Temat: Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów
Ponieważ artykuł jest dostępny w ramach limitu, pozwoliłam sobie skopiować tekst, na wszelki wypadek:
"Ojciec jaki był?
- Mam takie wspomnienia z dzieciństwa: ojciec dostaje bilety z zakładu pracy na musical "Skrzypek na dachu". Widzi pierwszego Żyda na scenie i szepcze do mnie: "Patrz, Żydki! Tak wyglądają Żydki!". Jest jakoś niezdrowo podekscytowany. Uważał, że "Żydki" są winni wszelkiego zła: chciwe to, zdradzieckie, zabiją, jak dopadną. Mówił to przy wielu okazjach. Matka milczała, udawała, że nie słyszy. Z ojcem spierała się tylko moja siostra: "Nie można być antysemitą!". Mówiła mi: "To złe, nie słuchaj ojca". Chroniła mnie, wchodziła w rolę matki. Ale to wszystko zaczęło się tam, skąd ojciec przybył: na wsi pod Terespolem.
Co pan tam widział?
- Mam piękne wspomnienia z wakacji u dziadka Grzegorza. Dziadek i babcia mieszkali w starej chałupie. Pamiętam sianokosy, pole, zapach siana, kury, psy. Ludzie wokół cudowni. Polacy i trochę Ukraińców. Dziadek to typ lokalnego przywódcy, każdy mu się kłaniał. Zawsze schludnie ubrany, czysty. Rocznik 1903. Nie chcę na razie tej wsi wymieniać, bo zamierzam w końcu przemóc strach i pojechać tam.
Dziadek zawsze mi mówił, że Niemcy z SS byli tacy czyści, porządni, grzeczni, a Ruskie to brudna, śmierdząca banda. Wspominał, że podczas wojny niemieccy żołnierze nocowali w jego chałupie i chętnie go odwiedzali. Krótko przed śmiercią dał mi portfel z monetami i to...
To koperta od starego zegarka kieszonkowego z napisami po francusku i cyrylicą.
- A te monety to stare ruble, marki, francuskie centimy, monety z okresu hitlerowskiego. Do dziś nie wiem, skąd chłop spod Terespola to miał...
W "polowaniu na Żydów" bieda polskich chłopów była okolicznością ważną, lecz tylko towarzyszącą patrzeniu przez nich na Żyda jak na zbędną rzecz
Domyśla się pan?
- Wyobraźnia podpowiada, że to zapłata od Niemców za te noclegi, ale wkrótce dowiem się więcej.
Dlaczego dał to panu?
- Może dlatego, że byłem najmłodszym, ulubionym wnuczkiem, choć nie zaznałem od niego czułości, był oschły, surowy.
Gdzie te monety?
- Na strychu. Nie chcę ich tu trzymać... Jest w nich coś, co mnie przeraża.
Dziadek zmarł, gdy byłem mały, nie zdążyłem zapytać o ich pochodzenie. Pytałem ojca, ale nie chciał mówić. Matka wtrącała tylko: "Tyle przeżył, daj mu spokój". Ale co przeżył? Dlaczego to trudne? Skąd te pieniądze? Gdy ojciec zmarł, mama nadal mówiła: "Daj spokój, tyle przeżył".
W 2011 roku dowiaduję się, że fundacja zajmująca się grobami żydowskimi odkrywa we wsi dziadka masowe groby i stawia tam pomnik. To mieli być Żydzi węgierscy, darmowa siła robocza. Patrzę na mapę, widzę, że rozstrzeliwani byli kilkaset metrów od domu dziadka. Chcę się więcej o dziadku dowiedzieć, piszę wniosek do IPN, do Lublina, by sprawdzili, czy nie kolaborował z Niemcami.
Od tego zaczyna się mój pomysł, by napisać książkę o rodzinie. Jadę, sprawdzam, ale o dziadku w IPN nic nie ma. Do wioski nie mam odwagi pójść, zwłaszcza że matka prosi: "Nie jedź tam, nie pytaj, zabiją cię". Zataczam coraz większe koło w poszukiwaniu rodzinnej historii: Terespol, Biała Podlaska, Białystok. Szperam w archiwach, IPN, czytelniach. Czytam akta spraw związanych z pogromami, rośnie mi to, nanoszę na mapę - mam już 128 miejsc, gdzie Polacy mordowali Żydów na Podlasiu zarówno po obecnej polskiej, jak i po białoruskiej stronie granicy. W książce opisuję wydarzenia w 15 z nich, w latach 1941-43.
