Temat: Przekrój Hellingera!?
Moim zdaniem ustawienia hellingerowskie funkcjonują w odmiennym paradygmacie niż współczesna nauka, przynajmniej ta akademicka, a już szczególnie polsko-akademicka. Być może paradygmat , w którym działają ustawienia spotkałby się z założeniami ontologicznymi stojącymi za np. bardzo nowoczesną fizyką, ale ponieważ temat tejże nie jest mi bliski więc z braku kompetencji nie będę w to wnikać. Z racji tej odmienności trudno o język wspólny.
Możliwe byłoby porozumienie, gdyby obie strony uznały swoje odmienności, swoje możliwości i swoje granice. To wymaga uznania, że na świat można patrzeć z różnych punktów widzenia, jakby „różnym wzrokiem”, można dostrzegać np. szczegóły, albo cały krajobraz i te widzenia się uzupełniają. Kiedy uznam, że być może ja widzę coś, czego inni nie widzą, i odwrotnie też szanuję ich widzenie, wówczas możemy z siebie nawzajem korzystać. Pamiętam na krakowskiej klinice psychiatrii spotkania psychologów, lekarzy, księży i filozofów… udane tylko dzięki temu, że uszanowane zostały różne języki opisu oraz fakt (nieraz bolesny) że są one kompletnie odmienne.
Pierwszym ważnym krokiem jest uznanie, że są różne opisy świata, kolejnym, że nie tylko mój jest jedyny właściwy. Jest jeszcze dalsza możliwość kroków- otwarcie na to, by w imię np. dobra klienta – uznać, że może właśnie „ten inny opis świata” jemu będzie na jakimś etapie bardziej pomocny niż mój. W tym kontekście pamiętam też mojego niegdysiejszego przełożonego, ordynatora oddziału psychiatrycznego, który w szczególnych przypadkach proponował pacjentom możliwość skorzystania z pomocy księdza- egzorcysty. Nie wiem w jakich kategoriach ten lekarz patrzył na działanie kontaktu klienta z egzorcystą – czy rozumiał je w języku procesów psychologicznych, czy w płaszczyźnie świata duchowego – to nieważne, ważne jest, że robił to z szacunkiem dla „tego innego spojrzenia na świat” i mając na uwadze skuteczność pomocy klientowi.
Uważam, że jest nadużyciem mówienie, że jeśli coś „nie ma słusznych podstaw teoretycznych” czyli jak rozumiem - nie jest naukowe - w rozumieniu aktualnego tejże nauki paradygmatu (a przecież wiadomo, że obowiązujący paradygmat zależy tylko od momentu dziejowego… mieliśmy różnych obowiązujących ujęć rzeczywistości w historii bardzo wiele…) to „nie powinno się tej metody ludziom proponować”. Czyżby współczesna koncepcja nauki miała monopol na człowieka??? Drżę na myśl o świecie, w którym „te słowa stałyby się ciałem”…
Szanuję naukę, w pewnych obszarach czyni mnóstwo dobrego, ale mam też świadomość jej ograniczeń… choćby farmakologia, o której piszesz... Szkoliłam wielu sprzedawców firm farmaceutycznych, znam od podszewki mechanizm powodujący, że te a nie inne leki wpadają do ust pacjentów, wiem też z mojej pracy klinicznej na psychiatrii co znaczy sponsoring naukowych badań przy np. wprowadzaniu i testowaniu nowego leku… z naukowym obiektywizmem zjawiska te mają delikatnie mówiąc niewiele wspólnego, a wydaje mi się, że społecznie w środowisku naukowym (przynajmniej tym dotyczącym zdrowia i funkcjonującym w naszych polskich realiach) są dominujące.
Kolejna sprawa – jeżeli jesteśmy na terenie psychoterapii, psychologii czy psychiatrii – ileż w ramach tych dyscyplin jest elementów, których nie da się sprawdzić weryfikacją naukową według obowiązującego paradygmatu? Zostawmy psychologów… bo wiadomo, ci to niekiedy artyści…;), ale popatrzmy na „twardą” psychiatrię – ile w niej interwencji i sposobów postępowania żywcem przejętych choćby z psychoanalizy (prowadzenie wywiadu, interwencje, rozumienie dynamiki procesu terapeutycznego). Większość psychiatrów zgodzi się z trywialnym stwierdzeniem, że ich klientom pomaga, gdy mogą z terapeutą porozmawiać o swoich problemach i objawach. Czyżby uznali obiektywność pomysłu Freuda, że istnieje albo energia (wyrażająca się w postaci objawu) albo słowo… no chyba, że tłumaczą to jakąś inna, równie „naukową” koncepcją…. Życzę powodzenia w „unaukowieniu” psychiatrii…;)
Ja sama ustawieniom zawdzięczam dużo, znam też wiele osób, którym ta metoda pomogła „poukładać życie”, otwarła nowe możliwości, uczyniła ich silniejszymi i szczęśliwszymi w sensie dobrego osadzenia we własnym życiu. Są też pewnie tacy, u których z różnych względów nie dokonała się istotna zmiana. Są tacy, których ustawienia zdenerwowały i oburzyły. Największy zarzut jaki stawiają przeciwnicy ustawień – to bliska koincydencja czasowa uczestnictwa w ustawieniu z popełnieniem samobójstwa. Mówi się o jednym takim przypadku, zarzucając twórcy metody „że nie zatrzymał” klienta w jego zamiarze. Słyszałam, że Hellinger po procesach sadowych został uniewinniony z zarzutu, niemniej to tylko „zasłyszane”, muszę dokładnie sprawdzić wiarygodność tej informacji (autorzy artykułu w Przekroju nie zadali sobie w tej kwestii większego trudu, powtórzyli prawdopodobnie to, co pisze się na rozmaitych forach). Jedna kwestia to oficjalne stanowisko wymiaru sprawiedliwości w tej sprawie. Jednocześnie warto mieć na uwadze ilość samobójstw popełnianych przez klientów klasycznych psychoterapeutów i psychiatrów. Zwykle wówczas nie obciążą się terapeuty uznając, że pacjent miał taką tendencję. Inna sprawa to podejście Hellingera do życia i śmierci. Hellinger postawił pytanie „czy jesteśmy panami życia i śmierci”? Czy możemy kogoś „zatrzymać”, jeżeli jego największym pragnieniem jest umrzeć? To co robi Hellinger to propozycja „popatrz, w jakim kierunku Cię ciągnie…”. Klient i tak to wie. Tak jak wiedzą terapeuci suicydalnych pacjentów, że Ci po „odratowaniu” próbują po raz kolejny odebrać sobie życie. Być może szansą na „zwrócenie się do życia” jest najpierw wyraźne i bez „ściemniania” uznanie „tak, ciągnienie do śmierci”. Wtedy kończą się „eksperymenty z życiem”, pozostaje wybór człowieka, czy chce zostać czy odejść. To są tematy, które już na pewno wykraczają poza „naukowe” ujęcie, więc w tym miejscu nie chcę się w temat zagłębiać.
Kiedyś miałam dużą ochotę zabrać się za badanie skuteczności ustawień w dłuższej perspektywie czasowej. Teraz nie mam przekonania, czy to by się udało i czy jest sensowne właśnie ze względu na te odmienne języki i wizje świata. Też pewnie niewielu jest przykładowo farmaceutów którzy ucieszyliby się z wykazania skuteczności leku na podstawie obserwacji reprezentanta leku w ustawieniu;)
Pozdrawiam, Agieszka