Jacek Piotrowski

Jacek Piotrowski ...teatr mój widzę
ogromny...

Temat: Wybory w 1947 roku

Gdyby wybory do sejmu w 1947 wygrała prawica (o ile mogłaby startować) w władze uznały ten fakt, to gdzie bylibyśmy teraz?
Krzysztof Kroczyński

Krzysztof Kroczyński prezes Zarządu,
Orion Instruments
Polska

Temat: Wybory w 1947 roku

Jacek Piotrowski:
Gdyby wybory do sejmu w 1947 wygrała prawica (o ile mogłaby startować) w władze uznały ten fakt, to gdzie bylibyśmy teraz?

Zastanawiam się, jakie warunki musiałyby być spełnione, by doszło do czegos takiego.

Temat: Wybory w 1947 roku

Towarzysz Beria szybko skorykował by to niedopatrzenie.
Jacek Piotrowski

Jacek Piotrowski ...teatr mój widzę
ogromny...

Temat: Wybory w 1947 roku

no jasne, nie wyszło. Ale można popuścić wodze fantazji.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Roosvelt umiera w 1942 roku. Gen. McArthur wprowadza w USA stan wojenny. Głównodowodzącym w Europie zostaje Patton. Zamiast lądowania w Normandii jest lądowanie na Krecie i wyzwolenie Europy zaczyna się od strony Bałkanów. Amerykanie wyzwalają terytorium Polski do linii Wisły, spotkanie żołnierzy amerykańskich i sowieckich na moście Kierbedzia. W Warszawie 15.08 zwycięzcy powstańcy witają gen. Pattona chlebem i solą. 1 września w 5. rocznicę wybuchu wojny do kraju powraca Władysław Raczkiewicz. Rząd RP podejmuje decyzję o przeniesieniu tymczasowej stolicy państwa do Łodzi (Łódź pozostanie stolicą RP do roku 1990, czyli do czasu zjednoczenia Polski). Za Wisłą Sowieci powołują do życia marionetkową Polską Republikę Demokratyczną z B. Bierutem ps. Tomasz jako prezydentem . Jako, że stolica Polski wschodniej znajduje się de facto nie w Warszawie a na Pradze, Bierut nazywany jest "prezydentem Szmulek". 20.03.1945 roku odbywają się w Polsce zachodniej pierwsze od wybuchu wojny wolne wybory.Marcin Z. edytował(a) ten post dnia 26.10.09 o godzinie 09:31

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

PO pierwsze temat bez sensu to ZSRR decydowało o sytuacji w Polsce. Tak więc rozważania są bez sensu

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Gdyby ZSRR nie decydowało o polskiej polityce to wybory mogły być bardzo krwawe. Z jednej strony byliby narodowcy z SN i polityczna mafia ONR. Z drugiej byliby ludowcy z SL, marksiści z PPS i radykałowie z SD. Nie ejst ajsne czy sanacja mogłaby liczyć na jakieś głosy jednak ta formacja polityczna byłą skompromitowana. Zapewne lewicowa koalicja SL-PPS byłaby silnijesza niż narodowcy, choć róznica w głosach mogła nie być duża. Do włądzy doszed by rząd Mikołajczyka, który zgodnie z deklaracją RJN mógłby zarządzić reformę rolna bez odszkodowania i upaństwowienbie ważniejszych gałęzi gospodarki. Znając polskie piekiełko przed sądem staneliby sprawcy kleski wrzesniowej niedobitki sanacji.
Gdyby ZSRR nie zawłąszczyłby Polski to po wojnie mogło by dojśc do wojny domeowej pomiędzy SN a SL i PPS

Temat: Wybory w 1947 roku

Robert Suski:
Gdyby ZSRR nie decydowało o polskiej polityce to wybory mogły
być bardzo krwawe. Z jednej strony byliby narodowcy z SN i polityczna mafia ONR. Z drugiej byliby ludowcy z SL, marksiści z

Jak to dobrze że do tego nie doszło. Można powiedzieć, że ZSRR nas uratowało przed krwawą rzeźnią :) z rąk ONRowskich bojówek.
Można POwiedzieć, że to bez sensu. I właśnie dlatego jest to bez sensu. I PO wszystkim.

Wracając do tematu i na poważnie to Amerykanie mogli na spokojnie zająć czeską Pragę i nie zrobili tego tylko z przyczyn politycznych. Co dopiero mówić o dawno sprzedanej Polsce.Paweł P. edytował(a) ten post dnia 29.10.09 o godzinie 17:00

Temat: Wybory w 1947 roku

gospodarki. Znając polskie piekiełko przed sądem staneliby sprawcy kleski wrzesniowej niedobitki sanacji.
Gdyby ZSRR nie zawłąszczyłby Polski to po wojnie mogło by dojśc do wojny domeowej pomiędzy SN a SL i PPS


Sprawcami klęski wrześniowej był:
- kilkukrotna przewaga armii niemieckiej
- atak sowietów 17 wrzesnia (też kilkukrotna przewaga wojskowa)
- brak obiecanej pomocy aliantów

Chciałbym przypomnieć ze taka a nie inna strategia obronna Polski wynikało w duzej mierze z przeświadczenia o pomocy Anglii i Francji. Na pewno też nie brano pod uwagę ataku Sowietów.
Polska mogła dużo dłużej opierać się Niemcom gdyby nie sowiecki atak w plecy. Gdyby wojna obronna trwała chociaż 2-3 miesiące dłużej jest duża szansa, że dotarła by do nas jakaś pomoc wojskowa.
Pomoc w rozgromieniu armii polskiej jakiej udzielił ZSRR Hitlerowi zakończyła wszelkie dylematy. Nie było już komu pomagać.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Paweł P.:

Wracając do tematu i na poważnie to Amerykanie mogli na spokojnie zająć czeską Pragę i nie zrobili tego tylko z przyczyn politycznych. Co dopiero mówić o dawno sprzedanej Polsce.Paweł P. edytował(a) ten post dnia 29.10.09 o godzinie 17:00

Amerykanie mogli zając Pragę bo po ofensywie radzieckiej w styczniu 1945 nastąpiło załamanie Niemiec.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Paweł P.:
Robert Suski:
Można POwiedzieć, że to bez sensu. I właśnie dlatego jest to bez sensu. I PO wszystkim.


A. Garlicki, Polityka
Lustracja sanacji

Kto był winien klęsce?

W końcu września 1939 r. zaczęli napływać do Francji polscy żołnierze internowani w Rumunii i na Węgrzech. Uznano konieczność zorganizowania rejestracji przybywających, a przy tej okazji zbierania od nich „faktów, uwag i spostrzeżeń dotyczących przygotowań i działań wojennych”. Tak powstała komisja śledcza badająca przyczyny klęski. Pracowała ona 5 lat.

10 października 1939 r. rząd gen. Sikorskiego powołał komisję do rejestracji faktów i zbierania dokumentów odnoszących się do przebiegu ostatnich zdarzeń w Polsce oraz ustalenia ich przyczyn. Przewodniczącym został powołany tydzień wcześniej do służby gen. Józef Haller, zaś członkami wicepremier, a wkrótce i minister informacji Stanisław Stroński oraz ludowiec minister Aleksander Ładoś. Do komisji wszedł też, jako zastępca gen. Hallera w sprawach wojskowych, płk dypl., już wkrótce generał, Izydor Modelski. Taki skład komisji gwarantował, że będzie się ona zajmować polityczną odpowiedzialnością za klęskę wrześniową. Gen. Haller był wprawdzie żywą legendą jako dowódca formowanej pod koniec I wojny we Francji Błękitnej Armii, lecz zawsze wyraziście angażował się politycznie. Podobnie Modelski, który miał duszę intryganta. Najbliższy i najbardziej zaufany współpracownik gen. Sikorskiego gen. Marian Kukiel stwierdzał trzy lata później w liście do Sikorskiego, że Izio przypomina „stworzenie, któremu pozwolić pod stół, a wylezie na stół i które wór drze, a kwiczy”. I dalej: „O jego pracy w MSWojsk. w jakimkolwiek zakresie mowy nie ma. W jednej chwili wróciłaby atmosfera zatruta oszczerstwem, szpiclostwem, denuncjacją, intrygą”.