Znajduję relację świadka, że to miejsce rozstrzeliwań Żydów przez SS we wsi dziadka było ich ulubionym. Wyobraziłem sobie, że po robocie Niemcy przychodzili do dziadka, myli ręce, nocowali. Mogli iść do innej chałupy, a wybrali dziadkową. Wszystko mi się łączy. To jego umiłowanie czystości, schludności żołnierzy SS, ten antysemityzm, te "Żydki" z musicalu mojego ojca, portfele z pieniędzmi. Dziadek chwalił jeszcze hitlerowców, że dobrze płacą za nocleg.
Niemiec zasiał, Polak zebrał
Ma pan żal...
- Że bawiłem się tam w Indian, w tych dołach, gdzie rozstrzeliwano Żydów. Wszyscy wiedzieli, ale nikt nic nie mówił. Dochodzi do mnie, że ojciec urodzony w 1939 roku mógł widzieć tę rzeź, w ten sposób nasiąkł antysemityzmem, że to mogło być to matczyne: "Tyle przeżył".
Inni członkowie rodziny coś wiedzą?
- Dzieci dziadka nie żyją, nie ma w tej wsi już mojej rodziny. Próbowałem rozmawiać z innymi wnukami, ale ściana. Znajduję jeszcze informację, że partyzantka polska wyprowadza z wioski członka UPA, zabija, a zwłok nie pozwala ruszać przez trzy dni. To brat mojej babci, bo babcia z Polesia. Splątanie tym większe, że jej syn był w tej partyzantce. Pewnie się nie dowiem, czy tylko widział, słyszał czy może sam strzelał do wujka.
Pana ojciec w latach 60. wyjeżdża do technikum kolejowego we Wrocławiu.
- Mama przyjeżdża tam z Mazowsza. We Wrocławiu się spotkali, pobrali.
Widzi pan w domu antysemityzm?
- Ciągle byłem na wojnie między domem a środowiskiem. Ojciec nie lubił Żydów, a w każdą niedzielę mieliśmy ceremoniał wyprawy do kościoła. Ojciec zakładał garnitur, lakierki, mama też odświętne ubrania, a my z siostrą kombinujemy, jak tu uciec z mszy, z tego świata. Ten inny świat to czarnoskóra koleżanka w podstawówce, a w dzielnicy - Romowie. Raz od jednego dostaję w zęby, innym razem wspólnie bijemy się przeciwko jakimś łobuzom i to nas spaja, a mnie uodparnia na rasizm. W latach 90., gdy chodzę do liceum, po Wrocławiu biega pełno skinów. Mam długie włosy, kilka razy dostaję w mordę. Nie godzę się na to, szukam idei wspólnotowych, idę do harcerstwa. Moja harcmistrzyni to społeczniczka, siłaczka, daje mi energię, wiarę w człowieczeństwo. Wciąga też skinów, którzy zmieniają się na moich oczach. Idę na filozofię, bo ważny jest dla mnie człowiek, zostaję nauczycielem, uczę etyki. XIV LO jest konserwatywne, ale ma specjalną salę do etyki, choć mam ledwie 10-20 uczniów w grupie. Na ścianie mamy godło i cztery postacie z filozofii: Hypatię, św. Augustyna, Diogenesa z Synopy i Zygmunta Freuda.
Przez ponad dziesięć lat uczy pan etyki. I nagle taka potrzeba konfrontacji z historią?
- To jest bardzo skomplikowane dla mnie, bo kochasz człowieka, wspominasz ciepło, a gdy jesteś dorosły, zaczynasz rozumieć, że dziadek, ojciec brali udział w czymś tak odległym od tego, co ty robisz w życiu, w co wierzysz. Musiałem dokonać rozrachunku z ich - obcym dla mnie - światem.
Oczywiście pytałem też siebie: po co mi to? Mogłem brać pensję, cicho siedzieć. Gdy zapytała o to matka, odparłem: "Bo ktoś musi! Nawet jeśli dziadek nic złego nie zrobił, to mam poczucie ciągłości winy, bo milczał, nie reagował, bo był antysemitą. Mam potrzebę naprawić to, zrzucić ciężar". Pan w swojej książce "Białystok. Biała siła, czarna pamięć" pokazuje miejscowego profesora, który wiedział o Jedwabnem, ale nic nie napisał, bo bał się o karierę. Ja, skoro już zebrałem te materiały, musiałem coś zrobić.
"Białystok. Biała siła, czarna pamięć" Kąckiego: wstrząsający obraz Polski w pigułce
Ktoś pomagał panu przy książce?
