Temat: Refleksja na temat coachingu i pracy coacha
Witaj Radku
Twój głos brzmi dla mnie trochę jak rozżalenie. Czyżbyś i Ty nie mógł utrzymać się z coachingu? Jak rozumiem na tamtym spotkaniu też nie podniosłeś ręki? Cóż, ja też nie podniósłbym, ale jednak mam poczucie, że zajmuję się czymś spójnym i w sposób spójny, będąc a to w roli coacha, a to trenera, a to doradcy HR, czy wreszcie psychologa, no i żyję z tego od 20 lat, tzn. że nie dorabiam jako freelancer do jakiegoś etatu, tylko utrzymuję z tego rodzinę i finansuję marzenia, i własny zawodowy rozwój. I to jak dla mnie całkiem nieźle, choć chciałbym jeszcze lepiej. :-)
Nie całkiem rozumiem w czym problem?
Radek B.:
Dzięki środkom unijnym pojawiły się "Fabryki Coachów" :).
Wg mnie aby wejść w ten zawód trzeba mieć zasoby, które pozwalają na edukację, a te pozyskuje się ciężką pracą.
Kurs który kosztuje małe pieniądze w większości generuje "coachów" z niskimi stawkami - bo mają niewiele własnych zainwestowanych środków do odzyskania. Oczywiście to tylko jeden z problemów.
Kolejny to "szybki coach" - człowiek mający zerowe doświadczeni biznesowe i życiowe zostaje coachem weekendowo w 3 miesiące :).
Zgoda co do Fabryk Coachów, a także Fabryk Trenerów, ale wielu coachów i trenerów się do tego przykłada osobiście. Co prawda nie narzekają wystawiając faktury za treningi i warsztaty prowadzone w ramach takich "fabryk", ale zdarza się, że potem ze zdziwieniem reagują na oczekiwania czy propozycje z tzw. rynku. Zatem angażują się w kolejne fabryki albo je tworzą i żyją nie z klientów, tylko właśnie z produkowania kolejnych coachów i kolejnych trenerów...
Moim zdaniem to też kwestia osobistej strategii sprzedażowej, tak w skrócie: mało jesteś wart, mało się cenisz, mało zarabiasz, albo jesteś naprawdę dobry, ale jesteś nerwowy i masz duże potrzeby, a jak nie pracujesz wcale, nie zarabiasz wcale, więc wpadasz w panikę i sprzedajesz tanio. Choć w odróżnieniu od Piotra, uważam, że wśród adeptów jest sporo ludzi przytomnych, tzn. nie podlegających złudzeniom ani samouwiedzeniu, że to ot takie proste, więc doskonalą się cierpliwie, ale znam też takich, którzy tupetem próbują nadrabiać braki … w gruncie rzeczy chyba wyobraźni najbardziej.
Nie bardzo widzę bezpośrednie przełożenie Radku, że tylko po drogich kursach zostaje się naprawdę fachowcem. To według mnie skutek działania stereotypu, że drogie musi być dobre i jakościowo wartościowe. Zdarza mi się bowiem uczestniczyć także w darmowych (dla mnie) szkoleniach, z których jednak uczę się czegoś ciekawego dla siebie - to też kwestia osobistego nastawienia i zaangażowania, a nie wyłącznie nauczyciela, nie sądzisz?
Słowem nie boli mnie taka liczba świeżych coachów i trenerów, a jeśli wykazują odrobinę zaciekawienia i pokory, to na spotkaniach klubowych chętnie im pomagam i dzielę się wiedzą i doświadczeniem, bo mnie ich nie ubywa jakoś.
Gdyby było tak jak mówisz, to prawdziwymi „fachowcami” zostawaliby jedynie ludzie albo na kredyt, albo tzw. bogaci z domu, albo mający dobrze zarabiającego współmałżonka - sponsora, choć i tak oczywiście bywa. Pozostali zaś - jedni ciężką, a inni całkiem nawet lekką i przyjemną - własną pracą zdobywają zasoby na inwestycje we własny zawodowy rozwój, jeśli im na tym choć trochę zależy.
Jest też inna kwestia do dyskusji, może kolejnej? Można spotkać takie podejścia do coachingu, w których to nie coach jest specjalistą „od życia czy biznesu”, ale właśnie Klient, tyle że od swego życia i swojego biznesu. Wystarczy podobno, że coach jest sprawny w prowadzeniu coachingu.
Czy można go skutecznie uprawiać będąc ignorantem? a dyletantem? a laikiem? A gdzie leży w takim razie granica „stania się ekspertem”?