konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

Po Anschlussie i „Nocy Kryształowej” około 18 tys. Zydów z Niemiec i Europy Srodkowej podazyło w latach 1938–1941 do wielkiego miasta portowego w Chinach, które nie wymagały wiz od przybyszów. Szanghaj dzielił sie wówczas na czesc kontrolowana przez rzad chinski i na dwie strefy specjalne: francuska imiedzynarodowa. Do przyłaczenia sie Włoch do wojny (10 VII 1940 r.) droga morska prowadziła z Włoch przez Aleksandrie, Kanał Sueski, Bombaj i Hongkong do Szanghaju (4 tygodnie podrózy), a czasem dookoła Afryki Południowej. Z tych dróg skorzystało ponad 40 tys. Zydów,
z których 30 tys. zatrzymało sie w Szanghaju. Spośród 320 tys. uciekinierów żydowskich z Niemic i Austrii 18 tys. znalazło się w Szanghaju Do napasci Niemiec na Zwiazek Radziecki uchodzcy mogli korzystac z drogi ladowej (kolej transsyberyjska), a władze radzieckie nie wymagały wiz tranzytowych. W artykule opisano warunki bytowania uchodzców wSzanghaju, pomoc udzielana
przez miedzynarodowe, przede wszystkim amerykanskie, organizacje (American Joint Distribution Committee, Hebrew Immigrant Aid Society – HIAS, Jewish Colonization Association – ICA, Emig−Direct) i gminy zydowskie, co pozwoliło na załozenie szkół,
szpitali, klubów, wydawanie 60 magazynów i czasopism itd. W chwili japońskiego ataku na Pearl Harbor, w grudniu 1941 r., i przystąpienia do II wojny światowej USA, miasto było schronieniem dla 20 – 25 tys. Żydów. Sytuacja uchodzców pogorszyła sie z wybuchem wojny japonsko−amerykanskiej, zajeciem miasta przez Japonczyków i naciskiem Niemców na wprowadzenie przedsiewziec antyzydowskich. W lipcu 1942 r. do Szanghaju przybył płk Meisinger (przedstawiciel gestapo w Japonii), który zaproponował władzom „ostateczne rozwiązanie problemu żydowskiego”. Na szczescie jego propozycje zostały przez włądze Japonii odrzucone. W lutym
1943 r. ogłoszono powstanie otoczonego murem i drutem kolczastym getta w Hongkou (jednej z dzielnic miasta), do którego musieli sie przeprowadzic Zydzi; wyjscie z getta wymagało zgody władz japonskich. Getto zlikwidowano 3 IX 1945 roku. Po powstaniu
panstwa Izrael prawie wszyscy Zydzi opuscili miastoRobert Suski edytował(a) ten post dnia 14.11.09 o godzinie 16:02

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

Robert Suski:
Po Anschlussie i „Nocy Kryształowej” około 18 tys. Zydów z

Specjalny numer 1/2007 „Gedenkdienst. Zivilersatzdienst–Holocaust– Education –Europäischer Freiwilligendienst”.

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

To jeden z tekstów który traktuje o tej ciekawej historii. Jeden ale nie jedyny. W Polsce pisze się o tej sprawie mało choć oblicza się, ze w Chinach przetrwało II wojne światową 10 tys. polskich Żydów. W 2006/2007 r. w ŻIH mozna było oglądać wystawę: Szanghaj: przystań dla ofiar Holokaustu

W tym miejscu nalezy także wspomnieć o działalności japońskiego konsula w Wilnie Sugihara Chiune. W latach 1940-1941 na własną rekę wydawał on wileńskim Zydom wizy japońskie. Dzieki tym wizom mogli oni wyjechać koeja Dalekowschodnią do Władywostoku a nastepnie udawali sie do Kobe w Japonii. Z stamtąd częśc uchodźców wyjechała do USA czy palestyny a cześć została odesłana do SzanghajuRobert Suski edytował(a) ten post dnia 14.11.09 o godzinie 15:24

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

Robert Suski:
To jeden z tekstów który traktuje o tej ciekawej historii. Jeden ale nie jedyny.

To jest ten tekst:

http://www.google.pl/url?sa=t&source=web&ct=res&cd=1&v...

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

A to fragment wywiadu z M. Kruczkowską z miesięcznika Midrasz:

Szanghajscy Żydzi to przede wszystkim uchodźcy wojenni, którzy przeważnie wyjechali, gdy wojna się skończyła.

Tak, to byli uciekinierzy z Europy, jeszcze z lat 30., przede wszystkim z Austrii i z Niemiec. Szanghaj był miastem otwartym, każdy mógł tam przyjechać. Należy przypomnieć, że wielu Żydów dostało się do Szanghaju dzięki chińskiemu konsulowi w Wiedniu Feng Shanho. Od nocy kryształowej do 1940 roku, kiedy konsul został odwołany, wydał on z pobudek humanitarnych, wbrew własnemu ambasadorowi i sympatyzującym z faszystami władzom Czang Kaiszeka, najprawdopodobniej przeszło 20 tysięcy wiz wyjazdowych z Europy, ratując więcej ludzi niż Japończyk Sugihara czy Oskar Schindler. Nazywany jest zresztą chińskim Schindlerem. Po wojnie mieszkał na Tajwanie, ale o jego misji właściwie zapomniano. Dopiero w 2001 roku, już pośmiertnie, otrzymał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

http://wiadomosci.onet.pl/1532957,2678,1,1,szanghajska...

30.01.2009 16:10/Midrasz, Sigmund Tobias

Szanghajska przystan

Po kilku dniach pobytu w Szanghaju [w 1939 roku]
spotkalem kilkoro zydowskich rówiesników
mieszkajacych przy tej samej ulicy. Dowiedzialem
sie od nich, ze Horace Kaduri, bogaty Zyd z
Iraku, otworzyl szkole dla dzieci uciekinierów z Europy

Byl drugi tydzien czerwca, zblizaly sie letnie
wakacje. Nie mialo sensu isc do szkoly na kilka
dni. Nastepny semestr zaczynal sie we wrzesniu.
Cale lato mialem wiec wolne. Spedzilem je na oswajaniu sie z Szanghajem.

W naszej dzielnicy Hongkou, czesci Szanghaju
kontrolowanej przez Japonie, mieszkalo troche
japonskich cywilów, sporo Chinczyków i garstka
uchodzców. Nie mielismy wielu kontaktów z
Japonczykami i bylismy zadowoleni, ze ich
zolnierze zostawiaja nas w spokoju. [...]

Wiekszosc cudzoziemców i bogatszych uchodzców z
Europy osiedlila sie w dzielnicach Szanghaju
znajdujacych sie pod kontrola Europejczyków.
Wielu Brytyjczyków i Amerykanów mieszkalo w
International Settlement. Latwo bylo zauwazyc, ze
rzadza tam Brytyjczycy: Brytyjczykami byli
wszyscy wysocy ranga policjanci, a wielu
sierzantów i szeregowych policjantów pochodzilo z
Indii i innych czesci Imperium. Hindusi byli
zazwyczaj smukli, czasami brodaci i wygladali na
ogromnych w swoich sztywnych mundurach brytyjskich i turbanach na glowie.

