Temat: bioenergoterapia....czy jest zagrożeniem
Jestem młodym człowiekiem, rodzice wychowali mnie tak, żeby do starszych zwracać się per Pan. Nie umiem i nie widzę potrzeby tego zmieniać, ale wolę jak ludzie zwracają się do mnie bezpośrednio, bez zbędnych tytułów:)
Przychodzi uczeń do mistrza mówiąc:
- Mistrzu, jestem na pustyni od dawna, osiągnąłem wszystko czego mnie uczyłeś co dalej mam robić?
Mistrz uniósł dłoń ku niebu, a jego palce zamieniły się w płomienie.
- Możesz cały zamienić się w ogień.
Ale taka medytacja wystarcza w zupełności.
Jogasutry już mam, wkrótce przeczytam, dziękuję.
Kiedy medytuję, nie ma logiki, brakuje środków wyrazu dla opisania tego co się wtedy dzieje. Myślę że określenie "cisza" byłoby najbliższe.
Po wyjściu z medytacji wiele z tego stanu pozostaje, widzę trochę inaczej: więcej, ale wiele z tego co widzę tak wyraźnie nie ma żadnego wpływu na mnie.
Tak jakbym stał obok jako bierny obserwator.
Nie mogę tego zmienić w świecie zewnętrznym, ale nie muszę się też temu podporządkowywać. To że ludzie stworzyli sztuczne podziały, nie oznacza że muszę się przyporządkować do jakiejś grupy społecznej czy religijnej. Wręcz przeciwnie - porzucając to, pozostając sam z własnym doświadczeniem, widzę że nie tylko ludzkość, cała planeta ale i wszechświat stanowi Jedność. Przestrzeń i materia to tylko złudzenie.
"Pojąć" jest rzeczywiście nie najlepszym wyrażeniem, "doświadczyć" byłoby lepsze. To się po prostu stało, nie wiem jak. Wielu rzeczy nie wiem, ale to nie znaczy że w coś wierzę. Staram się mówić i pisać tylko o tym co wynika z mojego doświadczenia.
Jeśli przeszłość i przyszłość są to proszę tam pójść i zrobić coś. Kiedy to się Panu uda, chętnie o tym się przekonam. Wiem że mogę w stanie hipnozy czy też raczej regresji hipnotycznej cofnąć się w czasie i obserwować przeszłe wcielenia, a nawet dokonywać w nich zmian, mogę progresować przyszłość i oddziaływać na nią, ale wszystko to dzieje się tylko teraz. Jak dotąd nic nie przydarzyło mi się wczoraj, albo jutro. Odkąd pamiętam wszystko działo się dzisiaj.
Nie wierzę w wychodzenie z sansary. Obserwuję w moim życiu zmiany które nie mogą być przypadkowe i powinny mieć jakiś cel. Jedyna możliwość to zakończenie cyklu. W innym wypadku po co żyć? Jeśli chodzi o nazwę mojego "wierzenia" to sam odpowiadam kiedy ludzie pytają: wyjebongo. Naturalnie nie wiem co będzie w przyszłości, jest ona otwarta i zaakceptuję to co przyjdzie.
Jeśli chodzi o Jezusa i Buddę to chyba raczej Old Age, ale nie wnikam w to specjalnie z uwagi na fakt, że przekazy historyczne były wielokrotnie modyfikowane przez ludzi i to co nam dziś mówią to jedynie strzępy informacji, na których nie można się opierać. Akceptuję jednak fakt, że istnieli ludzie, którzy się wyzwolili i w sposób naturalny chcieli się tym podzielić z innymi.
Jeśli chodzi o mnie to nie jestem, ale staję się. Mam świadomość, że stale się zmieniam i moje poglądy mogą się zmienić z wiekiem, założeniem rodziny i innymi czynnikami. Zwłaszcza że teraz jestem skłonny do idealizowania pewnych postaw życiowych których istotności nie zweryfikowało jeszcze doświadczenie. Jednego jestem pewny: medytacji i tych krótkich przebłysków prawdy.
Pana pytania, nie są upierdliwe, ale trafne. Nieco zweryfikowały moje podejście do życia i wiele mnie nauczyły, za co jestem wdzięczny.
Wyszła też druga część filmu "Down the rabbit whole".
Raz jeszcze dziękuję, przepraszam za pochopną ocenę i życzę szczęśliwego życia.