Ładoś i Stroński o wojsku nie mieli pojęcia, więc dryfować musieli w kierunku polityki.

Komisja gen. Hallera stanowiła zaplecze polityczne Biura Rejestracyjnego MSWojsk., którym kierował płk dypl. WP Fryderyk Mally, gorący zwolennik rozliczenia „winnych klęski wrześniowej”. Przez Biuro Rejestracyjne przejść musiał każdy oficer przybywający do Francji, a również ci, którzy zostali internowani w Rumunii i na Węgrzech. Wypełniali obszerną ankietę dotyczącą udziału w przygotowaniach do wojny, w kampanii wrześniowej i późniejszych ich losów. W razie potrzeby byli dodatkowo przesłuchiwani przez referentów Biura. Na tej podstawie w stosunku do tych, którzy dotarli do Francji, zapadała decyzja o przydziale. Było pięć możliwości. Najkorzystniejsze były dwie pierwsze: skierowanie do konkretnej jednostki oraz przyjęcie do wojska, z tym że przydział służbowy nastąpi później. Gorszą kategorię stanowili przyjęci do rezerwy naczelnego wodza, ale było to i tak lepiej niż przyjęcie do dyspozycji MSWojsk. Ostatnią kategorię stanowili oficerowie, których sprawy trafiły do właśnie powołanego Wojskowego Trybunału Orzekającego. To dla nich był obóz specjalny w Cerizay, a po ewakuacji do Wielkiej Brytanii w Rothesay na wyspie Bute, zwanej Wyspą Wężów.

Regulamin Biura Rejestracyjnego dzielił jego pracowników na referentów fachowych, którymi byli oficerowie od majora wzwyż, oraz prawnych, którzy spełniali funkcję komisarzy politycznych.

Jeden z nich, por. Tadeusz Modelski, zwrócił się w marcu 1940 r. do szefa Biura Rejestracyjnego, by ten polecił referentom fachowym, aby odpowiedzieli, w jakim stopniu ponoszą odpowiedzialność członkowie gabinetu gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego. Lista obejmowała, łącznie z wiceministrami, 25 nazwisk. Takie polecenie zostało wydane.

Tajny rozkaz nr 13

Działania lustracyjne dotyczące rządu sanacyjnego były zrozumiałe i przez większość oficerów akceptowane. Czego nie można powiedzieć o lustracji korpusu oficerskiego, która budziła znaczne opory. Do tego stopnia, że gen. Sikorski uznał za konieczne wydanie 2 marca 1940 r. rozkazu oficerskiego tajnego nr 13, w którym stwierdzał, że doszły go skargi na działalność Biura Rejestracyjnego, i oświadczał, że działalność Biura „jest konieczna i pożyteczna”. Podkreślał równocześnie, że „oficerowie Biura Rejestracyjnego mają pamiętać o tym, że nie są sędziami, a osoby przez nich przesłuchiwane nie są oskarżonymi, dlatego należy je przesłuchiwać z poszanowaniem ich godności”. Zwracał uwagę na konieczność bezwzględnej tajności postępowania i odrzucał opinię, musiała być więc dość powszechna, że informowanie Biura o faktach jest denuncjacją. Ostrzegał, że kto „swoim gadulstwem będzie obniżał powagę instytucji przeze mnie powołanej do spełnienia powierzonego jej zadania, będzie pociągnięty do odpowiedzialności”.

Gen. Sikorski znajdował się w trudnej sytuacji. Był pod silnym naciskiem opozycji antysanacyjnej, która domagała się czystki w armii i aparacie państwowym, a jednocześnie zdawał sobie sprawę, że zbyt radykalne działania mogą rozbić korpus oficerski i polską emigrację.

2 stycznia 1940 r. Rada Ministrów rozpatrywała wniosek ministra Stańczyka o postawienie przed właściwym sądem wojskowym marszałka Rydza-Śmigłego, zaś Tadeusza Kasprzyckiego, Felicjana Sławoja Składkowskiego i Józefa Becka przed Trybunałem Stanu. Jan Stańczyk był przed wojną socjalistycznym działaczem związkowym o raczej słabym przygotowaniu do działalności politycznej. Ale bardzo chciał grać na głównej scenie.
Wniosek Stańczyka był prawnie bez sensu, bo nie istniał na emigracji Trybunał Stanu i nie było żadnej możliwości powołania go. Żaden też z ewentualnych oskarżonych nie znajdował się na terenie Francji, więc musieliby być sądzeni zaocznie.

Sikorski, który był wnioskowi przeciwny, odłożył dyskusję pod pretekstem niedopracowania wniosku. Sprawa wróciła 17 stycznia, ale i wówczas nie podjęto decyzji. Sikorskiego wsparli pozostali ministrowie sugerując, aby wnioskiem zajęła się niedawno powołana Rada Narodowa mająca być surogatem parlamentu. Powołano też komisję (minister Stanisław Kot i dwóch prawników: Stefan Glaser i Stanisław Szurlej), która miała przygotować sprawę do dalszej dyskusji.

Działania rozliczeniowe były też bardzo źle przyjmowane przez polityków alianckich. Emigracyjny historyk Władysław Pobóg-Malinowski przytacza wypowiedź dyrektora generalnego francuskiego MSZ o Polakach: „Śmieszny naród. Przyszli tu jak żebracy i od razu zażądali trybunałów karnych i obozów koncentracyjnych”.

O odpowiedzialności władz sanacyjnych dyskutowano też na kilku posiedzeniach Rady Narodowej w marcu 1940 r. Przewodniczył im wiceprzewodniczący Rady, zwolennik radykalnych rozstrzygnięć rozliczeniowych Stanisław Mikołajczyk. Po burzliwej dyskusji Rada Narodowa postanowiła postulować powołanie nadzwyczajnej komisji dla zbadania odpowiedzialności ostatnich rządów polskich. Nie mogła to być komisja parlamentarna, bo parlament nie istniał. Postanowiono więc, że „komisja w związku z wynikiem kampanii wojennej 1939 r.” powołana zostanie dekretem prezydenckim i usytuowana przy prezesie Rady Ministrów. Dekret, z datą 30 maja 1940 r., wraz z prezydentem podpisali wszyscy członkowie rządu.

Dekret był krótki, składał się z 11 artykułów, określał liczebność komisji (przewodniczący i najwyżej 6 członków), stwierdzał, że komisja wykonuje czynności „przy współudziale względnie za pośrednictwem osób upoważnionych przez Ministra Sprawiedliwości, a posiadających kwalifikacje sędziowskie” oraz że komisja działa w oparciu o odpowiednie przepisy kodeksu postępowania karnego. Jej zadaniem, co wyraźnie stwierdzał art. 1, było zbieranie i zabezpieczenie materiału dowodowego. Nic więcej.

Ewakuacja śledczych

11 czerwca 1940 r. premier Sikorski powierzył przewodnictwo komisji profesorowi prawa na Uniwersytecie Poznańskim, działaczowi Stronnictwa Narodowego Bohdanowi Winiarskiemu. Był to dobry wybór. Prof. Winiarski gwarantował rzetelność działań. Członkami komisji zostali ludowiec Stanisław Mikołajczyk, gen. Modelski oraz dwaj więźniowie brzescy – socjalista Herman Lieberman i prezes Stronnictwa Pracy Karol Popiel.