Wiekszosc mieszkanców Hongkou mieszkala w
zwyklych, dwupietrowych domach podobnych do
naszego, podczas gdy imponujace kamienice w
International Settlement czy Koncesji francuskiej
mialy czesto po szesc-siedem pieter, na które
wjezdzalo sie winda. Nigdy nie bylismy wewnatrz
zadnego z tych budynków z tej przyczyny, ze nie
znalismy tam nikogo. Z tego, co mówili inni
uchodzcy, i z wlasnych obserwacji, doszlismy do
wniosku, ze mieszkania byly w nich tak samo
nowoczesne i wygodne jak najlepsze apartamenty, które znalismy z Europy. [...]

Niewielka grupke brytyjskich osadników w
Szanghaju stanowili sefardyjscy Zydzi - przybyli
z Iraku, Syrii i innych miejsc Bliskiego Wschodu.
[...] Do sefardyjskiej rodziny nalezal np.
"Sassoon Hotel", najladniejszy w miescie, na rogu
Nanking Road i Bundu, jednego z najruchliwszych
miejsc handlowych w International Settlement.
Horace Kaduri, który ufundowal szkole, równiez
byl sefardyjskim Zydem. Slyszelismy wiele
wspanialych rzeczy o nich wszystkich, ale
widywalismy ich rzadko. Ich synagoga byl Beit
Aaron, polozony w International Settlement,
niedaleko Hongkou. Byl to obszerny, piekny
budynek z bialego kamienia; zdawal sie za duzy
jak na potrzeby niewielkiej spolecznosci
sefardyjskiej. W poblizu znajdowala sie równiez
szkola dla dzieci Zydów sefardyjskich i
rosyjskich oraz dla tych z rodzin bogatszych emigrantów z Europy.

Francuska czesc miasta lezala w poblizu, za
Hongkou. Wszystkie glówne ulice mialy nazwy w
jezyku francuskim, a policjanci Koncesji nosili
takie same mundury i czaka jak zolnierze i
policjanci we Francji. Klub Francuski dysponowal
wlasnymi gruntami, które zajmowaly caly kwartal w
poblizu Avenue Joffre, tamtejszej glównej ulicy.

Na terenie Koncesji francuskiej mieszkalo wielu
Zydów z Rosji. Uciekli do Chin po rewolucji
bolszewickiej i osiedlili sie wpierw w Harbinie i
Tsingtao. Kiedy przybyli do Szanghaju,
zamieszkali wpierw w Hongkou, ale potem, kiedy
zaczelo im sie powodzic w interesach -
przeprowadzili sie do dzielnicy francuskiej. Do
rosyjskich Zydów nalezaly niektóre sklepy przy
Avenue Joffre; przy Rue Pichon miescil sie
Szpital Zydowski. Naczelnym rabinem Szanghaju byl
rosyjski Zyd, Meir Aszkenazi. Kiedy zjawilismy
sie w Szanghaju, rosyjscy Zydzi budowali wlasnie
nowa synagoge - imponujacy budynek przy Rue Tenant de la Tour.

Statki pasazerskie z Europy przybijajace do portu
w Szanghaju przywozily coraz to nowych zydowskich
emigrantów z Niemiec i Austrii. Jako ze
mieszkalismy zaledwie jedna przecznice od
nadbrzeza, slyszelismy ryk syren okretów, które
zapowiadaly pojawienie sie kolejnego statku,
plynacego rzeka do pobliskich doków. Zydzi,
którzy dotarli ta droga do Hongkou, mogli po
prostu wysiasc na lad, gdyz Japonczycy nie
wymagali od nich zadnych dokumentów. Ci, którzy
docierali do dzielnic europejskich, nie mieli
tyle szczescia - wladze zazwyczaj nie wpuszczaly
ludzi bez francuskiej albo brytyjskiej wizy.
Rzecz jasna, gdyby mieli odpowiednie papiery,
pojechaliby do Francji albo Anglii, a nie do
Chin. Tak wiec ci uchodzcy, którzy nie mogli
zatrzymac sie w Koncesji ani w International
Settlement, byli zmuszeni wynajac chinska lódz i
poplynac w góre rzeki do Hongkou, gdzie
Japonczycy wpuszczali ich juz bez klopotów.
Innych dowozono tam ciezarówkami. Wiekszosc
emigrantów zostala z nami, chociaz niektórym
bogatszym rodzinom udalo sie wynajac ladne
mieszkanie w europejskich dzielnicach. [...]

W pierwszy nasz szabat w Szanghaju ojciec
zaprowadzil nas do synagogi, do której uczeszczal
od przyjazdu do Chin. Ohel Mosze byl duza
synagoga i miescil sie w trzypietrowym budynku
przy Ward Road w Hongkou. Boznice wzniesli
pierwsi przybysze z Rosji. Poniewaz przychodzilo
tam malo ludzi, miala ulec likwidacji, teraz
jednak, kiedy przyjezdzali emigranci z Europy,
rabin Aszkenazi uratowal budynek i synagoga
zaczela sie na powrót zapelniac wiernymi. Jedynym
"Rosjaninem" w synagodze byl pan Owadia, jej
prezes. Na trzecim pietrze budynku znajdowala sie
talmud tora, gdzie przez cztery popoludnia w
tygodniu zydowscy chlopcy uczyli sie czytac
hebrajskie modlitwy. Z tylu, na dziedzincu, byla
piekarnia, wykorzystywana jedynie do pieczenia
macy przed swietem Pesach. Ojciec mój, który mial
troche doswiadczenia w branzy piekarskiej (jego
rodzina miala piekarnie w Polsce), pomagal przy
wypieku macy przed naszym pierwszym Pesach w
Szanghaju. W piatki wiele ortodoksyjnych rodzin
przynosilo zywe kurczaki do rzezaka rytualnego,
który mial swoja siedzibe równiez na dziedzincu za synagoga. [...]

Pod koniec lata nadchodzila pora Wielkich Swiat.
Ci sposród uchodzców z Niemiec, którzy byli
Zydami konserwatywnymi albo reformowanymi, mieli
wlasne kongregacje. Inni Zydzi wynajmowali sale
teatralne w Hongkou. Rosz haSzana i Jom Kipur
przebiegaly w Szanghaju w atmosferze strasznego
niepokoju: w Europie wybuchla wojna, a do nas
docieralo tylko niewiele listów. Kazdy bal sie o
los rodziny i przyjaciól. Ojciec mial brata w
Palestynie, ale wszyscy jego pozostali krewni i
cala rodzina matki znajdowali sie w Polsce. Na
wiesc, ze Niemcy zajeli wiekszosc Polski, bywalcy synagogi popadli w rozpacz.

