konto usunięte
Temat: Ku pokrzepieniu Kobiecych Serc wywiad z Khandro Rinpocze
Rozmowa z Czcigodną Khandro RinpoczeKhandro Rinpocze jest to postać wyjątkowa. W swych poprzednich inkarnacjach była słynną partnerką Guru Rinpoczego, Jeszie Tsogjal, czy żoną XV Karmapy, Wielką Dakinią z Tsurphu. Rinpocze przyszła na świat jako córka wybitnego tybetańskiego mistrza ze szkoły Njingmapy – J.Ś. Mindrollinga Rinpoczego. Otrzymała przekaz nauk zarówno Njingmapy, jak i Kagju, oraz, jak o tym za chwilę przeczytamy, także wykształcenie w stylu zachodnim. Oczekuje się, że jako następczyni J.Ś. Mindrollinga Rinpoczego zostanie w przyszłości dzierżawcą nauk jego Linii. Wówczas jednak powinna założyć rodzinę, gdyż tradycja ta wymaga, by nauki przechodziły z rodziców na dzieci. Rinpocze na razie jednak bardzo chce być mniszką. Aby spełnić swe życzenie, a jednocześnie uspokoić ojca, Rinpocze regularnie przyjmuje ślubowania mnisie tylko na najbliższy tydzień...
A: Tara, Jeszie Tsogjal, Wielka Dakini z Tsurphu to tylko kilka poprzednich inkarnacji Rinpocze. Czy Rinpocze mogłaby powiedzieć coś o swoich poprzednich żywotach?
Khandro Rinpocze: (śmiech) Osobiście nie chciałabym wiele o tym mówić. Kiedy przyjrzymy się Linii Przekazu nauk Buddy zobaczymy, że wielu wspaniałych mistrzów duchowych to kobiety. Na przykład Wielka Dakini z Tsurphu była kobietą wyjątkowo zaawansowaną duchowo. Spędzała mnóstwo czasu na odosobnieniach medytacyjnych. Cieszyła się szacunkiem wielu ludzi. Naprawdę była wielką praktykującą w tamtych czasach. To rzeczywiście emanacja Jeszie Tsogjal, partnerki Guru Rinpoczego żyjącego w VIII w. w Tybecie. Natomiast sama Jeszie Tsogjal na poziomie nirmanakai była powiązana z Tarą. Gdybyśmy przyjrzeli się całej tej linii zobaczylibyśmy, że zawsze jeden mistrz poprzedzał drugiego. Przed Jeszie Tsogjal pojawiały się inne żeńskie istoty, które nauczały Dharmy. To nieprzerwana, wspaniała linia nauczycieli duchowych, na końcu której obecnie znajduję się ja — zwyczajna, buddyjska mniszka, praktykująca w miarę możliwości medytację. W przeszłości te kobiety-mistrzynie były naprawdę wyjątkowe. Było ich na szczęście bardzo wiele, tak więc linia nie została przerwana i do dziś przekaz zachował swą czystość.
A: Czy Rinpocze pamięta swoje dzieciństwo dziewczynki-tulku, dzień intronizacji, pobyt w klasztorze swego ojca?
KR: (uśmiech) Ponieważ urodziłam się w Indiach w rodzinie J. Ś. Mindrolinga Rinpoczego, jako jego córka siłą rzeczy zamieszkałam w klasztorze. Często dzieje się tak, że kiedy dziecko zostaje rozpoznane jako tulku, w jego życiu zachodzą wielkie zmiany. Oddziela się je od rodziców, przenosi do klasztoru i tam edukuje. Jednak w moim wypadku tak się nie stało, gdyż ja urodziłam się w klasztorze. Wychowywałam się tam, w związku z czym fakt rozpoznania mnie jako wyjątkowej inkarnacji nie zmienił zbyt wiele w moim życiu. Było to zupełnie naturalne. Kiedy miałam dziesięć miesięcy zostałam rozpoznana jako tulku przez XVI Gjalłanga Karmapę i potem Dilgo Kjentse Rinpoczego. Oficjalna intronizacja to pewnego rodzaju formalna ceremonia, która pewnie mniej jest ekscytująca dla samego dziecka, a bardziej dla zgromadzonych ludzi (śmiech).