- Prokurator Zbigniew Kulikowski, naczelnik komisji ścigania zbrodni przeciwko narodowi polskiemu w białostockim oddziale IPN. Dał mi dostęp do wszystkich dokumentów. Czułem, że jest mu ciężko, zgromadził tyle wiedzy, a jednak śledztwo w 2013 roku umorzył, bo sprawcy nie żyją, nie wiadomo, gdzie ciała, nie ma zgody na ekshumację. Najbardziej wstrząsnęła nim sprawa Żydówek z Bzur. Powiedział mi, że był przerażony okrucieństwem Polaków, że gdyby sprawcy jeszcze żyli, sam zaniósłby akt oskarżenia do sądu.
Sprawa kobiet z Bzur zaczyna się w Szczuczynie.
- Gdy w 1941 roku Niemcy napadają na Rosję, w Szczuczynie wspólnie z Polakami mordują żydowskich mężczyzn.
Po wszystkim sekretarz miasta ściąga z martwego Żyda ubranie i każe przerobić na swój rozmiar, choć są na nim jeszcze ślady krwi.
- Żydowskie kobiety trafiają do polskich chłopów jako darmowa siła robocza. Polscy mężczyźni polują na nie całymi grupami. Gdy w Bzurach jedna z polskich gospodyń, starsza kobieta, błaga, by nie zabijali żydowskich dziewczyn, mężczyzna krzyczy: "Szkodujesz Żydów, to pierwszą cię wrzucimy w wądół"(1). Kobieta ucieka z płaczem, a Polacy kijami okutymi żelazem katują Żydówki. Jedną przed śmiercią gwałcą.
Spotkał się pan z tym, przed czym przestrzegała matka?
- Gdy jeździłem do IPN w Białymstoku, mieszkałem w akademiku, na osiedlu Słoneczny Stok, gdzie pełno było łysych, dobrze zbudowanych chłopaków. Stałem raz w kolejce w sklepie i słyszę: "Twój ojciec chyba jaj nie miał!". Miałem długie włosy spięte w kitkę seledynową frotką mojej córki. Wychodzę, patrzą mi w oczy i syczą: "Co się tak gapisz?!".
Gdy jeżdżę po wioskach, ludzie patrzą na te moje włosy i czuję, że to nie ich sfera symboliczna. Po powrocie do Wrocławia biorę więc maszynkę i ścinam się.
Biała siła, Białystok
Krótko?
- Na łyso. I w Białymstoku od razu łatwiej się rozmawia, wtapiam się w tłum. Nawet pan z czytelni IPN jakoś milszy, chętniejszy do współpracy, wcześniej wypytywał, skąd jestem, teraz przestał. Także na wsiach znikała bariera, ale ludzie i tak nie chcieli rozmawiać, mówili: zrobi z nas pan drugie Jedwabne.
Dlatego książkę oparłem na dokumentach z IPN, materiałach radzieckich dostarczonych do IPN po 1989 r., niemieckich dokumentach archiwum w Ludwigsburgu, żydowskich księgach pamięci spisanych przez wspólnoty żydowskie, dokumentach z Yad Vashem. Rozmów z ludźmi nie umieściłem w książce, ale były mi pomocne jako uwiarygodnienie dokumentów.
Często, by zjednać ludzi, mówiłem, że pochodzę z niedaleka, że mam tam groby bliskich. Ktoś powiedział: "Wspaniale, skoro nasz człowiek, to może w końcu napisze historię w sposób prawdziwy".
Olga Tokarczuk powiedziała publicznie: "Zamietliśmy pod dywan pogromy w czasie wojny i po jej zakończeniu, wyparliśmy się własnej winy, zaczęliśmy sobie snuć uspokajające opowieści o tolerancyjnej Polsce, o pięknej wielokulturowej zgodzie na polskich Kresach. (...) A tu koszmarne przebudzenie, okazuje się, że to wszystko prawda: jesteśmy rasistowskimi ksenofobami". Wylała się na nią nienawiść, dostała pogróżki.
- W przypadku polskiego antysemityzmu oraz polskiego udziału w deportacjach, prześladowaniu i zagładzie śpiewaliśmy sobie tę kołysankę przez całe dziesięciolecia, by ocalić "mit niewinności". Tokarczuk powiedziała prawdę, bo naiwniactwem jest twierdzenie, że nazizm był jedynie niemiecki i bezpowrotnie przeminął. A przecież są faszyści czescy, węgierscy, litewscy, chorwaccy, polscy. Nazizm jest w nas, pojawia się u Andersa Breivika z Norwegii czy w umyśle węgierskiej dziennikarki kopiącej i przewracającej syryjskiego uchodźcę. Dziś godzimy się na niego, gdy pod oknami krzyczą "j...ć Araba", a my nie reagujemy.