Powołanie komisji Winiarskiego oznaczało w praktyce kres działań Biura Rejestracyjnego, choć polecenie przekazania komisji wszystkich jego akt wydał gen. Sikorski dopiero w marcu 1941 r. Na razie najważniejszą sprawą była ich ewakuacja do Wielkiej Brytanii. O skali problemu może świadczyć, że Biuro Rejestracyjne opracowało ok. 7 tys. sprawozdań oficerów, a zebrano ich znacznie więcej. Zbierano sprawozdania również w obozach internowanych w Rumunii i na Węgrzech i przesyłano je do Francji.

To, że tylko część akt Biura Rejestracyjnego w czasie ewakuacji uległa zniszczeniu, można uznać za cud. Komisja Winiarskiego mogła rozpocząć działalność dopiero w Londynie.

Przystąpiła do niej z energią, która wyraźnie zaniepokoiła gen. Sikorskiego. Jeszcze przed powołaniem komisji, w kwietniu 1940 r., stwierdzając, że Marynarka Wojenna „uratowała honor armii polskiej”, zakazał wszelkich w stosunku do niej dochodzeń. Był też przeciwny wzywaniu przed komisję oficerów, bo uważał, że tworzy to zły klimat w wojsku. Jeśli chodzi o cywilów, miała komisja wolną rękę.

Do ostrego konfliktu doszło latem 1941 r. 10 czerwca Winiarski zwrócił się do Sikorskiego o rozesłanie dowódcom jednostek informacji o działalności komisji. Zachowały się podpisany przez Sikorskiego projekt odpowiedzi i odpis pisma wysłanego, też z podpisem generała. W projekcie odpowiedzi Sikorski stwierdzał, że należy zawiesić działalność dochodzeniową komisji, która powinna zająć się jedynie uporządkowaniem akt. Ten fragment został jednak usunięty z wysłanej odpowiedzi. Pozostało stwierdzenie, że proponowana przez Winiarskiego informacja wpłynęłaby „destrukcyjnie na spoistość Sił Zbrojnych, którą z takim trudem udało mi się przywrócić po tragicznych przejściach, jakie wojska nasze przeszły w kampanii wrześniowej w Polsce i w kampanii francuskiej”. Dramatyczna klęska Francji zrelatywizowała bowiem klęskę wrześniową.
Winiarski potrafił przeprowadzić komisję przez rafy konfliktów z Sikorskim. Zmarłego w końcu 1941 r. Liebermana zastąpił jego partyjny towarzysz Jan Kwapiński i w niezmienionym już składzie komisja funkcjonowała do 25 czerwca 1945 r., gdy – wobec perspektywy cofnięcia przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone uznania rządu polskiego na uchodźstwie – została przez Radę Ministrów rozwiązana.

Członkowie komisji byli czynnymi politykami i z rzadka tylko brali udział w przesłuchaniach, które prowadzili prawnicy. Sprawy polityczne prowadził sędzia Piotr Siekanowicz, który pół wieku później opublikował dwa opracowania. Jedno poświęcone sprawie brzeskiej, drugie obozowi w Berezie Kartuskiej. Wspomagali go Jan Ostrowski, Zbigniew Korfanty, Tadeusz Modelski, Tadeusz Cyprian, który specjalizował się w polityce zagranicznej.

Przesłuchania prowadzone były wedle reguł prokuratorskich, czyli z zachowaniem poufności. Gromadzono materiał dowodowy do przyszłych procesów, ale w miarę upływu czasu stawało się oczywiste, że procesów nie będzie.

Poufne znaczy poufne

Komisja Winiarskiego powołana została celem skanalizowania rozliczeń, które, zdaniem gen. Sikorskiego, mogły przynieść jak najgorsze skutki dla armii. Potrafił się w tej sprawie przeciwstawić nawet swemu najbliższemu otoczeniu. Wystarczy powiedzieć, że np. prof. Stanisław Kot, na którego ministerialnym gabinecie ktoś przywiesił kartkę: „Uwaga zły kot”, z całą powagą domagał się wszczęcia procedur pozbawiających obywatelstwa polskiego odpowiedzialnych za klęskę wrześniową. Gen. Sikorski miał wystarczający autorytet, aby nie dopuścić do realizacji takich pomysłów.

Przesłuchiwano więc polityków sanacyjnych, funkcjonariuszy państwowych różnych szczebli, a również prześladowanych przez władze działaczy opozycji, więźniów Brześcia i Berezy Kartuskiej oraz ich prześladowców. Łącznie kilkaset osób. Skrupulatnie sporządzano protokoły. W ciągu pięciu lat powstała imponująca dokumentacja. Dotycząca spraw często zresztą nie mających nic wspólnego z klęską wrześniową.

Reagowano też na liczne donosy. 19 marca 1940 r. wspomniany już pułkownik Mally polecił przesłuchać plut. Tadeusza Florczaka, który jako szofer wojewody Bociańskiego znalazł się w Rumunii „na okoliczność co mu jest wiadome o zachowaniu się członków b. Rządu w Slaniku, a w szczególności 1) o sprawie wynajęcia terenów do polowania przez b. ministra Becka i jego zadowoleniu z ubicia rogacza, 2) o używaniu alkoholu przy posiłkach członków b. Rządu, o ich wesołości i beztrosce”.

Plut. Florczak zeznał, że o wynajęciu terenów do polowań coś słyszał, ale nic nie wie. „Muzyki i tańców – zeznawał – nie widziałem, jednak w twarzach b. członków Rządu nie uwidaczniał się smutek, a natomiast można było zauważyć samowolę i beztroskę”. Natomiast minister Beck „izolował się od reszty rozbawionego towarzystwa, siedząc zwykle na uboczu z twarzą moralnie przygnębioną”.

Zeznania przedwojennych ministrów, łącznie z premierem Składkowskim, wysokich urzędników dostarczały wiele informacji o funkcjonowaniu państwa, choć przesłuchujących interesowały bardziej wynaturzenia niż sukcesy.

Komisja działała przez 5 lat przy słabnącym zainteresowaniu polityków. Wytracała początkowy impet, bo założony jej przez gen. Sikorskiego kaganiec uniemożliwiał wykorzystanie jej w politycznych rozgrywkach. Po śmierci gen. Sikorskiego jego następcą w wojsku został gen. Kazimierz Sosnkowski, wprawdzie pod koniec II Rzeczypospolitej odsunięty na boczny tor, ale przecież piłsudczyk, który nigdy nie wyparł się Komendanta. W tych warunkach Komisja mogła już tylko wegetować.

W czerwcu 1945 r. akta komisji Winiarskiego, kilkadziesiąt grubych tek, spakowano do skrzyń i złożono w Ministerstwie Sprawiedliwości. Przez następne pół wieku nikt do nich nie zaglądał. A szkoda, bo dla historyków są bardzo cennym źródłem.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Paweł P.:
Jak to dobrze że do tego nie doszło. Można powiedzieć, że ZSRR nas uratowało przed krwawą rzeźnią :) z rąk ONRowskich bojówek.
O różnicach pomiędzy NSZ a AK

Nieskazitelni i tragiczni





Wrogami byli Niemcy i Sowieci, komuniści i ludowcy, demokraci i socjaliści. Zniknął realizm dawnej endecji, nie było już nikogo formatu Dmowskiego. Zostali komendanci wojskowi coraz brutalniej walczący o władzę i mordujący się nawzajem - mówi

PROF. GRZEGORZ MAZUR w rozmowie z Janem Tomaszem Lipskim





Jan Tomasz Lipski: Od początku okupacji zarówno powstające w podziemiu polskie władze państwowe, jak i ugrupowania polityczne przystąpiły do tworzenia konspiracji zbrojnej. Dla wszystkich, jak się wydaje, było oczywiste, że to właśnie trzeba robić. Spróbujmy jednak odpowiedzieć na pytanie - po co? Jakie zadania stawiano przed tajnymi siłami zbrojnymi?

