konto usunięte
Temat: Lotniskowce Peryklesa
Bardzo inteligentny tekst M. Węcowskiego:Lotniskowce Peryklesa
Marek Węcowski*
2009-05-02, ostatnia aktualizacja 2009-04-29 18:48
Być może "syta demokracja", jak ta w starożytnych Atenach czy dziś amerykańska, nie jest możliwa bez pogwałcenia wolności Innych - tych, którzy akurat nie są członkami wspólnoty Naszych
W czasach zimnej wojny amerykańscy stratedzy i politolodzy nauczyli się wiele od ateńskiego historyka Tukidydesa z V wieku p.n.e. Tłumy fetujące niedawną inaugurację prezydenta Baracka Obamy na waszyngtońskim The National Mall i przed telewizorami na całym świecie nie zdawały sobie sprawy z tego, jak wiele i dziś łączy amerykańską demokrację z jej starożytnym ateńskim pierwowzorem.
Uwaga, płyną!
Gdy zbliżała się hucznie obchodzona w Grecji w 1993 r. dość skądinąd umowna 2500. rocznica powstania ateńskiej demokracji (czyli reform Klejstenesa z 508/507 r. p.n.e.), znalazły się fundusze na różne ekstrawaganckie projekty mające uczcić tę datę. Były wśród nich i pieniądze na zwodowanie dokładnej rekonstrukcji ateńskiej triery, czyli trójrzędowca (jego wioślarze poruszali wiosłami, siedząc w trzech rzędach), legendarnego okrętu, który stanowił główną broń ateńskiej polis. To dzięki takim okrętom udało się Ateńczykom pokonać Persów pod Salaminą w 480 r. p.n.e.
Bez zbytniej przesady możemy tu mówić o antycznym supermocarstwie, bo po wojnach perskich złożone z trier floty pozwalały Ateńczykom na błyskawiczne interwencje zbrojne od Sycylii po Egipt, Krym i dzisiejszą Gruzję. Trzymały w szachu nie tylko inne greckie miasta-państwa ze Spartą na czele, ale też perskich władców.
Aby zdać sobie sprawę z militarnej, przede wszystkim technologicznej i szkoleniowej, przewagi Aten nad ówczesnymi wrogami, dość powiedzieć, że ci ostatni decydowali się na przyjęcie bitwy na otwartym morzu pod warunkiem przynajmniej dwu- albo trzykrotnej przewagi liczebnej nad Ateńczykami. Zwykle widok kilku ateńskich trier wystarczał, by każdy wróg rzucał się do ucieczki, a najświetniejsze zwycięstwa Aten u progu wojny peloponeskiej (432/1-404 p.n.e.) polegały na przyjęciu bitwy, zmuszeniu wielokrotnie silniejszego przeciwnika do defensywy, okrążeniu go i systematycznym zatapianiu jego okrętów.
Wszystko to dzięki rewolucyjnej na ówczesne czasy taktyce, nadzwyczajnej szybkości i zwinności trier, doskonałej koordynacji manewrów i wspaniałemu wyszkoleniu załóg.
Ktoś kiedyś powiedział, że ateńskie trójrzędowce były jak lotniskowce US Navy w epoce pozimnowojennej. Płynęły, dokąd chciały, dyktując warunki całemu ówczesnemu światu.
To dzięki swoim trierom Ateńczycy stworzyli jedyne w dziejach niepodległej Grecji imperium, panując nad niezależnymi wcześniej wspólnotami Greków z Azji Mniejszej, wysp Morza Egejskiego i sporych obszarów kontynentalnej Hellady, ściągając od nich wysoką daninę i bezwzględnie tłumiąc bunty tych, którzy chcieliby wystąpić z ateńskiego Związku Morskiego.