Tak więc dojrzewałam w klasztorze. Miałam szczęście do wspaniałych nauczycieli. Otrzymałam dzięki nim naprawdę solidne wykształcenie. Poza klasztornym — również wykształcenie w stylu zachodnim. Przez wiele lat uczęszczałam do katolickiej szkoły podstawowej prowadzonej przez siostry. Miałam granatowy fartuszek z białym kołnierzykiem, który po powrocie do klasztoru zamieniałam na bordowe szaty mniszki. Ta podwójna ilość zajęć była dobrze wyważona. Pewnie miałam więcej lekcji niż każde przeciętne dziecko w tym wieku, ale przyznaję, że było to interesujące. Moje dzieciństwo to pasmo wspaniałych doświadczeń, kontaktów z wyśmienitymi nauczycielami.
A: Czy to coś wyjątkowego być kobietą-Lamą...?
KR: Tak, w dzisiejszych czasach to coś wyjątkowego. Ale jeśli przyjrzymy się historii buddyzmu w Tybecie to zobaczymy, że żyło tam i nauczało wiele, wiele kobiet-mistrzyń. Jednak z powodów społecznych nie miały one takiej samej szansy jak mężczyźni na rozwijanie swojej aktywności np. na zakładanie wielkich klasztorów czy innych wspólnot duchowych.
Jeśli prześledzimy biografie tych kobiet, zobaczymy, że ich aktywność była skierowana raczej do wewnątrz. Zazwyczaj udawały się w odosobnione miejsca, aby tam oddawać się praktyce medytacji. Oczywiście i one przekazywały nauki Buddy, ale małemu kręgowi uczniów. Tak więc nie można powiedzieć, że w Tybecie nie było wielu nauczycieli-kobiet. Wręcz przeciwnie.
Prawdą jest, że obecnie sytuacja przedstawia się zgoła odmiennie. Mamy mniej nauczycieli wśród kobiet. Jednym z powodów, że tak się dzieje, jest — jak myślę — to, iż tulku pojawiają się przede wszystkim tam, gdzie mogą przysporzyć jak największego pożytku. Biorąc pod uwagę zmiany, jakie zaszły w społeczeństwie w XIX i XX w. można sądzić, że kobietom byłoby ciężej pracować aktywnie. Może właśnie dlatego większość tulku to mężczyźni.
Nie ma wątpliwości, że liczba kobiet-tulku jest nieporównywalnie mniejsza od mężczyzn-tulku. Dla mnie osobiście to znak naszych czasów, odbicie kondycji naszego społeczeństwa, które jest bardzo patriarchalne. A co za tym idzie, oznacza to ciężkie czasy dla kobiet. Kobiety ciągle mają trudniejszy dostęp do wiedzy, są zazwyczaj gorzej wykształcone i siłą rzeczy nie mają szansy na aktywność, jaką rozwijają mężczyźni. Jeśli dostrzeżemy to, że kobiety również powinny mieć takie samo prawo do nauki, poszerzania swojej wiedzy, jeśli w przyszłości stworzymy im lepsze warunki, wtedy pojawi się również wiele kobiet-nauczycieli duchowych.
Jednak tak naprawdę ważne jest to, aby być jak najbardziej pożytecznym, w drugim rzędzie liczy się odrodzenie jako mężczyzna czy kobieta. Najważniejsze jest zapoznawać ludzi z tradycją religijną, z naukami, które oddalają nas od cierpienia, a zbliżają do trwałego szczęścia.
A: W Europie kobiety musiały walczyć o swoje prawa, jak to wyglądało w Tybecie?
KR: Jest jedna bardzo ważna rzecz, o której zawsze należy pamiętać: otwartość umysłu. W naukach buddyjskich podkreśla się jej znaczenie. Staramy się możliwie jak najlepiej otworzyć nasz umysł, poszerzyć go. I kiedy przyjrzymy się naszemu życiu, negatywnym emocjom, takim jak nienawiść, złość, egoizm, niewiedza, zobaczymy, że są to zwykłe problemy dotyczące całej ludzkości, bez podziału na mężczyzn i kobiety. Byłoby absurdalne mówić o męskim egoizmie czy kobiecym egoizmie. Tak więc wszelkie zmiany, które w nas zachodzą, jak i nasz rozwój, również istnieją poza podziałem według płci.
