Piotr
Szczotka
Dyplomowany
masażysta Bodyworker
Temat: Kiedy polityka miesza się do terapii
W odpowiedzi na pytania osób startujących zawodowo jak i planujących przyszłość zawodową. (Prawdę mówiąc pewne Internetowe dyskusje znudziły mnie i to bardzo. Zwłaszcza jeśli sztuczną poprawność polityczną przedkłada się nad szczerość i relacje międzyludzkie). Taka refleksja pod koniec roku :).Trudno skupić się w dyskusjach tylko na skutecznych metodach pracy, jeśli żyjemy w określonej rzeczywistości. Zwłaszcza jeśli o rzeczywistość, tj. realia zawodowe ciągle pytają rozpoczynający pracę zawodową młodsi adepci. Socjologiczne zapatrywanie na zawody w których stosuje się różne formy dotyku w terapii, profilaktyce, relaksacji czy pielęgnacji są o tyle potrzebne, o ile dysponujemy odpowiednim materiałem do badań. A tych po prostu nie ma lub są śladowe ilości. Nawet w przybliżeniu trudno ocenić ile, jakich, w jakim celu, z jakim skutkiem wykonuje się zabiegów, sesji, itd.
Domniemanie ile osób i co ukończyło też mija się z celem, bo na obecnym rynku - od terapii sensu stricte po nurt odnowy - mamy przede wszystkim praktykę ilościową, bo nie mamy jak ocenić jej od strony jakości. Innymi słowy w pewnych sferach drepczemy w miejscu od XX w. Mamy wielu świetnych praktyków, ale organizacyjnie dalej wypadamy kiepsko. Co jakiś czas coś drgnie, pojawi się kilka artykułów na temat nowej metody, trendów, ożywi się dyskusja w przestrzeni internetowej i to wszystko. Jeśli kilka szkół, uczelni załapie te trendy to trudno mówić o zmianach w nastawieniu do całego rynku szkoleń, edukacji. Paradoksalnie bliżej temu zjawisku do polityki niż do praktyki.
Jeszcze parę lat temu, na stwierdzenie: jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, z uśmiechem wzruszaliśmy bezradnie ramionami. Dziś to proste powiedzenie – bo trudno określić czy ma statut przysłowia – traci nieco na znaczeniu. Dlaczego? Bo zarówno do samych terapii, jak i organizacji szkoleń, prac stowarzyszeń po popularyzację metod wkradła się polityka. A ta rządzi się nie tylko finansami, nie tylko lobby, ale często bardziej lub mniej zdrowymi ambicjami. Czasem pobożnymi życzeniami, a nawet naiwnością bo i tak bywa.
Wszyscy jednak głoszą hasło – przede wszystkim dobro pacjenta. Niby to oczywiste.
Lekarze przekonali się że do procesu leczniczego w tym kraju może się wtrącić urzędnik, kuriozalne. Później obserwowaliśmy różne debaty dotyczące cięcia kosztów na rehabilitację. Dziś zatrudnienie fizjoterapeuty na etacie „refundowanym” staje się dla absolwenta mrzonką, a dypl. masażysta słyszy coraz częściej wprost, że dla was nie ma miejsca na etatach. Pomimo, iż odpowiednie rozporządzenia mówią wyraźnie kto ma przede wszystkim podstawowe uprawnienia do wykonywania tych zabiegów.
Co bardziej rozgarnięci na zmiany nie czekają i z różnym skutkiem organizują sobie pracę sami. Ta związana jest przede wszystkim ze świadomością społeczną, potrzebą, sensem, korzystania z przeróżnych zabiegów nie tylko terapeutycznych.
Dobry fachowiec
Inne powiedzenie: dobrego fachowca prędzej czy później rozpoznają, może i ma sens, ale i tak mu nie zapłacą. Poza tym długo się przebija zanim się na nim poznają. Czy pacjent może udać się wprost do skutecznego terapeuty? Może, ale to nie jak się przekłada na podpisywane umowy i refundacje zabiegów, bo liczy się podpisany kontrakt, który rządzi się swoimi prawami.
Generalnie w prywatnej praktyce płaci pacjent, najczęściej do pierwszych oznak zmniejszającego się bólu czy większego zakresu ruchu. Potem gdzieś przepada do następnego razu. W każdym razie skorzystanie z dobrego zabiegu i dyspozycyjności terapeuty oraz - co wydawało by się rozsądne - odliczenie, refundowanie tych zabiegów jest teoretycznie bardzo proste. Tyle że jedynie teoretycznie.
