Temat: Katastrofa prezydenckiego TU 154 - "Hyde-Park"
Gdyby na lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku dotarła przed 7 i 10 kwietnia jakaś grupa rekonesansowa, to powinna uznać, że nie może tam lądować ani premier, ani prezydent - ocenia płk Edmund Klich
Klich na co dzień przewodniczy Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
- Nie będę mówił o wszystkich czynnikach - zastrzegł. Przykładając schemat badania katastrof do tego, co się zdarzyło w Smoleńsku, za najważniejszy problem uznał niewłaściwe działanie załogi.
Zwrócił uwagę na to, co "Gazeta" nieraz podkreślała: złamanie zakazu lądowania przy widzialności dużo gorszej niż tzw. minimalna wysokość decyzji obowiązująca pilotów. Dowódca próbował lądować, mimo że "podstawa chmur była ponaddwukrotnie niżej, a widzialność pozioma wielokrotnie niżej od minimalnej" - pokazywał Klich na schemacie.
- To już nie błąd, to ewidentne naruszenie procedur - mówił. W wywiadzie dla "Gazety" (czytaj - s. 4) ujął to mocniej: - Decyzja o podjęciu próby lądowania była całkowicie irracjonalna.
Dlaczego pilot Arkadiusz Protasiuk postanowił lądować?
Jako jeden z "czynników sprzyjających" tej decyzji Klich wymienia presję. - Jakakolwiek by ona była, jednak była - podkreślał podczas promocji swojej książki. Na schemacie napisał, że "presja na dowódcę załogi związana była z obecnością w kabinie dowódcy sił powietrznych" gen. Andrzeja Błasika.
Nie wspomniał o obecności w kokpicie osoby rozszyfrowanej w znanym stenogramie jako szef protokołu dyplomatycznego MSZ. Gdy piloci wiedzieli już o gęstej mgle, powiedział on: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić".
Klich dodał, że nacisk na lądowanie potwierdza wspólna opinia psychologów rosyjskich i z Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej.
W stresie (mgła, presja) piloci popełnili - zdaniem Klicha - błąd: "wykorzystywanie w czasie podejścia do lądowania danych o wysokości lotu z radiowysokościomierza". Skutki Klich opisuje w wywiadzie dla "Gazety": "byli przekonani, że lecą równolegle do ziemi, w rzeczywistości szli równolegle do obniżającego się zbocza". Twierdzi, że powinni byli użyć wysokościomierza barycznego (pokazuje wysokość maszyny nad poziomem pasa lotniska).
Stawia tezę, że na zachowanie kapitana powinien był zareagować drugi pilot. Brak reakcji przypisuje "niewłaściwemu poziomowi wyszkolenia załogi". Jego zdaniem w szkoleniu pilotów wojskowych nie wyciągnięto wniosków z wcześniejszych wypadków: Su-22 na lotnisku w Powidzu i CAS-y w Mirosławcu.
Według Klicha do katastrofy lotniczej dochodzi wówczas, gdy zawodzi nie jeden, ale wiele czynników. Pokazał to jak przewracające się kostki domina. Dowodził, że załoga prezydenckiego Tu-154 była zdezorientowana: - Nie dostała szczegółowych danych lotniska Siewiernyj, co uniemożliwiało odpowiednie przygotowanie się do lotu.
I dalej: - Na nagraniach słychać, jak ktoś z załogi proponuje: "może zajdziemy od wschodu". Ale od wschodniej strony na tym lotnisku, odkąd je zamknięto, nie ma odpowiedniego sprzętu. Nie można przyjmować samolotu wojskowego na lotnisko wojskowe bez lidera.
Lider to nawigator wypożyczany z Rosji do pomocy w lądowaniu na tupolewach. Dlaczego z lidera zrezygnowano, ujawnił latem w Sejmie prokurator płk Ireneusz Szeląg nadzorujący śledztwo smoleńskie: "31 marca sekcja planowania i ewidencji 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego przekazała do szefostwa Służby Ruchu Lotniczego RP prośbę o anulowanie zamówienia liderów na 7 i 10 kwietnia (...) w związku z zaplanowaniem przez dowódcę eskadry załóg posługujących się językiem rosyjskim".
Na przyczyny katastrofy składa się, zdaniem Klicha, wiele błędów w organizacji lotu. Czy widzi przyczyny również po stronie rosyjskiej?
- Po obu stronach - mówi Klich "Gazecie". Na promocji książki mówił: - Zabrakło decyzji o skierowaniu samolotu na lotnisko zapasowe. Należało to do kontrolerów.
No i to jest kwintesencja tego wypadku, ja sie z Dr.Klichem w pelni zgadzam.