Grzegorz Mazur: Tutaj są dwie kwestie. Istniały podziemne siły zbrojne państwa polskiego. Dobrze to ukazuje nazwa "Armia Krajowa". To była polska armia działająca w kraju, w odróżnieniu od armii walczących na obczyźnie. Z kolei ugrupowania polityczne tworzyły własne organizacje zbrojne, coś w rodzaju milicji partyjnych. Tak postępowały najpoważniejsze stronnictwa, przede wszystkim Stronnictwo Narodowe, Stronnictwo Ludowe, Polska Partia Socjalistyczna. Gwardia Ludowa sformowana przez PPS [nie należy jej mylić z GL utworzoną przez komunistów w 1942 r. - red.] od razu została podporządkowana Związkowi Walki Zbrojnej i AK. Bardziej skomplikowana była sprawa z Chłopską Strażą (Chłostra), później przemianowaną na Bataliony Chłopskie, i endecką Narodową Organizacją Wojskową (NOW). Organizując własne siły zbrojne, partie chciały wzmocnić swoje znaczenie.

Przy tworzeniu reprezentacji politycznej?

- I wspólnej siły zbrojnej. Chodziło o zapewnienie swoim ludziom odpowiednio wysokich stanowisk. A także o zapewnienie sobie mocnej pozycji podczas obejmowania władzy po przewidywanym powstaniu. Ludowcy, scalając Bataliony Chłopskie z AK, poza jej strukturą pozostawili bardzo liczną Ludową Straż Bezpieczeństwa, która miała utrzymywać w terenie porządek, czyli rządzić. Podobnie rozumowali endecy. Do tego dochodzi spór między sanatorami a endekami. Narodowcy byli przekonani, że dowództwo ZWZ-AK jest opanowane przez sanatorów.

Coś chyba było na rzeczy?

- Podobne obawy miał gen. Władysław Sikorski, który z tego powodu domagał się usunięcia niektórych osób z szeregów ZWZ. Rzeczywiście, wielu ludzi z kierownictwa armii podziemnej miało przeszłość legionową, np. Michał Karaszewicz-Tokarzewski, Stefan Rowecki, Tadeusz Pełczyński i wielu innych dowódców ZWZ-AK. Oni uważali się za piłsudczyków. Ale tu ma rację historyk Andrzej Friszke, który wskazuje, że "oznaczało to raczej pewien etos i stosunek do tradycji niż afirmację przedwojennego systemu sprawowania władzy". Dla nich udział w walce był jakby powrotem do czasów młodości.

Padło słowo etos. Zdaniem sympatyzujących z endecją publicystów etos piłsudczyków polegał na przekonaniu o moralnej i dopiero pośrednio politycznej wartości walki zbrojnej. Że warto walczyć, choćby to była walka przegrana. Taka postawa doprowadziła do decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego.

- Tutaj decydowały inne czynniki. Pracując od początku okupacji nad przygotowaniem powstania, władze podziemne zakładały, że działania powstańcze będą skoordynowane z działaniami wojsk regularnych, polskich i sprzymierzonych. Z tym wiązały się koncepcje ofensywy alianckiej od strony Bałkanów. Inna sprawa, czy to były realne rachuby. Już w 1943 r. w "Timesie" ukazał się np. artykuł mówiący, że granica bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii znajduje się na Renie, a granica bezpieczeństwa Rosji - na Odrze. W tym momencie wszystko jest jasne. Ale nie było jasne dla społeczeństwa w Polsce. W społeczeństwie było bardzo silne nastawienie na walkę z okupantem. Jan Nowak-Jeziorański, kurier Komendy Głównej AK, tłumaczył Naczelnemu Wodzowi gen. Kazimierzowi Sosnkowskiemu, że AK nie jest typową armią, w której można wydać rozkaz "rozejść się". To była armia oparta na społeczeństwie, jej działania wynikały z uczuć społecznych.

Tak więc myśl o powstaniu była wspólna i wspólne było przekonanie o konieczności tworzenia podziemnego wojska. To było płaszczyzną rozmów scaleniowych między dowództwami AK i NOW.

- Rozmowy rozpoczęły się w maju 1942 r. Ale jeszcze przed ich rozpoczęciem w lutym i marcu 1942 r. przeszły z NOW do AK okręgi Warszawa i Radom. W lipcu zaś doszło w NOW i w Stronnictwie Narodowym do rozłamu. Na czele grupy rozłamowej, przeciwnej rozmowom scaleniowym, stał płk Ignacy Oziewicz, zastępca komendanta głównego Narodowych Sił Zbrojnych. W listopadzie komendant AK powitał pozostałych żołnierzy NOW w szeregach Armii Krajowej. Na czele scalonych z AK oddziałów NOW stał płk Józef Rokicki. Politycznie akcji tej patronowało Stronnictwo Narodowe z prezesem Stefanem Sachą.

Ilu żołnierzy scaliło się z AK, a ilu pozostało poza nią?

- Nie wiadomo, bo ze względów konspiracyjnych nie sporządzano spisów. Zdaje się, że spośród ok. 100 tys. żołnierzy Narodowej Organizacji Wojskowej ok. 60 tys. podporządkowało się dowództwu AK. Gen. Rowecki powitał ich w szeregach Armii Krajowej specjalnym rozkazem z 4 listopada 1942 r.

Czym kierowali się ci, którzy postanowili nie wchodzić do AK?

- Na pewno nieufnością do "sanacyjnego" i "lewicowego" kierownictwa AK. Oczywiście, "lewicowego" tylko w mniemaniu narodowców. W rzeczywistości ludzie z kierownictwa AK na ogół nie mieli nic wspólnego z lewicą, a antysowietyzm był dla nich czymś oczywistym. Ale według mnie endecy w dużym stopniu uważali się za jedynych, nieskazitelnych patriotów. Dystansowali się więc wobec patriotów ich zdaniem wątpliwych. Ale z drugiej strony, gdy w 1944 r. doszło do kolejnych rozmów scaleniowych, już między NSZ a AK, to większość dawnych żołnierzy NOW w końcu do AK wstąpiła.

Tymczasem jednak w 1942 r. "fronda", a więc politycy i wojskowi endeccy, którzy scalenie uważali za błąd, podjęli rozmowy ze Związkiem Jaszczurczym utworzonym przez działaczy przedwojennego Obozu Narodowo-Radykalnego. Właśnie z połączenia tych organizacji powstały Narodowe Siły Zbrojne.

Spróbujmy scharakteryzować orientację polityczną Związku Jaszczurczego.

- Była to organizacja skrajnie nacjonalistyczna. Charakterystyczne, że właśnie na łamach wydawanego przez Związek Jaszczurczy "Szańca" już w grudniu 1940 r. po raz pierwszy sformułowano postulat granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Znalazł się on następnie w programie NSZ.

Zażądano więc przyłączenia dużych terenów zamieszkanych przez Niemców. Co z nimi miało się stać" W tym samym czasie na Kresach Wschodnich ukraińscy nacjonaliści postanowili przepędzić Polaków, by nie powtórzył się rok 1918, by zanim powstanie państwo polskie zdolne upomnieć się o te ziemie, nie było już na nich polskiej ludności. Czy w stosunku do Niemców NSZ miały analogiczny program?

- Sądzę, że nad tym w ogóle się nie zastanawiano. Pomysł pojawił się w 1940 r., nikt sobie wówczas nie wyobrażał, jak Polska będzie wyglądać, jak długo potrwa wojna.

Przestrzegam jednak przed stosowaniem dzisiejszych ocen do tamtych czasów. Pierwsze masowe przesiedlenia ludności miały miejsce po I wojnie światowej między Grecją a Turcją i uważano to za całkiem dobry sposób rozwiązania konfliktu na tle narodowościowym. Zbrodnie popełnione przez Niemców w Polsce powodowały, że nikt nie myślał o tym w kategoriach krzywdy poniesionej przez niemiecką ludność cywilną. Oficjalna prasa AK pisała o "morzu niemieckiej krwi", która "poleje się nad Wisłą". W prasie tej zresztą wysuwano też projekty usunięcia mniejszości niemieckiej z uwagi na spełnianą przez nią w przeszłości funkcję agentury szpiegowsko-dywersyjnej. I kończąc ten wątek: nasi anglosascy sojusznicy - państwa bez wątpienia demokratyczne - jak najbardziej aprobowali pomysł przesiedlenia Niemców.

