Temat: czy mężczyżni boją się "silnych"kobiet , jakie K wam...
Niestety
A ja się muszę w dużej mierze zgodzić z Matyldą.
Kobiety pewne siebie często przyciągają "ciamajdy" życiowe. Jednym to odpowiada (i dzieje się podświadomie), innym mniej.
Sama kiedyś spotkałam się z facetem, gdzie "chemia" powaliła nas na kolana, rozmowom nie było końca, a po jakims czasie on mi zakomunikował, że to on "nie podoła" moim planom, moim ambicjom, które nota bene są zupełnie takie same jak większości ludzi w moim wieku.
I mimo tego, że potem się okazało, że tego człowieka przygniotły jego własne ambicje, to i tak uważam, że zdobył się na dużą odwagę mówiąc mi o tym.
Więc moim zdaniem siła sile nierówna.
hmmmm... to, ze powiedział Ci coś takiego wcale nie musiało oznaczać jego słabości, ciamajdowatości, ani braku ambicji. Może zwyczajnie zobaczył, że wasze drogi się rozchodzą, bo on przez życie idzie innym tempem.
Sam mam tak w życiu, że nie chciałem pewnym osobom dotrzymywac tempa. Liczyły się dla mnie zupełnie inne sprawy, niż kariera i ciągłą pogoń za sukcesem. Kobiety, które spotykałem, najczęściej w pierwszym momencie robiły wrażenie strasznie silnych, ale to najczęsciej wcale nie była siła, a ciągła ucieczka przez sobą.
Wyobraź sobie, że dla mnie taka gonitwa za kobietą, która ciagle goni za czymś, czego nie rozumiem, jest wyjątkowo męcząca. Lubię jak wszystko dzieje się powoli, nie musze nigdzie gnać. Uwielbiam bliskie relacje z ludźmi, przyjaciółmi, lubię się troszczyć i opiekować. Nie musze nigdzie gnać, by byc szczęśliwym. A dla nich "dzień bez skoku spadochronowego z deską surfingową" był dniem straconym. Zupełnie nie potrafiły usiedzieć w miejscu.
W początkowej fazie one zafascynowane były spokojem i ciepłem które im dawałem. Byłem ładowarką akumulatorów, prywatnym psychoterapeutą i niechcący workiem treningowym, na którym starały się wyżywac swoje żale i drobne niepowodzenia, konflikty dnai codziennego. Potrafię dużo wytrzymać i nie sprawia mi to problemu. Sprawia mi radość pomaganie i wyciąganie z dołów, leczenie i dawanie nadziei. Oczywiście, do momentu, gdy ktoś nie chce mi narzucić swojego tempa życia.
Wszystko ma swoje granice. Nie chciałbym zmieniać osoby którą kocham, bo akceptuję ją taką jaką ona jest i lubię ją właśnie taką. Niech sobie biega, bryka, szaleje, niech cieszy się zyciem i wraca, gdy mnie potrzebuje, ale niech pozwoli mi iść właśnym rytmem.
Kiedy druga strona zaczyna wymagać ode mnie natychmiastowych zmian i rozwoju w kierunku, który mi zupełnie nie odpowiada, to jest to początek końca. To tak jakbby ktośc kazał osiołkowi stać się tygryskiem :-)
Też stanąłem w życiu kilka razy przed takim wyborem, jak gość, o którym opowiadasz. Dziś też się nad tym zastanawiam, ale stając ponownie, przed tymi wyborami, mimo smutku w sercu, wiem że dokonałbym takich samych wyborów. Nie jest siłą trwać w układzie, z którego poza chemią właściwie mało dostajesz. Dla mnie rezygnacja z bycia z kimś i nie uczestniczenie w ciągłej gonitwie, była wyborem trudnym i smutnym zarazem. Wyborem racjonalnym, bo serce mówiło zupełnie co innego. Dziś wiem, że słabością byłoby pozostanie w takiej relacji i poddanie się trendowi, który mnie nie dotyczy.
Pomyśl o tym. Siła jest sile nie równa.