Poszczególnym uchodzcom wciaz udawalo sie
przedostac do Szanghaju. Nie mogli przyplynac
tutaj statkiem, gdyz Kanal Sueski, którym my
plynelismy, byl teraz zamkniety dla zeglugi. Do
Chin mozna bylo wprawdzie dotrzec w piec tygodni,
plynac dookola Afryki (tak przeciez znalazl sie w
Szanghaju mój ojciec), ale poniewaz wiekszosc
statków w Europie zostala skonfiskowana na
potrzeby wojenne, równiez ta droga byla
praktycznie zamknieta. Uchodzcy podrózowali wiec
z Niemiec do Rosji, która nie przylaczyla sie do
wojny, jechali koleja przez Syberie i wsiadali na
japonski statek plynacy do Szanghaju. [...]

Z nadejsciem jesieni wszystkie dzieci uchodzców
rozpoczely nauke. Niektóre uczeszczaly do Saint
Francis Xavier, szkoly prowadzonej przez
katolickich misjonarzy. Inna grupka - do
zalozonej przez rosyjskich i sefardyjskich Zydów
szkoly zydowskiej w poblizu synagogi
sefardyjskiej w International Settlement.
Wiekszosc poszla do szkoly Horace'a Kaduriego,
dzialajacej jako placówka Shanghai Jewish Youth
Association (SJYA). Wszyscy nazywali ja jednak po
prostu szkola Kaduriego. Miescila sie w wynajetym
budynku przy ulicy Kinchow w Hongkou. Pózniej
Kaduri dal pieniadze na wybudowanie nowego,
wspanialego kompleksu przy ulicy Chauffong. Byl
to jednopietrowy gmach w ksztalcie litery U, z
klasami po obu stronach wewnetrznego trawnika.
Dwa skrzydla budynku polaczone byly obszernym
holem, gdzie odbywaly sie zebrania, uprawiano gry
zespolowe i gimnastyke. Do holu przylegala
kuchnia. Przy dobrej pogodzie gimnastyke
uprawialismy na trawniku, pod golym niebem.

W szkole Kaduriego wszystkie lekcje prowadzono w
jezyku angielskim. Uzywalismy tych samych
podreczników co uczniowie w Anglii. Moi rodzice,
jak wielu innych emigrantów o
wschodnioeuropejskich korzeniach, rozmawiali ze
soba przewaznie w jidysz, czasem po polsku. Z
emigrantami z Niemiec i Austrii rozmawialismy po
niemiecku. Musielismy wiec, nim zaczela sie
szkola, zapamietac troche angielskich slówek,
rozmawiajac z policjantami czy urzednikami w
International Settlement. Chinczycy porozumiewali
sie z nami za pomoca kilku slów angielskich,
chinskiego i przede wszystkim gestykulacji.
Angielski chwytalem calkiem latwo, choc wiele
trudnosci zabrala mi nauka pisania w tym jezyku. [...]

Uchodzcy z Hongkou zalozyli wlasna lige
pilkarska. Druzyny rozgrywaly mecze w kazdy
weekend na trawniku Chauffong Road Heim, gdzie
bylo pelnowymiarowe boisko pilkarskie. Najlepsi
gracze ligowi utworzyli Zydowski Klub
Rekreacyjny, który rywalizowal z druzynami z
innych dzielnic Szanghaju na torze jezdzieckim w
International Settlement. Zydowska gwiazda pilki
byl Leo Meyer, nasz nauczyciel gimnastyki. [...]

Po zajeciach w szkole chodzilismy z innymi
chlopcami do talmud tory przy Ohel Mosze.
Nauczycielami byli tam uchodzcy z Polski. Na
lekcjach mówili w jidysz, tak jak my w domu.
Mialem czasem ochote wracac do domu, zamiast
tkwic w kolejnej szkole, czulem sie jednak w
talmud torze jak w domu i bylem tam znacznie
lepszym uczniem niz u Kaduriego. [...]

Nastepne lato spedzalem [po powrocie z nieudanych
kolonii] siedzac sam w domu i przewaznie
czytajac. Pewnego dnia, zmeczony lektura,
podszedlem do okna. Naprzeciw, przed wejsciem do
innego domu, klebil sie niewielki tlumek
Chinczyków. Niektórzy mezczyzni niesli chinskie
instrumenty muzyczne, inni rozmawiali ze soba
sciszonym glosem, od czasu do czasu spogladajac
na dom. Niewielki wózek, nieco ladniejszy od
tych, którymi zazwyczaj wozono towary, wjechal na
maly dziedziniec i zniknal mi z pola widzenia.

Ktos wyszedl z budynku i zawolal do muzyków.
Uformowali szpaler, po czym zaczeli grac wolna,
smutna melodie. Za chwile wózek, otoczony ludzmi,
pojawil sie znów na ulicy. Z domu wyszli trzej
Chinczycy, ubrani w biale tuniki z surowego
plótna oraz kapelusze, które wygladaly jak
brazowe torby z papieru. Szlochali. Ruszyla
procesja, otwierali ja muzycy, potem ciagnieto
wózek, którego nie moglem dojrzec, dalej szli nastepni ludzie.

Kiedy wózek przejechal pod moim oknem, zobaczylem
wreszcie wszystko. Zaszokowany, dojrzalem mala
trumienke, w rodzaju tych wystawianych w
witrynach zakladów pogrzebowych, i pojalem, ze
jestem swiadkiem pogrzebu kogos, kto musial byc
bardzo malym dzieckiem. Zaskoczony, zdalem sobie
sprawe, ze choc Chinczycy wygladali tak odmiennie
od nas, mówili w dziwnym jezyku i mieli osobliwe
zwyczaje, to ludzie, którzy podazali za wózkiem,
czuli dokladnie to, co ja bym czul na ich
miejscu. Kiedy odwrócilem sie od okna
zawstydzony, i spojrzalem w nasze jedyne lustro,
zrozumialem, ze równiez moje lzy niczym sie nie róznily od lez tamtych. [...]

Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu zima 1941 roku
przyjechalo nagle do Szanghaju 1200 Zydów z
Polski. Najwieksza grupa nowo przybylych to
studenci jesziwy Mir, znani ze swojej
fantastycznej znajomosci Talmudu, w wiekszosci
mlodzi mezczyzni bez rodzin. Towarzyszyli im
studenci z dwóch innych polskich jesziw - chasydzi z Lublina i Lubawicz.