Dzisiaj tego typu rozwiązania są na ogół odrzucane, ale warunki są zupełnie inne, od wojny minęło ponad pół wieku. Nie można więc czynić komukolwiek zarzutu z prezentowania wówczas takich pomysłów.

Czy zajęcie ziem po Odrę i Nysę traktowano jako szczególne zadanie armii narodowej?

- Zajęcie i włączenie do Polski. Z tym że wschodnia granica miała pozostać bez zmian, to traktowano jako minimum. Myślano nawet o wymianie ludności z ZSRR, o wysłaniu tam Ukraińców i sprowadzeniu z głębi ZSRR Polaków. Zupełnie fantastyczne rzeczy.

Wracając do rozłamu w Narodowej Organizacji Wojskowej, co decydowało o tym, że jedni żołnierze wybierali drogę scalenia, a inni - nie?

- Często zbieg okoliczności. Jeśli zwierzchnik jakiejś komórki był przeciwny scaleniu i postanowił się nie podporządkowywać, to wydawał taki rozkaz podwładnym i oni robili to, co im kazał. A bywało jeszcze dziwniej. Opowiadał mi np. podporucznik Jerzy Polaczek, w jaki sposób znalazł się w NSZ. Był oficerem AK, ale po jakiejś wsypie utracił kontakt z dowództwem i groziło mu aresztowanie. Jacyś ludzie podali mu rękę i wysłali na inny teren, do Lwowa. Na miejscu podjął działalność w organizacji, która mu pomogła, i dopiero kiedy znalazł się na czele jej wywiadu, zorientował się, że jest w NSZ. Nawiązał więc kontakt z komendą lwowskiego obszaru AK. Przy okazji okazało się, że 80 proc. żołnierzy NSZ jest jednocześnie w AK.

Czy chodziło o dywersję w konkurencyjnej organizacji?

- Nie. Ci ludzie byli narodowcami i gdy proponowano im jednocześnie wstąpienie do organizacji politycznej i wojskowej, to wstępowali do obu. Ppor. Polaczek podpisał porozumienie o wstąpieniu swojej grupy, zwanej grupą Szarotki, do AK. Ta grupa liczyła ok. 200 osób, była to jedna trzecia miejscowych NSZ. Później przyjechali przedstawiciele Komendy Głównej NSZ z Warszawy i wydali na niego wyrok śmierci. Od tej pory musiał się ukrywać przed Niemcami i przed NSZ. W końcu do Lwowa wkroczyli Sowieci i wraz z innymi oficerami AK aresztowali go i wysłali do Charkowa i Riazania.

Wzajemne kaptowanie sobie ludzi było bardzo częstym zjawiskiem. W niektórych regionach - na północnym Mazowszu i Białostocczyźnie - wiele osób z AK przeszło do NSZ. A gdzie indziej bywało odwrotnie.

Jak ta sytuacja odbijała się na reprezentacji politycznej?

- W Politycznym Komitecie Porozumiewawczym [czyli istniejącym w latach 1940-43 ośrodku politycznym, w którym zasiadali przedstawiciele głównych konspiracyjnych stronnictw - red.] byli przez cały czas przedstawiciele "grubej czwórki", czyli SN, PPS, SL i Stronnictwa Pracy. A więc ugrupowania, które przy łączeniu swoich ugrupowań wojskowych z armią podziemną stawiały różne warunki, miały reprezentantów w organie politycznym. A Związek Jaszczurczy pozostawał poza Polskim Państwem Podziemnym.

Przestrzegano zasad parytetu partyjnego. Delegat rządu w randze wicepremiera był mianowany przez rząd londyński, a jego zastępcami w stopniu ministrów byli przedstawiciele organizacji politycznych. Gdy delegatem był Jan Stanisław Jankowski z SP, jego zastępcami byli Antoni Pajdak z PPS, Adam Bień z SL, Stanisław Jasiukowicz z SN. Podobnie w departamentach. W okręgowych delegaturach rządu też tak było. Choć ze scaleniem były kłopoty, we władzach cywilnych zachowywano tę zasadę.

A Narodowe Siły Zbrojne miały własne kierownictwo polityczne?

- Tak, złożone z działaczy politycznych SN, którzy zdecydowali się na rozłam, oraz z przedstawicieli Związku Jaszczurczego. Początkowo była to tzw. Rada Sześciu, a następnie, od maja 1943 r., Tymczasowa Narodowa Rada Polityczna (TNRP). Liczyła ok. 40 osób. Jej sekretarzem generalnym był Zbigniew Stypułkowski. Płk Oziewicz z NSZ także uczestniczył w jej pracach.

Można się spotkać z opinią, że odłam ONR, który utworzył Związek Jaszczurczy, miał od czasów przedwojennych dość szczególną strukturę. Istniała tam wewnętrzna konspiracja, kierownictwo, o którym nie wszyscy członkowie wiedzieli. To mogło wpływać na faktyczny kształt kierownictwa NSZ.

- Tak twierdzi np. autor pierwszej monografii NSZ wydanej w Londynie Zbigniew Siemaszko. Napisał, że były w ONR, a później w Związku Jaszczurczym, utajone struktury, można powiedzieć - mafijne. Oficjalne, choć konspiracyjne kierownictwo było podporządkowane komuś jeszcze. Ale to jest trudne do jednoznacznego ustalenia - brakuje dokumentów. Gdy ktoś, np. we wspomnieniach, o tym pisze, to nie podaje nazwisk.

Na czym polegały zasadnicze różnice w działaniach NSZ i AK?

- Bardzo ważna była różnica w stosunku do komunistów. Narodowe Siły Zbrojne uważały ich za wroga numer jeden. Niemcy, ich zdaniem, były już skazane na klęskę. Od czerwca 1943 r. NSZ podjęły akcję zbrojną przeciwko oddziałom Gwardii Ludowej powołanej przez komunistów z PPR [późniejszej Armii Ludowej - red.]. W początkach czerwca 1943 r. w Mogielnicy w powiecie grójeckim zginęło pięciu członków i sympatyków PPR. 22 lipca oddział NSZ zaatakował oddział GL im. Ludwika Waryńskiego w powiecie opoczyńskim, zginęło siedmiu żołnierzy GL. W sierpniu pod Borowem zginęło - w większości zostało rozstrzelanych - 26 żołnierzy oddziału im. Jana Kilińskiego. Komuniści prowadzili oczywiście akcje odwetowe.

Jak się do tego odniosła Armia Krajowa?

- AK unikała walki zbrojnej z komunistami, natomiast prowadziła przeciw nim działalność propagandową. Na jesieni 1943 r. powstał Społeczny Komitet Antykomunistyczny prowadzący szeroką działalność propagandową. Na jego czele stał działacz PPS Franciszek Białas. W Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK powstał pion zajmujący się podobną działalnością, kierowany przez Tadeusza Żenczykowskiego. Planowano też utworzenie kadrowej organizacji konspiracyjnej, która miała prowadzić działalność po wkroczeniu na ziemie polskie Armii Czerwonej. Jej kierownictwo objął gen. bryg. August Emil Fieldorf.