Antyczna armia obywatelska
Zrekonstruowanemu w latach 1985-87 trójrzędowcowi nadano imię "Olympias" ("Olimpiada") i obsadzono go wysportowanymi ochotnikami rekrutowanymi spośród entuzjastycznie do projektu nastawionych studentów i studentek amerykańskich uniwersytetów. Szybko okazało się, że triera... po prostu nie działa. Była powolna, ociężała, trudna do manewrowania i straszliwie wywrotna. A przecież ćwiczono blisko Aten, w stosunkowo zacisznej Zatoce Sarońskiej i przy doskonałej pogodzie.
Po setkach prób i długotrwałym "dogrywaniu" załogi zaczęła wreszcie wioślarzy opuszczać desperacja. Choć było im wciąż bardzo daleko do sprawności Ateńczyków sprzed dwu i pół tysiąca lat, zaczęli wierzyć, że "Olympias" poradziłaby sobie na pełnym morzu i w walce.
To mozolne doświadczenie raz jeszcze uświadomiło naukowemu światu prawdziwe źródło militarnej potęgi Aten, a więc i ich imperium. Ateńska flota to pierwsza w dziejach zawodowa i obywatelska zarazem armia świata, której członkowie mieli dużo czasu na nieustanne ćwiczenia i wojskowe manewry, a zapewniało im to płacone przez państwo wynagrodzenie. Wielomiesięczne, a nawet wieloletnie szkolenie sprawiało np., że operująca na pokładach niezwykle wywrotnych trier ateńska piechota morska (tak zwani epibatai) potrafiła skutecznie razić wroga, siedząc w kucki na chybotliwym pokładzie, by gdy zajdzie potrzeba, w ciężkim uzbrojeniu hoplity dokonać niespodziewanego desantu w głąb wrogiego terytorium.
Łączone operacje i morsko-lądowe bitwy to zresztą jedna ze specjalności ateńskiej kuchni tego czasu. Decydujące zwycięstwa nad Persami, jak te pod Mykale w 479 p.n.e. czy u ujścia rzeki Eurymedon w latach 60. - obie na dalekim zapleczu perskiego imperium - miały taki właśnie przebieg.
Co jednak najważniejsze, była to armia ogarnięta prawdziwie rewolucyjnym i patriotycznym entuzjazmem pozwalającym na długotrwałe zamorskie wyprawy i na ponoszenie ogromnych ofiar w służbie idei demokracji. Zdarzały się niekiedy Ateńczykom takie lata, w których w wielu równoczesnych kampaniach wojennych - od Cypru, Egiptu i palestyńskiego wybrzeża po wyspiarską i kontynentalną Grecję - tracili do ok. 4 proc. swego mobilizacyjnego potencjału ludzkiego.
Zdolność do takich ofiar to największa tajemnica powodzenia ateńskiej machiny wojennej. Po tę właśnie starożytną ideę generalnej mobilizacji oraz bezwarunkowej ofiarności obywateli w służbie (oficjalnie zawsze: w obronie) ojczyzny sięgną po wiekach rewolucyjne reżimy Republiki Francuzów czy bolszewickiej Rosji, walczące na wielu frontach z obcymi "interwentami", a z czasem skutecznie wprowadzające w życie swoje plany imperialnej agresji.
Forum Americanum
Gdy młoda amerykańska demokracja budowała swą polityczną tożsamość, a wraz z nią stolicę, wzory, owszem, obficie czerpała z antyku, ale to nie Grecy, lecz Rzymianie dostarczyli jej modeli. Nie inaczej było zresztą w tej samej epoce w rewolucyjnej Francji. Napoleon Bonaparte nie przez przypadek był najpierw konsulem Republiki, a potem cesarzem.
Chodzący dziś po waszyngtońskim centrum turysta, któremu wcześniej zdarzyło się odwiedzić Rzym, bez trudu rozpozna pierwowzór całości - Forum Romanum, i to na długo zanim zwróci uwagę na swojsko brzmiące nazwy jak Wzgórze Kapitolińskie czy Senat albo na "zerowy" kamień milowy położony centralnie przed Białym Domem.