Tak funkcjonowała negacja "miast śmierci". To, co działo się na Białostocczyźnie w lecie 1941 roku, było niewyobrażalne, ale się zdarzyło. Polscy faszyści krzewili tam swoje idee, wcielali w czyn, to moim zdaniem jedna z przyczyn żydowskich pogromów.
Początek wielkiej zagłady białostockich Żydów [NIEPUBLIKOWANE ZDJĘCIA]
Zaczyna się od międzywojennych ruchów Narodowej Demokracji i ONR. Krzewią ideę "totalizmu katolickiego", państwa opartego na Kościele katolickim(2). Te ruchy na Podlasiu są bardzo silne. Głównym ich wrogiem są Żydzi. Endecja pisze w odezwach: "Żyda nie da się nawet przechrzcić, zawsze będzie Żydem, a demokracja i kapitalizm to wymysł Żydów, by łatwiej było im panować nad światem"(3). W wielu polskich pismach narodowych okresu międzywojennego pojawia się jawne wezwanie do eksterminacji Żydów, ale i uzasadnienie, jak to pogodzić z katolicyzmem. Piszą: "Miłość jest także matką nienawiści - nienawiści do zła, a zło to Żydzi. Młodzież katolicka nie może iść na lep obłudnego humanitaryzmu".
Za "Rózgą Podlaską", pismem nacjonalistycznym, cytuje pan: "Żydzi - to wyrzutki ludzkości!!/ Żydzi - to męty narodów!!/ (...) Żydzi pełni wszelakiej złości i skąpstwa, zawiści i nienawiści są plagą naszą, ciężarem naszym, nieszczęściem naszym".
- To jak modlitwa, są tu powtórzenia, wezwania(4). Nacjonaliści czerpią w latach 30. z katolicyzmu, ale i z hitleryzmu. Piszą wprost, że w interesie Polski jest wojna niemiecka, by wygrać z Żydami. W "Falandze" czytam, że godzą się na przegraną i okupację faszystowską, bo dzięki temu rozwiązana zostanie kwestia żydowska. Albo cytat z "Kuźnicy": "Niemcy przystąpili do ostatecznej likwidacji żydostwa u siebie (...) Kiedy wreszcie my przystąpimy do męskiego, poważnego rozwiązania tej sprawy?"(5). W społecznej polityce hitlerowskiej fascynuje ich sposób wychowania młodzieży w duchu dyscypliny. Ale to Kościół katolicki staje się napędowym nienawiści na badanym przeze mnie obszarze(6). Wielu hierarchów wspiera politycznie endecję. Biskup łomżyński Stanisław Łukomski ogłasza, że w miasteczkach, w których wygrało w 1938 roku lewicowe PPS, nie będzie procesji ani święcenia pokarmów. Ludzie jadą go przebłagać, obiecują, że to się nie powtórzy(7).
Księża są też liderami endeckimi, jak proboszcz Marian Szumowski z Jedwabnego, animator miejscowej partyzantki, która walczy z NKWD. W kazaniach nawołuje do tępienia Żydów (aż upominają go za to jego zwierzchnicy), pochwala przemoc, głosi, że w Niemczech jest lepiej, bo tam potrafią sobie z Żydami poradzić(8).
Od Żydów Polskę racz oczyścić, Panie, czyli co w nas zmieniło Jedwabne
Kilka tygodni temu we Wrocławiu młody ksiądz Jacek Międlar zachęcał młodzież narodową do walki o "wolną, wielką Polskę". Można sobie obejrzeć jego kazanie na YouTubie.
- Gdy to oglądałem, przypomniał mi się Aleksander Dołęgowski, przedwojenny proboszcz z Radziłowa. Głosił podobne kazania, potępiał Żydów(9). Ludzie słuchają takich kapłanów i biorą się do roboty: wrzucają do żydowskiego domu węże przez okno, oblewają naftą żydowskie towary(10).
Bojówkarze endeccy w Szczuczynie, Jedwabnem, Radziłowie, Wąsoszu i innych miasteczkach urządzali w okresie międzywojennym bojkoty sklepów żydowskich, bili ludność polską, która się w nich zaopatrywała, wybijali szyby w żydowskich sklepach, atakowali żydowskie targowiska.