Tu była zasadnicza różnica. Z jednej strony działalność polityczno-propagandowa, z drugiej - akcja zbrojna. AK była oficjalną siłą zbrojną państwa polskiego. Podjęcie przez nią walki z komunistami zostałoby wykorzystane propagandowo przeciw polskiemu rządowi w Londynie. Akcja zaczepna przeciw partyzantce sowieckiej groziła jeszcze większymi komplikacjami. W końcu to byli "sojusznicy naszych sojuszników". Ale starć nie dało się uniknąć, bo na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie oddziały partyzanckie AK były już od lata 1943 r. atakowane przez partyzantkę radziecką i prowadziły z nią zacięte walki.

Mimo wszystko dowództwo AK chciało uniknąć walki z komunistami i dlatego potępiało działania NSZ. W listopadzie 1943 r. w "Biuletynie Informacyjnym" KG AK ukazało się takie "Zawiadomienie": "Komendant Sił Zbrojnych w Kraju informuje, że zostało z absolutną pewnością ustalone, iż oddziały Sił Zbrojnych w Kraju nie mają nic wspólnego z ohydnym wymordowaniem w dniu 5 sierpnia br. oddziału tzw. Armii Ludowej pod Borowem w woj. lubelskim". Ale w tym samym numerze "Biuletynu" znalazła się też informacja o rozpoczęciu działalności w Polsce przez komórki NKWD, które otrzymały zadanie "przenikania do organizacji polskich, śledzenia ich i likwidowania". Hamowanie akcji antykomunistycznej powodowało oskarżenia, że dowództwo AK jest przesycone komunistyczną agenturą.

Gdzie jej się dopatrzono?

- Przede wszystkim w Biurze Informacji i Propagandy kierowanym przez płk. Jana Rzepeckiego. W rzeczywistości pracowało tam wiele osób o poglądach liberalnych, związanych ze Stronnictwem Demokratycznym, na czele z prezesem SD mjr. Jerzym Makowieckim oraz Eugeniuszem Czarnowskim. Sam Rzepecki w czasie wojny wstąpił do PPS. Ale skrajni nacjonaliści nie bardzo odróżniali "zgniłych liberałów" i socjalistów od komunistów.

I to doprowadziło do zamordowania Makowieckiego i innych osób z kierownictwa BIP.

- Tak, z tym że nie zrobili tego ludzie z NSZ. 13 czerwca 1944 r. Jerzy Makowiecki został wraz z żoną Zofią uprowadzony i zamordowany pod Warszawą; tego samego dnia zginął inny pracownik Wydziału Informacji BIP, wybitny historyk Ludwik Widerszal. Dwoje innych pracowników BIP - profesor Marceli Handelsman oraz Halina Krahelska - zostało wydanych gestapo. Ta sprawa do dziś nie jest do końca wyjaśniona. Wygląda na to, że działo się to na polecenie tajnej, skrajnie prawicowej organizacji zakonspirowanej wewnątrz władz Polskiego Państwa Podziemnego. Wiadomo, że należeli do niej Witold Bieńkowski z Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu oraz oficerowie kontrwywiadu KG AK - Władysław Niedenthal i Władysław Jamontt. Ale nie wiemy, kto stał na jej czele. Obecnie nie ulega wątpliwości, że z zabójstwem Makowieckiego i Widerszala Narodowe Siły Zbrojne nie miały nic wspólnego. Opinia publiczna Polski Podziemnej była jednak przekonana, że sprawcami zbrodni byli ludzie z NSZ. Cała ta afera bardzo zaszkodziła sprawie scalenia NSZ.

Czy można powiedzieć, że NSZ konsekwentnie uważały za wrogów Polski ZSRR i Niemcy?

- Teoretycznie tak. Ale nie jest jasne, czy rzeczywiście prowadziły walkę przeciw Niemcom. Historyk Eugeniusz Duraczyński w swojej ostatniej książce napisał, że "na monografię działań antyniemieckich NSZ trzeba jeszcze poczekać". Ma rację. Nawet Leszek Żebrowski, badacz życzliwie nastawiony do NSZ, ma kłopoty z ustaleniem, ile było akcji antyniemieckich, gdzie one miały miejsce itd. Tłumaczy, że w NSZ był zakaz sporządzania takich raportów. Znów jest kłopot ze źródłami. Z raportów niemieckich niewiele można się dowiedzieć, bo Niemcy rzadko wiedzieli, jakie ugrupowanie ich zaatakowało. Ale wywiad AK zbierał informacje o działaniach NSZ i tego też jest niewiele.

Z czasem, wiosną 1944, zaczęła się współpraca NSZ z Niemcami, głównie w zwalczaniu komunistów. W czerwcu 1944 o tego rodzaju kontaktach zawiadamiał Londyn komendant AK gen. Bór-Komorowski. A na początku 1945 r. Brygada Świętokrzyska NSZ licząca półtora tysiąca uzbrojonych i umundurowanych ludzi wycofała się przez Czechy i Morawy do okupowanej przez aliantów Austrii. To musiało odbywać się za zgodą czynników niemieckich.

Była więc zasadnicza różnica polityczna. Można zastanawiać się, dlaczego pomimo wszystko doszło do dalszych rozmów scaleniowych.

- Oficerom NSZ zależało chyba na włączeniu się do wojska podległego władzom państwowym. Komendant AK oświadczył, że służba w NSZ nie będzie traktowana jako służba w polskim wojsku. Z drugiej strony dowództwo AK i władze w Londynie cały czas dążyły do połączenia całego polskiego wysiłku zbrojnego. Jan Nowak-Jeziorański wspomina słowa Naczelnego Wodza Kazimierza Sosnkowskiego: "W chwili kiedy kraj stoi wobec groźby komunizmu, nie można wyrzucać za burtę elementów, które są może niesforne, ale zdecydowanie antykomunistyczne i ideowe".

7 marca 1944 r. została podpisana umowa o scaleniu NSZ z Armią Krajową. Wkrótce po tym dowódca NSZ w osobnym rozkazie uznał za zbrodnię nie tylko współpracę z Niemcami przeciwko komunistom, ale nawet pertraktacje w tej sprawie. Na czele NSZ stał wówczas, po aresztowaniu w czerwcu 1943 płk. Oziewicza, płk Tadeusz Kurcyusz. I właśnie on stał się przyczyną poważnego skandalu. Okazało się bowiem, że dowódca NSZ był jednocześnie oficerem Armii Krajowej pozostającym w dyspozycji Komendy Głównej. Był trzymany w rezerwie, dostawał żołd na utrzymanie.

Czy Kurcyusz wówczas się wycofał?

- To nie jest pewne. Może miał taki zamiar, ale nie zdążył, bo 23 kwietnia 1944 r. umarł na serce. Pomimo skandalu do jego śmierci scalanie przebiegało dosyć sprawnie. Prawdziwe zamieszanie zaczęło się później. Kierujący Narodowymi Siłami Zbrojnymi politycy ze Zbigniewem Stypułkowskim na czele zaproponowali gen. Komorowskiemu powołanie na dowódcę NSZ dotychczasowego szefa sztabu, ppłk. dypl. Wacława Świecińskiego. Ten jednak nominacji nie przyjął. W końcu zatwierdzonym przez dowódcę AK komendantem NSZ został ppłk Albin Rak. Tyle że znów nie wszystkie oddziały NSZ mu się podporządkowały. Przeciwnicy scalenia wywodzący się ze Związku Jaszczurczego już 21 kwietnia powołali Radę Polityczną Narodowych Sił Zbrojnych, a na czele NSZ postawili ppłk. Stanisława Nakoniecznikoffa-Klukowskiego, byłego zastępcę komendanta podokręgu północnego w Okręgu ZWZ-AK Warszawa Województwo. Wiadomo, że to się stało w maju 1944, ale Rada Polityczna ogłosiła, że to sam Kurcyusz przed śmiercią mianował swym następcą Nakoniecznikoffa. Rozkaz antydatowano. W ten sposób powstały dwie komendy NSZ: oenerowska - Nakoniecznikoffa-Klukowskiego, która kwestionowała scalenie z AK, oraz endecka - Raka, która stała na gruncie tego porozumienia.