Tak też i fizjoterapeuci jak i dyplomowani masażyści nawet ci najbardziej ambitni, coraz chętniej wykonują zabiegi poza głównym, terapeutycznym nurtem. A masażyści dziwią się, że na kolejne szkolenie ich nie wpuszczono, na które jeszcze 1-2 lata temu, zapraszano zwłaszcza ich.
Poza tym młody adept po otrzymaniu dyplomu jeżeli się dalej kształci, to robi to najczęściej i tak na własny rachunek. Tyleż że właściwie to dopiero uzupełnia wiedzę która powinna być w programie nauczania. A specjalistyczne kursy które podobno należy „zaliczyć” sięgają czasem do 2 tysięcy za weekend. Rzecz jasna te skuteczniej wypromowane, a czy do końca jemu potrzebne na starcie, to już inna sprawa. W rezultacie coraz więcej osób gdzieś po próbach zaistnienia, wypala się na starcie.
Pytanie o podstawy programowe jak i z drugiej strony egzekwowanie wiedzy ucznia, studenta wydaje się na wskroś tematem drażliwym nawet w przestrzeni internetowej. W rezultacie jedni czasem udają że się uczą, a druga strona udaje że trzyma przecież te same standardy, ba nawet unowocześnia program. Mało tego powołuje się na standardy unijne. Tylko dalej nie wie co to oznacza :).
Uczeń, słuchacz, a także student, cieszy się coraz bardziej jeśli ktokolwiek zapewni mu w ogóle praktyki. O wsparcie ze strony starszych praktyków może tylko pomarzyć. W rezultacie do zawodu przygotowany jest tak jak mu na to pozwolili.
Terapeutyczne a.b.c. czyli w poszukiwaniu schematów
Młodszy kolega zapytał mnie na jednym z kursów jakie książki mogę jemu zarekomendować, no wie pan takie ambitne dotyczące masażu i pokrewnych metod. Pokazałem mu dwie pisane po angielsku, nie dlatego że lepsze, że zagraniczne, ale po prostu dające do myślenia. Obserwowałem jak w przerwie wertuje obrazki, pyta o dołączoną płytę DVD, nawet podczas przerwy zagłębia się w jeden z rozdziałów. Po chwili jednak z nieco rozczarowaną miną stwierdza, że przecież tam nie jest napisane jak, co po kolei zrobić, jakie stosować chwyty, ile powtórzeń i w jakim kierunku.
No tego tam nie ma, ale jest za to: dlaczego, po co, jakie rezultaty, co się dzieje z tkankami, jak popatrzeć na problem warstwowo, itd. Masaż od dawna nie jest mechanicznie powtarzanym schematem, ma co najwyżej konstrukcję. Proszę tego nie mylić z procedurami zabiegów, protokołem potrzebnym w poszczególnych opracowaniach. Widzę jak w tym momencie młodszy kolega potrzebuje sporo czasu aby ochłonąć po przebudzeniu i zrozumieć, iż w pełni nie wykorzystał czasu na naukę praktyki już w trakcie szkoły, studiów.
Nie przemawia też do niego fakt, iż starsi praktycy zaczynający w dobie kiedy nie było Internetu, książek ani ksero, po prostu po zajęciach dalej praktykowali, uczyli się dodatkowo w małych grupach, a już po dyplomie byli w stanie wykonać jako taki, przyzwoity zabieg. Ale czy każdy? Absolutnie nie, bo bez względu na czasy zawsze było tak, iż komuś chciało się więcej niż pozostałym. Nie twórzmy mitów!
Młody adept dostaje natomiast gotowe zabawki, min. pliki, pdf’y, video, itd. generalnie minimum wymagań, tylko że na starcie nie wie, co może z tego poskładać. Wielokrotnie obserwowałem jak zaczynający adepci już po szkołach, studiach starają się z tych zabawek „sklecić” coś na kształt ogólnego masażu. Czasem wygląda to dziwnie. Czy jest dobrze? Nie mnie oceniać, a co dalej?
Prawdę mówiąc od pewnego czasu nie przejmuję się co będzie z tym, na co nie mam absolutnie wpływu.
Zdecydowanie wolę współpracować z tymi którym zależy i bez względu na zapracowanie, zasobność, finanse, zawsze są chętni do współpracy, wymiany doświadczeń, kameralne spotkania. W tych spotkaniach nie ma polityki. Nie ma możliwości aby tu zagrzała miejsce :).
Fragmenty z artykułu pochodzącego z bazy artykułów http://bodywork.com.pl
C.d.n.
Nowa tożsamość zawodowa.
Co tam panie słychać za miedzą.