Temat: Jak przełamać kryzys w związku?
Dzięki, Uschi, to faktycznie bardzo zbliżona sytuacja.
Piszesz o partnerce ( czy ja dobrze rozumiem, że...) to też troszeczkę zmienia postać rzeczy, choć czasami kobiety potrafią być bardziej stanowcze i twardsze od mężczyzn.
Wiesz, ten dom jest teraz dla niego wszystkim! Jest tym tak zaślepiony, że mam wrażenie, że to nie jest czas na karczemne awantury, bo nie mam szans. U nas nie ma awantur- są co najwyżej ostrzejsze dyskusje. Oboje preferujemy dialog, a on jest kimś bardzo spokojnym i opanowanym. To raczej ja zaczynam podnosić głos jak coś mi się nie podoba. Taka już jestem. On uważa mnie za osobę porywczą. Może i jest w tym trochę racji.
Jak już wspomniałam już raz rozwiodłam się przez dom, więc wiem, że dla niektórych wybór nie jest wcale tak ewidentny!Nie pomogły fochy, szantaże, płacz i prośby. Wyszłam za mąż za wykształconego człowieka na wysokim stanowisku, ale w głębi duszy był prawdziwym wieśniakiem ( mówię o mentalności). To tak jak chłop jest przywiązany do pługa i swojej ziemi. Mieszkaliśmy w Gruyeres, pięknej turystycznej miejscowości. Tam nie można było budować od jakiegoś czasu, ale rodzina męża wykombinowała sobie, że przecież na terenach rolniczych można postawić dom...dla rolnika.
Na farmie, którą faktycznie posiadali osiadł brat z rodziną, a rodzice i on przenieśli się do pięknej willi z dwoma mieszkaniami. Kiedy przyszło co do czego, okazało się, że willi z przyległą działką nie można oddzielić. Władze się na to nie zgodziły. Tak więc willa należała do teścia, a inaczej nie mogła należeć do nikogo niż...brat rolnik!
Oczywiście przez kupę lat, bo willa była zbudowana na początku lat 80-tych to mój mąż spłacał hipotekę i utrzymywał dom i rodziców.
Willa miała być jego, więc to normalne, że ją spłacał...
Pomijając jednak takie rzeczy moje życie tam przypominało koszmar.
Nigdy jako Polka nie zostałam w tej rodzinie zaakceptowana. Oni po prostu mnie bojkotowali i byli wobec mnie agresywni. Pomijając drastyczne detale zaczęłam prosić męża żebyśmy się przeprowadzili, bo dłużej tego nie mogłam wytrzymać. Zawsze zbywał mnie obiecankami. Trwało to kilka lat. W końcu popadłam w depresję i postawiłam mu ultimatum: albo dom albo ja. Wybrał dom i jeszcze ma do tej pory do mnie pretensje, że odeszłam...A morał tej historii jest taki, że nadal tam mieszka, dom jest strasznie zaniedbany, jego rodzice zmarli, on ma dwie lewe ręce do roboty i nadal płaci za coś, co nie jest jego, gdyż prawnie dom jest podzielony między braci i siostrę, a jest ich siedmioro...Niestety sprawdziły się moje przewidywania i jeszcze kiedyś stamtąd wyleci z hukiem kompletnie spłukany!