Sytuacja wymknęła się spod kontroli, gdy zaczęła się wojna i okupacja, najpierw sowiecka, potem niemiecka. Po wkroczeniu Niemców w czerwcu 1941 roku mordowano Polaków i Żydów, którzy byli kolaborantami NKWD. W przygranicznych miasteczkach jak Jedwabne, Radziłów, Wąsosz, Szczuczyn, Goniądz powstały wówczas lokalne struktury polskiej władzy i milicje, bo Niemcy swoją administrację powołali dopiero na przełomie 1941/42 roku. Polskie milicje natychmiast rozprawiały się z komunistami i Żydami, wobec których stosowano odpowiedzialność zbiorową. Wobec Polaków kolaborantów takiej odpowiedzialności nie było. Zdarzało się, że rodzinie udawało się kogoś wybronić, bo był Polakiem, czyli od początku czynnik narodowościowy był ważny.
Pogromy nakręcało oskarżenie, że podczas okupacji radzieckiej w latach 1939-41 Żydzi kolaborowali przeciwko Polakom z NKWD. Pan opisuje, jakie tragiczne konsekwencje miało to np. w Jedwabnem.
- W okolicach Jedwabnego pod koniec 1939 roku powstaje partyzantka o endeckich korzeniach pod komendą majora Aleksandra Burskiego. Została zdekonspirowana przez Polaka, miejscowego komunistę. Sowieci wybili prawie wszystkich partyzantów, a ocalali na torturach ujawnili pozostałych konspiratorów. Pisał już o tym prof. Tomasz Strzembosz(11).
Rozpoczęły się aresztowania i deportacje rodzin partyzantów. Ale o ich denuncjację ludzie oskarżyli Żydów. Gdy weszli Niemcy, uwolnili partyzantów, a ci wrócili do Jedwabnego i innych miejscowości, by dokonać zemsty na Żydach.
W Radziłowie dla wchodzących Niemców Polacy zbudowali bramę powitalną, na której namalowali orła i swastykę(12). Polacy wspierali też pochód niemieckich wojsk, atakując rosyjskie jednostki frontowe, rozbrajając radzieckich żołnierzy, dezorganizując obronę sowiecką, wysadzali mosty i przeprawy, a np. w pobliżu twierdzy Osowiec przeprowadzili czołgi niemieckie przez rzekę Biebrzę. W zamian dostali pieniądze i podziękowanie na piśmie(13). Znalazłem zeznania uczestników omawianych zajść, którzy przyznają, że przez całą wojnę nie zabili żadnego Niemca, za to wielu sowieckich żołnierzy i miejscowych Żydów(14).
Przyszły do nas dzieci z lasu. Zjadły ziemniaki, co stały dla świń. Potem mi mama powiedziała, że je Polacy zabili. Zagłada Żydów ze wsi Strzegom
W pana książce jest wstrząsająca opowieść Chai Finkelstein, żony młynarza z Radziłowa, która widząc nadchodzący pogrom, szuka ratunku u wspomnianego księdza Dołęgowskiego, antysemity.
- Chaja działała aktywnie, w przeciwieństwie do większości Żydów, którzy byli na tyle pogodzeni z przemocą, jakiej doświadczali w latach 30. z rąk "narodówki", oraz pogromami, które wybuchały na tamtych terenach od wieków, że starali się przeczekać najgorszy okres, licząc, że wreszcie nastanie jakaś okupacyjna władza, która zaprowadzi porządek. To ich zgubiło. Chaja prosi o pomoc znajomego polskiego chłopa, którego synowie pobili jej męża. Ten odsyła ją do felczera, który opatruje Żydów pobitych przez własnego syna. Przy czym pobicia i mordy na Żydach odbywają się jeszcze pod osłoną nocy, w dzień Żydzi i ich oprawcy wciąż ze sobą rozmawiają: o cieleniu, żniwach. Felczer mówi jej: idź do księdza, tylko on może pomóc. Chaja staje w domu ks. Dołęgowskiego i widzi kotły miedziane, prawdopodobnie zrabowane Żydom. Błaga księdza o ratunek przed Polakami, a on mówi: nie mam wpływu na tych ludzi. A przecież stał za tym, ziściło się to, do czego nawoływał. W końcu mówi jej: wszyscy Żydzi to komuniści, nie mogę być przeciwko moim parafianom(15).
Usłyszałem to samo od proboszcza Jedwabnego wiosną tego roku, powiedział mi: nie mogę iść pod pomnik żydowskich ofiar, bo stracę w oczach swoich parafian.
- Bo to kościół, który nie ewangelizuje, ale odpowiada na zapotrzebowanie społeczne. Wtedy było zapotrzebowanie na uporanie się z Żydami, dzisiaj na zapomnienie o tym.
Publikuje pan relację polskiego świadka o tym, jak ks. Dołęgowski idzie z krzyżem, prowadząc Żydów do stodoły, na spalenie(16). Znalazł pan potwierdzenie tego w innych źródłach?
