konto usunięte

Temat: 99% osób nie potrafi udowodnić sobie prawa przyciągania ?

Za powyższym zaproszeniem kryje się tak naprawdę próba zainteresowania czytelnika metodą, którą w bardzo przystępny i błyskotliwy sposób opisuje Krzysztof Wirpsza w jednym z numerów czasopisma Czwarty Wymiar:

Metoda Sedony: Uwolnić nadmuchanego tyranozaura!

"Metoda Sedony to cudowny wkład w dziedzinę samoakceptacji i transformacji ego. Jest jak przystępna, zachodnia forma nauk buddyjskich, zdolna uwolnić nasze serca i umysły od ograniczeń, które sami na siebie nakładamy, i odwiecznych baśni, jakie każdy sam sobie opowiada...
Lama Surya Das

Osobiście było mi zawsze bardzo trudno przekonać się do medytacji. Podejrzewałem, że w medytacji pociągają ludzi przede wszystkim niezwykłe i tajemnicze stany, które są czymś w rodzaju elitarnej sztuki rozrywki. Po skończeniu studiów odkryłem, że ludziom w życiu chodzi przede wszystkim o przezwyciężenie własnych problemów. Rozrywka może iść potem, ale raczej nie jest kwestią centralną. I to problemy właśnie, jak się okazało, stanowiły klucz do zagadki dojo. Jak pokonać własne problemy? Zrozumiałem, że zainteresowani medytacją, ci szczerze nią zainteresowani, poświęcają na nią swój czas, ponieważ w ten sposób próbują uporać się z problemami. Tymi, z którymi za pomocą innych metod uporać się im najwyraźniej - nie udało.

Zacząłem więc podejrzewać, i do dziś mi się to podejrzenie nie zmieniło, że istota medytacji polegać musi na likwidowaniu tych problemów. I nie chodzi tu o ucieczkę przed problemami, o ich tymczasowe przykrycie warstwą pozytywnej energii. Mam na myśli rzeczywiste, radykalne i uczciwe tych problemów - pozbycie się. Czy to możliwe, czy łatwe, i ilu medytujących faktycznie tu dochodzi, to już inna sprawa, ale tylko takie doszczętne "pozbycie się" wyglądało mi na wystarczająco racjonalne uzasadnienie tego sportu. Przy okazji - przez "problem" rozumiem wszystko, co można w naszej psychice nazwać "niezdrowym", "wymuszonym", "odrętwiałym", "bolesnym", "nieobecnym", "zestresowanym", czy innym tego typu przymiotnikiem. Skuteczna medytacja nie tylko powinna te rzeczy usuwać, ale też przetwarzać w ich pozytywne, przydatne w życiu odpowiedniki.

Metoda Sedony była jedną z technik, które pokazały mi, że tak może być w istocie. Jej twórcy, Lesterowi Levensonowi, najwyraźniej udało się wyodrębnić sedno rzeczywistej medytacji, a także zdefiniować precyzyjnie punkt w którym psychologiczne problemy faktycznie - rozpuszczają się. Okazało się, że kwestie rytualno-filozoficzne, sprawy wzniosłości uczuć czy też wieloletni "staż żółtodzioba" - wcale nie były niezbędne. Idąc za zaleceniami Levensona, można wejść od razu w istotę procesu - i na niej jedynie poprzestać. Istota zaś, polega dokładnie na tym - pozwolić aby nasz problem przestał dłużej istnieć jako problem. By stał się sprzymierzeńcem. Ba, oczywiście, łatwo powiedzieć. Ale jak się okazuje, przy odrobinie treningu, nie jest to wcale takie trudne.

Metoda Sedony opiera się na czterech łatwych pytaniach zadawanych samemu sobie. "Czy mogę to powitać?", "Czy mogę pozwolić, aby to się rozpuściło (odeszło)?", "Czy pozwolę, aby to się rozpuściło (odeszło)?" i "Kiedy?". Pomijając szczegóły techniczne, o których napisano całą książkę, istotę metody można sprowadzić to tej prostej formuły: "Znajdź w sobie problem. Następnie spróbuj pozwolić aby on zanikł.". I nie chodzi tu o wypieranie problemu, o wmawianie sobie, że go w nas nie ma. Nie mówimy też - dodaję dla wyjaśnienia - o autohipnozie, autosugestii, afirmacjach czy auto-programowaniu. Mamy na myśli rzeczywisty zanik, ustąpienie problemu, w naszej własnej ocenie. Łatwo je rozpoznać, bo jego efektem, tu i teraz, jest najzwyczajniejsza w świecie - ulga.

