Temat: zwiazek -a muzyka:)
Muzyka a związek
Temat jak widzę olany, zbagatelizowany... Obracając się w brzmieniach rockowych jako słuchacz, choć nie było to moim głównym założeniem składało się tak, że moje partnerki dotychczasowe wywodziły się w mniejszym lub większym stopniu właśnie z okolic subkultur związanych właśnie z brzmieniami gitarowymi. Tymi brudnymi, choć niejednokrotnie równie pięknymi co utwory pozostałych gatunków muzycznych. Melodie charakterystyczne najbardziej ze wszystkich dla mnie, jedne wesołe, inne bolesne, jeszcze inne brutalne, niewygodne, poruszające tematykę nigdy nie będącą na czasie w rozumieniu mainstreamu, a jednak nieraz nieśmiertelne. Skojarzone nie wiedzieć tak do końca dlaczego tylko ze złem, szatanem, antyklerykałami, ateizmem, paleniem czarownic na stosach, składaniem ofiar z kotów, dziewic i innych organizmów żywych.
Pierwszy związek był punk rockowy. Dosłownie. Tanie wina, ciągłe to może przesada, ale dość częste upojenia alkoholowe. Spacery, żebranina pod sklepami. Smród, brud i ubóstwo, ale i jakiś taki tragiromantyzm. A co mi tam. Dzięki pierwszej mojej Pani rozszerzyłem horyzonty muzyczne o dźwięki KSU, Bad Religion. Było bardzo punkowo, bardzo rock and rollowo i w niektórych momentach niesamowicie boleśnie, co jednak nie wynikało z muzyki, ale z ludzkich ułomności i psychicznych odjazdów w sfery dość moim zdaniem abstrakcyjne. Co prawda w tamtym okresie czasu Alek przeżywał fascynację thrash metalem, power i heavy, które dokoptowane zostały do dziedzictwa po tacie czyli rock, blues rock i hard rock (Budgie, Colosseum, UFO, Scorpions, Queen, Foreigner, Journey, Uriah Heep, Deep Purple, Led Zeppelin) stały się bazą, wzorcem, wedug którego eksplorowałem dźwięków krainy. Nauczyłem się dzięki pierwszej kobiecie punk rocka, ale na dłuższą metę, o ile muzyka pozostała o tyle sposób na życie w anarchistycznych realiach niespecjalnie mi odpowiadał.
Druga moja bardzo ważna relacja również zawiązała się w towarzystwie gitarowych brzmień. Dzięki mojej drugiej wielkiej miłości wzbogaciłem swoją znajomość brzmień o Jimi Hendrix, Janis Joplin, Wilki (za którymi średnio przepadam). Czy muzyka nas połączyła? Niekoniecznie. Raczej wspólne towarzystwo? Nie, wzajemne poznanie i miłość, która rodząc się była zdrową, ale umysł we mnie struty pozostał i niestety wszystko po kilku latach, równie pięknych co bolesnych dla obojga niestety rozpadł się. Bywaliśmy na koncertach, w knajpach gdzie tematem przewodnim była muzyka rockowa do kotleta.
Trzecia moja wielka miłość. Tutaj zgodność większa. Oboje już ukształtowani, oboje lubiliśmy Fear Factory. Ale to też nie był temat przewodni. Ponownie połączyło nas uczucie. Piękne, fajne, najspokojniejsze. Muzyka nie była głównym tematem przewodnim. Towarzystwo też nie. Dogadaliśmy się na wielu innych płaszczyznach choć w wielu płaszczyznach różniliśmy się od siebie. Oboje mieliśmy zapędy romantyczne. I oboje mieliśmy wspólny cel. Stały, stabilny związek. Co prawda planu nie udało się sfinalizować ślubem, ale to był udany czas. Bywaliśmy również na koncertach wspólnie, ale głownie znajomego, który parał się śpiewem w różnych kapelach o dość progresywnych brzmieniach.
Muzyka w moich związkach nie grała głównych skrzypiec. Choć jest zapisem moich myśli z danego okresu. Moich wspomnień nośnikiem. Czasem ciszą, smutkiem, zadumą, duszy krzykiem, niejednokrotnie radością, najwspanialszym narkotykiem.
Miałem to szczęście, że moje dziewczyny same znając gitarowe brzmienia miały dużą tolerancję na moje ulubione kawałki niezależnie od ciężaru brzmienia. Co oczywiście dla mnie było istotne. Właśnie akceptacja dla tej mojej najważniejszej pasji. Wydaje mi się, że z kobietami, nie znającymi tematu lub lubiącymi zupełnie inne brzmienia miałbym problem taki, że musiałbym się gdzieś po kątach chować z moją pierwszą miłością, czyli muzyką :)
Jednakowoż ponownie jak spojrzę na moich rodziców. Tata rockers lat siedemdziesiątych, mama fanka różnych wynurzeń muzycznych, raczej delikatniejszych. Nawet liznęła Edith Piaf. Lubiąca dyskotekowe rytmy i bardziej popowe brzmienia. A dogadali się świetnie, choć nieraz z tatą oglądając razem koncerty na DVD musimy się kryć albo słuchać narzekania o ściszaniu :) Dobrze, że z tatą mamy wychodne na koncerty (było już UFO, Uriah Heep, Deep Purple, Nazareth, Budgie, Budka Suflera w kolejce czeka AC/DC i mam nadzieję Scorpions, przyjadą na ostatniej trasie koncertowej w karierze do Polski)!
Trochę momentami odbiegłem od tematu, ale... co tam, mam nadzieję, że myśli udało się sprzedać w dogodnej i zrozumiałej formie :)