- To jedna relacja, dlatego stawiam przy niej duży znak zapytania. Gdyby tak było, byłby to mord liturgiczny. Ale sądzę, że pogromy miały taki charakter, bo Polacy, zgodnie z endecką propagandą, traktują Żydów jak morderców Chrystusa. To pozwala im pozbyć się barier moralnych, a palenie to jak stos dla heretyka, jak chrzest przez ogień, oczyszczenie wspólnoty z pierwiastka zła.
Jest też wymiar racjonalny. Palenie to szybkie uporanie się z tłumem. Ale zanim Polacy wpadną na pomysł palenia, mordują tym, co pod ręką: nożem, siekierą, kłonicą. Tam, gdzie jest sadzawka, Żydzi są topieni(17). Gdy w Radziłowie spalono w stodole dorosłych, dzieci zabijano na "dziesiątaka". Jeden z mieszkańców ustawia je w szeregu po dziesięcioro i stara się zabić jedną kulą. Niektóre dzieci są tylko ranne i zakopywane żywcem. Przyjeżdżają hitlerowcy i wyciągają z dołu żywego chłopca, ale Polacy kłócą się z Niemcami, by go dobić. To Niemcy chłopca bronią(18).
Polacy i Żydzi. Nasze winy. Rozmowa z Anną K. Kłys
Stara się pan, by książka miała wymiar historyczny, ale używa pan zwrotów publicystycznych: zwyrodnialcy, niebywałe okrucieństwo. Puściły panu nerwy?
- Nie jestem historykiem. To, co znalazłem w archiwach, wstrząsnęło mną. Trudno powstrzymać mi było emocje, gdy czytam, jak Żyd, który kopie sobie dół, pyta sąsiada: "Stasiu, będzie bolało, jak będziesz mnie strzelał?"(19).
Polacy zabijają swoich sąsiadów w najbardziej okrutny sposób, np. w Goniądzu wbijają gwoździe w ich głowy(20). Trudno mi było zachować naukowy dystans, choć starałem się o obiektywizm. Dlatego publikuję w książce relacje kilku świadków opisujących to samo zdarzenie.
Przeraża mnie też skala kłamstwa, które budowano przez te lata. Bo stworzyliśmy na swój użytek mit sprawiedliwych wśród narodów świata, a niewiele znalazłem przypadków ratowania Żydów na badanym obszarze. Dotarłem do 13 takich relacji. Cztery z nich dotyczyły żydowskich dzieci, z których żadne nie przeżyło, bo wszystkie w latach późniejszych zostały wydane przez polskich sąsiadów Niemcom i zamordowane. To, w co wierzyłem, runęło.
Dlaczego przy tym pan stracił tę wiarę? Chwilę po pogromach Żydzi będą gazowani całymi pociągami przez Niemców w obozach koncentracyjnych.
- To zapewne wpływ tych demonów rodzinnych. Zastanawiałem się, czy mam te same geny mordu, czy może potrafię je odrzucić, jak wnuk Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz, który chciał znaleźć grób dziadka, by na niego napluć. Przestałem wierzyć, że jesteśmy zdolni do współodczuwania, że rację miał XVII-wieczny angielski filozof Thomas Hobbes, że ludzie są źli i budują państwo po to, by złą naturę ograniczyć. Gdy zabrakło prawa na Podlasiu, wszystko runęło. Jeden z żydowskich sąsiadów Chai, widząc pogrom za oknem, mówi: "Niech będzie choćby prawo hitlerowskie, ale niech będzie". Ale niemieckie wojsko poszło zaraz dalej na wschód. Na Podlasiu zostały pododdziały Einsatzgruppen B, ale z niemieckich raportów wynika, że Niemcy mieli zbyt szczupłe siły do zabezpieczenia tak rozległego terenu, bo trwała ofensywa w Rosji. Niemcy dawali Polakom "wolną rękę" w dalszym rozprawianiu się z Żydami i wyjeżdżali, by dokonywać podobnych pacyfikacji gdzie indziej. Zdarzało się też, że wspierali mord, jak w Rajgrodzie, gdzie wspólnie z Polakami z miejscowej milicji rozstrzelali kilkudziesięciu Żydów(21). Żydzi z kolei opłacali się niemieckiej żandarmerii, by ta chroniła ich przed polskimi sąsiadami(22). Niemcy zyskali świetną okazję, by wyciągnąć od Żydów wszystkie pieniądze.
"Zło nie płynie we krwi". Wnuk komendanta Auschwitz stara się odkupić zbrodnie dziadka
W Goniądzu, gdzie Żydów nie spalono w synagodze tylko dlatego, że Polacy bali się, że pożar rozprzestrzeni się na ich domy, mieszkańcy skarżyli się nawet, że Niemcy chcą ocalić Żydów.