Dwie komendy, dwa kierownictwa polityczne, antydatowany rozkaz... Sporo tego. I jeszcze dwaj komendanci NSZ, którzy są jednocześnie oficerami AK.

- Nie, nie! Kurcyusz rzeczywiście był jednocześnie w AK i NSZ. Nakoniecznikoff już nie. Od 1943 r. ciążył na nim AK-owski wyrok śmierci za niesubordynację i przywłaszczenie pieniędzy organizacyjnych.

Między dwoma ośrodkami władzy w NSZ toczyła się zaciekła walka. Nakoniecznikoff-Klukowski wyznaczył nagrodę za ujęcie Raka, a tzw. sąd wojenny NSZ skazał go na śmierć. I mało brakowało, by ten wyrok został wykonany. 15 czerwca 1944 r. Albin Rak został porwany z ulicy przez ludzi Nakoniecznikoffa. Pod groźbą śmierci podpisał rezygnację. Uszedł z życiem, po czym ogłosił, że rezygnacja została wymuszona i jest nieważna.

W tej sytuacji na wniosek dowódcy AK Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski w rozkazie z 1 lipca 1944 r. potępił "niedopuszczalne wystąpienia, godzące w zasady jedności wojska, subordynacji wojskowej i posłuszeństwa wobec prawa" oraz zakazał należenia do jakichkolwiek organizacji wojskowych poza Armią Krajową. Na to Nakoniecznikoff zareagował "Rozkazem specjalnym", w którym stwierdził, że na mocy umowy scaleniowej z 7 marca 1944 r. podległe mu Narodowe Siły Zbrojne są członem Armii Krajowej. Komenda Główna AK w wyjaśnieniu opublikowanym w "Biuletynie Informacyjnym" nazwała to nadużyciem.

Powróćmy do zamysłów politycznych i wojskowych. Gdy na początku 1944 r. Rosjanie weszli na ziemie polskie, było już oczywiste, że oni będą głównymi zwycięzcami w tej części Europy. Wiadomo, jak próbowała na to odpowiedzieć AK. Jaka była wówczas myśl NSZ? Walczyli z komunistami, za mniej niebezpiecznego wroga uważali Niemców. To można zrozumieć. Ale jak wyobrażali sobie dalszy rozwój sytuacji?

- Nie wiem. Mam wrażenie, że ich wyobraźnia tego nie obejmowała. W AK plan "Burza" [czyli plan wypierania Niemców i tworzenia na wyzwolonych terenach polskich władz przed wkroczeniem Armii Czerwonej - red.] był próbą wyjścia z tej sytuacji, dosyć rozpaczliwą i nieudaną. Natomiast NSZ chyba w ogóle nie miały koncepcji, co robić. Ten stan trwał nawet po wojnie. Do 1947 r. NSZ-owcy tkwili w konspiracji, aż ostatnie kierownictwo ze Stanisławem Kasznicą na czele zostało aresztowane przez UB. Kasznica dostał wyrok śmierci, zginął. Mam wrażenie, że to była taka beznadziejna próba trwania w okopach.

Na tym tle stosunkowo rozsądnym rozwiązaniem było ewakuowanie Brygady Świętokrzyskiej do Austrii.

- Tak, to było racjonalne. W AK na Podkarpaciu były podobne pomysły po zakończeniu "Burzy", ale je zarzucono. W styczniu 1945 r. oficerowie kazali chłopcom rozejść się do domów, bo wiedzieli, że coś się skończyło.

Ale generalnie narodowcy, którzy wyrośli z formacji realizmu politycznego, wychowani na myśli Romana Dmowskiego, zachowali się nie bardziej realistycznie niż AK-owcy.

- Myślę, że już po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. endecja znalazła się w pewnym ideowym impasie. Musiała mieć wroga, dlatego pojawiały się coraz radykalniejsze koncepcje, m.in. antysemickie. W wyniku przewrotu majowego do władzy doszli ludzie z zupełnie innego obozu politycznego, endecja zeszła do opozycji i co gorsza - bez perspektyw powrotu do władzy. A wojna stworzyła zupełnie nową sytuację. Szeroko rozumiana endecja trochę się zagubiła. To już nie był ten dawny realizm, nie było tam nikogo kalibru Dmowskiego. Zostali komendanci wojskowi coraz brutalniej walczący o władzę. Strzelali do siebie jak do kaczek. Po upadku Powstania Warszawskiego, w którym warszawskie oddziały NSZ wzięły oczywiście udział, walka o władzę rozgrywała się na prowincji, głównie na Kielecczyźnie. 25 listopada 1944 r. zginął szef wywiadu w Komendzie Okręgu Częstochowa - Śląsk NSZ-AK kpt. Stanisław Żak, 24 grudnia 1944 r. - szef wydziału organizacyjnego w KG NSZ-AK por. Władysław Pacholczyk oraz prawdopodobnie szef Kierownictwa Akcji Specjalnej KG NSZ mjr Andrzej Czajkowski. Zginął też Nakoniecznikoff-Klukowski. Wiadomo, że zabili go chłopcy z NSZ na rozkaz jego zwierzchników z Rady Politycznej. Podobno zarzucali mu, że prowadził rozmowy o scaleniu z Armią Krajową i z prokomunistyczną Polską Armią Ludową.

To chyba jakiś nonsens!

- Rzeczywiście, brzmi to nieprawdopodobnie. Polska Armia Ludowa była formacją zbrojną Robotniczej Partii Polskich Socjalistów, z której wywodził się ówczesny premier rządu lubelskiego Edward Osóbka-Morawski. Ale jakieś kontakty z PAL chyba jednak były. Potwierdzają to raporty wywiadu AK, a on był w sytuacji w NSZ dobrze zorientowany. W ogóle nie wiadomo, co o tym myśleć, no bo co Nakoniecznikoff-Klukowski mógł chcieć przez te rozmowy osiągnąć? Żadna hipoteza do tego nie pasuje. Być może była to tylko walka o władzę i nic więcej.

Dlaczego scalanie NSZ z AK napotykało takie opory?

- Ci ludzie nie potrafili wznieść się ponad partyjne uprzedzenia. Tradycyjne podziały i uprzedzenia polityczne okazały się zbyt silne. Koncepcje polityczne rzeczywiście były różne. A do tego dochodziły ambicje części działaczy i gwałtowne konflikty wewnątrz samych NSZ, często rozstrzygane na drodze mordów bratobójczych. Rzutowało to negatywnie na całą organizację. Choć - z drugiej strony - często prosty, zwykły żołnierz chciał walczyć z okupantami, a zawikłane problemy polityczne go nie interesowały. Natomiast kierownictwo NSZ wszędzie widziało wrogów. Wrogami byli Niemcy i sanacja, Sowieci i komuniści, szeroko pojęta lewica obejmująca ludowców, demokratów i socjalistów. Przywódcy NSZ nie byli w stanie porzucić choćby w części takiego postrzegania rzeczywistości. Jak więc mogli scalić się z AK, w której znaleźli się członkowie przedwojennej PPS, oficerowie o legionowym rodowodzie, chłopi związani ze Stronnictwem Ludowym i inteligencja o sympatiach liberalno-demokratycznych? NSZ były według mnie skazane na samotny marsz swoją drogą, aż do tragicznego końca.

Grzegorz Mazur (ur. 1952) - historyk, badacz dziejów Polskiego Państwa Podziemnego, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor m.in. monografii "Biuro Informacji i Propagandy AK 1939-45" i pracy "Pokucie w latach II wojny światowej", współautor prac "Konspiracja lwowska 1939-1944. Słownik biograficzny" i "Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu". Publikuje w paryskich "Zeszytach Historycznych"

Temat: Wybory w 1947 roku

Gdyby nie ctrl-c ctrl-v to niektórzy niewiele by tu mieli do powiedzenia.

