Temat: Udana Obrona Berlina 1945
Paweł K.:
Jest jednak pewna różnica. Stuka atakował punktowo, spadał na wybraną kamienicę, zrzucał bombę i wracał na lotnisko po nowy ładunek. W tym czasie niemieccy żołnierze siedzieli kilkadziesiąt metrów dalej i patrzyli sobie na widowisko.
Alanckie lotnictwo z dokładnością nie miało wiele wspólnego.
Doprawdy? A pamięta Pan która armia trzymała w powietrzu dyżurne
klucze bombowców, żeby piechota z poziomu plutonu mogła je sobie
w razie czego wezwać do demolowania pozycji przeciwnika czy innych
stanowisk artylerii? To nie byli Niemcy. To, co Pan opisał powyżej,
było jak na Niemców wyjątkową sytuacją wynikającą z chwilowego
dobrego rozpoznania celów. Na wojnie dobre rozpoznanie celów
to generalnie raczej rzadko się zdarzało. Ze wszystkimi
konsekwencjami.
Owszem, jak trzeba to potrafili, ale specyfika ich nalotów była taka, że przeleciało kilka czy kilkanaście dywizjonów ciężkich bombowców, kazdy tam wypuścił co miał i wracały do domu.
Tutaj pisze Pan o nalotach strategicznych. Tymczasem taktyczne
działania bombowców alianckich jako żywo przypominały przytaczane
działania Stukasów (może bez nurkowania) - jeden samolot, jeden
cel.
Można było tak zaplanować lot, by ochronić poszczególne budynki (np. katedra czy coś tam innego), ale żeby konkretny budynek wymazać z mapy miasta to już nie za bardzo.
Niemcom też się taka sztuka nie za często udawała. Te rachityczne,
jednostkowe wygibasy Stukasów, które przedstawia Pan jako specjalnie
przemyślaną taktykę, nie wynikały przecież z jakiejś wyjątkowej
przemyślności niemieckich pilotów, ale z banalnego braku środków
przenoszenia broni. Gdyby mogli wysłać 100 Heinkli zamiast jednego
Stukasa, to zawahaliby się? Szczerze - wątpię. W Stalingradzie,
gdy jeszcze było ich stać, demolowali wszystko powierzchniowo z
dużym zadowoleniem.