w pamięci wszystkich. Na kolację postanowiłem wyciągnąć schowaną na czarną godzinę butelkę whisky. Okazała się doskonałym sposobem na pozbycie się stresu, na który zostaliśmy skazani przez nieobliczalną aurę. Nietypowe dla tej pory roku ulewne deszcze podniosły poziom wody w rzece tak wysoko, że odcięły drogę powrotną dla części grupy, zmuszając ją do pozostania przez dwa dni daleko od obozu, a co gorsze, bez żywności. Jedynym pożywieniem, które częściowo zaspokoiło ich głód, był miąższ serca palmy i duże larwy chrząszczy gnieżdżących się w konarach niektórych drzew. Zły los odmienił się zdecydowanie dopiero na godzinę przed powrotem do bazy - upolowany tapir zapewnił obfitość mięsa.
Przy ognisku i w blasku księżyca snujemy opowieści o całym pokoleniu poszukiwaczy romantycznej przygody, wspieranych tak przez hiszpański dwór królewski, jak i przez finansistów niemieckich, których historie były przekazywane w epickich sagach. Wszystkich czekało tylko samo rozczarowanie, większa ich część zaginęła, pochłonięta przez dżunglę. Pierwszym, który zapłacił wysoką cenę był Gonzalo Jimenez de Quesada. Jego wyprawę nawiedziła cała seria nieszczęść, które spowodowały śmierć 250 Hiszpanów i prawie 1,5 tys. miejscowych tragarzy. W 1545 roku Philipp von Hutten, młodzian z arystokratycznej rodziny niemieckiej, zafascynowany wielkimi odkryciami przynoszącymi niebagatelne korzyści, przeżył trzy lata w ostępach dżungli, po czym został zamordowany przez Hiszpanów. Z powodu chorób, buntu i zasadzek Indian, w końcu XVI wieku nie powiodły się trzy ekspedycje niezmordowanego Antonio de Berrio. Niezwykła też była historia Pedro de Ursua, dowodzącego oddziałem najemników, oczarowanych perspektywą ogromnego i łatwo osiągalnego skarbu. Został stracony przez swojego zastępcę Lope de Aquirre, który później ogłosił się królem Amazonii, ale wkrótce sam zginął z ręki zaufanego żołnierza.
Człowiek, zafascynowany od niepamiętnych czasów "nieznanym", z niebywałą odwagą starał się zawsze dotrzeć do tajemniczych rejonów świata, stawiając czoła żarowi, polarnemu zimnu, bohatersko zmagając się z przyrodą i nawet cywilizacja technologiczna nie przekreśliła ducha eksploracji na nieznanych szlakach. Smak przygody i nienasycona ciekawość nieznanych miejsc drzemie w każdym z nas. Dzisiaj, tak jak i kiedyś, człowiek chętnie ucieka w świat fantazji, snując marzenia o wyspie skarbów, która nęci i rozpala wyobraźnię, bez względu na jego wiek, pochodzenie czy pozycję socjalną.
Poszukiwania bajecznego Edorado trwają po dzień dzisiejszy. Sensacją było zaginięcie w 1925 roku brytyjskiego pułkownika Percy Fawcetta, którego śladu nigdy nie znaleziono, pomimo licznych wypraw poszukiwawczych. Trzydzieści lat temu tragicznie zakończyła się francusko-amerykańska ekspedycja, kierowana przez Serge Debru. Prawdopodobnie jej członkowie zginęli z ręki Indian Machiguengow w okolicy rzeki Sinquireni. Ostatnią ofiarą skarbu Inków był norweski antropolog Lars Hafksjold, po którym zaginął ślad w 1997 roku nad rzeką Madidi.
Według raportu Królewskiego Skarbca w Toledo, w XVI wieku Hiszpanie wywieźli do kraju 754 tony złota, zarówno w przedmiotach jak i przetopionego w sztabki, którego wartość na dzień dzisiejszy wynosiłaby 9 mld dolarów. Sam tylko okup inkaskiego władcy Atahualpy, który wypełnił złotem całe pomieszczenie za darowanie mu wolności, stanowił ponad 60 ton cennego metalu. Szacuje się, że ponadto przynajmniej 200 ton spoczywa w ładowniach zatopionych karawel a 100 ton zostało zrabowane przez piratów.
W tym trudno dostępnym regionie Amazonii rzeki są bogate w złoto, wystarczy wspomnieć, że 13 ton, tj. 10 procent aktualnej produkcji złota w Peru, pochodzi ze złóż aluwialnych. Dziś kraj ten jest ósmym producentem złota na świecie i największym na kontynencie południowoamerykańskim.
Ulewne deszcze utrudniają nam coraz bardziej poruszanie się w selwie, a już szczególnie daje się we znaki pokonywanie w bród rzek, które z furią zbijają z nóg nawet doświadczonych tragarzy. Na twarzach wszystkich widnieją ślady krańcowego wyczerpania. Biorąc pod uwagę prześladowania przez niesprzyjającą pogodę, brak suchej odzieży, inwazje insektów, forsowne marsze, obrażenia i liczne kontuzje, decyduję się przerwać ekspedycję. Niektórzy są zawiedzeni i wyrażają swoją dezaprobatę, ale tłumaczę, że w obecnej sytuacji jest to jedyne rozwiązanie, bowiem zbytni entuzjazm może prowadzić do ryzykownych sytuacji. A nasze bezpieczeństwo jest ważniejsze.
Pomimo odwrotu możemy czuć się usatysfakcjonowani, do przebadania pozostało już niewiele kilometrów kwadratowych terenu. Mamy dostatecznie pełny obraz wiedzy, co daje uzasadnione nadzieje na dotarcie do Paititi latem 2002 roku.
Po powrocie do Europy dowiadujemy się o rękopisie ("Peruana Historia 1567 - 1625") znalezionym w rzymskim Archiwum Towarzystwa Jezusowego. Wynika z niego, że Kościół nie tylko wiedział o istnieniu Paititi, ale że także papież dał pozwolenie jezuickim misjonarzom na ewangelizację jego mieszkańców. Fakt ten oczywiście wzbudza nasz entuzjazm i daje jeszcze większą wiarę w owocne zakończenie poszukiwań.
JACEK PAŁKIEWICZ
Autor jest dziennikarzem, podróżnikiem i twórcą survivalu w Europie. W 1996 roku zlokalizował źródło Amazonki. Jego założona w 1982 roku szkoła przetrwania szkoli komandosów z elitarnych jednostek. Mieszka we Włoszech.