Twórcę Metody Sedony, Lestera Levensona życie postawiło w sytuacji, gdzie rozwiązanie psychicznego problemu stało się kwestią życia lub śmierci. Stres, związany z funkcjonowaniem na najwyższych szczeblach amerykańskiego świata biznesu, doprowadził organizm Levensona do takiego wycieńczenia, że lekarze rozkładali ręce. Był on chory na większość głównych przypadłości cywilizacyjnych i to chory obłożnie. Zalecano mu spokój i oczekiwanie na śmierć. Lester jednak nie poddał się i potraktował to jako wyzwanie. Wiedział, że jego jedyną szansą jest cud, i że tylko on sam może na ten cud pozwolić. Zamknięty w hotelowym pokoju przez trzy miesiące non-stop pracował nad sobą za pomocą zestawu technik, tak banalnie prostych, że przeciętnego człowieka można by ich nauczyć w godzinę. Powiadają, że po upływie trzech miesięcy Lester stał się całkowicie zdrów. Co jeszcze ciekawsze, jego umysł wszedł w stan trwałego i niezmąconego spokoju, jasności i pogody ducha, które nie opuściły go od tamtej chwili do śmierci.

Lester Levenson, po swojej duchowej przemianie, powrócił do środowiska amerykańskich biznesmenów, tym razem niosąc im nowe przesłanie. Zasiadał za stołem konferencyjnym, po to aby, wraz z zespołem, wprawiać się w sztuce, którą nazywał "uwalnianiem". "Uwalnianie" (po angielsku to to samo, co "pozwalanie na rozpuszczenie") było kwintesencją medytacji, wyrażoną w sposób przystępny i zrozumiały dla świeckiego, współczesnego człowieka Zachodu. Dzięki opanowaniu "uwalniania" Lester potrafił pozbyć się dowolnej stresującej emocji, jednak nie przez jej wyparcie, i nie przez ekspresję. Chodziło o pozwolenie aby energia stresującego czynnika, działała dla naszego dobra, raczej niż szkody.

"Uwalnianie"zaczynało się prosto. Najpierw potrzebne było przyznanie się przed sobą samym do emocji, którą chcemy przetworzyć. Emocję tę należało spróbować zaakceptować, bez prób wywoływania zmiany. Potem, wciąż nie usiłując nic zmieniać, należało spróbować wyrazić zgodę na rozpuszczenie się emocji, a właściwie jej spontaniczną transformację w bardziej wysokoenergetyczny stan. Aby spróbować wyrazić zgodę, człowiek nie musi nawet kiwnąć palcem. Po prostu się zgadza (lub nie zgadza) i już. Wychodził tu na jaw fakt, że największej wewnętrznej zmiany można dokonać, jeśli nauczymy się - naprawdę nic nie robić. Z czasem, ta bezprecedensowa forma redukcji stresu, zaczęła trafiać do coraz szerszych kręgów publiki i przyjęła nazwę Metody Sedony.

Lester Levenson zmarł w latach dziewięćdziesiątych, ale pozostawił po sobie schedę, w postaci rozwijającej się organizacji Sedona Training Associates, zajmującej się szerzeniem jego systemu w Ameryce. Nazwa Metodą Sedony, wzięła się od nazwy miasta Sedona, gdzie system ten powstał. Szczegółowo opisany jest w książce Hale'a Dwoskina pt. "The Sedona Method. Your Key to Lasting Happiness, Success, Peace and Emotional Well-being" ("Metoda Sedony - twój klucz do trwałego szczęścia, sukcesu, spokoju ducha i emocjonalnego spełnienia", niestety polskiego tłumaczenia na razie nie ma ) Sam Hale Dwoskin, stojący obecnie na czele organizacji był uczniem i przyjacielem Levensona.

Na temat Metody Sedony z uznaniem wypowiadają się sławy "ruchu ludzkiego potencjału", jaki kwitnie na zachodnim wybrzeżu Stanów. W obszernym dziale z rekomendacjami na stronie organizacji, Metoda jest entuzjastycznie polecana przez znanych pisarzy, terapeutów, doradców osobistego rozwoju i biznesmenów, m.in. Jacka Canfielda (autora Balsamu dla duszy) , Johna Gray'a (Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus),czy Susan Jeffers (Czuj lęk, i zrób to pomimo wszystko). W zamieszczonym na stronie filmiku wypowiadają się ludzie, których Metoda wyleczyła z psychosomatycznych chorób, emocjonalnych zapaści i finansowych dołków.

