Temat: to nie powód, by udawać trupa... :)
Marek M.:
a ja wrócę do samego tytułu tematu.
może w tych wszystkich problemach chodzi właśnie o to, że trudno teraz odróżnić kiedy gramy/udajemy a kiedy jesteśmy naprawdę sobą. może sami nie wiemy już jacy naprawdę jesteśmy i czego naprawdę chcemy
może te obawy przed okazaniem podległości to raczej obawy przed tym czy naprawdę tego chcemy i jak nasze zachowanie zostanie odebrane przez druga osobę lub czego ta druga osoba może naprawdę oczekiwać.
kiedyś podział na białe i czarne był wyraźniejszy i sprecyzowany, szarości było niewiele teraz jest sama szarość a każde biele i czernie łatwo do tej szarości naciągnąć nowymi definicjami. kreujemy sam układ odniesienia, który tym samym nie jest stabilny w związku z czym coraz trudniej w takiej rzeczywistości funkcjonować, skoro już praktycznie nie ma się o co oprzeć, skoro już coraz trudniej określić co jest dobre co złe.
czasami się zastanawiam czy jest jedna definicja "grania" i "bycia sobą". dla osoby życzliwej będziemy damą, kucharką i mistrzynią w łóżku (żeby już nie straszyć tą dziwką), dla nieżyczliwej w tej samej sytuacji będziemy grać damę na salonach i zadzierać nosa... bo przecież w domu już taką damą nie jesteśmy, że o łóżku nie wspomni. :)
życzliwy powie, że dostrzegając i analizując różne punkty widzenia staramy się zrozumieć, nieżyczliwy że nie mamy własnego zdania bo raz tak, a raz inaczej. :)
kiedy mamy jakieś lęki to się bronimy, kiedy chcemy coś osiągnąć to się dostosowujemy, kiedy uważamy że mamy rację to jesteśmy stanowczy, kiedy nam czegoś brakuje to się na tym skupiamy... gra? a może dostosowanie? może zmiana? naturalna reakcja na różne sytuacje..? :)
gra ma zabarwienie pejoratywne. trąci manipulacją. a nasze zmiany zachowania, wyglądu, podejścia nie zawsze to oznaczają. :) chyba, że za grę i manipulacje uznamy zmianę koloru piór w okresie godowym.. :)
i... nigdy do końca nie wiemy jacy jesteśmy. :) czasami wiemy jacy chcielibyśmy być. dążenie do tego celu nie musi być grą i oszustwem... przez życzliwych może być nazywane pracą nad sobą, dążeniem do celu (tym bez trupów), rozwojem... przez nieżyczliwych udawaniem kogoś kim nie jesteśmy (swoją drogą skoro to my się tak zachowujemy, to jak można powiedzieć, że to nie jesteśmy my..?) :)
kiedyś białe i czarne było podobnie zasmarowane szarością. tylko wybór był pomiędzy białym, a czarnym więc trzeba było wszelką szarość przypisać po którejś ze stron. to dawało więcej oczywistości, stabilizacji, ale zabierało wolność, bo wyznaczało sztywne ramy. i trzeba się było męczyć w małżeństwie ze znęcającym się mężem, bo o problemach się nie mówiło publicznie, a rozwód piętnował społecznie... :)
chcieliśmy więcej wolności, swobody, możliwości decydowania, a za tym idą nie tylko zyski ale i konsekwencje wyborów. ciągłe wybieranie, analizowanie, ryzykowanie czasami nas przerasta. no to wolimy się kręcić w szarościach, rozpatrywać setną wersję za i przeciw, byleby nie musieć podjąć decyzji "białe / czarne", "kocham / nie kocham", "ufam / nie ufam", "chcę związku / nie chcę związku"...
kurde trochę mnie ponosi..
to co z tymi błędami kobiet? :)))