Czlonkowie jesziwy Mir ubierali sie i wygladali
podobnie do innych zydowskich uchodzców z Europy,
z tym wyjatkiem, ze zawsze nosili kapelusz albo
jarmulke. Chasydzi z Lublina i Lubawicz
wyrózniali sie w Szanghaju wygladem. Bez wzgledu
na pogode chodzili zawsze w wielkich czarnych
kapeluszach, spod których czesto wystawala
jarmulka. Nigdy nie nosili krawatów, a ich
ubranie skladalo sie z czarnych spodni i kaftana,
wdziewanego zamiast marynarki. Kaftany, ciemne
kapoty siegajace kolan, wygladaly jak cos
pomiedzy marynarka a plaszczem. Ich cicit
wystawaly spod koszuli. Chasydzi golili glowe,
ale mieli dlugie brody i pejsy, które czasem
zawijali za uszy. Widzialem juz takich chasydów,
kiedy wraz z matka odwiedzalismy jej rodzine w
Polsce, ale bylem zaskoczony, widzac ich nagle na
ulicach Szanghaju. Zabawne bylo przygladanie sie
im, gdy jezdzili ryksza ulicami Hongkou w swoich tradycyjnych strojach. [...]

18 lutego 1943 roku Japonczycy wezwali wszystkich
zydowskich uchodzców, by przeniesli sie do
"wyznaczonego obszaru", który zajmowal niewielka
czesc Hongkou. Od razu nazwalismy go gettem. Na
przeprowadzke do getta uchodzcy mieli trzy
miesiace. Rozkaz nic nie mówil o tym, w jaki
sposób znajda tam nowe domy. Getto znajdowalo sie
w samym centrum Hongkou, z dala od portu. Nasz
dotychczasowy dom, przy Broadwayu, byl wiec poza
gettem. Mielismy trzy miesiace na znalezienie nowego mieszkania.

Rodzice, podobnie jak inni uchodzcy, zaczeli
nerwowo sie rozgladac za nowym lokum w granicach
getta. Kazdy zdawal sobie sprawe, ze najlatwiej
bedzie wymienic sie na mieszkania z rodzinami
chinskimi badz japonskimi, które mieszkaly na
obszarze przeznaczonym teraz dla Zydów. Obszar
przyszlego getta uznawany byl za dzielnice
biedniejsza nawet od innych czesci Hongkou. Zaraz
po ogloszeniu rozkazu o powstaniu getta ceny
nieruchomosci skoczyly w góre i staly sie wyzsze
od tych poza nim, totez zwykla wymiana mieszkan okazala sie niewykonalna. [...]

Chinczycy przy ulicy Wayside zadali ogromnej sumy
jako odstepnego. Znalezlismy wiec dwóch studentów
jesziwy, którzy chcieli wynajac pokój i po
dlugich targach rodzice i rodzina Aldermanów
zdecydowali, ze mozemy sobie pozwolic na dom w
getcie. Zgodzilismy sie na wymiane, choc nowe
lokum bylo zdecydowanie gorsze od poprzedniego.
Nie bylo toalet - dotychczasowi chinscy lokatorzy
uzywali jedynie kublów, które staly w rogu
kazdego pokoju. Urzadzilismy wiec toalete w
najmniejszym, obskurnym pokoju na parterze na
tylach domu, oraz przeznaczylismy osobne
pomieszczenie na wiadra z fekaliami. Chinscy
robotnicy wywozili je na taczkach o 4.30 kazdego
ranka. Odór unosil sie przez dlugi czas po ich
odejsciu. [...] Dom mial wspólna kuchnie, a w
niej elektryczna kuchenke. Bylo to nieopodal
Chusan Road, gdzie wciaz koncentrowalo sie zycie
spolecznosci uchodzców. Z domu bylo tez blisko do
budynków jesziwy Mir. Kazda rodzina miala swój
wlasny pokój, ale zadne z pomieszczen nie bylo
tak przestronne jak te przy Broadwayu. [...]

W poblizu domu, tak jak i w innych biednych
dzielnicach Szanghaju, byl punkt sprzedazy
przegotowanej wody. Jako ze woda z kranu nie
nadawala sie w miescie do picia, uchodzcy za
przykladem Chinczyków kupowali na swoje potrzeby
wode juz przegotowana. Wychodzilo to tez taniej
niz podgrzewanie na domowej kuchence, zwlaszcza
po wybuchu wojny amerykansko-japonskiej, kiedy
prad zaczeto racjonowac. W godzinach posilków
wokól kazdego takiego punktu - byla tam kuchnia
weglowa i przynajmniej trzy wielkie kotly -
klebil sie zawsze tlumek ludzi, którzy brali
wrzatek do termosów, utrzymujacych temperature do
nastepnego dnia. Czasami na ulicy widac bylo
nosiwode, który taszczyl dwa wielkie wiadra do lazienki jakiegos szczesliwca.

Jako ze nakaz przeprowadzki do getta dotyczyl
wylacznie Zydów, niektórzy uchodzcy, aby uniknac
zmiany mieszkania, wybierali chrzest. Robert
Knopp, chlopiec, którego przelotnie poznalem,
kiedy juz trafil do getta, mieszkal w domu we
francuskiej Koncesji wraz z piecioma innymi
zydowskimi rodzinami. Zaraz po utworzeniu getta
do ich drzwi zapukal Chinczyk, domagajac sie od
wszystkich mieszkanców, by czym predzej przeszli
na katolicyzm. Rodzinom, które zgodzilyby sie
przechrzcic, oferowano po 50 dolarów
amerykanskich oraz certyfikat, ze sa katolikami i
nie musza przeprowadzac sie do getta. I choc 50
dolarów w Szanghaju bylo spora suma, zadna z
tamtejszych rodzin nie przystala na taki warunek.
Slyszelismy jednak i o takich rodzinach, które to uczynily.

Po obwieszczeniu o utworzeniu getta japonskie
wladze zamilkly. Niektórzy uchodzcy utrzymywali,
ze Japonczycy nigdy nie traktowali polecenia o
przeprowadzce powaznie, ale wylacznie po to, by
przypodobac sie nowym sojusznikom. Zdawalo sie,
ze uchodzcy maja racje, gdyz istotnie, Japonczycy
nie przywiazywali do nas wagi i patrzyli przez
palce na te nieliczne rodziny zydowskie, które po
wyznaczonym terminie pozostaly poza gettem.
Rodzice i ich przyjaciele, którzy zle wyszli na
pospiesznej wymianie mieszkan, zaczeli zalowac i
zastanawiac sie, czy decyzja o przeprowadzce nie
byla przypadkiem nazbyt pochopna.

Minely jednak trzy miesiace i zludzenia co do
postepowania Japonczyków same sie rozwialy. Do
kazdego z zydowskich domów poza gettem przyszla
policja, aresztujac glowe rodziny. Wiesc niosla,
ze w wiezieniu panuja okropne warunki, nawet jak
na standardy Szanghaju. Zydów posadzono w celach
z chinskimi kryminalistami, wydawano skape racje
zywnosci, a w zapluskwionych celach roily sie
szczury. W niecale dwa tygodnie pózniej wszyscy
zydowscy wiezniowie zaczeli chorowac na tyfus.
Wypuszczano ich pojedynczo, trafiali do
zydowskiego szpitala przy ulicy Ward. W ciagu
dziesieciu nastepnych dni tylko jeden pozostal
przy zyciu. Po tej historii nie mielismy juz
watpliwosci, ze Japonczycy maja na nas baczenie i
zwracaja uwage na to, czy wypelniamy ich
polecenia. Wsród uchodzców zapanowal strach:
czyzby mialo sie okazac, ze pod Japonczykami
wcale nie bedzie lepiej niz pod Niemcami?