Najważniejsze "świątynie" amerykańskiej Republiki postawiono równiutko wzdłuż The National Mall, między Mauzoleum Lincolna a US Capitol. Jednakże rzut oka na plan miasta (albo wizyta w jednej z owych "świątyń") zakłóci nasze rzymskie skojarzenia.
Oto skrócona lista republikańskich przybytków waszyngtońskiego Forum Romanum: Narodowa Galeria Sztuki (dwa budynki, wraz z ogrodową ekspozycją Narodowej Galerii Rzeźby), Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Lotnictwa i Kosmosu, Muzeum Historii Amerykańskiej, Muzeum Indian Amerykańskich, kilka mniejszych galerii sztuki ofiarowanych narodowi przez prywatnych darczyńców, wreszcie nieco pretensjonalnie neostylowy budynek Smithsonian Institution, czołowej amerykańskiej fundacji naukowej. Wstęp do większości z nich jest wolny.
Oczywiście, wszystko to budynki o wiele późniejsze niż pierwotny plan Waszyngtonu z końca XVIII wieku (zrealizowany w pełni dopiero na początku XX), jednak inwestowanie w sztukę oraz dobra kultury i idea zapewnienia do nich dostępu całemu narodowi - tak jak w teorii każdy obywatel ma w USA prawo wstępu do siedzib najważniejszych politycznych instytucji wspólnoty - to element ateńskiego dziedzictwa amerykańskiej demokracji.
Partenon - tysiące talentów
Mało jest w dziejach świata postaci, których imiona tak mocno zdominowały nasze myślenie o ich czasach. W tej lidze obok Napoleona dobry uczeń bez wahania wymieni Ateńczyka Peryklesa. Jego imię kojarzyć mu się będzie przede wszystkim - i słusznie - z ambitnym programem budowlanym na ateńskim Akropolu.
W połowie V wieku p.n.e. Perykles zdołał przekonać ateński lud (gr. demos), by z państwowych zasobów przeznaczyć ogromne sumy na upiększenie miasta. W latach 447/6-438/7 wzniesiono genialny Partenon, czyli świątynię Ateny Dziewiczej (Parthenos), którą wspaniałym fryzem ozdobił sam Fidiasz. Potem ateńscy budowlańcy zabrali się do Propylejów, czyli monumentalnego wejścia ceremonialnego na Akropol. Prace wprawdzie przerwali w 432 r. wobec zbliżającej się wojny peloponeskiej ze Spartą i jej sojusznikami, ale obie budowle (a Perykles wzniósł w tym czasie kilka innych w Atenach i poza nimi) wpłynęły decydująco na estetyczne kanony architektury Zachodu.
Uczeni różnie kalkulują koszt całej inwestycji. Najskromniej licząc, budowle Akropolu - wraz z umieszczonym wewnątrz Partenonu kultowym posągiem Ateny ze złota i kości słoniowej autorstwa Fidiasza - kosztować musiały ok. dwóch tysięcy talentów (jeden ateński talent to blisko 26 kg srebra).
Aby docenić skalę tych wydatków, wróćmy na chwilę do ateńskich trójrzędowców. W czasach pokoju Ateńczycy każdego roku utrzymywali ich ok. 60 do patrolowania Morza Egejskiego, ale podczas wojennej mobilizacji mogli wystawić nawet 300 takich okrętów.
Fundusze zaangażowane w Akropol przyprawią każdego pięknoducha o zawrót głowy, gdy zda on (lub ona) sobie sprawę, że roczne utrzymanie w gotowości bojowej jednej triery musiało się wahać pomiędzy minimalną sumą ok. połowy talentu a maksymalną ok. dwóch. Przez kilkanaście kolejnych lat Ateńczycy wydali na pomniki swojej architektury tyle, ile kosztowałoby wystawienie tysiąca trier! W pokojowych latach przed wojną peloponeską każdego roku przeznaczali na Akropol co najmniej równowartość kosztów działania całej swojej wojennej floty, ale zapewne dwa do trzech razy więcej.