W Metodzie Sedony zajmujemy się emocjami i stanami wewnętrznymi. Zaczynamy od tych negatywnych. Prawie każdy chciałby się pozbyć gniewu, napięcia w brzuchu, znużenia, smutku czy niechęci. Twórcy Metody zachęcają do pozbycia się tych wewnętrznych utrapień, które, jak przywykło się myśleć, zalegają w nas niezależnie od naszej woli.

Gniew, ból i inne negatywy okazują się tu naszym własnym niekochanym dzieckiem. Niekochane dziecko jest dzieckiem problemowym, ale dzieje się tak właśnie dlatego, że jest niekochane. Pytanie brzmi "Czy mogę pokochać swój ból?" Każdy kiedyś widział natrętną osę, która, przerażona ludzkim opędzaniem się, ostatecznie żądliła. Czasem pojawia się ktoś wyjątkowo spokojny, kto nie opędza się, a osy, pomimo to, zdają się go nie dręczyć. Po jego policzku spaceruje osa, a on, choć świadomy tego, je ze spokojem kanapkę. Końca tej historii możemy się domyślić - osa znudzona odlatuje.

Podobna zasada działa w przypadku Sedony. Nasza negatywna emocja jest jak zwierzątko. Gdy się jej boimy - atakuje, bo sama się boi. Gdy ją akceptujemy i dopuszczamy do siebie - nagle się uspokaja. Ostatecznie traci zainteresowanie nami, ponieważ widzi, że jej nie zagrażamy. Rusza w swoją stronę. Jeśli tylko pozwolimy jej odejść - nie będzie nas więcej dręczyć.

Praca Metodą Sedony przebiega w zatem dwóch fazach. Najpierw - musimy zidentyfikować kłopotliwy stan wewnętrzny i go zaakceptować. . Pytając siebie "Czy mogę to zaakceptować?", możemy uświadomić sobie jak wielki wpływ wywieramy na swoje wewnętrzne stany zwyczajnie nie pozwalając sobie ich czuć, kontrolując je lub lekceważąc.

Po próbie akceptacji przychodzi czas na uwolnienie, inaczej - pozwolenie na rozpuszczenie. Zaraz po jednym lub kilku pytaniach na akceptację, zadajemy pytanie uwalniające:

"Czy mogę pozwolić, aby to się rozpuściło?"

Ewentualne zamienniki, wynikające głównie z problemów z tłumaczeniem oryginalnej formy angielskiej (let go) na polski, zamieszczam poniżej:

"Czy mogę to puścić?"
"Czy mogę to uwolnić?"
"Czy mogę pozwolić aby to ustąpiło/odeszło?"
"Czy mogę to odpuścić?"
"Czy mogę przestać dawać temu siłę?"
Warto zrozumieć o co tu chodzi, ponieważ jest to kluczowe pytanie Sedony. Mówimy o poluzowaniu mentalnego chwytu, w jakim to coś "trzymamy". W każdym przypadku istota czynności sprowadza się do dobrowolnego zaniechania zasilania danej emocji/myśli. Chodzi, jak już mówiliśmy, o zaprzestanie działania, a nie, jak odruchowo byśmy chcieli - zrobienie czegokolwiek. Przy zrozumieniu znaczenia w ten sposób, można używać dowolnej z powyższych kilku form, lub nawet wymyślić własną.

Pełny cykl domykają jeszcze dwa pytania: "Czy pozwolę się temu rozpuścić (odejść)?" oraz "Kiedy?". Jak odpowiadać na pytania? Na wszystkie pytania oprócz ostatniego odpowiadamy sobie w myślach TAK lub NIE. Na "Kiedy?" można odpowiedzieć "Teraz!" albo... cokolwiek przyjdzie nam do głowy! Dopóki jednak jesteśmy ze sobą szczerzy, zarówno TAK, jak i NIE, zarówno "Teraz!", jak i "Nigdy!", mogą przyczynić się do "rozpuszczenia" emocji w umyśle. Gdy "rozpuszczenie" zachodzi, czujemy to. Dyskomfort towarzyszący odczuciu, skokowo się zmniejsza. Po wielokrotnym powtórzeniu "rozpuszczenia" - kłopotliwe odczucie całkiem zanika, a na jego miejsce wchodzi poczucie zwiększonej przytomności, opanowania i emocjonalnej wolności.