- Próbowali ich mordować, ale Niemcy dostali pieniądze od Żydów za ochronę. Polacy mieli do Niemców pretensję: przecież Żydzi wyjęci są spod prawa, oddajcie ich nam. Piszą nawet skargę do gestapo w Białymstoku, by im Żydów oddać(23). Niektórzy Żydzi pod niemiecką ochroną ocaleli, ale Żydzi z Goniądza giną w Treblince, gdy skończyły im się pieniądze.
Kto stał za pogromami?
- To nie były męty społeczne. To przedstawiciele miejscowych elit, którzy organizowali straże czy koła samoobrony. Znaleźli się wśród nich nauczyciele, członkowie Korpusu Ochrony Pogranicza, policjanci, aptekarze i lekarze, pracownicy Poczty Polskiej i listonosze, przedwojenni burmistrzowie, radni i miejscowi przedsiębiorcy oraz księża katoliccy. Ci ostatni z Radziłowa, Wąsosza, Goniądza i Jasionówki(24).
Po mordach trwa festiwal łupienia. Miejscowi biją się o dobra żydowskie, przepędzają mieszkańców innych wsi!
- Zabijają żydowskiego fotografa w Szczuczynie i jeden ze świadków podczas procesu po wojnie mówi: zabiłem go, choć dawał mi złoto, ale z jego domu wziąłem tylko nocnik, bo reszta była rozkradziona. Dałem w książce zdjęcia wykonane przez tego fotografa(25).
Po co?
- Zobaczyłem na nich twarze ofiar: rodziny, piękne kobiety, odświętne ubrania, eleganckie pozy. Przejęła mnie ich kruchość i bezbronność. Chciałem, by czytelnik poczuł to samo, spojrzał ich oczami. To bolesne. Trudniej jest potem żyć normalnie, kupować dom, samochód, zakładać rodzinę, bo zawsze jest myśl: do czego byłby zdolny mój sąsiad, do czego ja byłbym zdolny, gdybym został zainfekowany zbrodniczą ideologią?
Wnuk komendanta Auschwitz ostrzega: Europo, ocknij się
Naliczył pan 128 miejsc, w których Polacy mordowali Żydów, ale jest jedno, Brańsk, w którym to Żyd wydał swoich hitlerowcom, w którym ksiądz katolicki ratuje Żydów, nawołuje do tego w kazaniach. A Polacy, jak Walentyna Jakubowska, do końca broniła dwóch żydowskich braci i została wraz z nimi zabita przez żandarmów. Może Brańsk to nadzieja.
- Ale jest także w Brańsku coś, co nie daje mi spokoju. 800 Żydów ucieka w las, ale przeżywa tylko ok. 200, a wedle niektórych źródeł 76(26). Co się stało z ponad 600? Można przypuszczać, że zostali zabici. Żandarmerii niemieckiej było tam niewiele, porządku pilnują miejscowi i partyzanci. Wyłapanie Żydów w lasach bez ich pomocy było mało prawdopodobne.
Dlaczego po wojnie tak trudno było osądzić sprawców?
- Żydowska dziewczyna, której matka ocalała z pogromu w Wąsoszu, dostała pocztówkę: "Z waszej rodziny Hitler zrobił kiełbasę, szkoda, że was nie było, bo z wami zrobiłby to samo"(27). Żony zatrzymanych sprawców chodziły po sąsiadach i groziły: jeśli coś powiesz, mąż po powrocie z więzienia się z tobą policzy.
Sam aparat władzy komunistycznej, który miał osądzić sprawców pogromów, często wywodził się z nurtu nacjonalistycznego. Komuniści nie chcieli drażnić nacjonalistycznych mas, grali nutą antysemityzmu, bo widzieli, że to pada na dobry grunt. Ci, którzy mordowali Rosjan, dostali wysokie wyroki, zabójcy Żydów - niskie lub żadne.
Śledztwa były prowadzone nieudolnie - czytałem protokoły przesłuchań, w których pytania były żenująco mało dociekliwe. Do prokuratur płynęły też masowo bliźniaczo podobne listy poparcia od "wspólnot w zbrodni", które zaświadczały, że oskarżony w czasie wojny był dobrym Polakiem, bo nie zabijał innych Polaków(28). Adwokaci mówili klientom: zwal wszystko na hitlerowców(29). Sądy z większą powagą traktowały zeznania złożone na sali niż w trakcie śledztwa. Ale na przełomie lat 40. i 50., gdy toczyły się procesy, ocalałych Żydów, świadków, już nie ma, wyjechali do Izraela. Są też fałszerstwa. Prokurator Waldemar Monkiewicz, który w latach 70. prowadził drugą falę śledztw w sprawie pogromów, nakłaniał świadków, by nie mówili o winie Polaków. W przypadku mordu na kobietach w Bzurach dopiero prok. Radosław Ignatiew z IPN w Białymstoku wskazał na winę Polaków, ale musiał umorzyć sprawę, bo sprawcy nie żyją.