Wielu uchodzców pracowalo w biurach i sklepach
poza gettem. Kazdy, kto potrzebowal opuscic
"wyznaczony obszar", musial ubiegac sie u wladz o
stosowna przepustke. Ludzie, którzy otrzymywali
zezwolenie, mieli nosic okragly znaczek z metalu,
wpiety w klape plaszcza czy marynarki. Znaczki
byly wielkosci duzego guzika i wystepowaly w
trzech kolorach: niebieskie byly przepustkami
waznymi przez miesiac, oczywiscie wylacznie w
godzinach biurowych, zielone - przez tydzien, a
zólte - tylko przez jeden dzien.

Powoli zaczelismy zdawac sobie sprawe, ze getto
rozwiazalo wiele problemów Japonczyków. Zapewne
nie byli w stanie znalezc wystarczajaco
obszernego obozu, zeby pomiescic w nim tak duza,
oceniana na 16 tysiecy osób, grupe uchodzców.
Gdyby zamkneli nas w obozie razem z Amerykanami i
Brytyjczykami, musieliby zaopatrywac nas w
zywnosc, tymczasem w getcie kazdy musial zadbac
sam o siebie. Nie musieli tez pilnowac granic
getta: w jaki sposób ktos o europejskich rysach
(nie liczac garstki Niemców i wiekszej grupy
Rosjan, którzy przemieszczali sie po Szanghaju
bez przeszkód) uchowalby sie w azjatyckim miescie
zamieszkanym przez Chinczyków i Japonczyków?

Chlopcy, którzy uczeszczali wraz ze mna do talmud
tory, musieli byc szczególnie wdzieczni za to, ze
niektórzy rosyjscy Zydzi mieszkali poza gettem.
Na poczatku pazdziernika zawiadomiono nas, ze na
Chanuke kazdy otrzyma w prezencie nowe buty. Do
szkoly przyszedl pewien Chinczyk, który kazdemu z
nas odrysowal na papierze stopy. Pierwszego dnia
Chanuki pojawil sie po raz drugi, w towarzystwie
Josefa Tuchaczynskiego, bogatego Zyda z Rosji,
niosac ogromne narecze nowych butów. Tuchaczynski
wreczal je uroczyscie kazdemu chlopcu. Staly sie
naszymi "dobrymi butami" i poczatkowo nosilismy
je wylacznie w szabat i w swieta.

Japonskim nadzorca getta byl Kanoh Ghoya. Mówil
troche po angielsku i byl strasznie niski -
zdawal sie niewiele wyzszy ode mnie,
dziesieciolatka. Ghoya byl cywilem, ale chodzil
po getcie sztywno wyprostowany jak wojskowy.
Zawsze nienagannie ubrany, w garniturze i
krawacie, mial cienki, elegancko przyciety wasik.
Musial wygladac na jeszcze mniejszego za swoim
wielkim biurkiem w obszernym biurze przy
posterunku policji. Uchodzcy zwracali sie do
Ghoyi po przepustki. Slyszalo sie, ze ludzie
czekali w dlugiej kolejce przez wiele godzin, nim
dostali sie do gabinetu nadzorcy.

Po getcie chodzily tez plotki, ze Ghoya pobieral
lekcje gry na skrzypcach u jednego z austriackich
Zydów. Opowiadano równiez, ze uwielbial wpatrywac
sie w portret Napoleona wiszacy w pokoju
nauczyciela. Pewnego razu, patrzac na cesarza
Francuzów, Ghoya przybral bardziej wojskowa poze
niz zazwyczaj i powiedzial: "To byl wielki
czlowiek, ale ja jestem wiekszy. Jestem królem Zydów".

Ghoya mial okreslone wyobrazenie co do tego, jak
uchodzcy powinni sie don zwracac. Uchodzcy
przekazywali sobie opowiesc o pewnej kobiecie,
która w goracy letni dzien przyszla do biura
nadzorcy w stroju z odslonietym brzuchem. Ghoya
zapytal, czemu ubrala sie w taki sposób. Kobieta
zmieszala sie i odparla, ze ciezko jej znosic
upal. "Ach, jest pani goraco" - zauwazyl Ghoya i
zazadal, by przyniesc mu wiadro wody. Kiedy
wiadro wniesiono, wylal na zaskoczona kobiete
cala jego zawartosc. "W przyszlosci prosze ubrac
sie bardziej odpowiednio, kiedy przychodzi pani
do mojego biura" - powiedzial i wyrzucil ja z posterunku.

Slyszalo sie równiez, ze Ghoya krzyczal i
zniewazal uchodzców, którzy pojawili sie w
kancelarii, a czasem równiez wymierzal im
policzki i kopniaki. Inni ludzie opowiadali
jednak, ze wobec dzieci i starców nadzorca
zachowywal sie przyjaznie. Moi rodzice byli
szczesliwi, ze nie musza odwiedzac Ghoyi i
polecili mi, bym unikal spotkania z tym
czlowiekiem, a jesli natkne sie na niego - mam
odwrócic wzrok, tak by mnie nie zauwazyl. Czasami
widywalem Ghoye sedziujacego mecz pilkarski
pomiedzy dwiema druzynami uchodzców. W takich
sytuacjach przechadzal sie tam i z powrotem
wzdluz boiska z mina czlowieka, który zjadl zeby na pilce noznej.

W miare trwania wojny zycie w getcie stawalo sie
coraz trudniejsze. Podrozaly liczne produkty:
maslo, margaryna, mieso. Rodzice zawsze
pilnowali, by odkroic tluszcz z wolowiny czy
kurczaka i stopic go na patelni. Lój,
przechowywany w specjalnych slojach, sluzyl
pózniej do smarowania chleba i do kanapek, które
zabieralem do szkoly. Kiedy jadlem drugie
sniadanie w szkole Kaduriego, niektórzy koledzy,
którzy bywali czasami po prostu glodni, prosili
mnie, bym dal im kanapke. Bylo to dla mnie zawsze
bardzo trudne. Rodzice upominali mnie, bym nie
dawal nikomu cennego jedzenia, ale jak moglem nie
podzielic sie z innym dzieckiem, którego rodzina
nie mogla pozwolic sobie nawet na to, by dac mu
kanapke do szkoly? Zazwyczaj mówilem, ze moge
podzielic sie jedzeniem raz na jakis czas, bo
sami w domu nie mamy go pod dostatkiem. Na
szczescie te same dzieci z reguly nie prosily mnie o taka przysluge powtórnie.

