Temat: Okres bezzwiązkowy - czas stracony czy zyskany
Beata B.:
Rozumiem więc, że Twoim zdaniem człowiek nie powinien do niczego dążyć? Że jak już jest w związku, to czy mu dobrze czy źle, to ma zostawić sprawy jak są żeby tylko nie naruszyć "nietykalności" związku?
Wręcz przeciwnie Beatuń, wręcz przeciwnie !!
Ale nie powinien dążyć do czegoś, co temu związkowi szkodzi.
Bo jeżeli dobrze, to po co psuć ? A jeżeli źle, to po con pogarszać ?
Moim zdaniem nie istnieją ludzie, dla których nieistotną sprawą jest wyrażanie siebie. Po prostu nie ma takich!!
Oczywiście, że nie ma. Ale będąc w związku, trzeba się zastanowić, czy wyrażanie siebie bez granic, ma sens ?
Tak więc zupełnie trzeciorzędną rzeczą jest jak nazwiemy to dążenie do "bycia sobą" i wiecznego szlifowania umiejętności, wiedzy, wyglądu i te de, które najbardziej odpowiadają zgodności wewnętrznej człowieka z samym sobą. Nie musimy nazywać tego "rozwojem osobistym", tylko "dojrzewaniem" jeśli chcesz.
Bardzo mi sie podoba Twoja propozycja :)
Fakt pozostaje faktem: nie da się być sobą takim jak w chwili urodzenia przez całe życie.
I znowu masz rację. Ale ja nie zgadzam się i nigdy się nie zgodzę z teorią => że każdy ma prawo odejść, na przykład po 20 latach, bo zmienił patrzenie na świat i postanowił sie "rozwijać".
Znaczy....on to prawo ma ale to nie jest, według mnie, rozwój.
Tylko skrajny egoizm.
I jeśli to jest przyczyną rozpadu związków Twoim zdaniem, to ja nie wiem jak można w ogóle zakładać sensowność jakiegokolwiek związku.:((
Beata, akurat Ty dobrze wiesz o czym ja piszę.
Jeżeli jestem praktykującym katolikiem wraz z moja partnerką i nagle, po 10 latach, postanawiam być świadkiem jehowy a mojej partnerce to nie odpowiada a ja tego nie potrafię zaakceptować - to mam moralne prawo ją z tego powodu opuścić ?
Przecież ja się "rozwijam".
Daleko nie wszystkie problemy psychiczne można załatwić samemu, choćby się nawet wrzasnęło do siebie wielkimi literami to DOŚĆ. Ale nie nazywałabym "terapią" czyjes chodzenie do terapeuty, jeśli idzie się bez przekonania, że ma być poprawa, lub że to terapeuta ma "coś" zrobić.
I znowu się zgadzamy.
Podstawą jest DOŚĆ i CHCĘ. Potem trzeba to z terapeutą kontynuować.
Pierdoły i tyle!
Masz Prawo tak uważać. jak i ja :)
Tzn. ja nie mówię, że nie ma oszołomów, ale irytuje mnie zrównywanie normalnej profesjonalnej terapii, lub choćby coachingu z cwaniactwem, na które jest niestety również popyt.
No widzisz. Terapeuta-psycholog raczej w 99,9% cwaniakiem nie jest. Może być nieudacznikiem.
A skoro piszesz, że coach może być oszołomem lub naciągaczem, to wydaje mi się, że ten procent jest już zdecydowanie mniejszy.
Ale, ja rozumiem, że ludzie wierzą w to, co im w danej minucie jest potrzebne.
Nie zauważając, że sobie szkodzą :(