Temat: W necie nic nie ginie
Agnieszko, Rafale - po części się z Wami zgadzam, po części nie.
Oczywiście, praca to praca, a życie prywatne to życie prywatne. Zasadniczo jedno do drugiego nijak się nie ma. Ale.
Jeśli pan Zbyszek z zakupów prowadzi bogate życie imprezowe, dopóki przychodzi do pracy trzeźwy i wykonuje swoje obowiązki - mnie nic do tego. Jeśli mój główny księgowy nagle w sieci zacznie się chwalić dobrami materialnymi, na które dotychczas nie było go stać, zapali mi się lampka. Na pewno lepiej przyjrzę się przepływom gotówkowym. Jeżeli pan Paweł nie będzie krył w sieci swych ostro mizoginistycznych i seksistowskich przekonań, a jest programistą, może sobie o nim coś pomyślę, ale nic więcej. Jeśli jednak pan Paweł jest kierownikiem zespołu kobiet i pojawi się zarzut molestowania, facet będzie musiał się ostro tłumaczyć i może nawet prewencyjnie pożegnać się z firmą. Szybciej, niż ktokolwiek inny.
Albo przykład nasz, glutowski. Trener biznesu prowadzi agitację na rzecz jednej partii. Bardzo nachalną i, sądząc z formy, "po 1 zł za post". To jakim jest tym trenerem, skoro zarobkuje w taki sposób? Przecież nie rezygnuje ze zleceń? Treść zamieszczanych materiałów, obrażająca inteligencję, też mu chluby nie przynosi. Powie ktoś - praca jak praca, inny wiedział nie będzie, ale nie jest wykluczone, że jakaś firma szkoleniowa, dbająca o reputację, będzie wolała skorzystać z usług innego trenera. W końcu klient też czasem zwraca uwagę, kto mu pracowników za jego pieniądze szkoli i pomyśli, że kiepski to trener, który takiego sposobu zarobkowania się ima.
A prześwietlanie pracowników? Nikt tego nie robi (no, może poza pasjonatami), ale każdy, kto miał pod sobą większy zespół, wie, że zawsze znajdzie się taki, który z zupełnie bezinteresownej troski o firmę ;) uprzejmie doniesie. Jeden szef zlekceważy, drugi nie. Ale chyba żaden nie przejdzie obojętnie obok ostrej krytyki firmy na forach.
W przypadku pracowników aplikujących jest inna sprawa. Gdy prowadzę rozmowy z kandydatami na kierownicze, specjalistyczne, no, na istotne stanowiska, zwykle wrzucam ich nazwiska w wyszukiwarkę. Bynajmniej nie interesują mnie wakacje, imprezy, kochanki czy temu podobne kwestie. Sprawdzam raczej, jak spójny jest obraz, jaki kandydat sprzedaje podczas rekrutacji, z tym, co jest w sieci. Jest to jeden z elementów oceny kandydata, choć na pewno nie jedyny. Czasem jednak trafiam na ewidentne kłamstwo i to automatycznie dyskwalifikuje.
Nie wspomnę już o osobach publicznych mniej lub bardziej (w tym wysokiej kadrze menedżerskiej w największych biznesach), które narażone są na zainteresowanie mediów. Nikt mi nie powie, że szum wokół kontrowersyjnych zachowań czy wypowiedzi prezesa będzie obojętny dla spółki. A zważywszy, że wielu z nas nosi buławę w plecaku;), trzeba uważać, co się zamieszcza, choć, oczywiście, Aga ma rację - bez przesady.
Nie zapominajmy też o względach bezpieczeństwa:)
.....................................................................................................
Przeczytałam powyższe raz jeszcze i zmieniłam zdanie - ludzie, informujcie w sieci, jak przetrącony kręgosłup moralny macie, jak jesteście chamscy, aroganccy, głupi i jak głęboko w dupie macie swoich rozmówców, klientów, pracodawców i współpracowników. Bardzo mi się te informacje przydadzą - gdy będę Was zatrudniać, na Was głosować czy podejmować współpracę:D