Wciaz równiez pracowalem nad tym, by sklonic
rodziców, aby wypisali mnie ze szkoly Kaduriego,
tak bym mógl cale dnie spedzac w mirskiej
jesziwie. Matka powtarzala, iz nie po to
wyjechala z Polski do Berlina, a potem uciekla do
Szanghaju, bym ja teraz stal sie jeszybotnikiem,
jakbysmy wciaz jeszcze mieszkali w sztetlu.
Podczas gdy w szkole otrzymywalem najgorsze
stopnie ze wszystkich mozliwych przedmiotów, to w
nauce religii dawalem sobie swietnie rade. W
jesziwie bylem szczesliwy, nikt nie wysmiewal sie
tam ze mnie z powodu wykreconej szyi, a starsi
uczniowie chetnie pomagali w nauce, gotowi
odpowiadac na kazde moje pytanie. Jesienia 1942
roku, kilka miesiecy przed moimi dziesiatymi
urodzinami, rodzice zgodzili sie wreszcie, bym
opuscil szkole Kaduriego. Wtedy podjalem nauke w
jesziwie w pelnym wymiarze godzin.

Dzieci innych uchodzców równiez poszly do
jesziwy. W Szanghaju opowiadano sobie, ze jesziwy
jakims sposobem otrzymuja pieniadze z zagranicy.
W tych czasach zywnosc stala sie bardzo droga.
Wiekszosc ortodoksyjnych Zydów robila zakupy w
kilku sklepach, gdzie sprzedawano koszerne
jedzenie, i na bazarze, dwie przecznice od
synagogi Ohel Mosze. Gdy moja matka robila w
ciagu tygodnia zakupy, mogla pozwolic sobie na
kupno kilku jajek, pól kwarty mleka i czasami
dwóch uncji masla. Rodzice nie jedli tych drogich
produktów, tylko zmuszali do jedzenia mnie, abym
rósl silny i zdrowy. Bylo to trudne - przelykac
chleb z maslem albo pic mleko, patrzac na
rodziców, z którymi nie wolno mi sie bylo
podzielic. Czasami widzialem, jak rodzice
ukradkiem wylizuja resztki z pozostawionego przeze mnie pustego talerza.

Matka opowiadala mi, ze kobiety z rodzin
zwiazanych z jesziwami kupuja tyle miesa, mleka i
masla, ile tylko sa w stanie zjesc, nie
wspominajac o wielkich butelkach bardzo drogiej,
slodkiej smietanki. Najbardziej jaskrawa róznica
pomiedzy zwyklymi uchodzcami a jeszybotnikami
uwidaczniala sie w piatki, kiedy religijne
rodziny robily zakupy na szabat. Po powrocie z
bazaru do domu matka dlugo nie mogla dojsc do
siebie na mysl, ile drogich kurczaków i wielkich
porcji wolowiny moga nabyc religijni uchodzcy,
podczas gdy inni musieli zadowolic sie posilkiem
bezmiesnym. Choc nigdy nie rozmawialem o tym z
rodzicami otwarcie, podejrzewam, ze wlasnie
obawa, iz nie starczy nam jedzenia, zadecydowala
o wypisaniu mnie ze szkoly i wyslaniu do jesziwy.
Zapewne mieli nadzieje, ze kiedy znajde sie juz w
jesziwie, oni otrzymaja z niej zapomoge. [...]

Niektóre dziewczeta pracowaly w barach, zeby
zarobic na zycie. Mówilo sie równiez, ze sa
kobiety, które pracuja w takich sklepach, gdzie
nie ma niczego oprócz kobiet, inne zas zabawiaja
japonskich zolnierzy w ich domach. [...]

Wszystkie jesziwy znajdowaly sie w obrebie getta.
Mialy tam swoje domy chasydzi z Lublina i z
Lubawicz. Jesziwa Mir znalazla miejsce wpierw
przy synagodze Bejt Aaron, a pózniej na ulicy
Wayside, niedaleko naszego domu. Wykupiono tam
dwa budynki i wyburzono w nich niektóre sciany,
tak by stworzyc jedno wielkie audytorium na
drugim pietrze. Tam zbieralismy sie na modlitwy i
na nauke. Rodzice wciaz chodzili do synagogi Ohel
Mosze, ja wraz z kolegami zostawalem w jesziwie
nawet w sobote i w swieta. Teraz prawie caly mój
swiat - z wyjatkiem rodziców, ich przyjaciól i
sasiadów - byl czescia jesziwy. Uczyli sie tam
wszyscy moi koledzy, tak ze nie mialem niemal nic
wspólnego z innymi dziecmi, takze dawnymi kolegami ze szkoly Kaduriego.

Nowi uczniowie tworzyli grupe zwana jesziwa ktana
(mala jesziwa). W talmud torze zwykle uczylismy
sie kolejnych rozdzialów Piecioksiegu i
komentarzy do Biblii. W jesziwie przyszedl czas
na Talmud [...], zagadnienia staly sie znacznie
trudniejsze niz wszystko, czego uczylem sie do
tej pory, czy to w szkole, czy w talmud torze.

Kazdego dnia rabin Finkelstein, slynny uczony i
nauczyciel Talmudu, wykladal nam przez póltorej
godziny kolejna porcje trudnego materialu. Wpierw
omawial stronice traktatu, nad którym
siedzielismy, a potem przechodzil do komentarzy.
Pozostala czesc dnia spedzalismy w parach,
powtarzajac material. Jeden z nauczycieli, rabin
Abraham Aaron Kreisner, sluzyl mi pomoca w nauce,
poswiecajac mi dziennie godzine albo i dwie.
Wskazywal mi nowe sposoby podejscia do tego
samego materialu oraz zwiazki z innymi miejscami
w Talmudzie. Zachwycal sie, gdy w lot pojmowalem
jakies trudne zagadnienie i powtarzal mi, ze
móglbym zostac bardzo dobrym studentem Talmudu,
gdybym tylko z zapalem kontynuowal nauke. Kazdy
zreszta uczen w jesziwie mial swojego osobistego
nauczyciela. Kiedy ten nie znajdowal sie akurat w
poblizu, inni zawsze chetnie pomagali.

Jesziwa mirska zabrala ze soba do Szanghaju
wszystkie potrzebne pomoce naukowe: modlitewniki,
tomy Biblii, Talmudu. Ksiazki szybko zaczely sie
zuzywac, a zapotrzebowanie na nie roslo. Chinski
drukarz wykonywal jednak kopie modlitewników i
traktatów Talmudu. Otwieranie nowych, dopiero
wydrukowanych tomów, bylo nieslychanie ekscytujace. [...]