Po zakończeniu cyklu pytań, emocja jest namierzana powtórnie, lub zmieniana na inną, jeśli tamta rozpuściła się już kompletnie. Cykl może zacząć się od nowa. Tak wykonywana medytacja jest czymś bardzo niekłopotliwym. Może być wykonywana w tramwaju, w drodze do pracy, w windzie czy w łazience, bez konieczności przyjmowania specyficznej pozycji ciała, czasem wręcz "w marszu", czasem na siedząco i z kartką. Stosujemy tyle powtórzeń, ile chcemy, pracując przez kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt minut na raz, zależnie od okoliczności. Nabycie wprawy w technice Sedony, może doprowadzić do umiejętności uwalniania "na miejscu", to znaczy bez przerywania danej czynności. Wtedy praktyka medytacji przestaje być w ogóle czasochłonna.

Metoda Sedony jest czymś zarówno bardzo pragmatycznym, "ziemskim", jaki i w pewien sposób niezwykłym i "ezoterycznym". Jej pragmatyzm polega m. in. na tym, że jest sprawdzalna w warunkach klinicznych. Cytowane na stronie badanie uwzględniało częstotliwość uderzeń serca, ciśnienie krwi i tonus mięśni, z czego w dwóch pierwszych kategoriach odnotowano wyniki 3-4 krotne lepsze w porównaniu z tradycyjną techniką redukcji stresu, a w przypadku tonusu mięśni wynik był porównywalny. Jak skomentowali naukowcy, Dr Richard J. Davidson i Dr David C. McClelland, jest to technika wybitna "ze względu na swoją prostotę, skuteczność, nieobecność wątpliwych założeń oraz szybkość występowania obserwowalnych wyników."

Stosowanie Metody Sedony nie ogranicza się do poprawy samopoczucia, i znajduje zastosowanie w każdej dosłownie dziedzinie, gdzie praca z psychologiczną traumą może przyczynić się do poprawy jakości życia i funkcjonowania. Mamy więc zarówno aspekty ściśle terapeutyczne, takie jak pomoc w stanach depresji, niskiej samooceny, nałogów itp., jak i dziedziny zaliczane raczej do obszaru samorozwoju - tu przede wszystkim obfitość finansowa oraz wytyczanie i realizacja celów. Metoda Sedony znajduje swoje zastosowanie nawet na obrzeżach medycyny - w pracy z bezsennością oraz chronicznym bólem. Może być ponadto i jest z powodzeniem wykorzystywana do osiągania poprawy i lepszej komunikacji w relacjach, biznesowych, rodzinnych i partnerskich.

Rozwijanie obfitości finansowej, o czym może warto tu wspomnieć, jest w Metodzie okazją do przyjrzenia się własnym ograniczającym przekonaniom, związanym z ryzykiem, inwestowaniem, podejmowaniem decyzji czy relacjami biznesowymi. Obfitość finansowa nie jest tu traktowana jako przedmiot afirmacji, czy neurolingwistycznego programowania, technik których zasada działania, jak już wspominaliśmy, jest inna.

Natomiast jest jeszcze ten niezwykły, "ezoteryczny" aspekt Metody. Przede wszystkim, wydarza się tu coś naprawdę niecodziennego - coś co mistycy nazywają "transcendencją". Jest łyżka, nie ma łyżki. Jest emocja, nie ma emocji. Co się dzieje?Wiele systemów medytacji, w tym buddyzm, mówi nam o "iluzji świata zjawisk". Praktykując Metodę Sedony zaczynamy orientować się, co taka "iluzja" miałaby znaczyć. Oto tyranozaur naszych karykaturalnych emocji czyha w głębi umysłu. Często nawet nie wiemy, że on tam jest, obok rośnie trawka, kwiatuszki, przygrzewa słonko. Ale instynktownie nie chcemy zaglądać do jamy, coś nas powstrzymuje. Znaczy, gdzieś, jakoś, przeczuwamy, że on (brrr...) tam jest. Dobrze. No i teraz, jeden raz odważamy się zajrzeć. Po cichu, nie mówiąc nikomu wchodzimy do jamy. Wyskakuje tyranozaur. Wypełnia sobą niebo. Oj, mieliśmy rację, po co było wchodzić, to był ostatni błąd w naszym życiu! Ale wtedy wpadamy na pomysł. Raz kozie śmierć, i tak zaraz nas pożre. I tak nic nie ma do stracenia. Podchodzimy do tyranozaura i drapiemy go po brzuszku. Poklepujemy przyjaźnie po cuchnącej skórze. "Hej stary... Chcesz mnie zjeść? Nie żałuj sobie... Wcinaj..." I nagle... dziw nad dziwy! Psssssssssst - schodzi z niego powietrze. Był nadmuchiwany. Na ziemię opada pusta powłoka."Tomasz Wójcik edytował(a) ten post dnia 20.05.10 o godzinie 16:35