W ilu miejscach upamiętniono pamięć o pogromach?
- W zasadzie tylko w Jedwabnem, po książce Jana Grossa "Sąsiedzi". Żydów na Podlasiu zabito trzy razy: ideologicznie, dehumanizując ich, potem fizycznie, a na końcu przez zapomnienie. W aktach znalazłem korespondencję mieszkanki Rajgrodu, w którym Polacy, w tym lokalni nauczyciele, zamordowali Żydów, a ich ciała zbezcześcili. Ona widziała, jak Żydzi są prowadzeni na miejsce kaźni, nie dawało jej to spokoju. Pisała w latach 80. do aparatu partyjnego z prośbą, by to upamiętnić. Odpowiedź: to nie leży w ich gestii. W latach 90. władze samorządowe pisały, że to sprawa dla Żydowskiego Instytutu Historycznego. Do dzisiaj nic tam nie powstało. W tym samym miasteczku, w miejscu pomordowania Żydów, jest wysypisko śmieci i składowania zwierzęcych odpadów.
Dlaczego Gross do Polaków nie dotarł
Pana uczniowie rozumieją polską historię? Rozmawia pan o tym z nimi?
- XIV LO we Wrocławiu to jedna z najlepszych szkół w Polsce, w pierwszej trójce w rankingach. Zawsze wierzyłem we wspólnotowość, ale pisząc książkę, zauważyłem, jaka jest krucha, łatwo się rozpada. W szkole widzę uczniów przerażonych islamem. Mówią o uchodźcach: inwazja dziczy, która chce zniszczyć cywilizację Wrocławia. Mówię im: przecież to Europejczycy zbudowali Oświęcim. Ale moi uczniowie to pokolenie "11 września", które żyje w strachu, choć nie znają żadnego muzułmanina. A we Wrocławiu jest ich raptem ok. 130.
Moja pozycja w szkole pogorszyła się w 2011 roku.
Robi pan wtedy eksperyment edukacyjny: wysyła uczniów na ulicę.
- Wrocławiem rządzi wtedy postępowy prezydent Rafał Dutkiewicz, który stawia na tolerancję i hasło "Wrocław - miasto spotkań". Ale przed Euro 2012 następuje jakieś wzmożenie narodowe: pobicia czarnoskórych, swastyki, okrzyki. 11 listopada idzie szumnie marsz Obozu Narodowo-Radykalnego, a w rozmowach z uczniami dostrzegam niepokojące przejawy nienawiści do obcych. Chcę sprawdzić budowany przez miasto mit i z koleżanką polonistką proponujemy uczniom eksperyment: przebierzcie się za Arabów, Żydów, wyjdźcie na ulicę. Dziewczyny włożyły chusty, muzułmański uczeń strój żydowski, przykleił pejsy. To dzieciaki z dobrych domów, elita miasta. Wrócili z ulicy wstrząśnięci. Zobaczyli złość i agresję, Dziewczyna w hidżabie usłyszała: "Kurwo iracka!", uczeń przebrany za Żyda: "Do Auschwitz wracaj!". Krzyczał starszy człowiek, który mógł pamiętać wojnę. Nie chciałem tego specjalnie upubliczniać, ale któryś z dziennikarzy spytał: to wasi uczniowie biegali przebrani? Nasi. Potem zadzwonił ktoś z Urzędu Miasta, z działu prasowego - opieprzał mnie, że psuję hasło "Miasto spotkań".
Jak reaguje szkoła?
- Jeden z księży katechetów potępia mnie publicznie, w pokoju nauczycielskim udaje, że mnie nie widzi. Pojawiają się odzywki: "Na szalom odpowiadamy sigh heil!". Uczniowie naśladują nauczycieli, pojawiają się nalepki na drzwiach do klasy: "Polska dla Polaków". Koleżanka odchodzi z pracy, nie wytrzymuje, a ja wkrótce po niej. Wróciłem do szkoły teraz, we wrześniu. Nie wiem, jak to się skończy, bo gdy pojawiła się książka, to w pokoju nauczycielskim prawie nikt już ze mną nie rozmawia. Z wyjątkiem dwóch katechetów.
Ten post został edytowany przez Autora dnia 12.11.15 o godzinie 22:24