Wyobraźmy sobie nowożytne czy współczesne imperium choćby zbliżające się do tej skali wydatków na kulturę. O nędznym udziale środków na kulturę w budżecie naszego kraju wstydliwie zamilczmy.
Sponsor Perykles
Musimy oczywiście pamiętać, że wydatki na świątynie Akropolu były dla Ateńczyków inwestycją w prestiż ojczyzny, która w ten sposób przyćmiła wszystkich innych Greków swą monumentalną architekturą, ale przede wszystkim inwestycją w bezpieczeństwo polis. Ofiarując ojczystym bogom, a zwłaszcza Atenie, tak wspaniałe przybytki, spodziewano się rewanżu - ich wdzięczności i pomocy w najtrudniejszych dla Aten chwilach. Jednakże nawet wzgląd na takie kalkulacje nie może przesłonić tego, że nakłady poniesione na przebudowę Akropolu były monstrualne.
Na czas wojny zawieszono wprawdzie finansowanie przez państwo takich inwestycji, ale sfera, którą my dziś nazwalibyśmy wydatkami na kulturę, nadal prezentowała się imponująco. W życiu Ateńczyków niezwykle istotną rolę odgrywały ważne doroczne święta, Wielkie Dionizje i Lenaje, których głównym punktem były spektakle teatralne. Tragedie Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa czy komedie Arystofanesa to ich trwałe dziedzictwo.
Wystawienie każdej sztuki kosztowało wiele. Trzeba było wyszkolić występujący w niej chór, odpowiednio przygotować choreografię, scenografię i kostiumy. Kosztami państwo obarczało prywatne osoby - bogatych Ateńczyków zwanych "przewodnikami chóru" (gr. choregoi), którzy traktowali te nakłady jednocześnie jako swój obowiązek wobec wspólnoty i inwestycję w dalszą polityczną karierę. Wspaniały spektakl zapadał w pamięć wdzięcznej publiczności i przynosił sławę owemu "przewodnikowi" właśnie. Sam Perykles rozpoczął swą błyskotliwą karierę w 472 r. p.n.e., finansując wystawienie zachowanej do dziś sztuki Ajschylosa "Persowie".
Szacuje się, że trzydniowe święta teatralne kosztowały rocznie z grubsza tyle co roczne utrzymanie ok. jednej dziesiątej ateńskiej floty. Z pewnego miejsca u ateńskiego mówcy Lizjasza dowiadujemy się, że wydatki takie ponoszono nadal w końcowej fazie wojny peloponeskiej, gdy maksymalna mobilizacja środków wojennych była dla Aten sprawą życia i śmierci. Dodajmy do tego, że w wieku IV p.n.e. - choć niektórzy sądzą, że już w czasach Peryklesa - polis ateńska dysponowała specjalnym "funduszem widowiskowym" (gr. theorikon), który refundował obywatelom koszty "biletów" do teatru.
Zapewnienie ludowi dostępu do sztuki, widowisk teatralnych, ale i fundowanie dlań wielkich dzieł architektury wygląda na istotną ambicję ateńskiej demokracji. Nie przypadkiem w "Wojnie peloponeskiej" Tukidydesa Perykles mówi wprost, że jednym z największych powodów do dumy Aten jest to, że Ateńczycy mają więcej od innych Greków świąt, czyli więcej okazji do odpoczynku po trudach, a ma na myśli m.in. trudy budowy i utrzymania imperium. To właśnie dlatego przypisuje on swoim rodakom, w opozycji do innych Greków, a zwłaszcza do wrogich Spartan, zamiłowanie do mądrości i piękna.
Wychowanie obywateli przez kulturę, zarówno finansowaną bezpośrednio przez państwo, jak i przez odpowiednio do tego zachęcanych prywatnych ofiarodawców, to ten element dziedzictwa antycznej demokracji, o którym demokracje współczesne zapominają nazbyt często. Kształt waszyngtońskiego Forum ucieleśnia takie właśnie ambicje.