Osobiście uważam, że niektóre bardzo mocne hasła feministek nie są konieczne... Jednak w pełni podzielam ich postulaty dotyczące wykształcenia i dostępu do wiedzy. Dobre wykształcenie to podstawa wszelkich zmian. Ważna jest także swoboda wyznania i możliwość praktyki religijnej. Niektórzy sądzą, że takie poglądy wiążą się z feministycznym punktem widzenia. Ale i tak trzeba mówić o tym na głos. Poza tym myślę, że w dużej mierze zależy to od samych kobiet, od ich świadomości tego, co im się należy. Jestem o tym przekonana. Nikt nie da ci należnych praw, jeśli nie postarasz się o nie.
A: Czy Rinpocze mogłaby opowiedzieć o swoim życiu codziennym w klasztorze w Indiach?
KR: Oczywiście wcześniej już mieszkałam w klasztorze, więc nabrałam w tym trochę rutyny. Teraz rzeczywiście moje życie wygląda nieco odmiennie. Kiedy akurat przebywam w Indiach czy w Sikkimie, dni upływają mi na odwiedzaniu klasztorów i ośrodków odosobnieniowych. I przyznam, że nie poświęcam moim mniszkom tak wiele czasu, jak bym sobie życzyła. Ciągle wyrażam pragnienie, abym mogła je więcej nauczać i w ten sposób mieć pewność, że ich praktyka medytacyjna na odosobnieniu ma się dobrze. Poza tym wiele czasu zabierają mi prace administracyjne związane z prowadzeniem klasztoru. Na tyle, na ile mi czas pozwala, staram się oddawać krótkim odosobnieniom medytacyjnym i poświęcam się studiowaniu nauk. Praktycznie codziennie przychodzą do mnie ludzie, z którymi przyjemnie się rozmawia. Czasami udzielam im porad...
A: Klasztor w Indiach i w Sikkimie, ośrodki odosobnieniowe i... częste wizyty na Zachodzie…
KR: Rzeczywiście w ciągu ostatnich lat tak się złożyło, że często przyjeżdżam do Europy.
A: Mam nadzieję, że w Polsce to pierwszy, ale nie ostatni raz? (śmiech Rinpocze) Czy Rinpocze mogłaby powiedzieć coś o swoim pobycie we Francji? Słyszeliśmy, że studiowała tam dziennikarstwo (śmiech Rinpocze) i języki obce. Czy Rinpocze pisze teraz do jakichś czasopism?
KR: Nie, nie! Nie studiowałam wcale dziennikarstwa. Nie wiem, skąd to wziąłeś. Rzeczywiście, kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, byłam zobowiązana do nauki jednego języka zachodniego — i był nim angielski. Przez kilka miesięcy uczyłam się też francuskiego.
W tym czasie bardzo interesowałam się dziennikarstwem i postanowiłam zapisać się na taki bardzo krótki, intensywny kurs. Być może pomieszały się tutaj te dwie rzeczy i powstały studia dziennikarskie we Francji. Choć nie ukrywam, że lubię pisać i chciałabym pisać, ale zawód dziennikarza mi nie grozi.
A: Może byłoby dobrym pomysłem napisanie pewnego dnia autobiografii? Z tego i przeszłych żywotów?
KR: (śmiech) Tak. Często przychodzą do mnie ludzie i mówią: „Rinpocze, napisz jakąś książkę na temat Dharmy.” Ale kiedy potem przechodzę koło księgarni i widzę tę masę wspaniałych książek, które już zostały napisane, to myślę sobie, że wystarczy ich na wiele, wiele lat.
A co do autobiografii, to poczekaj z tą prośbą aż skończę osiemdziesiąt albo dziewięćdziesiąt lat. Wtedy będę mogła obejrzeć się wstecz, wtedy kto wie… Myślę, że mam jeszcze czas.
A: Jakie były pierwsze wrażenia Rinpocze po przybyciu na Zachód? Czego mamy w nadmiarze, a czego nam brakuje?
KR: Pierwsze moje wrażenie to niekłamany podziw. Naprawdę, gdy przyjechałam na Zachód po raz pierwszy, byłam pod wielkim wrażeniem. Zresztą nie tylko ja, także wielu innych, wspaniałych nauczycieli. A więc podziwiałam tu ludzi, że są w stanie tak ciężko pracować. Ludzie, którzy mają rodziny, pracują zawodowo, biorą na siebie różnego rodzaju odpowiedzialność, są w stanie znaleźć czas i naprawdę wiedzą, czym jest poświęcenie się praktyce Dharmy. Często w wielu innych miejscach na świecie nie spotyka się takiego oddania. I takie jest wrażenie wszystkich mistrzów przyjeżdżających do was, na Zachód, że macie tu wiele oddania. Tak więc ważne jest, aby naprawdę poznać nauki Buddy i starać się praktykować je jak najlepiej.
