konto usunięte
Temat: Bezradność - znikający znajomi i znikająca ja sama.
Mam problem od dłuższego czasu. W zasadzie od lat. Nie potrafię nikogo zatrzymać przy swojej osobie na dłużej, niż kilka miesięcy. Nie ważne czy są to znajomi, czy ktoś ważniejszy. Kiedyś straciłam przyjaciółkę przez faceta. Tzn oddaliłam się od niej (to była tylko i wyłącznie moja decyzja), by nie podejrzewała mnie o nic, w stosunku do jej chłopaka i żyła w związku z nim szczęśliwie. Po tym zdarzeniu nieustannie błąkam się między światem internetowym, a światem rzeczywistym w poszukiwaniu ludzi, z którymi mogłabym w jakiś sposób się związać, czy to przyjaźń czy tylko znajomość kumpelska. Próbowałam też związków, ale one też kończyły się fiaskiem. Jestem trudną osobą. Zdaję sobie sprawę z następujących cech we mnie, które zapewne przyczyniają się do tego, że ludzie ode mnie uciekają: jestem wymagająca, nie zadowolę się byle kim, nawet nie porozmawiam z osobą, która używa tekstu "jestem jaki jestem", mam inny system wartości niż większość ludzi, coś dla mnie jest bardzo ważne, podczas gdy dla kogoś to nie znaczy nic, stąd często zdarzają się konflikty, przeze mnie, a może właśne przez ten inny system wartości, którego nikt nie potrafi zaakceptować, zrozumieć. Idąc dalej, jestem wybuchowa, impulsywnie działam, potrafię wyrzucić z siebie wszystkie pretensje i po chwili już mi jest lepiej, czuję wtedy żal i skruchę i wypowiadam to przed drugą osobą, ale druga osoba przeważnie już wtedy ma dość i nie ma ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Dopiero po jakimś czasie niektórzy się odzywali, a ja w międzyczasie męczyłam się z tym, winiłam siebie za to ujawnienie pretensji, które może powinnam trzymać w sobie. Teoretycznie ufam innym, takie jest moje zdanie, ale kiedy przychodzi co do czego, to niesłusznie oskarżam innych o różne rzeczy; z tą cechą walczę najbardziej i sądzę, że jest duża poprawa od 5 lat już w sumie. I nad nią w niedługim czasie raczej będę potrafiła zapanować. Nie zapanuję, nie potrafię zapanować jednak nad lękiem przed utratą jakiejkolwiek osoby. Stąd często, kiedy coś idzie nie tak, chcę uciec pierwsza, bo kiedyś to inni uciekali, notorycznie zrywali kontakt bez słowa, a teraz to ja próbuję kończyć znajomości, jeśli gdzieś zawinię, jeśli gdzieś potknie mi się noga, tłumacząc się coś w ten deseń: "było mi dobrze, ale przepraszam za zawracanie głowy swoją osobą, nie chcę nikogo ranić" itd. Podczas, gdy właśnie taka postawa może u kogoś wywołać smutek. Zdaję sobie z tego sprawę. Takie ucieczki też bardzo dotykają moją osobę. Bo ciężko mi jest udźwignąć ten ciężar zniszczonych nadziei. Bo ja zawsze wiele nadziei wkładam w nową znajomość. I przeważnie ludzie jeszcze próbują mnie przekonać, że wcale im głowy nie zawracam, próbują kontynuować znajomość i ja wtedy czuję się lżej. Tylko to uczucie lekkości nie pozostaje na długo, bo ja tak chyba właśnie sprawdzam ludzi, potem znów powtarzam tą akcję i powtarzam... To właśnie jest brak pełnego zaufania przez ten lęk przed utratą kontaktu.Podczas, gdy ja tak bardzo jestem osobą towarzyską. Brak rozmowy jest dla mnie jak brak jedzenia, bo tlenu to chyba zbyt mocno powiedziane. Przez ten brak znajomych i przyjaciół kładę nacisk na mój wewnętrzny, psychiczny rozwój, stąd czytam książki. Boję się, że to mi jednak nie wystarczy na dłuższy czas, boję się też, że czym bardziej będę się rozwijać, tym o wiele trudniej będę miała znaleźć kogoś, kto będzie nadawał na podobnej częstotliwości do mnie. Już dawno pożegnałam się z jakimś większym gronem znajomych, bo takiego to ja nie znajdę z podobną częstotliwością. Szukam stąd pojedynczych. Bo ja w sumie nie potrzebuję zbyt wielu ludzi w okół siebie. Wystarczy mi coś około dwóch, trzech ludzi. Takich bliższych. Uciekłam aż do Poznania, by tu, na studiach mieć większą możliwość poznania innych ludzi. Teraz, kiedy nadzieje pogrzebałam, chcę wrócić znów na śląsk, do mojego miasta rodzinnego. Ale czy to ma sens? Takie ucieczki w jedną i w drugą? W poszukiwaniu bratnich dusz? Jestem w głębokiej rozterce. Upadłam, czy ktoś pomoże mi wstać?