Ateny, Sparta, zimna wojna
W czasie zimnej wojny na amerykańskich uniwersytetach obowiązkową lekturą na różnych kursach politologii, dyplomacji czy stosunków międzynarodowych stała się właśnie "Wojna peloponeska". Tukidydes opisał w niej niemal 30-letni wyniszczający konflikt między Atenami i Spartą.
Stało się tak dlatego, że Amerykanie odnaleźli samych siebie w jednym z antagonistów. Przebojowa demokracja dumna z wielkiej swobody myśli i wypowiedzi swych obywateli, opierająca swe wojenne kalkulacje na unikaniu otwartego starcia i powstrzymywaniu wroga poprzez "mobilne" działania morsko-lądowe, to, mówiąc językiem zimnej wojny, doskonałe wcielenie "wolnego świata", przeciwstawiającego się zmilitaryzowanej, zamkniętej przed wzrokiem obcych, opresywnej, niszczącej swobody jednostki i intelektualnie nieatrakcyjnej Sparcie, stawiającej w tym starciu na frontalne działania ciężkozbrojnych sił lądowych.
Interpretowana w ten sposób Sparta stanowiła doskonałą analogię do Związku Radzieckiego z jego gotowymi do ataku pancernymi korpusami.
Kłopot jednak polegał na tym, że Sparta wojnę peloponeską wygrała. Po dwu i pół tysiąca lat amerykańscy politycy zapragnęli więc uczyć się na błędach Ateńczyków, zgodnie zresztą z intencjami starożytnego historyka. Tukidydesowy, zapewne nieco przerysowany kontrast między Atenami a Spartą doskonale wpisał się w teorię i praktykę dwubiegunowego świata epoki zimnej wojny. Po jej zakończeniu Amerykanie nadal utożsamiali się z ateńską demokracją, zaczęli jednak rozumieć tę analogię zupełnie inaczej.
Życie kulturalne Aten czasów Peryklesa i wojny peloponeskiej znamy dobrze m.in. z dialogów Platona. Bogactwo i polityczne znaczenie stolicy imperium, jak również jej intelektualna swoboda gwarantowana przez demokrację przyciągały tłumy intelektualistów i artystów z całego świata greckiego szukających tam majętnej i wpływowej klienteli dla swoich, skądinąd słono opłacanych nauk i umiejętności. Analogia ze Stanami Zjednoczonymi narzuca się sama.
W latach 80. i 90. zeszłego wieku niektórzy amerykańscy intelektualiści zaczęli w związku z tym stawiać sobie niewygodne pytanie. Czy mianowicie istnieje konieczny związek między imperium i gwarantującym je imperializmem a demokracją? I szerzej, między demokracją, imperializmem a bogatym życiem intelektualnym i osiągnięciami artystycznymi wspólnoty?
Pytanie tylko na pozór anachroniczne, gdy przypomnimy sobie, jak zapóźnione i (do czasu) kulturalnie ubogie były inne, niedemokratyczne imperia w dziejach, od rzymskiego poczynając, a z drugiej strony postawimy słynną "epokę Peryklesa", czyli dziedzictwo Aten epoki klasycznej.
Demokracja na indeksie
Związek swobody myśli i wypowiedzi, jaką daje demokracja, z jej intelektualnymi i artystycznymi osiągnięciami wydaje się oczywisty. Jeśli jednak za wszystkim tym stać muszą twarde materialne realia, imperialne źródła koniecznych funduszy, demokracja, by się tak wyrazić, traci swą niewinność.
Niektórzy badacze starożytności, a przy okazji komentatorzy amerykańskiej współczesności, zwracali, co gorsza, uwagę na związek jeszcze głębszy i jeszcze bardziej ich zdaniem dla demokracji kompromitujący. Wskazywali, że budowle Akropolu nie powstałyby bez udziału imperialnej dumy, która kazała Ateńczykom, mówiąc anachronicznie, inwestować w kulturę, by upokorzyć innych Greków, a zwłaszcza członków Związku Morskiego. Ateńczycy czasów Peryklesa, a skądinąd i sam Perykles, podkreślali bowiem (choć, co ciekawe, nie było to do końca zgodne z finansowymi realiami tej inwestycji), że koszty wielkiego programu budowlanego pokrywano ze składek związkowych ich greckich poddanych.