Pamiętam, jak przyjechałam na Zachód po raz pierwszy siedem lat temu — spotykałam wielu ludzi, którzy nie byli mniszkami ani mnichami, a którzy bardzo ciężko pracowali praktykując medytację. Widziałam, jak wiele zrozumienia i wysiłku wkładali w to wszystko, jak wiele entuzjazmu, jak wiele pasji.
A: Oczywiście Rinpocze zna osobiście Jego Świątobliwość Dalajamę?
KR: Tak, ale codziennie herbatki ze sobą nie pijemy. Jest dla mnie kimś, kogo znaczenia nigdy nie można przecenić. Pamiętam, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, Dalajlama przyjechał w odwiedziny do naszego klasztoru, do mojego ojca. To było wielkie święto. Miałam przyjemność usadowienia się na jego kolanach i głaskania go po brodzie. Do dziś pamiętam jego uśmiech i to, jak ze mną żartował.
A: Kiedy J.Ś. Dalajlama przyjechał do Polski, powiedział na Uniwersytecie Warszawskim, że esencją buddyzmu jest Miłość i Współczucie. A z jakim buddyzmem przyjechała do Polski Rinpocze?
KR: To, co powiedział Dalajlama, jest całkowitą prawdą. Bez współczucia nie ma Dharmy. Na poziomie względnym, nawet jeśli jesteśmy całkiem początkujący w poznawaniu nauk Buddy i teoretycznie rozważamy takie pojęcia jak Miłość czy Współczucie, dochodzimy do wniosku, że naprawdę wszystkie istoty bez wyjątku pragną szczęścia, że ja sam/sama także go pragnę. Wszyscy dążą do tego samego, wszyscy oczywiście chcą doświadczać od siebie wzajemnie dobrych uczuć.
Z innego punktu widzenia, na poziomie absolutnym, kiedy urzeczywistnimy naturę naszego umysłu i doświadczymy prawdziwej rzeczywistości, zrozumiemy, że nie ma już mowy o jakiejkolwiek aktywności, która nie współgrałaby z miłością i dobrocią. Tylko takie życie ma naprawdę sens. Kiedy przyjrzysz się dokładnie takiemu poglądowi, to zrozumiesz, że wszystkie nauki Buddy są zbudowane na fundamencie współczucia. To jest bardzo ważne.
Poza tym nauki mówią, że Współczuciu powinna towarzyszyć Mądrość. Tak więc najpierw trzeba połączyć współczucie z mądrością wynikającą z poznawania i studiowania, a następnie zastosować to w działaniach ciała, mowy i umysłu. Na tym polega Dharma. Nie ma nic ponad to.
A: Ostatnio w Polsce mamy problem z sektami. Jak zdaniem Rinpocze można odróżnić prawdziwą religię od sekty?
KR: Nieszczęśliwie, bardzo nieszczęśliwie dzieje się, kiedy pojawiają się sekty. Niebezpieczeństwo sekty polega na tym, że na skutek działań jej przywódcy zaczyna się przemiana myślenia jednostki w myślenie zbiorowe. W efekcie sprowadza się to do tego, że pojedynczym osobom nie pozwala się myśleć i mówić niczego innego niż to, co mówią przywódcy. W tym tkwi różnica. Buddyzm przyjmuje całkiem odmienne założenie. W buddyzmie nie tylko w ramach określonej szkoły, ale w ogóle mówi się: „Nie podążaj za nikim, nigdy nie podążaj za nikim, użyj własnej mądrości.” Każda pojedyncza istota posiada te same właściwości umysłu i powinna kierować się we wszystkich sytuacjach tą samą podstawową inteligencją. Samemu przecież można dojść do wniosku, czy istoty pragną szczęścia czy cierpienia. Wystarczy tylko użyć rozumu. Buddyzm całkowicie skupia się na tym, żeby ludzkie istoty używały swej podstawowej inteligencji i podstawowej mądrości. I tym między innymi różnimy się od zwierząt, ogarniętych niewiedzą, które podążają za przywódcą stada.