W jesziwie spedzalismy cale dnie - poczawszy od
porannej modlitwy, na wieczornej skonczywszy. Do
domu szlismy jedynie na drugie sniadanie. [...] W
szkole Kaduriego zwykle uczylismy sie sami, sam
ze soba przebywalem równiez w domu, odrabiajac
prace domowe. Pamietam, jak wpatrywalem sie w
szkole w ledwie sie przesuwajace wskazówki
zegara, czekajac na upragniony koniec lekcji; w
jesziwie czas plynal zaskakujaco predko. Kiedy
nadchodzila pora przedwieczornej modlitwy,
zdawalo sie, jakbysmy zaczeli sie uczyc dopiero
przed chwila. Kiedysmy tak siedzieli w
audytorium, nasze glosy tworzyly bezustanny,
przyjemny szmer, z którego raz po raz wybijal sie
glos jakiegos studenta, objasniajacego
trudniejszy fragment. Halas z audytorium byl
slyszalny równiez na zewnatrz. Kiedy okna byly
otwarte, czyli zazwyczaj od wiosny do jesieni,
nasze glosy rozlegaly sie na calej ulicy Wayside.
Chinczycy przyjmowali to z zaciekawieniem,
podobnie jak wielu uchodzców z Niemiec i Austrii,
którzy nie zetkneli sie dotad z jesziwa.
Niektórzy sposród uchodzców otwarcie wyrazali
swoje niezadowolenie z istnienia jesziwy i
halasu, jaki powoduje. I o ile Chinczycy
przewaznie przyzwyczaili sie do nas, to wielu naszych wspóltowarzyszy nigdy.

W ciagu tygodnia zajecia konczyly sie
przedwieczorna i wieczorna modlitwa. Potem
wracalismy do domu na obiad. Wieczorem czesto
szedlem znów do jesziwy, czasem zeby jeszcze sie
uczyc, czasem by tylko spotkac kolegów i wymienic
plotki. Z lekiem traktowalismy starszych
studentów, znanych jako blyskotliwi znawcy
Talmudu. Niektórzy z nich potrafili spedzac nad ksiazkami cale noce.

W soboty i swieta w jesziwie nie bylo wlasciwych
zajec, ale przychodzilismy na poranne
nabozenstwo, trwajace z reguly az do poludnia. W
soboty przychodzilismy tez na popoludniowy
posilek i spiewanie zmirot. Spedzalismy tam
wszystkie swieta. [...] Tylko na Szawuot szedlem
do lubelskich chasydów, którzy z tej okazji pili
wino i bez konca spiewali piosenki. Byl tam
Mojsze Fastak, chasyd z Lublina, który mial
wspanialy glos i uwazany byl za najlepszego spiewaka w calym Szanghaju. [...]

Czesto obserwowalismy tez, jak Chinczyków
obchodza swoje swieta, szczególnie Nowy Rok. Na
ulice Hongkou wylegaly wówczas zespoly muzyczne,
przechodzily parady i procesje, a ja najchetniej
przygladalem sie lancuchom ludzi udajacych, ze sa
smokami. Przebrani w jeden wielokolorowy kostium,
krazyli po glównych ulicach calego miasta.
Podczas tych uroczystosci Chinczycy wystrzeliwali
tez w powietrze fajerwerki. Ich kolorowe i
halasliwe swieta wydawaly mi sie dziwne i obce w
porównaniu z bojaznia, jaka odczuwalismy w Rosz
haSzana i Jom Kipur. I zastanawialem sie czasem,
czy przypadkiem dla Chinczyków nasze swieta nie
sa równie dziwne i obce, jak ich swieta byly dla nas. [...]

W getcie stworzono tez biblioteke, zlozona z
ksiazek zebranych albo kupionych od emigrantów.
Bylo to bardzo wygodne, zwlaszcza ze wiele osób
nie mialo miejsca na trzymanie ksiazek w domu.
Wiekszosc tytulów byla po niemiecku, ale
znajdowala sie tam calkiem pokazna kolekcja
ksiazek angielskich. Czytalismy je cala rodzina,
a potem toczylismy na temat kazdej ksiazki interesujace dyskusje. [...]

Choc w Szanghaju temperatura rzadko spadala
ponizej zera, zima 1943 roku byla mrozna. Wszyscy
mówili, ze byla znacznie chlodniejsza niz zwykle.
Jedni tlumaczyli to wilgotnoscia, inni zlym
pozywieniem, które oslabilo nasze organizmy,
wystawiajac je bardziej na dzialanie niskich
temperatur. Pólnocne wiatry z latwoscia
przenikaly przez nasze ubrania i wdzieraly sie do
mieszkania przez szpary w oknach i w scianach.
Nie mielismy centralnego ogrzewania. [...]
Rodzice kupili maly zelazny piecyk. Ustawiono go
przy oknie, by zajmowal jak najmniej miejsca, a
rure wystawiono na zewnatrz, a mimo to dym czasem
wlatywal do srodka. Staralismy sie uzywac wegla
kamiennego, gdyz rozpalal sie szybko i równie
szybko dawal duzo przyjemnego ciepla; zwykle
jednak palilismy weglem drzewnym, znacznie
tanszym i latwiejszym do zdobycia. [...] Mielismy
tez kuchnie elektryczna, ale nie wolno jej bylo
czesto uzywac - prad byl racjonowany i potwornie
drogi. [...] Gotowalismy wiec mozliwie
najczesciej na piecyku sluzacym do ogrzewania
pokoju, co bylo niewygodne. W cieplejsze dni,
podobnie jak nasi chinscy sasiedzi, gotowalismy
na przenosnych kuchenkach na wegiel drzewny. [...]

Dawal sie odczuc brak zywnosci, a jej ceny szly
ostro w góre. Staralismy sie jesc proste, pozywne
posilki. Matka gotowala wielkie garnki ryzu,
kaszy gryczanej i zóltawego ziarna, które
przypominalo kukurydze (uchodzcy nazywali to po
niemiecku Hirse i nikt nie potrafil odkryc jego
angielskiej nazwy [byla to kasza jaglana - przyp.
red.]). Przed wojna Hirse karmiono ptaki. Czasami
trafialo sie pare okrawków wolowiny albo kurzego
tluszczu - dodawano je wówczas do garnka z kasza,
zeby nadac jej troche smaku. Sypalismy tez do
garnka cukier albo cynamon - póki nie podrozaly nadmiernie.

Im dluzej trwala wojna, tym mniej maki bylo na
rynku. Zdarzalo sie, ze przychodzila juz zgnila
albo pelna robactwa i wlasciwie nie nadawala sie
do uzycia. [...] Takze w chlebie kupowanym w
piekarni znajdowalismy robactwo. Najsmaczniejsza
rzecza tej zimy byly pieczone czerwone kartofle.
Sprzedawano je na ulicach getta prosto z
prymitywnego pieca, wykonanego ze stalowego
bebna. Cale rzedy kartofli ulozonych na kracie
piekly sie na weglu drzewnym. Gorace, gdy ich
srodek stawal sie plynny i mial konsystencje
gestego zóltego syropu, byly wprost wysmienite.
Uchodzcy nauczyli sie od Chinczyków, jak je jesc,
zeby sie nie poparzyc. Kartofle nie byly drogie,
a po ich zjedzeniu przyjemne cieplo rozchodzilo sie po calym ciele. [...]

