Marek
Nowak
I put ideas in
motion.
Temat: Ranking Wprost - najlepszych klubów w Polsce
Ponad pół miliona osób będzie podczas najbliższych weekendów spędzać noce w klubach całej Polski. Często przychodzą do klubu dlatego, że wiedzą, iż będą tam inni. Przede wszystkim w andrzejki, mikołajki, ale też w walentynki czy Halloween. Dla klubowiczów oraz tych, którzy chcą zrozumieć fenomen bywania w takich miejscach, tygodnik „Wprost" po raz drugi przygotował ranking najlepszych klubów w Polsce.Nieustanna rotacja
W porównaniu z naszym ubiegłorocznym zestawieniem w czołowej dwudziestce utrzymało się tylko sześć klubów. Najboleśniej zmienne gusty klubowiczów odczuły warszawskie kluby Milch i Hotl. Rok temu zwyciężyły w rankingu, w tym roku Milch w ogóle nie zmieścił się w zestawieniu, a Hotl zajął 20. miejsce. Wszystko dlatego, że nie dość szybko zareagowały na zmieniające się gusta klubowiczów. – Jeszcze rok temu w klubach dominowała muzyka lekka, ocierająca się o house. Teraz wszyscy bawią się przy oldskulu, rave i transie z lat 90. albo przy składankach przebojów z lat 70. i 80. – zauważa Tomasz Roehr, znany jako DJ Dreddy, prekursor techno w Polsce.
Według badań instytutu IPSOS, klub żyje średnio 15 miesięcy. Później jego miejsce w sercach klubowiczów zajmują nowe „imprezownie". Najbardziej spektakularnym przykładem tej nieustannej rotacji jest warszawski Discrete (4. w rankingu). Jeszcze niedawno przy ul. Żurawiej mieścił się Barbie Bar, który pod koniec istnienia odwiedzała głównie młodzież w wieku 16-20 lat i kilku podstarzałych panów. Wystarczyło jednak, że nowy właściciel zmienił wystrój i zaczął grać inną muzykę, by klub znów stał się czołową „miejscówką" w Polsce. Podobną karierę zrobiła łódzka Czekolada (15. w zestawieniu). Rozpoczęła działalność w październiku 2007 r. i w ciągu miesiąca stała się najważniejszym klubowym adresem w łódzkim zagłębiu imprezowym. Oczywiście nie jest tak, że klub działający dłużej niż dwa lata jest automatycznie skazany na niełaskę gości. Najlepszym dowodem na to są krakowskie Krzysztofory (10. miejsce w rankingu). Kawiarnia przy ul. Szczepańskiej była już popularna w latach 30. XX wieku, gdy stała się ulubionym miejscem studentów Akademii Sztuk Pięknych. Od 1958 r. rezydował tam teatr Cricot 2 Tadeusza Kantora. Dziś właściciele Krzysztoforów podtrzymują pamięć tamtych czasów, organizując wystawy sztuki współczesnej. A przy okazji zapraszają na imprezy klubowe z modną dziś muzyką trance – tworząc piorunującą mieszankę historii z nowoczesnością. W podobny sposób funkcjonował do niedawna sopocki Sfinks. Ten klub uchodzi za historyczną stolicę polskiego clubbingu. Pierwszy organizował prawdziwe imprezy didżejskie. Jeszcze rok temu był w naszym rankingu na dziesiątym miejscu. W tym roku z mniejszym niż zwykle wyczuciem właściciele zapraszali didżejów, przez co klub znalazł się w trzeciej dziesiątce. Wyraźnie zabrakło mu tego, co cechuje Krzysztofory – umiejętności dostosowywania się do zmieniających się realiów.