Myślę, że w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z jeszcze innym problemem. Dotyczy on edukacji w szkołach, która nie zmierza w tym kierunku, w którym powinna. Dzisiaj ludzie bardziej niż kiedykolwiek potrzebują duchowości w naprawdę dobrym wydaniu. Kiedy młodzież nie znajduje tego w szkole, zaczyna naturalnie szukać gdzie indziej. Młodzi ludzie poszukują czegoś, co mogłoby uwolnić ich od zasłon niewiedzy, niezrozumienia, po prostu od cierpienia, a doprowadzić do czegoś, co jest dobre i pożyteczne i może stać się źródłem szczęścia. A każda osoba, która szuka źródła, jest naprawdę bardzo spragniona. I problem w tym, że spragniona osoba niespecjalnie wie, z jakiego źródła można pić, a z jakiego nie. W tym sensie jest bardzo słaba. I dlatego tak ważne jest dogłębne studiowanie nauk, w możliwie jak najczystszy sposób. Dlatego należy być naprawdę bardzo ostrożnym co do własnych interpretacji religii. Religia nie może służyć naszemu pomieszaniu, spełnianiu naszych egoistycznych pobudek. To jest bardzo, bardzo ważne.
A: Czyli wracamy do Miłości i Współczucia...
KR: Tak, do Miłości i Współczucia, ale w połączeniu z Mądrością i Inteligencją. (śmiech)
A: Wielu poszukujących i wrażliwych ludzi uważa, że buddyzm tybetański jest zbyt egzotyczny i skomplikowany, łatwiej jest pójść na piwo czy wziąć tabletkę extasy niż zaznajamiać się ze skomplikowanymi tekstami i opisami medytacji.
KR: Tutaj ważne są dwie rzeczy. Po pierwsze potrzebujemy coraz więcej tłumaczeń. Niektórzy owszem, odczuwają silny związek z językami orientalnymi. Takie osoby lubią praktykować po tybetańsku. Jednak jeśli się nie wie, co się mówi albo deklamuje, to sądzę, że nie przynosi to zbyt wielkiego pożytku. Tak więc zawsze będę popierała tłumaczenia Dharmy. I uważam, że ludzie powinni wykonywać medytacje w ojczystym języku. To bardzo ważne. Kiedy już dokładnie przyswoją sobie treść poszczególnych praktyk, wtedy mogą zacząć czytać je po tybetańsku, będą już coś rozumieli i nie będzie problemu. Ale kiedy poczujemy jakąkolwiek niewygodę w używaniu obcego nam języka, starajmy się zmienić go na nasz własny. Bo nie ma sensu powtarzać słów, których znaczenia się nie rozumie. Nie jest to w żaden sposób pomocne.
A jeśli chodzi o te skomplikowane praktyki i wizualizacje, to muszę przyznać, że praca z umysłem nie jest czymś łatwym. Buddyjskie medytacje mają na celu ćwiczyć umysł. Nasz umysł błądzący w samsarze jest wciąż czymś zajęty. Nie urodziliśmy się z możliwością kontrolowania tego, co on produkuje. Medytacja jest metodą pozwalającą nam uelastycznić nasz umysł i zapanować nad jego ekspresją, tak aby świadoma uważność poprzedzała późniejsze działanie. Tak więc uważność i świadomość stawia się przed aktywnością umysłu i dzięki takiemu „treningowi” każdy będzie potrafił wybrać to, co odpowiednie i dokonać czegoś naprawdę pożytecznego, dobrego dla siebie i innych.
Medytacja jest konieczna do wyćwiczenia silnego umysłu, mogącego przeciwstawić się naszemu ego. Właśnie ta trudna medytacja. Zazwyczaj wydaje nam się, że ćwiczenie umysłu jest czymś łatwym. Wiele osób tak sądzi. Jednak wkrótce okazuje się, że to jedno z największych i najtrudniejszych zadań, jakie można sobie postawić w życiu. Aby móc rzeczywiście w skuteczny sposób zapanować nad naszym umysłem, sprawić, abyśmy to my nim kierowali, a nie on nami, medytujemy — temu służy medytacja foremna i bezforemna, faza budowania wizualizacji i utożsamiania się z oświeconymi energiami…
Oczywiście każdy może pracować ze swym umysłem, jednak bez tradycyjnych praktyk medytacyjnych, bez wprowadzenia przez wykwalifikowanego nauczyciela, jest to dużo trudniejsze. Nauki Buddy dokładnie opisują, czym jest ćwiczenie umysłu i jak należy je przeprowadzać. By stało się łatwiejsze, powinniśmy wzbudzić w sobie więcej otwartości, więcej świadomej uważności.
A: Dziękuję Rinpocze za rozmowę.