To nic innego jak ostentacja niczym nieskrępowanej dominacji, panowania nad całym greckim światem, typowy przejaw imperialnej ideologii. Może właśnie ona dawała Ateńczykom największą satysfakcję, jaką można było czerpać z widoku Partenonu i rzeźb Fidiasza?
Dla niektórych uczestników amerykańskiej dyskusji o starożytnej demokracji był to jeden z istotnych z dowodów na "grzech pierworodny" amerykańskiego systemu politycznego. Ich zdaniem idealizowanie wzorcowej antycznej demokracji nie tylko okazuje się grzechem intelektu, ale, co ważniejsze, każe nam zamykać oczy na głębokie skazy współczesnej demokracji, która w tym świetle nie jawi się bynajmniej jako najlepszy z możliwych ustrojów. Czyż bowiem "syta demokracja" możliwa jest bez ograniczenia, a czasem nawet pogwałcenia wolności i swobody wypowiedzi Innych, tych, którzy w danej dziejowej chwili nie będą uprzywilejowanymi członkami wspólnoty Naszych?
Co ciekawe, w tej debacie, mówiąc banalnie, przeciwieństwa wyraźnie się przyciągały, podważając samą demokrację jako ustrój pozorujący równość, a w istocie skrywający i podsycający nierówności. Radykalni konserwatyści demaskowali złudzenia demokratycznych idei, a radykalni przedstawiciele amerykańskiej lewicy tradycyjnie piętnowali przy tej okazji "brudny amerykański imperializm".
Mało ważne, że widziana z pewnej odległości debata owa wydawać się może anachroniczna, jeśli nie wręcz naiwna. Ona sama jest może najważniejszym dowodem na to, jak głęboko sięga antyczne ateńskie dziedzictwo we współczesnej Ameryce.
Otóż wszyscy starożytni intelektualiści, których imiona się wyżej pojawiły - Ajschylos, Sofokles, Eurypides, Arystofanes, Tukidydes, a także jego starszy kolega, historyk Herodot, czyli autorzy największych dzieł literackich ateńskiej "epoki klasycznej" - byli w swoich czasach uczestnikami podobnej debaty. Kwestionowali słabości demokracji, bezpardonowo atakowali jej liderów, piętnowali ateński imperializm.
Co jednak najciekawsze, niektórzy z nich robili to na koszt demokratycznego państwa i w ramach oficjalnych świąt celebrujących wielkość Aten, podczas których wystawiali swoje komedie i tragedie. Podważanie własnego systemu politycznego, obnażanie jego ciemnych stron to najwyraźniej istota obywatelskiego wychowania, którego od swoich poetów i pisarzy oczekiwali antyczni Ateńczycy. To może największy paradoks i największa wartość ateńskiej demokracji.
Po atakach z 11 września amerykańska demokracja znalazła ważniejsze tematy publicznej dyskusji niż jej starożytny pierwowzór, ale ta ostatnia cecha nieodmiennie dominuje w jej intelektualnych i politycznych debatach.
*Marek Węcowski (ur. 1969) - historyk starożytności, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego i w magazynie historycznym "Mówią wieki"; były stypendysta Fundacji Kościuszkowskiej na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, były fellow Harwardzkiego Centrum Studiów Helleńskich w Waszyngtonie.
Tekst powstał na marginesie pracy nad podręcznikiem "Historia starożytnych Greków", t. II "Epoka klasyczna", wspólnego autorstwa Benedetta Bravo, Ewy Wipszyckiej, Aleksandra Wolickiego i Marka Węcowskiego. Książka ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego
Źródło: Gazeta Wyborcza