Lanserka zabija klub
– Najważniejsze cechy dobrego klubu to zaskakujące wnętrze, świetne nagłośnienie i dyskretna ochrona – mówi Dominik Borysewicz z portalu Clubbing.pl, współtwórcy rankingu „Wprost". Tę definicję spełniają chorzowski Zanzibar (zwycięzca rankingu) i krakowskie Wielopole 15 (3. miejsce). Pierwszy składa się z wielkiej liczby korytarzy poprzedzielanych drzwiami oraz malutkich salek. Mnogość zakamarków i mroczna atmosfera klubu, przyprawiona drum’n’basową muzyką, robią wrażenie. Drugi to kamienica pod adresem Wielopole 15. W piwnicy, na parterze i na pierwszym piętrze mieszczą się aż cztery kluby. Każdy z nich ma trochę inny charakter i styl, dzięki czemu miejsce dla siebie znajdą jednocześnie studenci, geje czy pijani Anglicy. – Ten klub to totalny melanż klimatów
i osobowości – zaznacza Mateusz Bociek z portalu Dobra-muza.pl, współautora naszego rankingu. Obok Zanzibaru i Wielopola powinno się wymieniać poznański SQ. Ten klub ma świetną lokalizację w budynku Starego Browaru. Na jego korzyść działają legenda słynnego Eskulapa, którego jest kontynuatorem, oraz sławni didżeje. Tylko w ostatni weekend grał Luomo, a w najbliższy piątek wystąpi Robert Babicz. Mimo tak świetnych referencji SQ znalazł się dopiero na 19. miejscu rankingu. Głównie przez brak umiejętności budowania atmosfery. Przychodzi tam za dużo przypadkowych osób, głównie po to, by „wyświetlić się" w modnym miejscu. Ten sam problem mają warszawskie kluby Platinum i Utopia. Nastawiły się na obsługiwanie gwiazd z kolorowych magazynów, lekceważąc przeciętnego klubowicza. Dobra zabawa jest tam tylko wtedy, gdy zostaną wynajęte na zamkniętą imprezę. W zwykłe dni „lanserka" zabija klubową atmosferę. Osoby uprawiające clubbing szukają w nim czegoś więcej niż tylko „muzyki, seksu i alkoholu". – Kluby dają im poczucie przynależności. Najbardziej aktywni klubowicze to przeważnie osoby, które przeprowadziły się z miasta do miasta, mieszkające same – mówi Joanna Dzierzbicka, socjolog z IPSOS, badająca klubową społeczność. Zrozumienie tej reguły pozwala stworzyć miejsce, które będzie obecne na klubowej mapie miasta dłużej niż dwa sezony. Jak białostockie Metro. To klub, w którym zmieści się średnio 150 osób, ale na każdej imprezie zjawiają się te same twarze, stworzono tu rodzinny mikroklimat. Dlatego utrzymuje się w naszym rankingu (rok temu zajął 15. miejsce, teraz 16.). Podobną receptę na sukces ma szczeciński Crossed Club. I trzyma się w czołówce: rok temu zajął trzecie miejsce, teraz piąte. Ewenementem w Polsce klubowej jest warszawski Apartament (2. w zestawieniu). Tworzy go grupa ludzi skupionych wokół kolektywu muzycznego Hallabanaha, których łączy pasja do muzyki goa trance. Kilka lat temu wystarczył im kawałek polany w podwarszawskich lasach, by zorganizować całonocną imprezę. Z czasem znaleźli puste pomieszczenie nad Wisłą. Dzięki doskonaleniu własnego pomysłu udało im się stworzyć topowy klub – dziś właściwie nie da się tam wejść na imprezę bez wcześniejszej rezerwacji, mimo że klub dalej szokuje undergroundowym klimatem i punkową wręcz energią.
Konsumenci wrażeń
Zanzibar, Apartament i Wielopole mają jedną wspólną cechę: niepowtarzalny klimat. Klubowicze, którzy je odwiedzają, nie wiedzą, co ich spotka w środku. – Nikt nie idzie do klubu tylko po to, by potańczyć, wypić drinka, spotkać znajomych czy poflirtować. Idzie się tam, by doświadczyć jak najfajniejszej kombinacji tych elementów – podkreśla Dzierzbicka. Ben Malbon, autor książki „Clubbing", nazywa ich konsumentami wrażeń. Takie osoby szukają głównie bodźców. Takim bodźcem może być wszystko: nowy T-shirt, nieznany wcześniej utwór muzyczny czy nowy drink. Wszystko, co sprawi, że rano będą mieli wystarczająco dużo wspomnień, pozwalających im stworzyć barwną opowieść. Kreatywność jest dziś ważniejsza niż kiedykolwiek. A paliwem kreatywności są bodźce – przede wszystkim niezapomniane przeżycia. To nie przypadek, że zdecydowana większość klubowiczów to osoby z wyższym wykształceniem. Weekend w klubach pozwala im naładować akumulatory na cały tydzień pracy.