Temat: prawda jest "pośrodku"
Beata K.:
Dalej- czy swoją postawą możemy stworzyć sytuacje, że tylko jedna strona będzie winna (my będziemy starać się rozwiazac konflikt i nie dolewać oliwy do ognai)?
Dam Ci dwa przykłady które znam doskonale i od środka.
Pierwszy, małżeństwo, w którym facet miał duży krąg przyjaciół. Wesołych, rozrywkowych, taka fajna banda. Tez do niej należałem. Jego zona, od początku, nas jedynie tolerowała. Nie uczestniczyła w balangach, wyjazdach w góry, urodzinach czy innych spotkaniach. Nie uczestniczyła, chociaż zawsze była serdecznie zapraszana, serdecznie traktowana. Jak "swoja". Ale nie....bo nie. Gość jeździł sam, sam chodził na imprezy. Ona wolała zostać w domu. A przecież nas przed ich ślubem znała, rozmawiała z nami. Więc wiedziała, że trudno się pozbyć długoletnich przyjaciół, bo to też cząstka jego życia. Efekt ? facet zaczął znajdywać "zastępczynie. Ewidentnie jego wina ale....czy cała ?
Drugie małżeństwo. On notoryczny bezrobotny. Leń i obibok. Ona w pracy, po pracy leci do domu aby sprzątać, gotować i zajmować się dzieckiem. I tak to trwało 10 lat, bez narzekań. Nagle nastąpiła zmiana. Kobiecie przestało to odpowiadać i zaczęła się wojna. Potem rozwód. Ale przecież te 10 lat, nie dała ani znaku, że on ma cokolwiek zmienić. Wygląda na to, że on jest winny. Ale czy na pewno ?
I o to właśnie mi chodziło :)
Czy z drugiej strony- takie zachowanie "zrobię wszystko by być w porządku" nie jest pewnym wstępem do rozstania i stworzenia sytuacji do winy tej drugiej strony?
Nie ma zachowania "zrobię wszystko by być w porządku". Najczęściej sa to bardzo subiektywne działania aby uspokoić siebie a "oskarżyć" drugą stronę. I tu masz rację. Poprzez "prowokację", stawiamy siebie wyżej. Ale....czy juz tego nie robiliśmy wcześniej ? :)
Czy w koncu- pomimo ze wyglada, ze jest tylko wina jednej strony, może ta wina 1-szej strony jest tylko zakamuflowana?
Trudno mówić o winie. A może nie tyle zakamuflowana co niezauważalna ? Bo kto widzi swoje błędy ? Tylko ten, co potrafi spojrzeć, w pierwszym rzędzie na siebie, potem na drugiego.