A wracając do poprzednich rewelacji to szkoda, że w 1920 Sowieci przegrali z Polakami. Przecież gdyby wygrali ustrzegli by nas od piekła Sanacji, zabójstwa prezydenta Narutowicza, zamachu majowego, więzienia w Berezie Kartuskiej. Ponadto światli ludzi jak Ozajasz Szechter nie trafili by do polskich więzień a budowali by szczęście na ziemi.

PS. Chciałbym zostać agentem wpływu, ale za kasę. Mogę być rosyjskim, socjalistycznym czy innym, dostosuję się, aby nie za darmo, bo nie jestem pożytecznym idiotą.

Temat: Wybory w 1947 roku

Amerykanie mogli zając Pragę bo po ofensywie radzieckiej w styczniu 1945 nastąpiło załamanie Niemiec.


A ofensywa radziecka nastapiła bo żołnierze jedli amerykańskie tuszonki i poganiało ich NKWD na amerykańskich jeepach. Itp. itd.
Krzysztof Kroczyński

Krzysztof Kroczyński prezes Zarządu,
Orion Instruments
Polska

Temat: Wybory w 1947 roku

Robert Suski:

[...]
Na czym polegały zasadnicze różnice w działaniach NSZ i AK?

- Bardzo ważna była różnica w stosunku do komunistów. Narodowe Siły Zbrojne uważały ich za wroga numer jeden. Niemcy, ich zdaniem, były już skazane na klęskę. Od czerwca 1943 r. NSZ podjęły akcję zbrojną przeciwko oddziałom Gwardii Ludowej powołanej przez komunistów z PPR [późniejszej Armii Ludowej - red.]. W początkach czerwca 1943 r. w Mogielnicy w powiecie grójeckim zginęło pięciu członków i sympatyków PPR. 22 lipca oddział NSZ zaatakował oddział GL im. Ludwika Waryńskiego w powiecie opoczyńskim, zginęło siedmiu żołnierzy GL. W sierpniu pod Borowem zginęło - w większości zostało rozstrzelanych - 26 żołnierzy oddziału im. Jana Kilińskiego. Komuniści prowadzili oczywiście akcje odwetowe.
>[...]

No i historia przyznała racje NSZ. Niemcy poniesli klęske, a komunisci niszczyli polske jeszcze pół wieku.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Paweł P.:

A wracając do poprzednich rewelacji to szkoda, że w 1920 Sowieci przegrali z Polakami. Przecież gdyby wygrali ustrzegli by nas od piekła Sanacji, zabójstwa prezydenta Narutowicza, zamachu majowego, więzienia w Berezie Kartuskiej. Ponadto światli ludzi jak Ozajasz Szechter nie trafili by do polskich więzień a budowali by szczęście na ziemi.

PS. Chciałbym zostać agentem wpływu, ale za kasę. Mogę być rosyjskim, socjalistycznym czy innym, dostosuję się, aby nie za darmo, bo nie jestem pożytecznym idiotą.

Na tym forum jest wiele durnych tekstów ale twój bije rekordy. W końcu jesteś w czyms dobry. W wypisywaniu głupot.
Teksty zostały zamieszczone z bardzo prostej przyczyny - prawdą jest że przeciwnicy sanacji chcieli reprezentantów piłsudczykowskiego reżimu stawiać przed sądami i prawda jest niecheć ludowców i socjalistów do narodowców i vice versa
Gdyby nie zawłaszczenie władzy komunistów to być może walczyliby o nia zbrojnie ludowcy i narodowcy
Panie Pawle - niech pan zacznie czytać źródła:)

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Krzysztof Kroczyński:

No i historia przyznała racje NSZ. Niemcy poniesli klęske, a komunisci niszczyli polske jeszcze pół wieku.

Historia nie jest od przyznawania racji. Historia jest od opisu rzeczywistości.

Temat: Wybory w 1947 roku

Na tym forum jest wiele durnych tekstów ale twój bije rekordy. W
końcu jesteś w czyms dobry. W wypisywaniu głupot.
Teksty zostały zamieszczone z bardzo prostej przyczyny - prawdą > jest że przeciwnicy sanacji chcieli reprezentantów piłsudczykowskiego reżimu stawiać przed sądami i prawda jest niecheć ludowców i socjalistów do narodowców i vice versa
Gdyby nie zawłaszczenie władzy komunistów to być może walczyliby o nia zbrojnie ludowcy i narodowcy
Panie Pawle - niech pan zacznie czytać źródła:)

Nie jesteśmy na ty. A za nazwanie kogoś durniem u mnie na dzielniku zbiera się zęby z chodnika.

Napisałem o pożytecznych idiotach i "uderz w stół a ..." itd. Jak widać przysłowie się sprawdza Panie Robercie.

Proszę też nie wklejać hektarów cudzych tekstów. Inteligentnym osobom wystarczy link. Piszmy może coś od siebie, chyba nawet wykształciuchów na to stać.

konto usunięte

Temat: Wybory w 1947 roku

Link mógłbyś zignorować, wklejony artykuł być może przeczytasz. Oba teksty pokazywały rzeczy z którymi polemizowałeś nie znając faktów. Jak widzisz w antysanacyjnej opozycji istniała olbrzymia potrzeba postawienia pod sądem przedstawicieli reżimu piłsudczykowskiego. Jest więc prawdopodobne że po demokratycznych wyborach gdyby ZSRR nie wtrącałoby się w polskie sprawy to demokratyczny rząd postawiłby pod sądem dygnitarzy reżimu. Zresztą bez tej nienawiści i nieufności wobec obozu władzy przed 1939 r. nie można zrozumieć relacji pomiędzy różnymi ugrupowaniami polskimi w Londynie. To banał, ale dla ciebie pewnie bardzo odkrywczy
Drugi tekst dotyczy relacji pomiędzy AK a częścią obozu narodowców. gdybyś sięgnał po dokumenty z archiwum Bienia to widziałbyś jak mocne były animozje pomiędzy ludowcami a narodowcami. Oba ugrupowania szykowały się do walki o władze z drugim obozem. Jedność podczas wojny wymuszała jedynie obecność wspólnego wroga i cheć kontrolowania innych obozów. Przy skali różnic programowych pomiędzy głównymi ugrupowaniami, powojennemu przyzwoleniu na przemoc ryzyko wojny domowej było całkiem duże.

Więc jak widzisz twój pierwszy post w tym wątku opierał się na braku wiedzy i fałszywym obrazie rzeczywistości. Zabrakło ci wiedzy, którą mogłeś poznać także dzieki tym wklejonym tekstom

Temat: Wybory w 1947 roku

Ponownie wracając do tematu.
Tak, gdyby nie okupacja sowiecka po 44 roku. Sfałszowane wybory w 47 to rzeczywiście można by się spodziewać różnych antagoniznów pomiędzy różnymi stronnictwami politycznymi.
Należałoby się spodziewać wzmocnienia pozycji komunistów (mimo wszystko).
Możliwe że walka wyborcza i powyborcza przekształciłaby się w jakieś potyczki zbrojne tu i ówdzie. Byłoby pewnie sporo prowokacji sowieckich.
Ale w końcu dopiero co skończyła się wojna i ogólny bałagan i demoralizacja sprzyjałyby takim sytuacjom.

Zależy też ile jak wielkie terytoria zagarneło by ZSRR. Zapewne też ziemie "odzyskane" nie weszły by w takiej ilości w skład Polski (może Gdańsk). Zmieniłby się skład narodowościowy Polski w stosunku do sytuacji z przed wojny (i różny od faktycznej po 47)
Utracilibyśmy mniejszości ukraińskie i białoruskie na rzecz pozostających w Polsce (nie wypędzonych) Niemców.

Natomiast nachalna sugestia że ZSRR uratował nas od wojny domowej to już przegięcie.

Następna dyskusja:

Wybory prezydenckie




Wyślij zaproszenie do