Potem zycie w getcie stalo sie jeszcze
trudniejsze. Dla tych uchodzców, którzy nie mieli
pieniedzy na pozywienie, otwarto darmowa kuchnie.
Wielu lapalo choroby: tyfus i cholere, inni
zapadali na gruzlice, wszystkim doskwieraly
wieksze lub mniejsze klopoty gastryczne. [...]
Pan Neufeld, znajomy rodziców, trafil do szpitala
i umarl kilka dni pózniej. Zostal pochowany na
cmentarzu przeznaczonym glównie dla
ortodoksyjnych Zydów przy ulicy Baikal. [...]

Gdy bylem w trzeciej klasie, pewnego dnia
pozyczylem olówek od chlopca o imieniu Lothar i
zapomnialem mu zwrócic. Nie pojawil sie w szkole
przez nastepne dwa dni i dowiedzielismy sie, ze
zachorowal i trafil do szpitala przy Ward Road
Heim z niezwykle wysoka goraczka. Trzeciego dnia
wstrzasnela nami wiadomosc, ze Lothar umarl na
zapalenie opon mózgowych. Naszym rodzicom
polecono, by bacznie nas obserwowali i
zaprowadzili do lekarza, jesli zauwaza cos
niepokojacego, co moze byc oznaka choroby.

Nie wiedzialem, co zrobic z olówkiem Lothara.
Krepowalem sie pójsc do jego rodziców, ale
równiez wstydzilem sie trzymac olówek u siebie
albo opowiedziec komukolwiek, nawet rodzicom, o
moim klopocie. Na jakis czas schowalem olówek do
pudelka, w którym przechowywalismy modlitewniki
uzywane wylacznie w wielkie swieta, mimo ze
mialem swiadomosc, iz jest czyms niewlasciwym
mieszac olówek z tak swietymi przedmiotami.
Pewnego dnia, kiedy nikt mnie nie widzial,
zabralem olówek i lyzke do zupy, i poszedlem na
spacer niedaleko od domu. Znalazlem troche
luznego gruntu, odgarnalem nieco i predko
wrzucilem olówek do tak wykopanej jamy, a potem na powrót zasypalem ziemia.

Fragmenty wybral i z angielskiego przelozyl Piotr Pazinski

Powyzsze fragmenty pochodza z ksiazki Sigmunda
Tobiasa Strange Haven. A Jewish Childhood in Wartime Shanghai.

konto usunięte

Temat: Szanghaj a shoah

I kolejne wspomnienia:
Szanghaj

W roku 1938 przed żydowskimi emigrantami z opanowywanej przez nazistów Europy otworzyła się na krótko nowa droga ucieczki. Chiński Szanghaj, co prawda w części opanowany od poprzedniego roku przez sprzyjających hitlerowskim Niemcom Japończyków, przyjmował bez zbędnych formalności olbrzymie ilości europejskich emigrantów. W krótkim czasie powstały w mieście dzielnice, nazywane od miejsc pochodzenia przybyszów Małym Berlinem lub Małym Wiedniem. Żydzi europejscy osiedlali się w dzielnicy Hongkou (Hongkew). Wśród nich również uciekinierzy z Gdańska.

Pani Rita Alster przybyła do Szanghaju wraz z ojcem, Erichem Markowskim, pod koniec 1938 roku jako niespełna ośmioletnia dziewczynka. W ubiegłym roku, po siedemdziesięciu latach od wyjazdu, przyjechała po raz pierwszy do Gdańska, by „tuż przed śmiercią zobaczyć jeszcze raz miejsce mojego szczęśliwego dzieciństwa i żeby córka wiedziała, co to jest ten Dancig, o którym wciąż opowiadam”:

„Moja mama umarła kiedy miałam dwa miesiące. Nie znałam jej. Mam tylko zdjęcia mamy i gałązkę z jej grobu na cmentarzu Stolzenberg [cmentarz żydowski na Chełmie – MA]. Mój tata, który urodził się w Berlinie, wyjechał z Gdańska i w Berlinie powtórnie się ożenił. Ja zostałam w Gdańsku u rodziny mamy. Dobrze nam się działo. Kuzyn mamy, Wilhelm Zamory, miał sklep z lustrami, obrazami i różnymi innymi szklanymi rzeczami do mieszkania. Miał duży dom, a ja miałam własny pokój. Miałam lalki, zabawki i ogród. Chodziłam z tatą i nową mamą na plażę, na spacery, do zwierzyńca w Oliwie. Wiodłam szczęśliwe życie. Kiedy miałam trochę ponad siedem lat tata zabrał mnie do Berlina, a stamtąd pojechaliśmy do Włoch, gdzie tata miał kuzynkę. W Mediolanie. Mieszkaliśmy u niej ponad trzy miesiące, a potem z Triestu wypłynęliśmy statkiem do Chin. Dwa miesiące płynęliśmy. Dobrze pamiętam tę podróż”.

Triest był wówczas największym portem żydowskiej emigracji do Palestyny. Już w latach 20. przez La porta di Sion (Bramę Syjonu), jak nazywano port nad Adriatykiem, przewijały się tysiące emigrantów. W latach 30. ruch emigracyjny na linii palestyńskiej znacznie wzrósł: w roku 1932 było to 8 254 emigrantów, w roku 1938 już 57 638 osób głównie z Polski, Austrii i Niemiec, w tym również z Wolnego Miasta Gdańska. Bardzo szybko powstały w krajach europejskich wyspecjalizowane linie żeglugowe obsługujące ruch emigrantów. W Polsce ich przewozem do Palestyny, Stanów Zjednoczonych i krajów Ameryki Południowej zajmowały się głównie Gdynia-America Lines, których statki regularnie zawijały do Triestu w drodze do Hajfy. Warto w tym miejscu dorzucić, że w lipcu i sierpniu 1939 roku w transportach drogą morską z Gdyni do Anglii wyjechało 176 dzieci żydowskich głównie z Polski. Pierwsza grupa, licząca 24 dzieci, wyjechała z Gdyni na pokładzie statku GAL ss. „Warszawa”, 14 lipca, druga (152 dzieci), również na pokładzie „Warszawy” – w sierpniu.

Rita Alster: „Tam w Chinach było dobrze. W Szanghaju zamieszkaliśmy u kuzynki taty. Wtedy każdy przyjeżdżał do rodziny albo znajomych. Mieszkaliśmy w dużym domu, w którym były dwa mieszkania i ogród. Ta kuzynka taty wyszła za mąż za angielskiego lorda, ale on zmarł i ona była samotna. Byliśmy u niej trzy lata. Chodziłam do angielskiej szkoły.

Później wyjechaliśmy do Harbinu, w Mandżurii. Tam mówiło się tylko po rosyjsku, tam każdy Chińczyk mówił po rosyjsku. W Harbinie chodziłam do rosyjskiej szkoły, w której była Talmud Tora [żydowska szkoła religijna – MA], były dwie synagogi, był szpital żydowski, była szkoła hebrajska. I nam tam było dobrze. Byliśmy tam dziesięć lat.

Następna dyskusja:

Dzień 10 Expo Szanghaj 2010




Wyślij zaproszenie do